Udostępnij:

Dodano:

13.03.2024 15:38

8 ARKUSZ. 3/2024

SZARA RZECZYWISTOŚĆ

 

W najnowszym “Ósmym Arkuszu” autorzy i autorki z różnych perspektyw ukazują obraz Polski po transformacji ustrojowej, obnażają absurdalne aspekty współczesnego życia czy powracają pamięcią do wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Olga Ptak we fragmentach niepublikowanej książki wspomina dawniejsze techniki osiedlowej sprzedaży, przedstawia blokowiska jako antyczne teatry, gdzie z balkonów widzowie obserwują codzienne życie. Autorka zarysowuje moment pierwszego zachłyśnięcia się zachodnim konsumpcjonizmem, którego to następstwa między innymi obśmiewa Tomasz Bąk. Rozważania o peryferyjnej nostalgii mieszają się z ironicznym spojrzeniem na społeczno-ekonomiczne realia. Można w tych utworach znaleźć próby uchwycenia tego, jak utowarowione zostają wspomnienia i doświadczenia pokoleniowe. Czy pojawiają się tu oceny, jaki stosunek do opisywanych zjawisk mają prezentowani w niniejszym numerze Ewa Frączek, Olga Ptak, Anna Rosłoniec, Tomasz Bąk i Rafał Kasprzyk? Niech w odpowiedzi na te pytanie pomoże lektura marcowego wydania.

 

Redakcja Ósmego Arkusza

 

 

Olga Ptak

 

Babcia Gąska

 

Rybnik, 1994. Na Nowinach – największym rybnickim osiedlu, nad sklepikami, ulicami i ludźmi górują dziesięciopiętrowe bloki. Pomiędzy wolnostojącymi, jednoklatkowymi wieżowcami tkwią bloki szwedzkie, długie korytarzowce, tworzące gigantyczną nieprzebytą ścianę. Winda zatrzymuje się w nich co trzy piętra, więc osoby z klaustrofobią powinny ich unikać. Jak w każde ciepłe popołudnie, tak i dziś w okolicy wysokich budynków przy ulicy Floriańskiej bawi się mnóstwo dzieci – matki chcące zjechać wózkiem po betonowym podjeździe pod prowadzącym do klatki schodowej zadaszeniem muszą przeganiać skaczące w gumę dziewczyny, a następnie kluczyć pomiędzy dziećmi tworzącymi na betonowych kostkach rysunki kolorową kredą. Przejście z mieszkania do samochodu także wymaga sprawności, choć dorosłym zwyczajowo ustępuje się z drogi – nawet jeśli trzeba zacząć grę od nowa. O ściany bloków obijają się piłki, a zadaniem stojących rzędem dzieci jest przeskoczenie ich, nim dotkną ziemi. Dużo bardziej wymagające jest zorganizowanie grupowego skakania na skakance – dziewczęta związują ze sobą trzy albo cztery kawałki sznurka, które bardzo trudno rozbujać. Zwykle są za to odpowiedzialne dwie najsilniejsze osoby, by reszta stojących w rzędzie mogła kolejno wykonać podskok i zejść na bok. Kto się „skuje”, zahaczając nogą, wymienia jedną z osób na krańcu skakanki, czyli tzw. bujacza. Trzeba uważać, by nie dostać rączką którejś z połączonych skakanek – ból i uraz fizyczny mogą wykluczyć z zabawy na wiele dni.

Typowy dzień na nowopowstałym osiedlu lat dziewięćdziesiątych, w przededniu masowej katastrofy – era tuż przed zbiorowymi zaburzeniami integracji sensorycznej, świat bez lęków grawitacyjnych, w którym widok zwisającego z drabinek głową w dół dziecka jest równie powszechny jak wiosenna burza. Huśtawki zajęte od rana do wieczora – chętny musi oczekiwać w pobliżu i wywalczyć sobie dostęp do jednego z czterech metalowych, stojących nieopodal boiska urządzeń. W ten sposób zyska widok na rozgrywany mecz piłki nożnej, jeden z wielu tego dnia, bo i do boiska ustawia się kolejka. O wejściu na murawę decyduje wiek graczy i niepisany kodeks określający osiedlową hierarchię drużyn. Drabinki, podobnie jak liczne ławki, czernią się mrowiem widzów, którzy zdecydowali się obserwować zmagania z miejsca innego niż własny balkon. Nie każdy ma siłę i ochotę przeciskać się przez rozłożone we wnętrzach klatek schodowych koce, leżące na wysokości każdego piętra, a nawet na schodach. Dorosły musiałby pokonać zaporę z kłębiących się lalek, przyborów do gotowania oraz środków płatniczych w postaci liści babki, lekko nadwiędłych łopianów i rabarbarów zalegających poszarpane na brzegach, wyświechtane koce. Łatwiej rozpalić na balkonie grill, otworzyć piwo i kibicować z oddalenia.

Wśród bloków przy ulicy Floriańskiej stoi tajemniczy obiekt. Znajduje się dokładnie za wieżowcami o numerach 36 i 38 – pomiędzy nimi a osiedlem szeregowych domków. Obiekt ów przyfrunął jakby z innego świata, choć jest dokładnie na odwrót. Wszystko wokół niego zjawiło się nagle, wyrosło jak spod ziemi. Jeszcze dekadę temu stał wśród pól i łąk, nieopodal lasu, zupełnie sam. To stary dom ogrodzony drewnianym płotem z wykrzywionych sztachet, ukryty w cieniu koron kilku rosnących wokół niego drzew. Najstarszym zwyczajem świata jako miejsce odmienne został naznaczony piętnem krainy przerażającej, obcej, zagrażającej i niebezpiecznej; zamieszkanej przez na wpół czarownicę, na wpół człowieka. Jak karkołomną wyprawą jest przekroczenie granic wyznaczonych przez drewniany płotek, wie każdy, komu choć raz piłka lub styropianowy samolot wpadły na terytorium domu Babci Gąski.

Babcia Gąska jest starszą kobietą mieszkającą tu od zawsze, która woli zaakceptować fakt spędzenia reszty życia w betonowych szponach okalającego ją blokowiska niż sprzedać swój kawalątek ziemi i się przeprowadzić. Drzewa wokół zapewniają jej odrobinę cienia, choć kobieta niezwykle rzadko opuszcza swoje domostwo. Gdy się na to decyduje, wystraszone dzieci rozpierzchają się na wszystkie strony. Testem odwagi jest wejście na jej posesję i przyniesienie stamtąd gruszki lub kamienia, który nabiera magicznej mocy, zmieniając niedorostka w superbohatera. Być może kiedyś, zdenerwowana naruszeniem jej prywatności, wykrzyczała kilka słów pod adresem urwisa, który wszedł do jej ogródka. Być może kiedyś coś do kogoś powiedziała. Być może byli na to jacyś świadkowie.

Faktem jest natomiast, że w świecie z betonu Jasie i Małgosie z całego osiedla mogą przeżyć swoją podróż do chatki z piernika i wrócić szczęśliwie do domów, odbywając rytuał przejścia w najbezpieczniejszy z możliwych sposobów.

 

 

Osiedlowi zbawcy

 

Rybnik, 1995 r. Gdy choć odrobina wiosennego słońca zagości w osiedlowym pejzażu, jak spod ziemi zjawiają się oni. Chodzą korytarzami, piętro po piętrze lub rozkładają się pod blokami, intonując swoje kupiecko-rzemieślnicze uwertury. W ciepłych porach roku skupiska wieżowców zamieniają się w teatry – widzowie siedzą w otwartych oknach i na balkonach niczym w loży, a na ścieżkach, między piaskownicami, huśtawkami, boiskami, trzepakami i drabinkami parkuje traktor albo wóz z przyczepką. – Kaaaaaaaaaaaartofle, kaaaaaaartofle – krzyczący mężczyzna nie sili się na ułożenie chwytliwego sloganu. Nie musi. Dysponuje towarem, bez którego nie obędzie się żadne domowe gospodarstwo. Po chwili przed przyczepką stoi długi ogonek kobiet, mężczyzn i starszych dzieci trzymających wiaderka i jutowe worki. Sklepy pełne są ziemniaków, ale te od chłopa są lepsze. Ta prawda objawiona sprawia, że mięśnie osiedlowego organizmu zaczynają drżeć od tupotu zbiegających po schodach stóp.

Letni dzień na osiedlu może rozpocząć się dwojako – dźwiękiem kosiarki namiętnie warczącej od bladego świtu lub akordeonu trzymanego przez cygańskiego grajka, przechadzającego się z kompanami pomiędzy blokami, by rozmiękczyć serca dam i wyprosić nieco grosza. Na balkonach zjawiają się słuchacze rzucający monety w kierunku członków zespołu. Robią to raczej z intencją szybkiego pozbycia się muzykujących włóczęgów aniżeli z zachwytu. Działania te ku obopólnemu zadowoleniu odnoszą skutek – po chwili muzyka cichnie, dochodząc niewyraźnym echem gdzieś z oddali. Można wrócić do wylegiwania się w łóżku albo – jeśli jest się dzieckiem – do niespokojnego wyczekiwania innego dźwięku. Nadawany z zewnętrznego głośnika żółtej furgonetki Family Frost sygnał rozpoczyna szalony bieg. Samochód z lodami nie zawsze parkuje w tym samym miejscu – charakterystyczna melodyjka rozpoczyna wielkie nasłuchiwanie. Większość dzieci stosuje sprawdzoną metodę – zbiega na dół, spoglądając na innych, by szybko zorientować się, w którą stronę biec. Namierzenie spełniającego marzenia auta następuje błyskawicznie. Po chwili tylna klapa odskakuje w górę i oczom dzieciaków ukazuje się menu – obrazki umieszczone jeden obok drugiego stanowią zapowiedź przyjemności. Firma ma przemyślaną taktykę – sprzedaje fabrycznie zapakowane lody w ilościach hurtowych, w dużych paczkach po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt sztuk. Jednak mali mieszkańcy osiedla są przygotowani – zrzutka na lody albo została przeprowadzona wcześniej albo właśnie trwa. Te same lody dostępne są w niemalże każdym spożywczym, ale to nie to samo. Podróż jest ważniejsza od celu.

Od czasu do czasu z popołudniowej drzemki strudzoną głowę rodziny wyrywa niespodziewany krzyk: „Ostrzę noże, nożyczki, napełniam zapalniczki!”. Mężczyzna szybko przechodzi po piętrach ze swoją wielką, czarną skórzaną torbą i panie domu muszą wykazać się refleksem, by ich kuchenne ostrza odzyskały dawną świetność. Gdy któraś wychodzi na korytarz i prosi o wykonanie usługi, mężczyzna wyciąga wielki przypominający żarno okrągły kamień z dziurką i posuwistymi ruchami wydobywa z noża szybkie świszczące westchnienia. Nierzadko udaje mu się również namówić kobietę do napełnienia wszystkich domowych zapalniczek – trudno o dom, w którym nikt nie pali. Gdy właściciel czarnej torby długo się nie pojawia, w niedzielne przedpołudnia po klatce niesie się charakterystyczny dźwięk – przygotowujące obiad gospodynie ostrzą noże o stopnie schodów.

Na klamkach drzwi kuchennych większości mieszkań wisi reklamówka, do której wrzuca się czerstwy chleb. Chleba, jak powszechnie wiadomo, wyrzucać nie wolno i od ciężkiego grzechu mieszkańców osiedla ratuje niebiański posłaniec pukający cichutko do kolejnych drzwi. Przychodzi i ledwie słyszalnym głosem prosi o suchy chleb dla konia, choć nie musiałby mówić nic. Znają go wszyscy. Swą wędrówkę rozpoczyna we wtorkowe popołudnie – każdy z mieszkańców Nowin wie, kiedy cichoszepczący zjawi się u niego. Gdy koń się naje, żona mężczyzny pojawi się w drzwiach, by zaoferować „świeżuśkie wiejskie jajeczka z żółtkami żółciuśkimi jak słoneczka, nie bledziochami jak te sklepowe”. Ludzie pouciekali ze wsi w pogoni za lepszym życiem, by teraz wieś mogła przychodzić do nich jako symbol czegoś prawdziwego i dobrego. Symbole lepiej się sprzedają od wartości, jakie reprezentują, więc klientów jest w bród. Żółciuśkie żółtka warte są każdej ceny.

Nie miną dwie dekady, nim wszyscy oni znikną, a osiedle ogłuchnie. Złowroga cisza zapadnie nad domami z wielkiej płyty, w których niegdyś mieszkali znajomi, przyjaciele i rodzina. Obok siebie będą żyć obcy ludzie, a muzyka betonowych sfer zamilknie na zawsze.

 

Klątwa rzucona na współczesnego człowieka wypełni się.

 

(fragmenty nieopublikowanej książki Subtelnostki. Katalog portretów niedopamiętanych)

 

 

Śmierć jako koniec czasu

 Z Olgą Ptak o książce Dzień dobry, ja też umieram rozmawia Rafał Kasprzyk

 

Rafał Kasprzyk: Pozwól, że przywitam cię po „olgoptakowemu”: Dzień dobry, Olgo, ja też umieram.

Olga Ptak: Dzień dobry. Życzę ci, byś pozostałą część czasu, jaka ci na umieranie została, spędził w miłym towarzystwie i stylowych dekoracjach. Mój znany z czarnego humoru ojciec w każdy piątek wita się ze mną słowami: „Nareszcie piątek, nadchodzi upragniony weekend, a w poniedziałek będzie nas już troszeczkę mniej”. To w zasadzie jedyny pozytywnie postrzegany przeze mnie aspekt poniedziałku – że jeszcze nie ja, że tym razem mi się udało.

– Myślę, że to bardzo piękne powitanie. Ale wracając do twojej książki: tematyka, którą poruszasz, jest mi bardzo bliska. Jakbym znalazł się na etapie, który opisujesz na 27. stronie książki: gdziekolwiek jestem, myślę o tym, ile czasu mi pozostało.

Twoje pytanie uświadomiło mi właśnie, jak trudno poprowadzić ze mną rozmowę, jak nienawidzę odpowiadać na pytania otwarte i jak bardzo zmieniłam się przez ostatnią dekadę. Pisząc książkę, kompletnie nie myślę o czytelnikach – prowadzę po prostu literacki zapis przeżyć swoich lub cudzych, które chciałabym zachować i którymi chciałabym się podzielić. Swoją drogą idea tego wywiadu natychmiast przywiodła mi na myśl absolutnie genialną rozmowę z moim ukochanym pisarzem Michelem Houellebecqiem. Jeśli jeszcze tego nie słyszałeś, natychmiast wejdź na YouTube’a i wpisz w wyszukiwarkę „Fantastyczny wywiad z Michelem Houellebecqiem”. To jest dopiero coś! Myślę, że on ma bardzo podobny do mojego stosunek do ludzi i do wiary w to, jak bardzo są oni realnie zainteresowani drugim człowiekiem.

– Niestety nie widziałem tego wywiadu, ale nadrobię zaległość. Zastanawiam się, co powoduje u człowieka takie permanentne, świadome wycofywanie się z pewnych aktywności. W kontekście Houellebecqa przychodzi mi na myśl wiele refleksji, które zawarł książce o Howardzie Phillipsie Lovecrafcie, dotyczących wielkiego rozczarowania ludzkością i światem współczesnym. Czy te wszystkie zmiany, których doświadczałaś przez ostatnią dekadę, a które doprowadziły cię właśnie w takie, a nie inne miejsce, wynikają z tego, że ludzkość budzi w tobie umiarkowaną ciekawość, czy raczej jesteś nią, jak i światem, po prostu znudzona?

Nie jestem jeszcze znudzona, ale rozczarowana – na pewno. Choć znudzenie także obserwuję, w szczególności w stosunku do mężczyzn. Moja legendarna już niechęć do przedstawicieli tego „podgatunku” wynika niestety ze zwykłej życiowej obserwacji. Czasem wydaje mi się, że po wygaśnięciu popędu seksualnego, który zdaje się ich jedyną siłą napędową, nawet wyjście po zakupy zaczyna ich przerastać. Dobrze, że Mistrz Houellebecq, chcąc podtrzymać swoją życiową energię, poślubił niedawno kilkadziesiąt lat młodszą kobietę – jest szansa, że starczy mu sił na napisanie kolejnej książki. Cóż sprawiło, że doszłam do punktu, w którym jestem? Otóż kiedy się żyje dość intensywnie, a więc osiąga dość wysoki procent zawartości życia w życiu, intensyfikując doświadczenia i doznania, rozczarowanie ludźmi musi nadejść. Myślę, że w tej materii poziom Houellebecqa osiągnę za jakieś 10–15 lat.

– Bardzo smutna i bezwzględna diagnoza. Będąc przedstawicielem „podgatunku” (śmiech) powinienem w tym miejscu wejść z tobą w ożywioną polemikę i przywołać szereg argumentów w obronie mężczyzn, ale niestety z wielkim bólem muszę się z tobą zgodzić. Zostawmy może kwestie cywilizacyjnego upadku męskości jako takiej i wróćmy do książki. Po lekturze byłem wstrząśnięty tym, w jak głęboko intymną przestrzeń zostałem wprowadzony – przestrzeń umierania jest tą najbardziej intymną z intymnych. Skąd u ciebie tak głęboko metafizyczne wczucie się w rzeczywistość śmierci? W twojej książce jest ich aż piętnaście różnych rodzajów. Czy to jakaś twoja próba ucieczki przed jej powtarzalnością, której, jak piszesz: nie możesz już znieść?

Jak pisałam w książce – tej, ale i poprzedniej – moje dzieciństwo przesycone było zapachem, dźwiękiem i dotykiem śmierci. Echa dzwonu wzywającego na ostatnie pożegnanie, widok opartego o mur dźbowskiego bloku wieka trumny czy świadomość, że letnie kąpiele w Pająku (zbiornik retencyjny w Konopiskach, wsi pod Częstochową) dość często kończą się wciągnięciem w otchłań niebytu to najgłębiej wdrukowane we mnie wspomnienia, stanowiące absolutny fundament mojej tożsamości. Przez długi czas nie zdawałam sobie sprawy, że inni ludzie nie mają takiego poczucia i świadomości śmierci jak ja. Nawet w ostatnich dniach, będąc już czterdziestoletnią kobietą, ze zdumieniem przeczytałam pytanie jednej z matek z fejsbukowej grupy dla mam. Kobieta pytała, czy zabrać swojego ośmioletniego syna na pogrzeb jego dziadka. Oczywiście wyłączając śmierć dziecka, która nigdy nie była i nie będzie dla mnie akceptowalna, narusza bowiem tzw. naturalną kolej rzeczy, nie rozumiem, dlaczego uczestnictwo w pogrzebie starszego członka rodziny jawi się jako horror, przed którym należy chronić dzieci. Dotknąłeś tutaj pewnego elementu mojej tożsamości, czegoś, co wzbudza we mnie prawdziwe emocje – w przeciwieństwie do związków damsko-męskich i innych nudnych w swej powtarzalności zjawisk. Miłość jest do znudzenia powtarzalna. Ze śmiercią jest inaczej. Nie ma dwóch takich samych śmierci. I nie wiemy, jak umrzemy. Żyjemy w oczekiwaniu na tę wielką niespodziankę, jakiej próżno oczekiwać od miłości.

– Czasem nie jest potrzebne przesycenie śmiercią, ale wystarczy jedna taka sytuacja graniczna, która rzutuje na resztę życia. W moim przypadku tak było. Doskonale pamiętam wszystkie szczegóły z pogrzebu mojego dziadka, a najbardziej to, jak zostałem niemal przymuszony do ucałowania jego bladego i zimnego policzka, kiedy leżał w trumnie. To było ponad trzydzieści lat temu, a ja nie zapomniałem chłodu ciała czy jego zapachu. Dlatego zupełnie nie rozumiem pytania tej matki ośmioletniego chłopca. Ale to tylko pokazuje, jak głęboko w świadomość współczesnego człowieka wdarł się paniczny lęk przed nieuchronną rzeczywistością śmierci. Jak cała ta machina dzisiejszej cywilizacji „homo deus” brutalnie i bezpardonowo wypiera wszystko, co mogłoby wzbudzić w ludziach refleksję wykraczającą daleko ponad to, co tu i teraz. „Bańka złudnej nieśmiertelności” pęcznieje „w pozbawionych śmierci mieszkaniach” w zastraszającym tempie i tylko czekać, aż pęknie. I tu dochodzimy do istoty, do pewnego paradoksu twojej książki, w której dokonuje się coś, co nazwałbym zmartwychwstawaniem śmierci. Powołujesz śmierć, która jest „syntezą i kwintesencją nieakceptowalności”, do życia. I w sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że szukając odpowiedzi, wchodzisz w przestrzenie, w których jedyną odpowiedzią jest ludzka bezradność. Wystarczy tu wymienić choćby Litzmannstadt Ghetto czy śmierć dziecka. Starasz się rozbić bańkę. Pytanie tylko brzmi, czy warto wchodzić w ten mrok i się narażać? Czy to cokolwiek zmieni?

– Czy warto? Na to pytanie nie odpowiem za nikogo, podobnie jak nie rozstrzygnę kwestii, czy to cokolwiek zmieni. Przede wszystkim zmiana nie dla każdego jest wartością pozytywną. Absolutna większość ludzi uwielbia tkwić w tym, co jest, i boi się zmian, na zasadzie Hamletowskiego lepiej znosić zło znane niż rzucać się w nowe. Kwestie, które poruszamy, interesują garstkę ludzi i nie należy mieć co do tego złudzeń – wglądowość, analiza swoich błędów, świadome zarządzanie własnym życiem, rozwojem to nie są wartości bliskie większości społeczeństwa. Wystarczy posłuchać, o czym rozmawiają ludzie na przystanku autobusowym. I tu także spotyka mnie rozczarowanie – nie rozmawiają wcale i o niczym, bo są zapatrzeni w telefony. Dużo ciekawsze jest dla mnie twoje sformułowanie o wchodzeniu w mrok i narażaniu się. To postawa całkowicie mi obca w myśleniu i postrzeganiu śmierci. Zasadniczo widzę śmierć jako koniec czasu i nie ma w tym ani niczego mrocznego, ani mogącego nas na cokolwiek narazić. Dochodzi jednak drugi element, o którym również wspomniałeś i – jak się domyślam – to on może wywoływać w tobie tego rodzaju odczucia. Sposób, w jaki umieramy. Tu się zgodzę – śmierć w Litzmannstadt Ghetto czy wielogodzinne tortury poprzedzające śmierć z ręki psychopatycznego mordercy to nie to samo, co umieranie w szpitalu z nieograniczonym dostępem do środków uśmierzających ból, przede wszystkim ze względu na fakt, że chorobę postrzegamy jako przypadek losowy, w pewnym sensie nawet przejaw jakiejś wyższej ponadludzkiej sprawiedliwości (wszak chorują i umierają biedni i bogaci, sławy i tzw. zwykli ludzie). Nie zgadzamy się natomiast z tym, że człowiek ma prawo odebrać życie drugiemu człowiekowi dla własnego kaprysu czy realizacji jakiejś ideologii. Tu dostrzegam owo miejsce na mrok i tym mrokiem zajmuję się, m.in. kończąc certyfikowane kursy w Centrum Kryminalistyki i Medycyny Sądowej, czytając książki Indriðasona, Nessera, Mankella, Horsta, analizując sprawy kryminalistyczne. To jedna z moich pasji, jednak mrok nie tkwi tu w samej śmierci, ale w tym, co mają w głowach osoby odbierające innym życie. To naprawdę potrafi przerażać. Na szczęście, statystycznie patrząc, w społeczeństwach cywilizowanych większość ludzi nie umiera w taki sposób, są to więc wyjątki i w rozważaniach o śmierci mogą uchodzić za zjawiska marginalne. Twoje pytanie przypomniało mi o jeszcze jednej kwestii, mianowicie o tym, jak głęboką niechęć czuję wobec ludzi, którzy zachowują się, jakby mieli żyć wiecznie – i nie mam tu na myśli osób wierzących w życie pozagrobowe. Te wszystkie kuriozalne zabiegi medycyny estetycznej, chorobliwy pęd za pomnażaniem majątku w wieku 60, 70 czy 80 lat, zawstydzenie przejawami starzenia się, niezgoda na poruszanie tematu śmierci w rozmowie – wszystko to nieprawdopodobnie mnie brzydzi. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tak głębokie wyparcie, nieakceptacja własnej osoby są przejawem dużo głębszych psychicznych problemów. Często się zastanawiam, na ile zwiększająca się liczba samobójstw ma związek z faktem, że ludzie nie mają narzędzi do uczenia się akceptacji samych siebie – w tym także (a może przede wszystkim) akceptacji upływu czasu, zmian zachodzących w ciele, w naszym wyglądzie.

– Masz rację, mrok tkwi w głowach, co pokazał choćby głośny i kontrowersyjny eksperyment przeprowadzony w 1971 roku na Uniwersytecie Stanforda przez psychologa Philippa Zimbardo. Dlatego tak przeraża mnie to, co mówisz o przystankowych „nie-rozmowach”, czy o dozgonnym pędzie za majątkiem. Nie masz wrażenia, że wielu ludzi dawno temu utraciło własne człowieczeństwo? Że coś takiego jak zachwyt nad prostymi niematerialnymi rzeczami przestaje istnieć? Natomiast jeśli chodzi o samobójstwa, to myślę, że będzie jeszcze gorzej, bo człowiek coraz bardziej traci kontakt z samym sobą, zupełnie nieświadomie. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale odnoszę wrażenie, że żyjemy w czasach strasznej duchowej pustki, a zarazem bezdusznych substytutów, dzięki którym współczesny człowiek podejmuje bezskuteczne próby jej wypełnienia.

Szczęśliwie od wszystkich tych dylematów, rozważań i problemów ratuje mnie moja praca. Mój drugi zawód – ten, który wybrałam świadomie i który wykonuję obecnie, czyli w moim drugim życiu, skutecznie chroni mnie przez światem duchowej pustki i substytutów przeżywania. Jestem terapeutką dziecięcą, pracuję z dziećmi niepełnosprawnymi, zaburzonymi, dziećmi ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi i rozwojowymi, słowem – z realnymi, do bólu namacalnymi problemami. Na deficyty rozwojowe bardzo często nakłada się trudna sytuacja rodzinna podopiecznych, brak pieniędzy, problemy z przemocą domową, niewydolność wychowawcza. Pełne spektrum ludzkich słabości, pośrodku których stoi bezradne dziecko. Właśnie dlatego zastanawianie się nad tym, czy może mam za wąskie usta lub za szeroką dupę, uważam za tak dalece wydumane i absurdalne. Prawdziwym problemem jest dla mnie brak pieniędzy na terapię dziecka z nowotworem albo zbiórka na lepszą ortezę – pomimo tych obciążających psychicznie wyzwań i problemów jestem wdzięczna losowi za tego rodzaju codzienność. Uważam, że ustawia to igłę mojego kompasu moralnego we właściwym miejscu. Wciąż chodzę na wystawy sztuki współczesnej, bywam w teatrze, któremu poświęciłam przecież kilkanaście lat życia zawodowego, mam jednak na tyle przyzwoitości, by nie stawiać wartości naddanych ponad prymarnymi. To kolejny powód, dla którego trudno mi porozumieć się z ludźmi. Był taki czas, w którym przeważająca większość moich znajomych pochodziła ze środowiska artystycznego, którego sama byłam przez wiele lat częścią. Te znajomości wygasały powoli, zostały tylko te najbliższe, najwięcej warte. Oburzanie się kolegów artystów na fakt, że od lat oceniam ludzką pracę przez pryzmat społecznej utylitarności, jest zrozumiałe, bo to nie stawia ich zawodu w najlepszym świetle. Cóż, kolejny most na Wiśle jest ludziom bardziej potrzebny od najlepszego nawet spektaklu, choćby go wyreżyserował sam Mistrz Jarocki. Zadziwiające, ale po latach stanęłam po stronie Fortynbrasa z mojego ukochanego wiersza Herberta. A taka byłam kiedyś zła zapalczywą młodocianą złością o jego pozornie bezduszną obojętność wobec śmierci Hamleta. A mówiąc całkiem między nami – w nawiązaniu do twojej uwagi dotyczącej kontaktu ze sobą i wartości duchowych – artyści słyną z opowiadania o tym pięknymi okrągłymi zdaniami, które robią na ludziach wrażenie. Po latach odkryłam jednak, że niejednokrotnie niewiele za tym stoi. Należy zachować daleko posuniętą ostrożność wobec pięknych słów. Szekspir trafnie pokazuje nam to w Królu Learze.

– A propos Trenu Fortynbrasa – śmiem twierdzić, że wybrałaś „ludzką glinę”, a nie „kryształowe pojęcia”. Jakoś specjalnie nikomu o tym nie mówiłem, ale kiedy miałem może ze dwadzieścia lat, opiekowałem się na co dzień starszym człowiekiem. To było jak szereg lekcji z umierania i ciszy, która często nam towarzyszyła. A mówię o tym dlatego, że kiedy doświadczasz nędzy ludzkiego żywota – oczywiście nie mam tu nic złego na myśli – zaczynasz widzieć świat zupełnie inaczej, głębiej. Nabierasz pokory. Dlatego zupełnie mnie nie dziwi fakt, że spora część twoich znajomości wygasła i że stanęłaś po stronie Fortynbrasa. Pokora wyostrza zmysły, a wtedy wyraźniej widać ułudę słów. Ich niewystarczalność. Krótko mówiąc, dzięki codziennemu doświadczaniu tej „ludzkiej gliny” wszelki fałsz zostaje zdemaskowany. Czyż nie?

Te tak zwane kryształowe pojęcia tworzą fasadę, za którą łatwo ukryć niechęć do podjęcia realnego wysiłku – myślę, że dokładnie o to chodziło Herbertowi w jego wierszu. Przewidział niestety to, co zdaje się kwintesencją naszych „fejsbuniowych” czasów. Moi znajomi ze środowisk artystycznych pięknie przemawiają na premierach spektakli i wernisażach, natomiast koleżanki pedagożki specjalne i terapeutki dziecięce w ciszy zmagają się z głęboką niepełnosprawnością swoich podopiecznych. Więc jak najbardziej: wybieram glinę ludzką. Szekspir o tym właśnie napisał Króla Leara – piękne słówka to nie to samo, co prawdziwe uczucia i idące za nimi, wymagające poświęcenia i ciężkiej codziennej pracy czyny. Niestety żyjemy w epoce pustosłowia, pseudoemocjonalnego ekshibicjonizmu i bardzo trudno się przez tę barierę przebić osobom pracowitym i rzetelnym, lecz nieposiadającym umiejętności autoreklamy i rozpychania się łokciami. Jeśli chodzi o doświadczenia dotyczące towarzyszenia starszemu człowiekowi w przejściu na drugą stronę, brałam w tym udział dwukrotnie. Najpierw był to przyjaciel Beksińskiego, wybitny polski fotografik Jerzy Lewczyński, którego domowe archiwum porządkowałam przez dwa lata (o tym opowiada moja książka Jerzozwierz) i u którego w domu znalazłam listy do „Zdzicha”. Opracowałam je i ukazały się drukiem dzięki Muzeum w Gliwicach i grantowi z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Potem przez dekadę przyjaźniłam się ze starszą ode mnie o pół wieku panią Janką Lewandowską, przyjaciółką Beksińskich, której zadedykowałam Dzień dobry, ja też umieram. Przez dziesięć lat codziennie rozmawiałam z nią przez telefon i nie sposób komukolwiek wytłumaczyć skalę pustki, z jaką się zmagam po jej niedawnym odejściu. Od niej dowiedziałam się, jak to jest z tym przechodzeniem na drugą stronę – takim naturalnym, stopniowym, świadomym. Opowiadała mi, jak człowiek po siedemdziesiątce powoli zaczyna oglądać świat jakby zza szyby, nie jest w stanie już zaangażować się emocjonalnie w życie. Łączyło nas to, że obie traktowałyśmy siebie jak najlepszy okaz badawczy, przyglądając się własnym przemianom z ciekawością, a nieraz z niekłamanym zdumieniem. Jednak nigdy nie widziałam tego w ten sposób, że „gaśnie w niej życie”, to raczej ona świadomie stopniowo się z niego wycofywała. Jej zmysły i świadomość nastawiały się na inną rzeczywistość. Mogłabym napisać książkę o tym, czego się od niej nauczyłam i dowiedziałam. Szczerze mówiąc, napisałam nawet takową, jednak znalezienie mądrego wydawcy dla tego typu literatury to nie lada wyzwanie.

Dziesięć lat to szmat czasu. To niewątpliwie pozostawia w człowieku wielki ślad. Znikanie integralnej części świata musi boleć. Musi rodzić nieograniczoną ciemność. Poczucie nicości wręcz. I to poczucie towarzyszyło mi podczas lektury twojej książki. Obecność ciągłego ubywania rzeczywistości konstytuującej mnie jako człowieka. Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

 

Ewa Frączek

 

wszystko o mojej córce,

wszystko o mojej siostrze

 

z Ju.

 

maleńka, nie umiem rozróżnić

naszych zazębionych pamięci. skojarzenia

mają nawet zwierzęta i koledzy z chatbotów, nie wiem:

która z nas zerwała łańcuch z choinki, który to był

wiek i czy prezydentem był jeszcze aleksander

całujący ziemię dla beki czy ten, co robił to samo

na serio. jak mogłaś swoją drogą tak ostentacyjnie,

w święta, gdy się chrystus rodzi, a pastuszkowie

coś tam. i gdzie byłam wtedy ja, czy grzebałam

szczypcami w macicy, żeby jednak nie być matką

takich jak ty, czy może jednak tańczyłam, w domu

nie było nikogo, więc szarpałam włosy (i w sumie też

coś zrywałam), modliłam o koleżankę,

która zrozumie, że w życiu chodzi o coś innego

niż chodzi. a trwało to tak długo, aż doceniłam odwagę

że tak po prostu podeszłaś (i właściwie co dalej?

a świeczki, śledzie, rodzina?).

 

oczywiście, zaopiekuję się tobą

przynajmniej dziś. zrobię warkocz, włosy są ważne

we wszystkich wspomnieniach (z obozów

których nazwy nie zamierzam wymawiać), potrzymam je,

jeśli pójdziemy jednak w kolorowego pawia, przesadzimy

w zwierzeniach. więc chodź, maleńka, przytul siebie,

przytul mnie. trzeba być nimi wszystkimi,

żeby uznać, że w tym, kim jesteśmy

dla siebie i o czym jest ta historia,

może być cokolwiek

niezrozumiałego.

 

 

w poszukiwaniu

 

jesień już Panie, a ja nie mam domu

  1. Tkaczyszyn-Dycki

 

próbowałam zamieszkać w berlinie

to jedyne miejsce w europie, wyszeptał zza liścia

justin trudeau i pobiegł w trampkach

po pióropusze.

 

spowiadałam się potem po trzykroć, jak piotr,

ale nie znalazłam siebie w jaskrawości

tamtejszej tęczy, a ewangelicki kościół

nie zdołał wyjaśnić mi cnoty

wielu języków.

 

próbowałam w bieszczadzkim szałasie,

ale zabrakło siły na życie bez prądu i parasola,

a gdy jadły mnie ostatnie wilki regionu

umierałam w takt pieśni kościelnych:

bez wiary, ale za to z żalem,

że w kałuży nie zobaczę już nigdy

gotyckiego witraża i knajpek z ogródkiem.

 

wołałam na dalekim wschodzie, aby sprzątnęli

te śmieci, nie męczyli słoni.

wołałam na obu biegunach, że do dupy

do dupy z tą bielą.

 

przepędzili mnie rabini za wywalanie kramów

przepędzili mnie grecy, bo jak sokrates

spytałam: no i co z tego? a wreszcie królowa

elżbieta – gdy w klubach dla lordów

opowiadałam o filmach barei.

 

i zamieszkałam – w dniu sądu – w szarym obrębie

własnego ciała. miejscu, w którym po równo

nie zmieściły się: biznes, polityka, wystrój

wnętrza, warsztaty oddechu, podróże, ogólne

bycie fajnym (to jedyna

taka rzeczywistość).

 

 

no dobrze, przescrollowałam

swoje życie, babciu

 

ale ty, ty: co niby takiego zrobiłaś

z partyjną legitymacją, żeby mi mówić

teraz, do czego (kogo) potrzebny mi

w dowodzie pesel?

 

sączysz coś całym ciałem

przez rurkę (rurki), nadal chcesz by brali

i pili z niego wszyscy (wszystkie), by żadna

komórka, z jajową (jałową) na czele

nie okazała się

pusta w przebiegu.

 

zajmujesz już mało miejsca, a wciąż

urządzasz mi zaoczne urodziny

kolejnych pokoleń, podczas gdy ja tylko

chcę usunąć cookies z przeglądarki

 

ale nie, nie. nawet tam ściga mnie

moja (nasza) historia.

 

 

Tomasz Bąk

 

Śnieżenie

 

Śnią mi się tylko kolory, których śniąc nie potrafię nazwać,

kobalt i szmaragd; bezimienne, nieme barwy dalszej okolicy,

dalej i dalej. Niebo ma twoje oczy i nos po tatusiu,

reszta świata chwilowo składa się z zakłóceń: burze śnieżne

i zerwane linie energetyczne ukształtowały nas na dobre.

 

Śnieży. Co, jeśli nie nuda, wpycha nas w objęcia natury?

 

Plusk prądu uderzającego o falochron musi wystarczyć za odpowiedź.

Nie widziałem dotąd, żeby ktoś był równie podekscytowany

opadem kosmicznego gruzu, ale jest to wyrafinowanie,

tak, porównywalne jedynie z umiejętnością odróżnienia

dyskontowych marek kukurydzy konserwowej w ślepym teście.

 

I jeszcze miłość, tak łatwa do pomylenia z drzwiami piecyka,

gdy niedzielna noc, noc z niedzieli na poniedziałek, rozpycha się,

a jej ślady znajdujemy jeszcze w czwartkowy poranek,

rozmazane pod oczami nieba, tak podobnymi do twoich.

Drzwi piecyka, mówisz, teraz tylko rozsądnie wybrać stronę drzwi.

 

 

Dwa proste kroki

 

Nowi bogowie są sprytniejsi i bardziej elastyczni od starych:

rezygnują z opasłych, nieporęcznych tomiszczy na rzecz

bardziej ogólnych standardów społeczności, norm zwyczajowych

i wiązki prowadzonych przez dynamicznych trenerów szkoleń.

 

Religia miłości, pewnie, ale też wszechobecnej grawitacji

i pełnej dyskrecji; dwaj mężczyźni niosący przez miasto lustro

owinięte czarnym stretchem nie budzą większych emocji,

 

co innego przepełniony kontener z uchyloną pokrywą, wyuzdany,

wyglądający, jakby strzelał selfie z viralowym potencjałem.

Warunki zabudowy sprawiają, że powietrze meandruje, ale idę,

 

kaznodzieja w randze przyjaciela sprzedaje mi sprawdzony sposób

na dotarcie do pracy w dwóch prostych krokach (chwała wam,

siedmiomilowe buty!), i, mijając rozgardiasz, ostatni raz sprawdzam,

czy rana po kompleksie przemysłowym zabliźnia się apartamentowcami.

 

 

Zachowanie pozorów pozwala grze przetrwać

 

Drobni przedsiębiorcy surowo oceniają eksperymenty

sztuki nowoczesnej, a sole ziemi na ogół się nie mylą,

i jeśli o czymś nie słyszały, to tylko o nieistniejącym.

 

Przełyk to baszta, serio, lubimy tak myśleć, ale potrzebujemy

lepszych uzasadnień aktu fotografowania, niż istnienie obiektu,

wiesz, święto wzroku, wielkie łasowanie, uznani aktorzy

o ponadprzeciętnych umiejętnościach aktorskich, śmiałek lecący

na paralaksie. Sekretem ziarna i charakterystycznej palety barw

jest pył zawieszony, ale mówienie o tym to przejaw spalinofobii.

 

„Cóż, kiedy kolor jest dobrze dobrany, kolorowe zdjęcie

zawsze będzie piękne, ale udaje się to rzadko”,

nadaje kodem Morse’a gasnący, rozbłyskujący neon.

 

 

***

 

Społeczeństwa zmęczone wojną, w której nie uczestniczą,

naprawdę wiele są w stanie zrozumieć i wybaczyć, choćby

czystki etnicznie, ale opóźnienia w łańcuchach dostaw

to coś, na co pod żadnym pozorem nie mogą się zgodzić.

 

Bo co, jeśli nowe samochody zdrożeją? Bombardowanie

to drobiazg przy dyskomforcie powodowanym jazdą

trzyletnim autem: huk łożyska w prawym przednim kole

wyrywa ze snu grozę, a ta przeciąga się niemrawo, mmmargh,

 

strasząc niesfornym kosmykiem, i schodzi po kawę.

Społeczeństwa uczestniczące w wojnie nie są w stanie

tego zrozumieć. Co więcej? Decyzję o zajściu w ciążę

proponuję pozostawić pracodawcy. Aktualizacje są w drodze.

 

 

Anna Rosłoniec

 

Do Pana Zygmunta Chajzera

(za Charlesem Bernsteinem)

 

Panie Zygmuncie Chajzer, piszę do pana bo proszek

który pan reklamuje nie jest wcale taki dobry

jak pan mówił, proszę zobaczyć, ten zapach ciągle

się trzyma mimo że próbowałam wszystkiego, poza

tym spodnie mojego syna przetarły się na boku,

czy to aby nie przez ten pana proszek, panie Chajzer?

Panie Chajzer, to nie chodzi o spodnie, tylko o przyszłość

mojego syna, on, proszę pana, jest taki przystojny i wysoki,

i ma serce anioła, musi go pan poznać, panie Chajzer,

to rodzinny chłopiec, tak jak pan, poznał ostatnio dziewczynę,

w pociągu, tak dobrze im się rozmawiało, nie słyszała

nigdy o Erin Manning, wie pan, tej filozofce, ale była

bardzo zaciekawiona kiedy jej opowiadał, mój syn dużo

czytał przez ostatnie lata, nie zmarnował tego czasu,

gdyby tylko nie mówił jej, że zapalił wcześniej to

świństwo, gdyby zamiast tego miał calla, torbę z laptopem,

koszulę, a nie przetarte na nogawce dresy z ortalionu

co dają stęchlizną, ubłocone buty, panie Chajzer, wie pan,

ile razy je prałam, to błoto ciągle odrasta, kto go zatrudni

do pracy biurowej w wiecznie brudnych butach i podartych

spodniach? Panie Chajzer, na Boga, pan od tylu lat działa

w tej branży, na pewno jest coś, co pan może zrobić,

ktoś z kim pan może porozmawiać, proszę pana jako

matka, to mój jedyny syn i odsiedział już swoje, chodzi

o jego przyszłość, panie Chajzer, o przyszłość mojego

kochanego chłopca.

 

 

W naszej łazience umierały osy

 

Czekały na nas po powrocie z wakacji, było ich dwadzieścia

osiem. Miały postawione skrzydła i podwinięte odwłoki.

Dwudziesta dziewiąta jeszcze żyła, szła jak przez pole

 

pszenicy po naszym dywanie. Człowiek od os powiedział,

że gniazdo w wentylacji naszej łazienki kończy

cykl ponieważ królowa kolonii umarła. Spędziły tu całe

 

lato, jak mogliśmy nie zauważyć? Przez jakiś czas spotykaliśmy

je jeszcze żywe, chodziły po podłodze, lustrze. Dwa razy

nas pogryzły. Pewnego dnia rano znalazłam trzy

 

przy moim łóżku, musiały przyjść w nocy. Przez miesiąc

zbieraliśmy je do pudełka, zakopaliśmy je w ogrodzie.

W naszym domu zostało puste gniazdo.

 

 

Czemu dziewczynki nie bawią się w wojnę na placu zabaw?

 

Jemy mrówki, żabie łapki. Mamo, z garnka wystają

palce żaby, czy to krasnale ją zabiły? Na campingu: szukamy

Kacpra i Kasi, żeby ich zastrzelić, proszę pani. Mamo,

 

czy w Polsce też będzie wojna? Nie, synku. A dlaczego?

Co to jest wentylacja schronu? Timi wrócił na Ukrainę,

czy to znaczy, że go zabiją? Pistolet na wodę, miecz świetlny

 

do puszczania baniek, samolot co po wciśnięciu guzika robi

rat tat tat tat i ma przyczepione plastikowe rakiety.

Mamo, co to są i co one robią? To są bomby, synku.

 

 

 

AUTORKI I AUTOZRY NUMERU:

 

Olga Ptak – neurologopedka, terapeutka dziecięca, założycielka i prezeska Fundacji „Kto ukradł jutro?” wspierającej dzieci niepełnosprawne i zagrożone niedostosowaniem społecznym oraz ich rodziny. Autorka kilku książek i kilkuset recenzji teatralnych napisanych dla „Dziennika Teatralnego”.

 

Rafał Kasprzyk – poeta, krytyk literacki, społecznik, górnik, współorganizator spotkań literackich „u Łuczeńczyka” w Gminnej Bibliotece Publicznej w Ludwinie. Laureat wielu ogólnopolskich konkursów poetyckich. Debiutował w 2018 roku tomem Interakcje (czyli życie oparte na węglu). W 2020 ukazała się kolejna jego książka Dychotomia.

 

Ewa Frączek (ur. 1984) – filozofka, świadoma hedonistka. Autorka czterech książek poetyckich, m.in. Reorientacja (2017), Niedoskonałości (2019), Jedyna taka rzeczywistość (2023).

 

Tomasz Bąk (ur. 1991) – kolektyw schizofreniczny, autor siedmiu książek z wierszami, jednoaktówki Katedra (2019) i książki eseistycznej Fiszki (2023). Laureat Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius w kategorii debiut za tom Kanada (2011), Poznańskiej Nagrody Literackiej – Stypendium im. Stanisława Barańczaka za tom Utylizacja. Pęta miast (2018), Nagrody Literackiej Gdynia za poemat Bailout (2019) i Nagrody Literackiej m. st. Warszawy za tom O, tu jestem (2021). Mieszka w Tomaszowie Mazowieckim.

 

Anna Rosłoniec – absolwentka SGH oraz Kursu kreatywnego pisania w IBL PAN. W 2020 roku ukazała się jej pierwsza powieść pt. Zorza. Mieszka w Warszawie.

 

 

Redakcja ÓSMEGO ARKUSZA ODRY:

Krzysztof Śliwka, Sonia Nowacka, Adam Pietryga

Kontakt: osmy.arkusz.odra@gmail.com

 

 

Odsłuchaj treść artykułu
Array ( [post_type] => post [posts_per_page] => 8 [post_status] => publish [orderby] => Array ( [meta_value_num] => DESC [date] => DESC ) [meta_key] => sticky_post [ignore_sticky_posts] => 1 [tax_query] => Array ( [0] => Array ( [taxonomy] => category [field] => term_id [terms] => Array ( [0] => 470 ) [operator] => NOT IN ) ) [category__in] => Array ( [0] => 15 ) [category__not_in] => Array ( [0] => 470 ) )

AKTUALNOŚCI

Dodano: 02.12.2024 03:00

Grudniowe pokazy spektaklu „Maria Skłodowska-Curie w mowie obronnej”

13 i 14 grudnia zapraszamy do Instytutu im. Jerzego Grotowskiego na kolejne pokazy spektaklu o życiu słynnej noblistki oraz wyzwaniach i dylematach tej wybitnej naukowczyni. pokaż więcej »

Dodano: 03.12.2024 00:00

MIĘDZYNARODOWY DZIEŃ PRZECIWKO PRZEMOCY NA KOBIETACH. WYSTAWA W MEDIOLANIE

Razem z UBIK Associazione culturale współorganizujemy w Mediolanie wystawę „Libere perfino di sparire” w ramach Międzynarodowego Dnia Przeciwko Przemocy na Kobietach. W wystawie udział bierze 17 artystek z różnych krajów. Wernisaż odbędzie się 3 grudnia, a ekspozycja czynna będzie do 15 grudnia.  pokaż więcej »

Dodano: 02.12.2024 09:00

Stråliv – Narodzenie, na sianie położone

Zapraszamy na niezapomniane spotkanie, pełne wiedzy, inspiracji i twórczości, okazję do kreatywnego spędzenia czasu i stworzenia ozdób, które wprowadzą świąteczny klimat do Waszych domów. pokaż więcej »

Dodano: 02.12.2024 09:00

Spotkanie promujące monografię Marii Michałowskiej wydaną pod red. dr Mariki Kuźmicz

Spotkanie promujące najnowszą publikację OKiS we Wrocławiu. Monografia jako pierwsza kompleksowo analizuje dorobek twórczy tej niezwykłej i unikatowej artystki, zawiera szczegółowe opracowania bibliograficzne oraz obszerne kalendarium życia i twórczości Marii Michałowskiej. pokaż więcej »

Dodano: 02.12.2024 09:00

OKiS na 32. Wrocławskich Targach Dobrych Książek

Unikatowe publikacje OKiS w atrakcyjnych, promocyjnych cenach oraz spotkania z autorami naszych nowości wydawniczych! Serdecznie zapraszamy na nasze stoisko podczas Wrocławskich Targach Dobrych Książek w dniach 5-8 grudnia 2024 w Hali Stulecia we Wrocławiu. pokaż więcej »

Dodano: 02.12.2024 09:00

Grudniowe pokazy „Limby” | Teatru Układ Formalny

„Limba” w reż. Piotra Ratajczaka to spektakl o współczesnych problemach w komunikacji międzyludzkiej, hejcie, egoizmie, braku empatii i społecznych podziałach. pokaż więcej »

Dodano: 02.12.2024 08:00

Średzki Jarmark Bożonarodzeniowy 2024

Tegoroczny Średzki Jarmark Bożonarodzeniowy, który odbędzie się 6 i 7 grudnia, to doskonała okazja, by poczuć tę wyjątkową atmosferę i zanurzyć się w magii tradycji. Rynek w Środzie Śląskiej zamieni się w miejsce pełne świątecznych atrakcji, warsztatów, koncertów i pysznego jedzenia. pokaż więcej »

Dodano: 02.12.2024 08:00

Scena ukraińska. Sezon II 2024/2025

Zapraszamy do Sali Teatru Laboratorium Instytutu Grotowskiego na kolejne spektakle w ramach "Sceny ukraińskiej": 6 grudnia - "Historia Ukrainy" spektaklu niezależnego teatru GAS, 7 grudnia "Labirynt bez Minotaura" spektakl w reż. Marii Bakalo pokaż więcej »

Skip to content

Zapisz się do naszego newslettera

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych (pokaż całość)