Udostępnij:

Dodano:

10.02.2024 14:31

8 ARKUSZ. 2/2024

FREAK SHOW

 

Jeśli już zapomnieliście o koszmarnym huku petard i fajerwerków, o tłuczonym szkle i kikutach choinek porzuconych na śmietnikach, a co za tym idzie, daliście się pochłonąć codziennej rutynie, to znak, że nadszedł czas na zmiany. Tym razem proponujemy subtelny melanż po newralgicznych rewirach: od historii o usuwaniu organów (Katarzyna Szaulińska) po rozważania na temat zderzenia Andromedy z Drogą Mleczną (Lula Sarnia), od próby wcielenie się w rolę sobowtóra Niny Hamnett (Adrian Krysiak) po przejażdżkę z rapującym kierowcą Ubera (Kamil Galus). Galerię freak show uzupełni lwia grzywa Zbigniewa Wodeckiego (Sara Komaiszko) oraz pracownik hangaru z zębami jak orka (Andrzej Woźniak). Za drogowskazy po meandrach osobliwości niech posłużą teksty Olgi Rembielińskiej, Michała Trusewicza i Filipa Matwiejczuka.

 

Redakcja Ósmego Arkusza

 

 

Katarzyna Szaulińska

 

vanta

 

anish kapoor ma prawa do najciemniejszej czerni świata

a ty? widzę to: jesz hotelowe śniadanie w pozycji mocy

sama nad sałatką z lśniącym kortyzolem w żyłach

obok sześćdziesięciolatka w stroju stewardessy rozdaje dzieciom lody

chociaż mama pozwala jeść je tylko na deser

między parówkami a sufitem zmieściłby się mały zeppelin myślę

kiedy bluszczoporost w stylu postapo pożera framugę

w której ty zastygasz w kształt żółtego domku albo widma brockenu

w takiej się nie schronię? wątpię.

dziurka w nosie przypomina zero ale i stamtąd wydrapiesz kozę

bo nicość to kwestia latarki a więc cześć wchodzę

w kolano miękko jakby szpilką w oko

 

lewa łopatka nie mówi o prawej

 

kiedy opowiadamy sobie z marią historie o usuwaniu organów – ja dziewiątki a ona migdałków, obie krwawe, z marią zaczyna się coś dziać. niebieskie rzęsy łopocą w dźwiękach historii o braku znieczulenia i odpadają, jedna po drugiej, za nimi powieki i zostają jej tylko te piękne lazurowe tęczówki. tylko na chwilę, bo potem lecą i one, za nimi skóra twarzy, mięso i kości, cała reszta. zanim zacznę krzyczeć, że chcę, żeby została i zanim zadzwonię pod 112, maria leży przede mną jako kupka organów, oczywiście bez migdałków.

mam myśl z tych głupich, ciasto galette des rois z ukrytym migdałem, kto go znajdzie, będzie miał szczęście i hajs, jakiś negatyw tej historii.

próbuję poukładać marię na nowo, ale brakuje mi części, nie wiem gdzie się podziały. może serce pokulało się gdzieś pod okno? wyjmuję kilka swoich zębów, nawet bez dziewiątki mam ich full. lepię marię na nowo z budyniu z kaszy jaglanej, robię jej piegi z kakałka i buźkę z rabarbaru.

włosy jej robię ze swoich, w sumie podobne, a ja zawsze marzyłam o głowie ogolonej na trzy milimetry. migdały są w kuchni, co prawda w płatkach, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, a ja muszę się spieszyć, bo jacek mnie zabije.

maria gotowa. dmucham jej w pępek, a ta bestia o czerwonych pazurkach ożywa, przeciąga się, przesuwa językiem po zębach i mówi: zjadłabym smażone udko albo zielonego węża.

 

 

Michał Trusewicz

 

WIERSZE DO PRZEŻYWANIA

 

Przeczytawszy debiutancką Drugą osobę (2020) Katarzyny Szaulińskiej po raz wtóry, zdałem sobie sprawę, jak bardzo to dojrzały i – co najważniejsze – naprawdę ciekawy debiut, bo z jednej strony wywodzący się z poezji somatycznej, a z drugiej – przepełniony świadomością tworzywa językowego, za pomocą którego materialny konkret zostaje ujęty. Zwróciłem również uwagę, że indywidualna ekspresja wcale nie sprawia, że z horyzontu traci się „drugą osobę” – wiersze z debiutanckiego tomu zawsze zwracały się „do kogoś”. Nawet te będące aktami intymnego wyznania.

Kryptodom (Biuro Literackie, Kołobrzeg 2023) zasadniczo rozwija poetykę wypracowaną w debiucie. Łukasz Kraj, recenzując Drugą osobę, słusznie zwrócił uwagę na wieloaspektowość trybów lektury tego tomu, jednocześnie przyjmując, że w tej książce naprawdę można dużo znaleźć. Już lektura pierwszych kilku wierszy z Kryptodomu pozwala domniemywać, że Szaulińska jeszcze mocniej „podkręca” mnogość możliwych praktyk lekturowych, co z kolei każe się zastanawiać – dlaczego?

Choć poezja Szaulińskiej wymyka się jednoznacznemu „przyszpileniu”, to jednak wyłania się nadrzędna właściwość tej twórczości, mianowicie wiersz pojawia się w procesie przeżywania i doświadczania „ja”. I jest to proces na styku – zawsze w kontakcie z drugą osobą, a czasem nawet w kolizji. Doświadczanie samej siebie nigdy nie rozgrywa się w izolacji, wiąże się z ruchem „ku czemuś”. (Ku innemu? Tak, ale bez fetyszyzacji odmienności i bez wyższościowego dystansu). A może – ku własnym pragnieniom, na przekór kulturowemu ujarzmieniu?

Nieprzypadkowo wspominam właśnie o „przeżywaniu”, które w poezji Szaulińskiej migruje pomiędzy różnymi obszarami: wybujałą subiektywnością a jakąś intymną wspólnotą z anonimowym kimś, do kogo zwraca się podmiot w wierszach. Ale nie chodzi o to, by w kontakcie z innym widzieć „podwojonego siebie”. Przeżywanie „ja” to krążenie między afektem a dyskursem, między różnymi poziomami utożsamiania się a ciągłym wyobcowaniem. To poezja jednocześnie ucieleśniona i „zmapowana” siatką dyskursów i języka. Może dlatego wymyka się uproszczeniom.

Wielorakie przeżywanie „ja” sprawia, że wiersze z Kryptodomu lokują się zawsze gdzieś pomiędzy, na jakimś punkcie styku i przecięcia między tym, co kulturowe i obiegowe, a (nie)wyrażalnością wnętrza jednostki, a właściwie jego niepohamowanego rozrostu. Charakterystycznym zabiegiem – stosowanym również w zbiorze Czarna ręka, zsiadłe mleko – jest używanie psychoanalitycznych i mitologicznych kalamburów. Szaulińska luzuje te uniwersalizujące – i wytwarzające „normalność” – ramy narracyjne, robiąc miejsce na ucieleśnioną, indywidualną ekspresję. Poetka doskonale wyważa wykorzystywane konteksty, nie pozwalając, by utwór poetycki zamienił się w tajemniczego sfinksa, w znak odnoszący się wyłącznie do innych znaków.

Taki wiersz, który absorbuje języki z różnych rejestrów (nie tylko kulturowych czy naukowych, lecz także tych prywatnych, a nawet rodzinnych, bo każda wspólnota, choćby najmniejsza, jest w stanie wytworzyć własną écriture), który wymyka się ujednoznacznieniu i wcale nie ma aspiracji, by konstytuować jakąś uniwersalną i apodyktyczną wiedzę o świecie, może jednak być – tylko i aż – badaniem z punktu widzenia „ja” takich fenomenów, jak niesprawiedliwość, sprawczość, opresja, wstyd, seksualność, miłość czy ból. Kryptodom to książka do przeżywania, której lekturę należy doświadczać właśnie „na styku” ze światem, w różnych jego plastycznych przypadłościach.

 

 

­­­­Lula Sarnia

 

schemat blokowy o nadciągającym zderzeniu

 

nie ma algorytmu, który tworzyłby algorytmy

jest za to ciało, skończony ciąg

szkielet

mięśnie

narządy

skóra

jasno zdefiniowano czynności konieczne

a konieczność bierze się z potrzeby rozwiązywania problemów –

 

problemem czy rozwiązaniem będzie połączenie drogi mlecznej z andromedą?

 

 

koniec słońca

parę miliardów lat, tylko i aż, by zobaczyć czerwonego olbrzyma

zanim powstanie mgławica planetarna, zbliżyć policzki

 

(pulsują, bardziej i bardziej/ bez gwałtu/ łagodnie)

już się nie upiecze/ nikomu/ nic

 

 

inaczej struga

 

jesteśmy ludźmi, mamy oczy specyficzne do obserwacji wszechświata

(pod innym kątem ulica wygląda jak jakiś ultrarelatywistyczny dżet)

tak to jest, ulec iluzji prędkości nadświetlnej i nie myśleć

co jest błędem

człowiekiem

początkiem

końcem

 

 

Adrian Krysiak

 

BYŁEM SOBOWTÓREM NINY HAMNETT

 

`Ho! Ho! and up she rises,

Ho! Ho! and up she rises,

Ho! Ho! and up she rises,

Early in the morning

What shall we do with the drunken sailor?

 

Co tu dużo mówić – staczałem się. Nie miałem planów czy perspektyw, ani nawet pomysłu na siebie, czy na swoją przyszłość, a wrodzony brak talentu i ogłady nie ułatwiał sprawy. Wypluty i sponiewierany, byłem chyba nawet skłonny zdać się na los, zgotowany mi przez świat i życie. I tak, niespiesznie, krok za krokiem, stawałem się bardzo niebezpiecznym człowiekiem, ponieważ z jednej strony nie miałem temu światu nic do zaoferowania, z drugiej zaś nie miałem w życiu nic do stracenia, co oczywiście rzutowało na moje nie najlepsze samopoczucie, jeszcze bardziej pogrążało w apatii oraz miało bezpośrednie przełożenie na częstotliwość wizyt w „Rotundzie”.

„Rotunda” to miejsce niezwykłe, dla nieprzywykłych wręcz przytłaczające. Gdyby zorganizowano konkurs na wizualną reprezentację pojęcia rynsztoku, to „Rotunda” wygrałaby w cuglach, mimo iż nie jest koniem. „Rotunda” nie jest koniem, ani żadnym innym nieparzystokopytnym (ani parzystokopytnym, ani koniokształtnym czy koniowatym), w ogóle nie jest zwierzęciem, jest miejscem. Miejscem spotkań i fermentu intelektualnego, miejscem, w którym rodzą się i umierają idee, gdzie bachantki i odaliski tańczą do upadłego, gdzie sztukmistrz z Radzymina żywi się stalą, miejscem wymiany myśli tyleż genialnych, co zdegenerowanych, miejscem po miejscu. W „Rotundzie” życie zatraca przyjęte granice, a słowa znaczenia, nastają rewolucje i upadają imperia, ludzie wkraczają w swoje pola magnetyczne, wypełniając ankiety na temat miłości, potęga imaginacji daje o sobie znać z mocą, która jest dana tylko nielicznym, tym, którzy odważyli się wykonać skok w pustkę i spojrzeli w twarz absurdu, w „Rotundzie” trzeba zabić w sobie mieszczucha i wyzbyć się piany marzeń, należy postępować wbrew wszelkim prawom i zasadom, hołdować wynaturzeniom i ekscentryzmom, tylko czytać nie wypada. W końcu, jak pisał Michel Leiris, Nie ma dnia, byśmy nie spostrzegli jakiegoś zwiastuna nadchodzącej katastrofy, toteż możemy naprawdę powiedzieć, że nie tyle tańczymy czy też siedzimy okrakiem na wulkanie, ile że całe nasze życie, a nawet oddech powiązany jest z lawą, kraterami, gejzerami i ze wszystkim, co dotyczy wulkanów, a zatem — że jeśli tylko postawimy przed nim lustro o odpowiednio grubym podlewie i dość czułej powierzchni, powinno zostawić wyraźne ślady w kolorze siarki[1]. Swoisty paradoks „Rotundy” polega na tym, że w „Rotundzie” się co prawda nie czyta, ale żeby wejść do „Rotundy”, czytać trzeba.

Mężczyzna, już na pierwszy rzut oka kuriozalny prowokator i wizjoner, który bez dwóch zdań zachowywał się niczym Canterel z „Locus Solus” Roussela, chyba wyglądał jak Canterel, mówił w ogóle niepodobnie do Canterela i niewątpliwie Canterelem nie był, czytał sporo. „Tu nie chodzi o twoją, Atreju, fantazję” — powiedział, cytując Shakespeare’a, czym uwiódł mnie bez reszty. „Twój gest rozpaczy, wyrażający się w twoim sięganiu, oto czego potrzebuję”. Następnie zaś, nie wahając się ni chwili, zaproponował, bym został — jak to ujął — aktorem instrumentalnym w jego teatrze gestu i rozpaczy imienia Hansa Hartunga, tłumacząc, że miałbym się wcielić w rolę sobowtóra królowej bohemy, księżnej Fitzroy, baronowej Soho, Niny Hamnett. Zaznaczył przy tym, że nie mam się wcielać w samą Hamnett, co — wedle jego własnych słów — byłoby wulgarne i nieodpowiedzialne, lecz właśnie w rolę jej sobowtóra, co sugerowało wyższy poziom niezależności i mniejszą potrzebę dbałości o szczegóły tudzież kolejną kartę w antologii czarnego humoru. Z pokorą i uniżeniem, umiejętnie maskującymi frenetyczny entuzjazm, przyjąłem tę hojną propozycję, by już następnego dnia pojawić się w „Rotundzie” w zupełnie odmiennym charakterze.

Było to niełatwe, by nie powiedzieć karkołomne zadanie. Najpierw musiałem poradzić sobie ze wspomnianymi brakami wrodzonych zdolności i ogłady, niemiłe uosobienie stanowiło w końcu wypadkową charakteru i doświadczenia, teraz zaś musiałem wynaleźć czy też wypracować w sobie wewnętrzną siłę, by dokonać zasadniczych przemian w swojej konstrukcji mentalnej, by i na zalążki jakiegoś talentu starczyło, który mógłbym następnie rozmienić na drobne (jako sobowtór znajdowałem się w o tyle uprzywilejowanej pozycji, że znałem rozwój wypadków ze sporym wyprzedzeniem kilku dziesięcioleci). Stałem się zatem zadeklarowanym utracjuszem i seryjnym alkoholikiem, ujmującym w swej bezpośredniości i wytrwałym w promiskuityzmie. Chciałem być jak słowa, piękny i pusty w środku, ale czułem się niczym dziecko, czarna owca w rodzinie, a byłem – przypominam – nie owcą, lecz człowiekiem, do tego nie dzieckiem, tylko enfant terrible, może i mało inspirującym, lecz dość w gruncie rzeczy przerażającym.

Zdobywałem się na heroiczność, wytrwałość i bezkompromisowość, które mnie samego wprawiały w zdumienie, a innych w zakłopotanie. Bywałem wszędzie tam, gdzie bywać wypadało, poznawałem ludzi, których nigdy nie powinienem był spotkać, zuchwale oferowałem im wszystko, czego nie miałem do zaoferowania. Szafowałem tym, czego miałem w niedomiarze, udzielałem wsparcia na kredyt. Niefrasobliwa pantomima i jałowe słowa pociechy czy zachęty wychodziły mi najlepiej, w tym się specjalizowałem, w niewiele wnoszących dygresjach o stanie kultury i jak odejmować z marmuru. No i co dzień budziłem się skoro świt z bólem głowy i gardła, każdy ranek rozsadzał mi głowę i nie pozwalał nic przełknąć, a przecież miałem sporo do przełknięcia. Z czasem moja odwaga przeistoczyła się w zwykłą brawurę i każdego ranka chciałem umrzeć i przerwać eksperyment w teatrze gestu i rozpaczy imienia Hansa Hartunga, ponieważ gest, niegdyś frywolny, pełen uroku i dezynwoltury, postarzał się i stężał, a rozpacz przytłoczyła, tak że moja biografia przestała być historią oka, a stała się przypowieścią o odrąbanej dłoni. Nie porzuciłem jednak ambitnego projektu, na to jedno zabrakło mi odwagi.

Następnie zaś nadeszła wojna — może i mało światowa, nieważne zresztą która, zawsze się jakaś znajdzie i stanie się cezurą i odbierze nam wszystko, co warte jest odebrania — która, choć mało światowa, stała się cezurą i odebrała mi wszystko, co warte było odebrania, toteż skończyły się domniemane szczęśliwe dni beztroski i nastał czas grozy. Nawet jeśli wcześniej zdawałem sobie sprawę z tego, czym jest brak radości, to teraz poznałem pełnię nieszczęścia, symptomatyczną, bo charakteryzującą się nieustępującymi migrenami i mutyzmem wybiórczym. Sztukmistrz z Radzymina powrócił do Radzymina, a bachantki i odaliski przestały tańczyć w „Rotundzie”, która z każdym dniem stawała się coraz mniej miejscem, a bardziej czymś niedookreślonym i zwierzęcym. Ktoś zginął na wojnie, powiedzieli — na wojnie zawsze ktoś ginie. Aż w końcu zaczęło brakować i sobowtórów, sukcesywnie przestawali przychodzić i bywać, nie dostrzegałem już ich sylwetek, tylko właśnie ich brak. Rejestrowałem pustkę, którą jeszcze wczoraj ktoś wypełniał, i zatarły się w moich wyobrażeniach ich twarze, i już bym ich nie poznał, i moja twarz utraciła rysy, przestała być twarzą, a stała się woskową maską pośmiertną, obojętną na nieuniknioną konieczność.

Znalazłem się zatem w punkcie wyjścia – stoczyłem się, dopełniając tragedii jednostki wrażliwej na uwarunkowania historyczne. Wyzbyłem się planów i perspektyw, jak również pomysłu na siebie czy na swoją przyszłość, a dopiero co nabyty brak talentu i ogłady nie ułatwiał sprawy. Ponownie wypluty i sponiewierany, znów byłem skłonny zdać się na los, zgotowany mi przez świat i życie. I tak, niespiesznie, krok za krokiem, stałem się bardzo niebezpiecznym człowiekiem, ponieważ z jednej strony nadal nie miałem temu światu nic do zaoferowania, z drugiej zaś nieodmiennie nie miałem w życiu nic do stracenia, co musiało rzutować na moje nie najlepsze samopoczucie, jeszcze bardziej pogrążało w apatii oraz miało bezpośrednie przełożenie na częstotliwość wizyt w „Rotundzie”. Tak więc siłą rzeczy i inercji zostałem sam, na ruinach „Rotundy”, na zgliszczach starego świata, brudnego i odrażającego, lecz pokrytego szlachetną patyną czasu, więc w jakiś sposób lirycznego i sentymentalnego, do którego powraca się tylko w marzeniach sennych, wcielając się w rolę sobowtóra Niny Hamnett i cierpliwie wyczekując dnia, w którym wreszcie pozwolą mi umrzeć, by móc napisać mój nekrolog. Nie mogę się doczekać, aż go przeczytam.

 

 

Kamil Galus

 

Nie powinienem tego robić, ale

 

wstawiam wodę i opróżniam kuwetę. Mieszam różne śliczności, i choć

pragnę stworzyć swój Kittyland, otrzymuję czerwoną kartkę za zrzynanie

z klasyków. Biada wszystkim kojarzącym materialne dobra z potworem

dupniętym na plaży, i chociaż biada, biada to leciutko, leciutko. Który otwór

podkreśla tę fazę, wyprzedza na pasach i trąca? Skąd się biorą stare siaty?

Jak wysoko polecisz, żeby zgubić własne rozmycie?

 

Ręcami

Ta fraza jest smutna jak chipsy w twoim mieście.

Jak derby, które nie obchodzą nikogo, ale rozświetlają.

Nie szkodzi, że racami.

 

 

Moment, w którym tak  n  a  p  r  a  w d  ę  możesz to zrobić. To flow

kuracjuszy wyjętych spod spódnicy wydziału prawa i kroki prowadzące

do dawno zamkniętej kafejki, do której zblazowani (?) przychodzili

wyłącznie po darmową kawę do godziny internetu. Przelewowa flegma

w kubku. Przelewowa rosa na ekranie, szyby budki z piwem. Rozmaite

kolaże z ulotek i wydarte skądś papiery wartościowe. Po kebsie razem

na spacer google maps, bo daleko. Po igristoje razem na spacer google

maps, bo blisko – pojęcia nocy i dnia, bo wydzielają smegmę, nie magmę.

Zgubiłeś i nie masz pojęcia, ale: kierowca Ubera rapujący o pogoni za

kwitem, aż główka chodzi. Oj, chodzi do bitu. Cały chodzisz od bitu do

kwitu i szukasz: do pracy, do sklepu, tego najlepszego, do gnicia. Zalew

informacji, nad którym wakacje. Często nie wydajesz, bo zbyt drogie

i „nie wydam panu reszty”, i „rozmienię, choć nie będę potrzebował”, jako

miejscówka na ziemi pod kocem. Rozmowy o i rozmowy po. Rozmowy

o po. Mocy nie zaszufladkujesz. Wisisz po włosku.

 

 

Pralka w stanie spoczynku powinna być otwarta

O opóźnieniach w rozmowie, tych nieregulowanych, a przede wszystkim

najstarszych – połączenie komórki macierzystej. Potencjalnie dwie zdolności. Jak prać,

by wyprać? Pobranie szpiku z łopatki, czy powołanie Młodych Socjalistów tylko po to,

by odkryć grób Mikołaja Kopernika we Fromborku? Są rzeczy jasne i całkiem kolorowe,

ale sprawdź kieszenie spodni, bluz i koszul. Sprawdzaj, wywijaj, zapinaj. Sprawdzaj,

wywijaj, zapinaj. Aby skarpetki zostały porządnie wyprane, najlepiej włożyć je do pralki

jako pierwsze i to: jak najgłębiej. Szczelnie załadowana pralka nie będzie mogła prać skutecznie. Sprawdzaj, wywijaj, zapinaj.

 

 

Filip Matwiejczuk

 

Szybkość ekscytacji

 

Iskanie felgi (WBPiCAK, Poznań 2021) to tom radosny. Książka Kamila Galusa jest wesołym ekscesem językowym, niewidzącym szczególnej potrzeby w głoszeniu czegokolwiek, co miałoby kogokolwiek pouczać. Przy lekturze czułem, że autor pisze przede wszystkim takie wyrażenia, jakie go w danym momencie ekscytowały, śmieszyły albo po prostu, z jego znanych przyczyn, mu się podobały.

Można też jasno stwierdzić, z jakiego porządku jest rezerwuar, z jakiego czerpał – głównie leksyka internetu, nieco mniej poezji. Chociaż i tutaj trudno już postawić jasną granicę między dialektem internetowego słowa pisanego a liryką, ponieważ dziś internet to nasza codzienność, tam też spotykają się, poznają i rozmawiają poeci, a i tam nieraz pozwalamy sobie na ekspresję. A jest to ekspresja zakotwiczona w tym, co absolutnie aktualne, nieważne czy mówimy o polityce, rapie, czy o memach.

Galus bierze pod swoją pisarską optykę te przemieszania, ale nie jako badacz, tylko daje „daje im się ponieść”. Jest nieustannie napędzany swobodną ekspresją epoki web 2.0 (czasów, gdy korzystamy głównie z kilku stron, głównie z social mediów, a nie tak jak kiedyś, gdy korzystaliśmy z wielu różnych), środkiem wyrazu, który nazywa się „shitpostingiem”, prostowaniem rzeczy nieistotnych, ale w jakiś sposób ekscytujących autora. Wyrazem poetyki Galusa jest wiersz Nieprzydatność poezji liczy się w metrach, szczególnie zawarte w nim słowa wypluj brawurę, i daj im się ponieść.

*

Jeśli mielibyśmy szukać jakichś porównań, to wydaje mi się, że nie bez problemu da się zestawić Iskanie felgi z książkami Patryka Kosendy i Kamila Kawalca (autorzy nawet pasują do siebie rocznikowo). Całą trójkę łączy witalność w wyrazie językowym i pęd do chwytania treści rodem z internetu (w tym memy, nowinki kulturalny i nagłówki portali informacyjnych).

To, czym się wyróżnia Kamil Galus, to zdecydowanie najwyższa ekscytacja w formułowaniu dziwnych wyrażeń, przekręcaniu już zaistniałych oraz w korzystaniu w osobliwych środków stylistycznych (jak w wierszu Zdognie, w którym  litery są w nim poprzestawiane w przemyślany sposób, dzięki czemu da się go odczytać tylko wtedy, gdy przeleci się przez niego oczami, by „się sam przeczytał”). Kiedy Kosenda podejmuje próbę kompromitowania poglądów liberalizmu, poprzez podkreślanie absurdalności ich sloganów, tak Galus jest zainteresowany raczej tempem funkcjonowania i przemieszczania się informacji. Te wiersze są bardzo „szybkie”, tak jak „szybkie” jest ich tworzywo.

*

Przyzwyczajenie czytelnicze mówi, żeby czytać poezję powoli. Iskanie felgi nie lubi przyzwyczajeń czytelniczych i woli, żeby przeczytać je szybko. Tak przynajmniej uważam, bo najwięcej przemysleń i przyjemności miałem z szybkiej z lektury; przy uważnej i powolnej za dużo nie skorzystałem. Polecam dać się ponieść Iskaniu felgi.

 

 

Sara Komaiszko

 

Taka sytuacja

 

Śmierdziało sikami i hamburgerami,

wczorajszą gazetą i początkiem millenium.

Szliśmy z Tatą tunelem podziemnym na dworzec centralny.

W tłumie spieszących na perony kurtek i płaszczy

nagle zobaczyliśmy Wodeckiego.

O, kurwa, patrz, Wodecki! zawołał Tata.

Tę pszczółkę, którą tu widzicie zowią Mają, zaśpiewał Wodecki,

ale tylko w mojej głowie.

W rzeczywistości jego lwia grzywa wyglądała tak samo jak w telewizji,

aż chciało się ją pomacać, może by to przyniosło szczęście?

Moje myśli sunęły jak walizki na kółkach, gdy nagle potknął się o nie

jakiś żul

zwracając się do Taty z interesem:

– Przepraszam bardzo! Czy mógłbym się pana o coś zapytać?

– Ale ja nic nie wiem!

– A, to przepraszam najmocniej.

 

 

Anarchia jako droga do samopoznania

 

Dawno, dawno temu,

istotnej lekcji udzieliła mi bezwiednie moja mała bratanica.

Kiedy przerywając wieczorną zabawę dorośli

kazali jej iść spać

wykrzyknęła:

– Bzdura, skaczemy!

 

Czy pamiętasz kim byłeś, gdy na chleb mówiłeś pep?

Jeśli sobie nie przypomnisz…

 

Cóż, przynajmniej się wyśpisz.

Dobranoc, frajerze.

 

 

Ja, Jagna

 

Ty wiesz dokładnie,

o co chodziło Jagnie

z tymi żurawiami,

bo też nieraz patrzysz w niebo

i chuj jasny cię strzela.

 

Prawy do lewego.

Lewy do prawego.

Jeśli to ma tak wyglądać,

serio,

wywieźcie mnie stąd na taczkach.

 

 

Andrzej Woźniak

 

delta

 

tym pociągiem na koniec świata
pojechaliśmy z ojcem
na miejscu stały hangary i dźwigi
gdzieniegdzie leżały ptaki
dwa sklepy z tandetą udawały 7–eleven

wznoszono
niszczono
wznoszono

postanowiliśmy cofnąć się jedną stację
gdzie ktoś zawołał
morze

 

delta 2

ptaki leżały odłogiem
za sprawą robotników z hangaru

przyjrzałem się jednemu
miał zęby jak orka

 

 

fuji

terapię odbywam nocami
u suchego starca na szezlongu
siedzimy obaj
halo
halo
skrzeczą jego suche kciuki
trąc moje kości jarzmowe

pieniążki dzyń dzyń dzyń
łezki kap kap kap
mamy ze staruchem dil typu
siepnij mnie w gardło wypluję kłamstewko
a co on później w postprodukcji
to niech go chuj

wracam do domu biegiem
wracam zanim słonko
film nie może się prześwietlić
o nie

 

 

***

czytałem o mężczyźnie

który odłożył książkę wyszedł z domu i

był nie do ludzi nie do ludzi

nie do zwierząt nie do pól

nie do miast nie do świątyń

nie do prac nie do gier

 

rozpoznałem cię i mimo to

odłożyłem książkę

 

 

***

twój stary ojciec

napisał to haiku

gdy nie mógł już pić

 

 

selekta

 

na powitanie całują się w czoła

na pożegnanie w usta

to wymaga wewnętrznej dyscypliny

obcej temu osiedlu

 

pewnego dnia jeden oparł się drugiemu

tak delikatnie

że pies po drugiej stronie placu usnął

 

a wczoraj poszli jakby na zawsze

ale wrócili

 

nie wiem kim są

wiem że są z ciała

 

 

Olga Rembielińska

 

CZY WIESZ, ŻE BALTIMORE PENETRUJĄ WOJNY GANGÓW?

 

Dance–rozpierdol

 

Starzy raverzy twierdzili, że nie mogą zagrać imprezy, jeśli ściany klubu nie są odpowiednio nabeatowane. To znaczy, że przeżyły wiele dobrych chwil. Wchłonęły energię niezbędną do kontaktu z absolutem: chcę ci powiedzieć coś…

Gdy szwendałam się po zakamarkach krakowskiego Warsztatu[2], moją uwagę przykuło stoisko wydawnictwa papierwdole. Wzięłam wówczas do ręki tom Andrzeja Woźniaka aikido. Za chwilę, wraz ze swoim zespołem ułła[3], miał zagrać dancepunk–rozpierdol. Kartkując książkę pobieżni, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jest to kolejna lewacka poezja zaangażowana. Wielu się bowiem wydaje, że pisząc, budują bombę do rozsadzenia systemu. Niestety, obrywają jedynie odłamkami, które powodują intelektualne kalectwo. Miejsce i okoliczności spotkania się z aikido nie mogły być jednak przypadkowe.

 

Tom zaczyna się wierszem było o gangach w Baltimore: wiesz chociaż jak wygląda murzyn postrzelony? / jak brownie z malinami. Historia miasta pokazała, że młode osoby były tam w stanie znaleźć inną drogę niż przestępcza. Okazała się nią pasja do tańca i muzyki[4]. Przykład Baltimore jako miasta rozkładu uznaję więc za nie do końca trafiony. Wraz z uważniejszą lekturą zrozumiałam jednak, że książka Woźniaka mówi o życiowej transformacji.

Dwadzieścia lat temu w stolicy Polski prawdopodobnie mało kto słyszał o Baltimore. Globalizacja przeskalowała świat. aikido wyłania się w tym kontekście jako ballada o dorastaniu i przemianach rzeczywistości. Stopniowo dowiadujemy się o protestach w samolotach przeciwko deportacji, o sytuacji w Strefie Gazy, o historii rosyjskiego ruchu anarchistycznego. Mikro i makronarracje nurzają się w medialnym sosie.

Wiersz nie jest przecież równym przeciwnikiem w walce z systemem. Możemy sięgać jednak po narzędzia, które tworzą kolektywy odbioru. Gilles Deleuze i Felix Guattari proponowali (w duchu filozofii Wschodu), by negować jednostkowe, wertykalne umocowanie podmiotu w społeczeństwie, historii, czy otoczeniu życiowym, jak blokowisko czy miejskie przedmieście. Wprowadzili ideę figury myślenia – kłącza. Lecz nie tylko. Zamiast myśleć czy mamy szacun na dzielni, zastanówmy się, co łączy nas lokalnie i definiuje.

Jedną ze strategii pisania u Woźniaka jest rozbicie na Wiele: ten jeden raz to my będziemy pierwsze; umiera sześcioro – cztery kobiety i dwóch mężczyzn; kiedy wstanie / poniesie ją kilku od nas. Wertykalna segmentacja w postaci sanktuariów kapitalizmu jak Walmart czy aparatu państwowego jak Izrael, pojawia się po to, by określić to, co dla Wiele jest politycznie opresyjne. Widzę w tym też osiedle oraz chłopaków, którzy być może piją sobie piwko na ławce (seria wierszy small dance i szukanie grawitacji), palą hasz, plują na chodnik czy robią „objazdówkę” po mieście. Przy czym podmiot wyprowadza nas na płaszczyzny konkretnych metafor, które kontrują rejestr potoczny. Wpływ języka na zmianę Realnego jest opóźniony w stopniu, w jakim umysł jest opóźniony względem płynącego czasu. Jest to pojęcie Lacana, który za jego pomocą rozróżniał porządek symboliczny i wyobrażeniowy. Ma być to „twardy, nieusymbolizowany rdzeń Rzeczywistości”[5]. U Woźniaka da się dostrzec te rozróżnienia. Prywatnie poeta jest instruktorem tańca improwizowanego, co jest nie bez znaczenia dla jego książki, którą można też „czuć”.

W aikido mamy do czynienia z późnokapitalistycznym ciałopisaniem. Ciało pojawia się w różnych kontekstach politycznych i prywatnych. Seria wierszy small dance za temat obiera sobie także medytację w staniu i poddawanie się sile grawitacji: na św matyldy wiatr ma zrywać paznokcie z palców / ale teraz moje dłonie są nie do ruszenia ciężkie od skóry.

Ciało podmiotu wchodzi w erotyczną grę, ale nie na zasadach patriarchalnych. To książka również i o tym, co „może być” nietoksycznie–męskie: małe dłonie – mały kutas mówiło się u nas na tarchominie; niewidzialna kość na moim rozpalonym czole / a jakbym się głaskał. Pod tym względem razem z Ivanem Davydenko i Tomaszem Gromadką, tworzą obraz mężczyzny–poety, przeciwstawiający się samczym podrygom weteranów poezji.

 

Żeby mieć o czym pisać nauczyłem się ruszać

robiąc w ten sposób miejsce światłu

z pięty na palce z kuchni do pokoju

to się nazywa taniec

żeby mieć o czym pisać nauczyłem się tańczyć

 

żeby uwierzyć w siebie nauczyłem się kłamać

 

Jak pisze Adrianna Seniów: we współczesnych badaniach naukowych [humanistycznych –przyp. aut.] problematyka kobieca wyraźnie zdominowała badawczą refleksję na męskością[6]. Co ciekawe, ten brak symetrii, nie ma odwzorowania w języku, w którym wyraźnie dominuje rzeczownik męskoosobowy. Podmiot w aikido jest niekiedy trudny do uchwycenia, przelatuje przez tom, oddając miejsce obserwowanym LGBTQ+ i kobietom.

Nie ma tu mowy o atrakcyjności, frazach w stylu Świetlickiego, jest otwarcie na czułość i zgrozę: żeby odbezpieczyć granat wyklułem się z ramion.

 

21:37 już nigdy nie będzie taka sama

 

W aikido mamy cały wachlarz memów, cenzopapę, kiboli Legii, całkiem sporo piłki nożnej, anglicyzmy. Jak pisze Anna Kałuża: rejestry pokulturowe budują antypomnikowy, pozbawiony kompleksów charakter relacji z odbiorcą[7]. Nie da się lepiej wyrazić naszego codziennego doświadczenia niż za pomocą wyobraźni masowej.

Pop zazwyczaj zmiękcza kontestację, rebelianckość. W aikido te rejestry tworzą naczynia połączone. Kapitalizujące się społeczeństwo, przewartościowujące nasze role społeczne, libleftowa poprawność polityczna, to jedna strona medalu: lue spytała czy słyszał o psach z baltimore / you have never have you? wcale mnie to nie dziwi / skoro tyle lat sprzedawałeś software krajom rozwijającym / się i perspektywicznym. Druga zaś to wpływ globalizacji na to, co lokalne. U Woźniaka widzimy próbę zapisania tych przemian w języku potocznym. Jest to naprawdę fantastyczna podróż w czasie i podróż do świata warszawskiego blokowiska sprzed lat, zanim podmiot aikido odnalazł swoje loty w nowej rzeczywistości.

 

Andrzej Woźniak: aikido, papierwdole–Katalog Press, 2022.

 

 

 

AUTORKI I AUTORZY NUMERU:

 

Katarzyna Szaulińska (ur. 1987) – poetka, prozaiczka, psychiatrka i psychoterapeutka. Autorka nominowanego do Nagrody Literackiej Nike zbioru opowiadań Czarna ręka, zsiadłe mleko (2022), książek poetyckich: Druga osoba (2020) i Kryptodom (2023), scenariusza komiksu o depresji Czarne fale i monodramu Córcia wystawianego w Teatrze WARSawy. Zbiór angielskich tłumaczeń jej wierszy autorstwa Marka Tardiego  Faith in Strangers został wydany w USA (2021). Urodziła się w Kołobrzegu, mieszka w Warszawie.

 

Michał Trusewicz (ur. 1995) – krytyk literacki, redaktor i pisarz. Ostatnio wydał Frakcje (2021) i Przednówki (2021). Były redaktor magazynu literackiego „Wizje”. Ostatnio regularnie publikuje w „Czasie Kultury”, „Odrze” i „Stonerze Polskim”. Mieszka w Dębnie. Aktualnie pracuje nad powieścią Plemię, która ukaże się jesienią 2024 roku.

 

Lula Sarnia – poetka, malarka i projektantka graficzna. Jest autorką książki poetyckiej Wiśni mi się (Nagroda Główna 27. edycji Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina). Wyróżniana oraz nagradzana w konkursach literackich. Publikowała wiersze w sieci i na papierze.

 

Adrian Krysiak – lektor języków obcych. Ma słabość do metafikcji, awangardy i eksperymentu. Publikował w „Helikopterze”, „Fabulariach”, „Wizjach”, „Stronie Czynnej”, „Drobiazgach”, „Obszarach Przepisanych”, „Trytytce” oraz „Gazeta Musi się Ukazać”. Mieszka i pracuje w Poznaniu.

 

Kamil Galus (ur. 1993) – autor trzech książek poetyckich. Publikował między innymi w „Przekroju”, „Helikopterze”, „Tlenie Literackim”, „Autografie”, „Kontencie”, „Stonerze Polskim”, czy „Fabulariach”. Stypendysta Fundacji im. Stanisławy Fleszarowej–Muskat (2019). Redaktor „Strony Czynnej”. Mieszka nad morzem.

 

Filip Matwiejczuk (ur. 1996) – poeta, redaktor. Autor dwóch książek poetyckich, w tym wydanego w 2023 roku Pasożyta. Mieszka w Warszawie.

 

Sara Komaiszko (ur. 1989) – medioznawczyni, ekspertka komunikacji  i mediów społecznościowych, dziennikarka, poetka, autorka tekstów piosenek, studentka scenariopisarstwa, harfistka. Lubi śpiewać. Od 2008 roku mieszka w Londynie.

 

Andrzej Woźniak (ur. 1984) – nauczyciel improwizacji kontaktowej, wokalista punkowego zespołu ułła, okazjonalnie performer. W 2022 roku wydał książkę z

wierszami pt. aikido.

 

Olga Rembielińska –  z wykształcenia jest etnolożką. Publikowała m.in. w „Etnografii do

kieszeni”, „Babińcu Literackim”, „Szajn” czy „Stonerze Polskim”. Jej wiersze znalazły się w

antologiach pisma „Inter” oraz „Babińca Literackiego”. Open format DJ i host radiowy w

Rave Fm @djyellowmanula. Jest wielbicielką retro komputerów ZX Spectrum, C–64 i

Amigi. Jej debiutancki tom Klaster (Ha!art, 2023) został wydany w ramach Nagrody

Krakowa Miasta Literatury UNESCO.

 

Redakcja ÓSMEGO ARKUSZA ODRY:

Krzysztof Śliwka

Kontakt: anty.babilon.magazyn@gmail.com 

 

[1]             Przeł. T. Swoboda.

[2] https://stonerpolski.pl/krakow-stonerowo-warsztat-na-zablociu-czyli-niezalezne-centrum-kulturalno-spoleczne-przemyslaw-suchanecki/ [dostęp 01.01.2024].

[3] ułła, EP-ka „Euforia”, https://www.youtube.com/watch?v=5Z6Jcg-0smg&list=PLUUoRRn5Ed68BPkvNWHxftrWMceo6BxLH [dostęp 01.01.2024].

[4] W 2020 r. platforma Netflix wypuściła film dokumentalny poświęcony gatunkowi Baltimore Club, który zaszczepił w ludziach pasję do tańca i muzyki, dająci m  alternatywę dla życia w gangach: https://www.imdb.com/title/tt11916314/ [dostęp 01.01.2024].

[5] Grzegorz Michalik Nieznośna lekkość Realnego – próba Lacanowskiej (para-)ontologii, https://dspace.uni.lodz.pl/xmlui/bitstream/handle/11089/32548/H.45.06.Michalik.pdf?sequence=1&isAllowed=y, dostęp 20.12.2023

[6]http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.ojs-doi-10_14746_so_2017_74_17/c/13039-15256.pdf [dostęp 07.12.2023].

[7]htps://rebus.us.edu.pl/bitstream/20.500.12128/1443/1/Kaluza_Zwiazki_poezji_i_kultury_popularnej_Krzysztof_Jaworski_Darek_Foks_Szczepan_Kopyt_Jas_Kapela.pdf [dostęp 07.12.2023].

Odsłuchaj treść artykułu
Array ( [post_type] => post [posts_per_page] => 8 [post_status] => publish [orderby] => Array ( [meta_value_num] => DESC [date] => DESC ) [meta_key] => sticky_post [ignore_sticky_posts] => 1 [tax_query] => Array ( [0] => Array ( [taxonomy] => category [field] => term_id [terms] => Array ( [0] => 470 ) [operator] => NOT IN ) ) [category__in] => Array ( [0] => 15 ) [category__not_in] => Array ( [0] => 470 ) )

AKTUALNOŚCI

Dodano: 18.09.2024 04:00

„Lobster” – prapremiera

Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu wspólnie z Teatrem Kombinat przygotowuje prapremierę spektaklu pt. „Lobster”. Spektakl powstaje w ramach współpracy wrocławskich artystek – pisarki i dramaturżki Agnieszki Wolny-Hamkało oraz reżyserki Katarzyny Baranieckiej. pokaż więcej »

Dodano: 17.09.2024 13:47

Głosowanie na tematy do programu Kongresu Kultury

Od 18 do 25 września głosujemy online na tematy debat, spotkań i dyskusji zgłoszonych do programu Kongresu Kultury Wrocławia i Dolnego Śląska, który odbędzie się w październiku br. pokaż więcej »

Dodano: 17.09.2024 12:03

Oświadczenie dyrektora OKiS we Wrocławiu

Oświadczenie dyrektora Igora Wójcika o odwołaniu wszystkich wydarzeń i działań kulturalnych współorganizowanych przez OKiS we Wrocławiu, zaplanowanych w regionie w dniach 17-22 września. pokaż więcej »

Dodano: 19.08.2024 13:46

Kongres Kultury Wrocławia i Dolnego Śląska

W dniach 25-26 października br. pod hasłem "Sztuka współpracy" odbędzie się Kongres Kultury Wrocławia i Dolnego Śląska adresowany do wszystkich osób zainteresowanych i zajmujących się szeroko pojętą kulturą. W programie m.in. debaty, dyskusje i warsztaty, wybory do dwóch Rad Kultury oraz działania artystyczne we Wrocławiu oraz w regionie. pokaż więcej »

Dodano: 02.08.2024 14:08

Wyniki drugiego naboru do programu: Osiedla Kultury i Sztuki

Trwa nabór projektów do programu Osiedla Kultury i Sztuki. Środki przyznawane są do momentu ich całkowitego wyczerpania. Zachęcamy do poznania listy projektów, które już otrzymały dofinansowanie w trwającym naborze. pokaż więcej »

Dodano: 18.09.2024 13:00

ODWOŁANE – ROZŚPIEWANY DOLNY ŚLĄSK – KONCERTY PLENEROWE JANUSZA CEDRO – LATO 2024

Zapraszamy na koncerty wrocławskiego wokalisty i instrumentalisty - Janusza Cedro. W programie najpiękniejsze piosenki polskie lat 60. i 70. Na wszystkie koncerty wstęp wolny. pokaż więcej »

Dodano: 18.09.2024 13:00

ODWOŁANE – 3KWADRA – KARKONOSKA NOC ELEKTRONICZNEJ AWANGARDY /STARY KSIĘŻYC – SIERP/

Zapraszamy na multimedialne przedsięwzięcie do schroniska HALA SZRENICKA. Trwający dwa dni projekt stanowi sensoryczną podróż, w której waloryzacji ulega dźwięk, obraz oraz indywidualne relacje z naturą. Uwaga! Koncert odwołany. pokaż więcej »

Dodano: 18.09.2024 13:00

ODWOŁANE -„Z klasyką przez Polskę” | POLISH CELLO QUARTET

We wrześniu czekają nas kolejne koncerty muzyki klasycznej w ramach cyklu „Z klasyką przez Polskę”. Tym razem wystąpi formacja POLISH CELLO QUARTET, wykonująca utwory Fryderyka Chopina w opracowaniu na cztery wiolonczele. pokaż więcej »

Skip to content

Zapisz się do naszego newslettera

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych (pokaż całość)