8 ARKUSZ. 3/2025
ÓSMY ARKUSZ ODRY
ŻYWIOŁ
Pierwotny i nieujarzmiony. Gwałtowny i niszczycielski. Ten, który spala i oczyszcza wszystko. Zupełnie nieprzewidywalny – jak pełne energii wiersze autorek wybrzmiewające w bieżącym numerze Ósmego Arkusza. Tworzą one zbiór odmiennych kontekstów społecznych i kulturowych. Dzięki tej różnorodności stają się przestrzenią, w której każdy – niezależnie od płci, pochodzenia czy przekonań – może odnaleźć swój głos. Wystarczy pochylić się nad utworami Joanny Roszak, Marii Czekańskiej, Oliwii Stępień, Karoliny Feć, Pauliny Cedlerskiej Aleksandry Góreckiej, Aleksandry Byrskiej, Karoliny Wojciechowskiej oraz recenzją Karoliny Górnickiej z nowego tomu Kamila Galusa, aby dostrzec niezwykle subtelne i zróżnicowane perspektywy: od osobistej ekspresji po sprzeciw wobec opresji patriarchalnej i nierówności płci, od tematów ekologicznych po kwestie społeczne. Zachęcamy do zanurzenia się w tym wielowymiarowym konglomeracie tekstów – nieokiełznanych niczym żywioł, wyzwalających, a jednocześnie zmuszających do konfrontacji z tym, co ukryte i nieoswojone.
Redakcja Ósmego Arkusza
grafika Paweł Król
Joanna Roszak
eter
łupiny orzechów zrzuconych przez kruki
wysłane jak wiadomość „byłyśmy tu”
z jesionu spada liść
poczuj to
i zostań z tym do końca świata
padało
zapytałam
co wygrawerujemy sobie na płycie cmentarnej
„żyli i umarli” powiedziałeś
miałam nadzieję na coś bardziej romantycznego
więc dodałeś
„w deszczu”
neti neti
leżąc w łóżku słyszę
jak mówisz z akcentem naszych zwierząt
płyną zwierzęta
płoną
trącimy je tracimy
z zawałem głowy
zawrotem serca
leżąc na prawym boku
zmawiam modlitwę za muchę która rano utonęła w herbacie
i nasze zwierzęta dla których wykopiemy dołek w ogrodzie
i na zawsze zostaniemy ze śladami ziemi za paznokciami
z cicha
Maria Czekańska
Uczę się dotykać kobietę
U nas na głośnikach cały czas porno, a w tle film dokumentalny
o pękniętych zębach maryi. Bosko odchylam szkłem kawałki
twoich ud. Jeśli cię przypalę, to z grzeczności. Jeśli cię złamię,
to wspak. Zawsze chciałam nauczyć się stać na rękach, bez majtek.
Oczy rozbiegane jak szczeniaki na podwórku, palce to ułożone
kaczki. Jeśli cię wezmę na szczyt tego wieżowca, to żeby nie było słychać
jak krzyczysz: kurwa.
Masz usta nie do zaszycia, wchodzisz w poziom 7 potów. Na wstęp
mamy całą dobę i roztopione lody. A wczoraj.
Wczoraj języki wydostały się z plasteliny.
Wanna
Usiądę obok i umyję twoje włosy. Usiądę i sprawię, że zawołasz: sodoma!
W biblii nie piszą o nas. Nie piszą: kochaj tak, żeby mięśnie drżały, a później
połóż się z uśmiechem w pozycji jezusa. Drewnianymi kołkami przebijam blizny.
Jeśli mam powiedzieć, co się dzieje, kurwa mać, to nie są dreszcze, to
trzęsienia, gdzie książki zawsze trzymają się na miejscu. Mów: boli,
ale nie krzywdzi. Mów palcami. I rozwalaj wrośnięte włoski.
Jeśli mam powiedzieć, czemu płaczę, kiedykolwiek, gdziekolwiek,
to dlatego, że przyśniła mi się na jawie ewa, która z dumą sięga po jabłko
i krzyczy: walić grzechy. Pierworodność nigdy nie była tak czerwona.
Oliwia Stępień
Osiedlowy wiersz
Martynie
Wszechświat poszedł sobie
właśnie tutaj, na warszawskie osiedle
Solipsy. Prawdę mówiąc, nie wiem, czy jest
warszawskie. Słodkie osiedle chciałoby się
rozpuścić w gorącej herbacie.
Włóż tę frazę do kubka i mieszaj nią
długo, bo byliśmy bezczelni.
Nie uderzaj o ścianki, Ziemia jest nadal okrągła.
Bo byliśmy bezczelni i destylowaliśmy
do samej Ameryki.
Odwracam nas troszkę od siebie i idę dalej.
Czynić zadość, pisząc
ten wiersz, pośród innych wierszy
z wyraźnym podmiotem lirycznym.
Ziemia urodzajna
Albo tak:
na warszawskim osiedlu
kup blender i wyobraź sobie planetę
jako brukselkę.
Teraz blenduj na papkę; nic się
nie dzieje. To jak wreszcie ubić białka,
niech piana zesztywnieje, a wtedy nic się
nie dzieje.
Blenduj, bo ja już odcięłam sobie
wszystkie palce, dzieląc włos
na czworo; nie mogę już
wskazywać, może trochę
szaleję, dlatego wrzucam wyższy bieg,
dlatego wciskam gaz.
Tak, to prawda, że jestem cierpliwa, ale ile
można?
Co mi zrobisz jak załapiesz,
że ja się w to nie bawię?
Szczelina
Po raz kolejny prawie się pożarliśmy, ale jesteś
za tłusty i zawsze wypływasz na wierzch
albo twoje jest zawsze na wierzchu, wybieraj,
bo u nas spokój droższy od pieniędzy.
Wszystko o czym mówiłam,
opluwałam przypadkiem,
bo między słowami jest ślina. Spluwam
na dyskursy wokół palca, należy mówić
szybko i wtedy z zębów robi się szczelina.
Dlatego dochodzi do ciebie rozcieńczone
i powoduje uniesienia, na które nie zasłużyliśmy.
Ale teraz to dla psa kiełbasa,
a u nas spokój droższy od pieniędzy.
Karolina Feć
mężczyzna poprawia kapelusz
młodzieniec nie patrzy mi w oczy
kobieta podchodzi do okna, wychyla się
mówiłam, żeby nie robili żadnych zdjęć, nie robią
pan wygładza kapelusz przeglądając się w gablocie
pod nogi wpada mi dziecko, wcale go tu być nie powinno
myśląc to czuję lekki paraliż…
… przechodzi mi szybko
kobieta przeprasza za wymioty, proszę się nie przejmować
nikt nie zapamięta, wychodzę stąd po raz sto trzydziesty
piąty, dziś znów przed witryną z włosami poprawnie
ułożono kapelusz, nigdy wcześniej
nie widziałam smug
w bloku czwartym
czy schodzą pani magnesy
a które
ze ścianą śmierci, owszem schodzą
za dwadzieścia złotych, czyli w zaokrągleniu tyle, co
za paczkę fajek można się wykupić od kary
jakiejś
na pewno
nie od śmierci
a naziści tu palili
odpowiada mi gówniarz
w takie sytuacji nie powiem, co myślę, odpuszczam
strasząc mandatem 500 euro, dopadnie go na samej Ibizie
gasi, wiadomo, naziści też gasili
tej nocy śnił mi się mandat
za palenie ludzi
czy mogłaby pani nie mówić o śmierci
przyjechaliśmy tu z dziećmi
jesteśmy na wakacjach
proszę im ściągnąć słuchawki
przecież one są wrażliwe
wyczują od razu, że to dyskryminacja!
Paulina Cedlerska
***
zastanawialiśmy się w którym miejscu ucho zmienia się w szyję
dotykaliśmy grubej skóry dla pewności że ten dylemat
nie istnieje tylko w naszych głowach
obok pojawiali się i znikali ludzie na dowód słuszności
każdego niepokoju który przechodził nam przez myśli
powstrzymanie procesu przekazywania ciepła
pomiędzy sąsiadującymi obiektami o różnej temperaturze
nie jest możliwe
domy są pełne zimna domy są pełne ciała
nie znajdujemy odpowiedzi na pytanie w którym miejscu to się zaczęło
orientacja
to nie mogło się udać odkąd zaczęło funkcjonować w sprzężeniu
z wsią i całym wszechświatem
który rośnie w nas wbrew bliskości
wszystkich drobnych rzeczy
postacie o wykluczającym się położeniu
stały się symbolem tego o czym baliśmy się mówić na głos
dlatego śniąc imiona dzieci wypowiadamy szeptem
po obudzeniu długo dociera do nas prawda
że nigdy się nie urodziły
dom jest tynkiem wyczuwalnym wieczorem pod językiem
usg
o świcie wyskubujesz pióra śliska skóra pulsuje życiem które zastyga na palcach
tuż po uboju kiedy mięso tężeje wytwarza się duża ilość ciepła
później bawimy się w chowanego
to nie była prawdziwa śmierć to wszystko na niby
na niby szukasz mnie i znajdujesz
jesteśmy tu i teraz więcej nas na zdjęciu w stylu zoom blur
badamy wgłębienia w materacu żeby sprawdzić
co się w nas zalęgło pod warstwą wierzchnią
znajdujemy odciśnięte opuszki
którymi w ciemności dotykasz miejsca nad moimi piersiami
usuń wszystkie filtry dodaj ponownie
odbite w visco palce trzymają jeszcze ciepłe mięso
styki
tu na pewno mieszkają wróżki
z dużymi miękkimi brzuchami w których chowają
wszystkie brakujące elementy ludzkiego ciała
spanie z nogami do góry daje wrażenie odwrócenia kolejności
więc z każdą kolejną nocą wspinamy się wyżej po ścianie
żeby dotknąć niemożliwego miejsca o którym dopiero uczymy się myśleć
miękkie podniebienia drzew wchłaniają łapczywie wodę
sączącą się między zagłębieniami którymi kiedyś płynęła krew
nieudolnie próbujemy ustalić linię gdzie kończy się las a zaczyna miasto
jezioro wchłania otoczenie wyrzucając w zamian bezkształtne kolory
implementacja software zakończyła się niepowodzeniem
składamy ciepłe ikony usuniętych postaci i miejsc w folderze
zło dzieje się
noce wypierają dni
w nowym rozkładzie pociągów zabrano godzinę
która nadejdzie dopiero jesienią
próbujemy określić gdzie jest teraz
ale to pytanie pozostaje otwarte jak lęk
czas wiosenny jest tym prawdziwym więc żyjemy w kłamstwie
sztywność nadgarstków nie pozwala
na taniec wciąż sprawnych palców zmusza do udawania
dzień dobry do widzenia spierdalaj
język staje się niewystarczający by określić poziom strachu
więc mówimy według schematów czekając na feedback
sens znajdujemy dopiero w przypadkowej myśli
że nie ma wiosny i świąt
wymyśliliśmy je po to by odwrócić uwagę oczekiwaniem
nie ma jest niepodzielne przez życie
błąd serwera odłącz urządzenie od zasilania
bawimy się w nieżycie chociaż wiemy że to też przeminie
Aleksandra Górecka
Google maps
Topi się w wolnym ogniu. przecedza przez druciane sito. a potem następuje pierwsze rozdarcie i trzecie, w różnej kolejności
kiedy kładę cię na kolana
w odległości przerwy. mam na brzuchu centrum i świat, dwa rozłączne zbiory. a powyżej wnyki i otwarcie
mówię po miejscach
mogłabym być
źdźbłem trawy i dać się prowadzić
kołem roweru i jego pęknięciem
szosą która pęknięciem doprowadza do pęknięcia
rozsypanym okruchem castelli na drugim końcu języczka
śladem i prześlizgnięciem dopiero wtedy
gdy zbyt spuchnięte wyda się obolałe
zawiązuję i rozwiązuję
powolne rozkruszenie nie przypomina nic
musiałoby szarpnąć z kilku stron
i rozchwiać siateczkę
mały punkcie który posypałeś się na podłogę
nigdy nie byłam tak blisko
Aleksandra Byrska
kras – Proteus anguinus
odmieniec Proteus
kształtozmieniacz w kalcytowych kałużach
wzrok skierowany do wewnątrz delikatne
różowe skrzela
stalaktyty stalagmity
zamknięty obieg wody zmieniającej
kształt
drobne palce odmieńca
przemykające po śliskich wapiennych
warstwach
jaskinia nieustannie narasta nacieka
odmieniam się proteuszuję
skórę mamy podobnie bladą
różnica w ilości palców
ludzkie rybki wodnowapienne
odmienne spłyniemy
w skałę kalcytem
mezozoik – rozpad
ruchy tektoniczne zastygłe falowanie
mas pęknięcia progi
udeptywanie siąpienie spadanie
mitochondria turlają się zmieniają kształt
ułóżmy się drogie neurony wyrozgałęziajmy się
na nowo w las dendrytów rafy aksonów
jakoś się połatamy mam kredę
kredki brokat
na mojej skroni tańczą małe stopy wydeptują
głuchy rytm
jabłonka to widzi storczykowate
unoszą ociężałe łby
kamyczek błędnikowy
ślady na skórze po piasku wodzie dłoniach
odgniecenia pod obojczykiem czerwone plamy poniżej piersi
rysy w kamieniu liście obrysy linie źdźbła trawy
drobinki piasku w zagłębieniu pachy
neurony spuszczone ze smyczy
węgiel sobie tańczy tańczy tańczy we krwi
kalcyt sobie tańczy tańczy tańczy w błędniku
otolity przemieszczają się niekontrolowanie
niekontrolowany ruch skutkuje zawrotami głowy
kamyczek zawrót rytm
kras – jaskinia
jama balowa z widokiem
na mozaikę drzew
jama rzeźbiona wodą i czasem
schronisko
podobno dłonie na ścianach jaskiń to jednak ślady kobiece
według stosunku palca serdecznego do wskazującego
według stosunku wapna do wody
rachunku liścia do słońca
tak mówi napigmentowany kalcyt
konchiolina – jaskinia to wnętrze muszli
wapień węgiel sól
Karolina Wojciechowska
Small talk
Szum kół czerń asfaltu śnieg śnieg noc
Kierowca kazał być cicho
Osiem godzin – w sam raz, żeby się wyspać
Wszyscy posłusznie zwinęli się w precle
(tyle wolnych miejsc, każdy ma dla siebie dwa siedzenia)
Na posterunku zostaliśmy tylko ja i ww. kierowca
i szum czerń śnieg noc
Mijamy samo nieznane
Gdzieś za kulisami kończy się New Jersey i zaczyna Nowy Jork, a może odwrotnie
Próbuję coś wyłowić wzrokiem z czerni nocy śniegu
Świat za oknem w końcu odwraca się do mnie
‒ chyba nie chce być niegościnny
Wyszczerza w uśmiechu komplet lśniących billboardów
Pyta, czy wydarzyło się coś złego, czy ktoś mnie zranił lub uszkodził
czy czuję się bezsilna, czy tracę wiarę w boga (nie precyzuje, którego)
czy potrzebuję
prawnika ortopedy pediatry
laserowej korekcji wzroku
zmniejszenia piersi
ubezpieczenia
sukni ślubnej
Wiele obiecuje: najlepszych specjalistów, pomoc w odgryzieniu się (komu?), niskie ceny
Zasypuje numerami telefonów, wszystkie o tej porze głuche
może poza tym do boga
Zanim zastanowię się nad przeszłymi krzywdami, już pyta o przyszłość moich stawów i kości
Nie umiem myśleć w milach na godzinę
Zamykam oczy
Śnię o poparzonym laserem prawniku w ślubnym gorsecie z bardzo małymi miseczkami
Kiedy się budzę
jestem ja i jest kierowca
szum kół czerń asfaltu śnieg śnieg noc
Wszystko jest nie
tak
sen wpada z wizytą
domownicy rozmemłani
otwieramy mu drzwi bo to lepsze niż okropny domofon
jak się człowiek przygotuje wypachni
założy najlepszą piżamę umyje zęby
snu ani wi- ani sły-
zamiast niego pokaz slajdów
nieuleczalne choroby znienacka
związki rozpadające się od jednej wiadomości
niedoszła przyszłość alternatywna przeszłość
wojna za miedzą katastrofa klimatyczna
jak to dobrze że można sobie poświecić telefonem
Karolina Górnicka
Poezja Frazeuszy
Istnieje przekonanie, że pewne rodzaje metafor nie sprawdzają się we współczesnej poezji ani dyskusji o niej. Dzieje się tak ze względu na ich nadmierną eksploatację we wcześniejszych latach, oczywiste odniesienia, utarte sensy. Do tej grupy należą m.in. metafory dopełniaczowe (pustynia słów) czy porównania militarne (poezja/krytyka jako pole bitwy, walka ze słowami), miłosne (flirt z czytelnikiem), kucharskie (tworzenie przepisów, dodawanie kolejnych składników) oraz sportowe (rozgrywka, zabawa, zdobywanie punktów, baz). Zdarza się, że są one na tyle zbanalizowane, że trudno jeszcze postrzegać je jako metafory – stają się pustymi zwrotami, które zamiast rozbudzać wyobraźnię, rozczarowują.
Ta uwaga wstępna miała ukazać w nowym świetle najnowszy tom poetycki Kamila Galusa o tytule będącym nie tylko metaforą dopełniaczową, lecz także sportową – Homerun fiesta. Autor jest jednak całkowicie świadomy tego niechcianego zaplecza znaczeniowego i wykorzystuje je na korzyść swojej poezji – z tego, co zużyte, wyczerpane, wtórne, tworzy niepowtarzalne obrazy stanowiące intelektualne wyzwanie nawet dla wprawionego czytelnika. Tytułowa metafora, oprócz tego że jest celowym zignorowaniem pewnych reguł środowiskowych, stanowi także substytut tytułu wiersza (lub poematu, o czym za chwilę) zajmującego całą książkę. I choć samo nazwanie jednego rozciągniętego na przestrzeni tomu utworu homerunem wywołuje wiele skojarzeń – zdobycia czegoś cennego, wyczerpującego procesu, zwycięstwa, dojścia do celu itd. – można zaryzykować tezę, że Galus z pełną świadomością wykorzystuje tę metaforę, by celowo zawieść oczekiwania: zamiast triumfu oferuje porażkę, zamiast zdobywania – tracenie.
Pierwszą zauważalną stratą jest brak podmiotu w klasycznym znaczeniu – osoby mówiącej, przedstawiającej, wyjaśniającej. W przypadku Homerun fiesty czytelnik natknie się raczej na wielogłos i wielopostaciowość: podmioty przyjmujące czasem postać przedmiotów nakładają się na siebie, mówią jednocześnie, przeczą sobie nawzajem, przeobrażają się. Doskonałym przykładem ich schizofreniczności jest wplatanie do treści wypowiedzeń, cytatów, wyrazów pochodzących z różnych porządków – i tak w treści można natknąć się na równanie matematyczne, dialogi, wstawki w obcym języku, fragmenty zapisane kursywą, rozstrzelone zdania, fonty imitujące odręczne pismo. Do głosu dochodzą więc różnego rodzaju podmiotoidy: postacie przypominające ludzi, jednak nieludzkie, nieukształtowane – ludzie-torbacze, gołębie, banany, mocz, komunikatory internetowe, jak choćby we fragmencie:
[…] Całkiem możliwe, że najpierw chciano
gówna, a teraz się odwidziało, bo ziarno się skończyło.
Wystarczy tylko ruszyć głową, o co apeluję. (…)
;
Podekscytowany spływam ciepłym strumieniem.
W gotowości na wyzwanie, pośrodku kuchni,
(otoczony przez drzewa) tylko jedno, złote,
przykuwa moją uwagę. […]
W dzikim świecie jedzenie,
banan jest królem dżungli smaku.
– Czy mogę z rekwizytorem?
– (…)
– Tak, proszę zadbać o odpowiednią realizację zamysłu.
Niepewny status wypowiadających się w tomie głosów potęgowany jest przez nieprzystawalność języka, zmienność stylów, a także różnorodność i niespójność prezentowanych światów. Zdaje się, że Homerun fiesta składa się z wielu symultanicznie rozgrywanych wariantów, łączących się w kakofonii wątków oraz wydarzeń. Z tego też względu można zaryzykować stwierdzenie, że tom Galusa ma cechy poematu, wcielone jednak do tekstu w celowo wypaczony sposób. Być może trafniejszym określeniem byłby w tym przypadku anty-poemat jako dłuższy utwór rozwijający pewną refleksję, prezentujący różnorodne wydarzenia, jednak pozbawiony chronologii, punktów stycznych, sprawiający wrażenie fabularności, choć nietworzący spójnej historii. Natłok linii narracyjnych swoją nielogicznością przypomina sen lub w wybranych fragmentach – narkotykowy trip:
Pewnego dnia w małym miasteczku (…) żyła grupa,
która przyjęła filozofię, że nic, co pochodzi z dupy
nie jest im obce (…) Na sztandarze nieśli:
„Nic, co z dupy, nie jest nam obce!”
[…]
(…) Wszystko w tej krainie wydawało się manifestacją
powiedzenia „nic, co z dupy, nie jest nam obce”, a niebo
miało intensywną brązowo-krwawą barwę, a ziemia była
jak wszystko inne zrobione z (…)
Światy przedstawione w Homerun fiesta są zwielokrotniane, nakładają się na siebie i przytłaczają nadmiarem – zabieg ten stanowi nie tylko antyestetyzację tekstu, lecz także próbę odzwierciedlenia rzeczywistości, wobec której buntuje się autor. Wyjaskrawienie pewnych zjawisk, doprowadzenie ich do poziomu absurdu, obśmianie, pozwala dostrzec ignorowane, niezauważalne sygnały o przejmowaniu zbiorowej wyobraźni przez kody kapitalizmu. Za pomocą godnej XXI wieku parafrazy myśli „Nic, co ludzkie, nie jest mi obce” czy ustępów wprost wyśmiewających makdonaldyzację kultury („[…] lizaczek / upaństwowić, a inne wrzucić za kanapę, lizaczek / należy ssać jak gwiazda popu i robić mi zdjęcia / z lizaczkiem”), podmiotoid rzuca światło na skutki panującego hiperkapitalizmu. Jego trip jest więc swoistą wizją przyszłości gatunku, koszmarem czekającym za cienką granicą zdrowego rozsądku. Warto zwrócić uwagę na fragmenty wprost wskazujące na przejęcie narracji przez kapitalizm: „Jeśli komunikacją jest język i to jest wszystko, / co posiadasz, wolność zależy od tego, kto kontroluje / język, relacje dotyczące osobistych wglądów”, „Niektórym marzy się ustrój zależny od nastroju / i nastrój niezależny od ustroju”, „Jeśli zabraknie chleba – / kto będzie go sprzedawał?”, czy wieńczące anty-poemat „Zajebali język i wyjebią go, mendo”.
Z Homerun fiesty wyłania się jednak nie tylko pytanie o kondycję rodzaju ludzkiego i przyszłość świata, lecz także o istnienie poezji w skrajnie kapitalistycznych warunkach. Galus w mistrzowski sposób radzi sobie z nadęciem, które mogłoby towarzyszyć rozważaniom tego kalibru – do głosu nie dochodzi wieszcz, nauczyciel czy mędrzec, a „Frazeusz topniejącego kapitału”. Ta postać-maska nie obawia się demaskacji, bo sama jest jej źródłem: obnaża zakłamanie, obłudę (również własną), pozorność poezji i języka w ogóle, pozwala czytelnikowi na wybór, podkreśla wagę współuczestnictwa („Doświadczenie powinno być próbą zrozumienia”). Jednak wszystkie te próby uwspólnienia okazują się pozorne – nie dlatego, że podmiot jest bytem autorytarnym, narzucającym określoną ścieżkę interpretacyjną, ale ze względu na to, że w taki sam sposób musi podporządkować się regułom kapitalizmu. Zatem nie ma znaczenia, którą wersję wydarzeń wybierze czytelnik, jak dokończy zdanie „»nie lubię, kiedy…«” oraz czy uwierzy, że „nie ma granic”.
Wystarczy wrócić na początek tomu, by przypomnieć sobie, że „(…) granica kipi od rzeczy moralnie / nieistotnych”, a „(…) w kontekście szaleństwa, / niepewności i bezwzględnej prawdy, która tkwi głęboko / w najciemniejszych zakamarkach ludzkiej duszy o objętości / od 18 do 24 strof” nie ma mowy o żadnym wyborze. Galus w swoim homerunie jest więc nie tyle gwiazdą zdobywającą wszystkie bazy, co zawodnikiem demolującym boisko, wychodzącym z pola, przypominającym, że prawdziwa rozgrywka ma miejsce zupełnie gdzie indziej.
Kamil Galus: Homerun fiesta, Convivo, Warszawa 2024, s. 54.
AUTORKI I AUTORZY NUMERU:
Joanna Roszak – poetka, profesorka w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. W zeszłym roku wydała książki: Krall. Tkanie oraz Poezja w odcinkach. Wiersze w czasach Netflixa.
Maria Czekańska – poetka przed debiutem książkowym. Jej pasją jest chodzenie na skrajach. Mieszka na Śląsku.
Oliwia Stępień – laureatka Nagrody Specjalnej w Konkursie im. Jacka Bierezina (2022). Debiutowała tomem pt. Nie chciałam coli (Wydawnictwo WBPiCAK Poznań 2023). Mieszka w Katowicach.
Karolina Feć – doktor nauk humanistycznych w zakresie filozofii. Zajmuje się też kulturoznawstwem i filologią hiszpańską. Wydała pracę Nihilizm instynktowny (2016), monografię Max Stirner: wokół indywiduum (red.; 2018), oraz tom wierszy Nihilistyczne pościelówy (2014). W przygotowaniu: Antyfilozofia, faszyzm i ‘boska’ przemoc.
Paulina Cedlerska – zawodowo zajmuje się marketingiem. W wolnych chwilach planuje podróże, czyta albo knuje literackie intrygi. Mieszka na Mazurach.
Aleksandra Górecka – publikowała w „Rita Baum”, „KONTENCIe”, „Strona Czynna”, „Papier Ścierny”, i „Zakładzie”. Finalistka i laureatka literackich konkursów, w tym projektu „Połów. Poetyckie debiuty” Biura Literackiego, dzięki czemu w 2024 roku debiutowała poetycko tomem Reguła trzech.
Aleksandra Byrska – poetka, doktorka literaturoznawstwa, krytyczka literacka. Pracuje jako bibliotekarka i logopedka. Założycielka kolektywu piszących dziewczyn „Sfinga”.
Karolina Wojciechowska – absolwentka ugrofinistyki na Uniwersytecie Warszawskim, tłumaczka z fińskiego i angielskiego, lektorka. Członkini Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury i Kolektywu Tłumaczy Literatury Fińskiej KIRJA.
Karolina Górnicka – absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Publikuje w czasopismach „KONTENT”, „Strona Czynna”, „Stoner Polski”. Mieszka we Wrocławiu.
Redakcja ÓSMEGO ARKUSZA ODRY:
Krzysztof Śliwka, Sonia Nowacka, Adam Pietryga
Kontakt: osmy.arkusz.odra@gmail.com
Projekt
Wydawca