Udostępnij:

Wiersze wybrane w kwietniu 2017

Mirosław Gabryś, Maciej Sowicki

 

 

 

Mirosław Gabryś

 

 

ELEGIE DLA PRZYJACIELA

Wojciechowi Hesowi (1981-2016)

 

I (INTRO)

 

Dziś rano w jednym z domów przy ulicy Staffa w Cieszynie

doszło do pożaru. W pożarze mieszkania zginął 34-letni mężczyzna.

(wiadomosci.ox.pl, 1.05.2016 r.)

 

Cały dzień byłem w lesie i w końcu się udało –

skomponowałem piosenkę z buczyny karpackiej, łęgu wiązowo-jesionowego,

a przede wszystkim z grądu subkontynentalnego, nie mówiąc o stadach

niedźwiedzi w postaci czosnku czy naszej lokalnej chlubie,

cieszyniance wiosennej (być może załapała się też odrobina nieba

schowana w młodzieńczych liściach lub pod osuwającą się ziemią).

Chciałem ci wysłać tę piosenkę, ale jak tu wysyłać, gdy

spłonął twój sąsiad lub kumpel z ulicy (Marek? Borys?).

Postanowiłem przeczekać twoją potencjalną żałobę,

wysłać w dogodniejszym terminie.

Sen miałem dobry, spokojny, nic nie bolało.

Nagle otworzyłem oczy. Przecież ty masz 34 lata!

Trzęsący się przy uchu telefon poinformował mnie, że jesteś

nieosiągalny. Nie musiał dodawać, że osiągalny już nie będziesz nigdy.

Pominę wściekłość i rozpacz, walenie głową w mur tudzież

kolejne butelki na blacie, który wykonałeś jedenaście lat temu

(już przy nim nie usiądziesz), od razu przejdę do znaków.

Na zdjęciu profilowym jesteś z papierosem, a zdjęcie w tle to dym,

dużo, dużo dymu (huta w Trzyńcu). Umarłeś tak jak żyłeś,

w jego gęstych oparach (wśród ikon, które pisałeś,

pędzli, płócien, drewna, niedokończonych arcydzieł).

Parę dni przed pożarem byłeś u mnie z Łajką, najbardziej

żywiołowym psem, jakiego poznałem. Na koniec powiedziałeś

„grajcie dobrze, żebym się za was nie wstydził” (nie będziesz).

A potem już tylko słyszałem, jak zbiegacie po schodach,

i jeszcze twój głos: „Łajka! Łajka! Łajeczka! Czekaj!”.

Zbiegliście razem.

 

 

 

II (POGRZEB)

 

Na pogrzebie pękły mi okulary,

żebym mógł patrzeć prosto w słońce

i widzieć wyraźniej ciebie, schowanego

za zamkniętym wiekiem (za drzwiami,

które otworzysz już tylko robakom).

W stercie kondolencyjnych banałów,

jakie serwuje antologia poezji metafizycznej

(Wydawnictwo a5, Kraków 2009), znajduję

tylko papier, żadnego pocieszenia.

„Wypisy z ksiąg użytecznych” też są bezużyteczne.

I choć łatwiej sięgnąć nieba nutami niż słowami,

to nawet żadne requiem tu nie pomoże,

Philip Glass czy Diary of Dreams.

Drzewa, ptaki, piasek, symbole

wieczności tudzież marności świata tego

wycofują się z krajobrazu. Jest tylko ostre słońce,

żyletki promieni i okulary w koszu

z napisem „Zakład Gospodarki Komunalnej”

(śmieci wywozi się codziennie, nie ma chwili na oddech).

Poza tym szelest świeżych liści, jednostajny szum,

jakbyśmy jechali pociągiem do nieznanego miasta,

w którym przywitają nas otwarte ramiona bądź żyły

i czas wolny – to, czego pragnęliśmy najbardziej.

 

 

 

 

III (OGIEŃ I WODA)

 

A przecież jeszcze wczoraj twoja koścista dłoń

wręczała mi „Busz po polsku” („Czytelnik”, Warszawa 1975),

prezent, który dziś jest pamiątką z odciskami palców,

zapachem tytoniu, zaschniętą kroplą wina (lub krwi).

Patrzę na pierwsze zdanie tekstu tytułowego

i co widzę: „Ogień dzielił nas i łączył”.

Myślę o wszystkich książkach, które spłonęły

wraz z tobą, o nieistniejących fabułach,

o kolekcji filmów, którym twój papieros nacisnął pauzę,

o ikonach z najlepszego drewna (najłatwiej palnego?),

których cała boskość zamieniła się w popiół.

Ja też zamieniam się w popiół, zaczęło się od skroni.

Ogień dzieli nas i łączy? A co z wodą?

Pamiętasz to upalne lato, zmęczenie

i orzeźwiający chłód Olzy, w której się kąpaliśmy,

a później śmierdzieliśmy rybami na kilometr.

Znów jest upalne lato, jestem zmęczony

i znów jestem gotów wejść za tobą

do chłodnej rzeki, bez względu na to,

co w niej mnie czeka i czym to śmierdzi.

 

 

IV

 

Skoro świat nie jest czarno-biały,

to nie ma podziału na życie i śmierć,

są barwy pośrednie, o których nic nie wiemy.

Nie jesteś martwy, a ja nie jestem żywy,

to kwestia kolorów i ich odcieni.

Nie jesteś martwy, skoro mam twój numer w komórce

i jesteśmy w kontakcie. Niebawem się zdzwonimy,

wyskoczymy nad wodę,

będziemy nurkować na czas.

Chwilowo nasze kolorowe zdjęcia

wyżywają się na nas – jawnie walą po oczach

faktem, że tamtych nas już nie ma,

lecz wkrótce zrobimy sobie nowe,

takie, o jakich nam się nawet nie śniło.

Będzie lepszy widok, nowe okno na świat,

świeżo pomalowany sufit i dużo nowych słów,

ten pożar był tylko przecinkiem.

 

 

V (KRES FOTOSYNTEZY)

 

Pierwszy maja. W drobnych żyłach liści

płynie świeża krew. Ząbkuje trawa,

a niebo spokojnie zmienia pampersy chmur,

przyjmuje hel, gumę i wszystko, co lata.

Wystarczy lekki podmuch (lub wychylający się zza drzewa

gospodarz z kosą), by mlecz stracił głowę.

Wystarczy lekki podmuch, by ogień wspiął się pod sufit.

Gdy przyjechali strażacy, dawałeś im

znaki życia, których nie zdołali przyjąć

(przyjęli znaki, lecz nie przyjęli życia).

Ogień cię chwycił za rękę i wyprowadził z domu,

kołysząc do snu jak kochająca matka.

Gdybyś miał większy pokój, to kto wie,

może twoja śmierć poszłaby z dymem

i nie musiałbym pisać tego wiersza

(piszę ten wiersz z powodu braku tlenu,

bo w innym wypadku po co?).

Nie musiałbym rozgryzać twoich ostatnich

tatuaży, o których nic nie wiem.

Nie rozumiem chemii i reakcji podczas spalania.

Nie znam się też na biologii, ale wiem, że

wystarczy jeden lekki podmuch,

a cała fotosynteza idzie do piachu.

 

 

VI (GRUZJA)

 

W tak piękny dzień nic tylko wsiąść na rower

i jechać do Gruzji (mówiłeś, że mieszkasz w Gruzji,

bo miałeś widok na gruz). Lecz tego kraju już nie ma,

skoro nie ma w nim ciebie. Nagle błyska świadomość,

że piękny dzień nie jest pięknym dniem, a tylko słońcem,

gwiazdą, pod którą się opalamy, wypalamy i spalamy,

światłem, którego być może teraz masz pod dostatkiem.

Gruzja pełna kamieni, żelastwa i rdzy,

a w samym środku ty, za oknem niskiego parteru

jak okaz za szkłem, skarabeusz w bursztynie ścian,

przyszpilony do krzesła motyl w koszuli w kwiaty.

Na świecie jest tyle pięknych miejsc, lecz najpiękniejsze są te,

których nie zobaczymy już nigdy.

Dziś Gruzję przykrywa popiół, a skoro jest popiół,

to musi być diament, głęboko zakopana nić,

która prowadzi do kłębka. Czy spotkamy się tam,

w słońcu? (Zaledwie osiem minut leci nitka światła ze słońca).

Tymczasem dryfuję po mieście, którego już nie ma,

palę tytoń, który ty paliłeś

i zaciągam się w ciemności, tak jak ty zwykłeś to robić.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Maciej Sowicki

 

[TA CHWILA TRWAŁA BARDZO DŁUGO…]

Ta chwila trwała bardzo długo, nie pamiętam
co nastąpiło po niej, pamiętam tylko chwilę.

Długo mieszkałem w tej chwili, choć nie było
w niej prądu i gazu, okien i drzwi. Przyjaciół

zbywałem: w tej chwili nic się nie dzieje, nie możecie
mnie odwiedzać – długa i niebezpieczna jest bowiem droga

do tej chwili.

 

 

PRAWA

 

dzielą nas liczbami jak w kalkulatorze

wczoraj było to zaledwie siedem

kilometórw w linii prostej dzisiaj czterdzieści

osiem drogą krajową numer dziewięćdziesiąt

 

cztery a jutro będę chodzić po mieście

jak dzielony przez zero  bez prawa

do istnienia a jednak dotknę ścian

poczuję zapach kebabów klubowy bit

twoją miłość

 

 

KRÓTKI WIERSZ O KOŃCU

 

Robotnicy siedzą w kole, dzielą się
dwoma papierosami i jedną
kiełbasą – mają przerwę, wcześniej
układali kostkę. Patrzę na ładną blondynkę,
która nie jest podobna do ciebie i wysiada
zanim zdążyłem zauważyć, że jest

w ciąży. Mijamy boisko, na którym strzeliłem
wiele goli i skręciłem dwie kostki. Mijamy kościół,
dwie kobiety żegnają się,
i ja się żegnam.

WERDYKT

przewodnicząca jury komentuje wiersze laureatki
wspomina że czuła się z nimi dobrze

jeżeli czujesz się z wierszem dobrze
musiało zajść ogromne nieporozumienie

 

MECH

początkowo imponowało mi że
wszyscy jej koledzy to geje ale
po pół roku nawet o nich byłem zazdrosny

z filmów wiem że im większym jesteś
draniem tym więcej
kobiet możesz mieć
ale natury nie oszukasz chociaż miałem
roczne korepetycje

kiedyś jechaliśmy na lotnisko obok Walijczyka
bez biletu kanar kazał mu wysiąść i zapłacić
50 euro potem opowiadałem jej o przyjacielu
w szpitalu nie muszę dodawać kiedy była

smutniejsza

chciałbym napisać coś czułego
ale od kilku wierszy staram się
być draniem

kiedyś obiecałem jej że
nauczę się rytmizować tylko po to
by jej oczy już na zawsze
rymowały się z rzęsami
ale widocznie nie tylko ona tak

dotrzymuje obietnic

trzy razy wyznała że mnie nie zna ale
wybaczyłem jej wtedy oboje byliśmy pijani
ciekawi tylko dlaczego tylko
ja dalej o tym pamiętam

 

PÓŁNOC

Wczoraj naklejałem plakaty
na twarzy
Janusza Radka,

Zaklejałem usta
językami
obcymi,
Pan Janusz zaśpiewa w moim mieście,
ale już nikt nie zobaczy
jego twarzy,
nie zrozumie jego słów.

 

 

DAM 2

 

będąc płatkiem śniegu topiłbym się

na twojej wardze będąc słowem

byłbym twoim imieniem

 

EROTYK BUKMACHERSKI

 

Nick Kyrgios serwował znakomicie
pozbawił mnie środków do picia. Piłeczka
po jego uderzeniach leciała z prędkością 214 kilometrów na godzinę.
Będąc piłeczką byłbym u ciebie w 13 minut.

WIERSZ O TWARZY BENA STILLERA

 

skasowałem bilet odwrotną stroną
i kanar chce wlepić mi mandat
czyżby czytał moje wiersze
i wiedział że pewność siebie
nie jest moją mocną stroną?
(pół roku wchodziłem na twój profil na Filmweb
porównywałem ostatnio ocenione filmy z filmami
setki znajomych ulga
gdy żaden nie pasował była warta
straconego popołudnia i połowy wieczoru
ale czasami najprostsze rozwiązania bywają
najgorsze – wystarczyło wejść na Facebooka
i zobaczyć status związku
tej nocy we śnie Mistrz Joda przemawiał do mnie
z memu: gdy na profil byłej wejdziesz ból jedynie odnajdziesz
na razie to ból odnajduje mnie boli mnie głowa
plecy szyja serce i jądra a na dodatek kanar
chce wlepić mi mandat bo skasowałem bilet
odwrotną stroną

Odsłuchaj treść artykułu
Skip to content

Zapisz się do naszego newslettera

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych (pokaż całość)