X

MIESIĘCZNIK „ODRA” 10/2025

WOJCIECH JERZY HAS – jubileusze: MALATYŃSKA I KOT

PŁOMIŃSKI: Izrael i Palestyna • GODUN: Literacki mit Drakuli

SZUBARTOWICZ, ORZECHOWSKI, ŁUCZAK: Stan (przed)wojenny

PUŁKA o Urszuli KOZIOŁ • Wiersze: WRÓBLEWSKI, JASTRUN, HÁJEK

Opowiadania BELEWEJ • ANSELM KIEFER • 8. ARKUSZ: SDS widziana dziś

 

 

SPIS TREŚCI 10/2025:

2 AMALEKICI I NIENAWIŚĆ Z Krzysztofem Płomińskim rozmawia Piotr Gajdziński

9 Mariusz Urbanek: KOHABITACJA, czyli NIE KO/C/HA, NIE LUBI, NIE SZANUJE

16 Przemysław Szubartowicz: IDĄ BARBARZYŃCY

20 Marek Orzechowski: (PRZED)WOJENNA RAPSODIA

25 Wojciech Łuczak: GRA FAŁSZYWĄ MOCARSTWOWOŚCIĄ

32 LITERACKI MIT DRAKULI Z Cristiną Godun rozmawia Błażej Torański

39 Leszek Pułka: KRÓLOWA PTAKÓW

45 Grzegorz Wróblewski: WIERSZE

47 ANTYK W RYTMIE ROCKA Z Jackiem Bocheńskim rozmawia Sergiusz Sterna-Wachowiak

52 Jurij Łotman ARTYSTYCZNY ENSEMBLE JAKO PRZESTRZEŃ ŻYCIA CODZIENNEGO

58 Maria Malatyńska: TRZY MIASTA WOJCIECHA JERZEGO HASA

64 Wiesław Kot: PRZEZ ZNAKI

69 Małgorzata Dzieduszycka-Ziemilska: JESTEM

73 Tomasz Jastrun: WIERSZE

75 Jacek Gutorow: PANI KRYSTYNA

77 Karol Maliszewski: Z RAPTULARZA CZYTELNIKA NOWOŚCI POETYCKICH

79 Jonáš Hájek: WIERSZE

81 Jordanka Belewa: OPOWIADANIA

87 Paweł Mossakowski: EGZYSTENCJALISTA

93 Krystyna Kuczyńska: ANSELM KIEFER: FILOZOF OBRAZU

99 Jacek Wesołowski: YOKO ONO W BERLINIE

103 Jan Władysław Woś: AIX-EN-PROVENCE W HOŁDZIE CÉZANNE’OWI

106 Marcin Adamczak: ARONOFSKY: WYZWOLENIE

108 Jan Topolski: KREŚLĄC MAPĘ

110 Radosław Wiśniewski: NOTATKI Z UNDERGRUNTU

112 Hubert Klimko-Dobrzaniecki: SZWECJA NIEJEDNO MA IMIĘ

113 Mariusz Urbanek: DZWONI PREZYDENT DO PREZYDENTA

NAD KSIĄŻKAMI

115 Wojciech Kaliszewski: EPIKA I LIRYKA

117 Sławomir Kuźnicki: UTOPIA W CZASACH ZARAZY

118 Krzysztof Śliwka: KONIEC UPRZEJMOŚCI

120 Mieczysław Orski: MIASTO, KTÓRE UMIERA

121 Jarosław Petrowicz: KOSMOLOGIA LITERACKA

127 W OFICYNIE

128 POCZTÓWKI LITERACKIE KAROLA MALISZEWSKIEGO

129 SYGNAŁY: MŁODZI I FILM, POZNYSZ, MINDBOOM 2025, CDn

139 WERNISAŻE

141 INFORMACJE, KOMENTARZE

145 8 Arkusz: MIĘDZY WYOBRAŹNIĄ A OPOREM

 

Odrę można czytać także online: na www.e-kiosk.pl www.nexto.pl

 

Wydawcy:
Instytut Książki
Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucja Kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego

Wydawnictwo dofinansowane z budżetu Samorządu Województwa Dolnośląskiego

Projekt wydawniczy pod nazwą „Ósmy Arkusz ODRY” w miesięczniku „Odra” dofinansowano przez Miasto Wrocław

 

MIESIĘCZNIK „ODRA” 9/2025

Żegnamy URSZULĘ KOZIOŁ (1931–2025) • MOSZYŃSKI: Francja dziś

A to Polska właśnie: SIEWIERSKA, DYMKOWSKI, TERLIKOWSKI

KUBITSKY: Szwedzki problem z imigrantami • Jacek BOCHEŃSKI

PAUL FARLEY • SOLIŃSKI: Historia nazimu w Görlitz • Paryż dla pań

Krakowskie festiwale • Literatura: Bawołek, Eiras, Lisowski, Matywiecki

 

SPIS TREŚCI 9/2025:

2 URSZULA

4 Urszula Kozioł: WIERSZE

6 MOGĘ NAJWYŻEJ MÓWIĆ DO LUDZI fragmenty rozmowy z Urszulą Kozioł

8 WOJNA ŚWIATÓW Z Anną Siewierską rozmawia Piotr Gajdziński

15 Paweł Kwiatkowski: DZIECI LEPSZEGO BOGA

22 Maciej Dymkowski: LIBERAŁOM I UCZONYM NA POHYBEL

29 Tomasz P. Terlikowski: POLSKI KOŚCIÓŁ: DALEKO OD NAWRÓCENIA

34 Piotr Moszyński: W BUTACH DE GAULLE’A

41 Jacek Kubitsky: TO NIE JEST KRAJ DLA SPOKOJNYCH SZWEDÓW

48 Piotr Matywiecki: WIERSZE

51 Piotr Michałowski: POEZJA – FENOMEN OBFITOŚCI EFEMERYCZNEJ

57 ANTYK W RYTMIE ROCKA Z Jackiem Bocheńskim rozmawia Sergiusz Sterna-Wachowiak

65 Paul Farley: WIERSZE

67 POETA Z LIVERPOOLU Z Paulem Farleyem rozmawia Jacek Gutorow

71 Jan Władysław Woś: STULECIE DOMU–MUZEUM DICKENSA

74 Pedro Eiras: WIERSZE

76 Karol Poręba: NOWA KOBIETA

80 Waldemar Bawołek: OD KILKU DNI

88 Krzysztof Lisowski: WIERSZE

90 Jędrzej Soliński: WYSTAWA JAK PODRÓŻ W NIEZNANE

93 Maria Malatyńska: SPOKÓJ

98 Lesław Czapliński: WCIĄŻ W CIENIU WOJNY

101 Adam Wiedemann: POWRÓT ZIMERMANA–KAMERALISTY

103 Magdalena Talik: BABSKIE WYSTAWY W PARYŻU

106 Marcin Adamczak: MIŁOŚĆ I MATEMATYKA

109 Jan Topolski: BURDON, DRON, DRONE

111 Jacek Sieradzki: DAJCIE BRAWA NAM ŁASKAWIE…

114 Hubert Klimko-Dobrzaniecki: SPRZEDAJ PAN KAWAŁ LODU!

115 Wiesław Saniewski: WAL PO JAJACH, SĘDZIA JEST NASZ!

119 Mariusz Urbanek: PIERWSZY KIBIC RZECZYPOSPOLITEJ

NAD KSIĄŻKAMI

121 Karol Alichnowicz: GŁOS CZŁOWIEKA KONKRETNEGO

122 Andrzej Juchniewicz: ĆWICZENIA Z CIEMNOŚCI

124 Marta Mizuro: DOJRZAŁOŚĆ

126 Eugeniusz Sobol: WIERNA SOBIE

127 Jerzy Lengauer: PRÓBA PORTRETU CZERNIAKOWA

133 W OFICYNIE

135 POCZTÓWKI LITERACKIE KAROLA MALISZEWSKIEGO

136 SYGNAŁY: CENTROEUROPA, SAUNDERS, OCALONE, CDn

144 WERNISAŻE

147 8 Arkusz: SZKOŁA KRYTYCZNA

 

Odrę można czytać także online: na www.e-kiosk.pl www.nexto.pl

 

Wydawcy:
Instytut Książki
Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucja Kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego

Wydawnictwo dofinansowane z budżetu Samorządu Województwa Dolnośląskiego

Projekt wydawniczy pod nazwą „Ósmy Arkusz ODRY” w miesięczniku „Odra” dofinansowano przez Miasto Wrocław

8 ARKUSZ. 7-8/2025

ÓSMY ARKUSZ ODRY

 

TERYTORIA OPRESJI

 

Doświadczamy jej niemal wszędzie. Zarówno czynnie, jak i biernie. Niestety, stanowi ona powtarzający się element naszej codzienności, obecny w skali mikro i makro. Opresja. To właśnie jej przyglądamy się z różnych perspektyw w najnowszym numerze Ósmego Arkusza Odry, poszukując nowych znaczeń i odniesień. W tym kontekście prezentujemy fragment przygotowywanej do druku książki prozatorskiej Piotra Makowskiego oraz wiersze Agaty Afeltowicz, Juliana Kazberuka, Czarka Ciszaka, Jakuba Beliny-Brzozowskiego i Romy Makluka. Ich teksty podejmują temat opresji z różnych, indywidualnych perspektyw: od przemocy wobec istot nie-ludzkich po dekonstrukcję imperialistycznego myślenia. Całość dopełnia recenzja Kai Kędzioł dotycząca „gazetomu” Konrada Góry, w którym z niemal dokumentalną precyzją odtwarzane są historie ze skipów, czeskich skłotów, lat szkolnych, szemranych knajp i eleganckich salonów. Zapraszamy.

 

Redakcja Ósmego Arkusza 

 

Ilustracja Paweł Król

Piotr Makowski

Otarcia (fragment)

38

Andrzej szeroko uśmiecha się do kamery. Strzeżone osiedle, winda, porządek, zamykane na klucz wiaty śmietnikowe, na parkingu rząd fur. Monice się powodzi, dobrze, zazdro. Może Andrzejowi też powiedzie się. Oto mieszkanie, w którym można żyć, z którego nie chce się wychodzić, a salon jest na tyle duży, że można skakać na skakance i robić pompki, i powiesić drążek taki pro na ścianie, a nie w futrynie. Andrzej widzi na małym ekranie domofonu twarz Moniki, jej wypełnione usta, makijaż. Monika nic nie mówi, puszcza Andrzejowi całusa, ekran po chwili cały zamienia się w usta. Andrzej wchodzi przez otwarte drzwi i wjeżdża windą na górę, w windzie podnosi jeszcze bluzę od razu z T-shirtem i spina mięśnie brzucha, dobre światło.

Od wejścia: całują się. On to podpatrzył, ona to podpatrzyła, przez lata wiele się nauczyli, teraz robią własną wersję. Niemal strącają przedmioty, zaczynają się rozbierać, idąc, lądują w sypialni. Przyniosłem wino, Andrzej uwalnia się, łapie z pół metra dystansu do twarzy Moniki, patrzy jej na usta. Ja też mam, otwórz, ale jestem napalona na ciebie.

Na wpół rozebrani przechodzą do dużego salonu z aneksem, Andrzej podchodzi do wyspy, przy której zostawił plecak. Wyciąga wino i chowa je do lodówki, z lodówki bierze schłodzoną już butelkę na zakrętkę, otwiera. Monika podaje kieliszki, Andrzej nalewa, wypijają. Puścić coś? Tak, pewnie – i Monika włącza telewizor, kanał muzyczny, którego Andrzej nie zna, leci jakieś elektro. Siadają na hokerach, piją wino. To po-roz-ma-wiaj-my, mówi Monika. I od razu: jak twój dzień? Andrzej zagra w tę grę, poniedziałek, mówi, wiadomo. Robo, trening, jestem, mówi. A jak twój? Trening, praca, trening, jesteś, mówi Monika. Chodźmy do sypialni. Andrzej proponuje, żeby jeszcze chwilę posiedzieli, pogadajmy, mamy cały wieczór, całą noc, mówi. Dolewa wina, więcej sobie niż jej, bierze długi łyk, butelka się kończy, to spore kieliszki. Andrzej otwiera następną, nalewa więcej sobie niż jej, z telewizora dalej leci szajs, to w ogóle nie daje basu.

Monika nalega na sypialnię, wykonuje gesty. Ale może być kanapa, może być podłoga, puszcza oko, Andrzej proponuje papier-kamień-nożyce, Monika nie łapie żartu, zbliża twarz do twarzy Andrzeja. Zaczynają się całować, całują się mocno, macają się mocno. Lądują w sypialni, seks jak w pornosie; niby amatorka, a jednak profesjonalne ruchy. Monika wstaje do toalety, Andrzej idzie do lodówki, wyciąga otwarty gin, rozgląda się za tonikiem, ale go nie znajduje. Nalewa gin do szklanki, sporo, uzupełnia sokiem pomarańczowym, wypija na raz. Wracają do sypialni. Kładą się obok siebie, ściany są fioletowe. Fiolet to kolor do seksu, mówi Monika. Andrzejowi to mieszkanie się podoba, ale ściany są paskudne. Wyłączysz telewizor, kochanie? Andrzej mówi, że jasne, ko-cha-nie, wstaje, w kuchni jeszcze pije gin prosto z butelki. Kiedy wraca, Monika gapi się w telefon, podnosi na niego wzrok, klepie trzy razy materac prawą dłonią.

39

Mua, buziaki dla Andrzeja na dzień dobry – Monika jest głośna, Andrzej otwiera oczy. Wstawaj, śpiochu – Monika ma już makijaż, idzie jeszcze zrobić włosy. Andrzej jest obolały, ma kapcia w gębie, spał źle. Podnosi się z łóżka i wchodzi do salonu. Zabiera plecak do łazienki i wchodzi pod prysznic, przygląda się siniakom na mokrym brzuchu i udach. Wyciska żel na dłoń, boli go penis. Pod prysznic wślizguje się Monika, od razu się do Andrzeja przyciska, podkręca wodę na cieplejszą, gorąca woda, gorąca Monika. Andrzej nie ma już wyjścia, próbują uprawiać seks, ale woda jest jednak za gorąca, pozycja niewygodna, Andrzej nie umył jeszcze zębów, ma lekkiego kaca i boli go penis. Już pamięta.

W nocy obudził się i zobaczył, jak Monika go ssie, mocno, mechanicznie, do bólu. Monika przysysa usta do jego podbrzusza, Monika robi malinki na wnętrzach jego ud, Monika siada na nim i z całej siły paznokcie wbija w jego nogi, drapie go po klatce, góra-dół, góra-dół. Andrzej mówi: nie! Monika nie przestaje, góra-dół, góra-dół. Andrzej poddaje się, łapie jej sztuczne cycki, ale ona zabiera jego dłonie i nadgarstki przyciska do pościeli, Monika dominuje. Zaczyna głośniej dyszeć, góra-dół, góra-dół, Andrzej nie czuje już bólu, zaczyna również łapać rytm, góra-dół, góra-dół, uwalnia jedną rękę i jeszcze przyspiesza nią ruch Moniki, szybciej, tylko szybciej, koniec. Monika wychodzi do toalety, Andrzej naciąga z powrotem bokserki z kostek i od razu zasypia.

Chyba musimy się zbierać, mówi teraz. Zdążymy, odpowiada Monika. Andrzej próbuje być stanowczy, gorąca woda spływa mu po plecach. Próbuje jeszcze całować Monikę, ona nie daje za wygraną, mocno operuje ręką, aż dostrzega grymas bólu na twarzy Andrzeja. Tak, dokończ tutaj i widzimy się na kawie, mówi.

Andrzej myje zęby. Co prawda nie wypił przed snem zestawu aspiryna-orsalit-glukoza, ale to nie dlatego ciało go boli. Trochę nie wie, co ma o tym myśleć, w głowie pojawia mu się kilka słów, kilka określeń, ale żadnego do siebie nie dopuszcza. Zakłada czyste bokserki i i T-shirt, wychodzi z łazienki i czuje zapach kawy z kapsułki. Dzięki, mówi, bierze filiżankę. Pęka mi głowa, mówi. Monika:

Jakie masz plany na dziś?

Ja lecę zaraz na rurę, potem do salonu, mam dziś komplet.

Potem na trening i wieczorem widzimy się?

Dobre było to wino, które przyniosłeś. Weź dziś też.

Podobało mi się wieczorem, podobało mi się w nocy. Go-rą-cy!

Widziałam w necie śmieszny poradnik o seksie pod prysznicem. Poszukam potem, przyda ci się, ha-ha! Safety first!

Pij szybciej, musimy wychodzić. Może zostawić ci klucze?

Dobra, to dopij sobie spokojnie, a potem zgarniesz mnie z rury i od razu przyjedziemy tutaj?

Andrzej mówi, że nie wie, o której skończy siłkę i ma dziś jeszcze EEG, więc lepiej, żeby wyszli razem. Monika mówi, że okej, więc chwilę krzątają się i wychodzą, Andrzej zakłada bluzę dopiero w windzie, ale na zewnątrz od razu ściąga, będzie upał. Monika całuje go mocno, zanim wsiądzie do ubera, nie proponuje, żeby podjechał z nią chociaż kawałek. Ale to dobrze, Andrzej ma chwilę, żeby pomyśleć, zachodzi do sklepu po izotonik i przeciwból, do biura idzie z buta, posiedzi tylko chwilę, na drugą część dnia wziął wolne, bo EEG, a może od razu pójść też do lekarza? Kurwa, zapomniałem książeczki z chaty, zajdę po drodze. Zachodzi po drodze.

40

Kolejność z dupy. Najpierw powinien zrobić EEG, a później pójść do sportowego, ale Andrzej ma wrażenie, że lekarz musi go obejrzeć dzisiaj, teraz, natychmiast – obdukcja. Dzwoni i łapie termin, to nie jest takie trudne.

Zgodnie z zaleceniami przed EEG nie powinien pić kawy, a poprzedniego dnia alkoholu, ale to zostawia sobie na później, bo teraz lekarz każe mu się rozebrać do majtek i stanąć pod ścianą, zmierzymy i zważymy pana. Lekarz przygląda się śladom po nocy na ciele Andrzeja, uśmiecha się porozumiewawczo, puszcza oko? Andrzej przed chwilą jeszcze zakłopotany, przed chwilą jeszcze w jakiś sposób niepewny i szukający potwierdzenia, siniaki i otarcia traktuje nagle jak trofea, nosi je; napina i rozluźnia wszystkie mięśnie. Sportowy notuje wzrost, mówi, ze urosło się panu, wstał pan z kolan, ha-ha. Andrzej wchodzi na wagę, siedemdziesiąt osiem i trzy. Później jeszcze wywiad, osłuchanie, ciśnienie, echo serca. Pan wróci z badaniem głowy, to podbijemy, proszę wejść poza kolejką, jak tylko ktoś opuści gabinet. Andrzej mówi, że okej i że wróci najpóźniej za dwie, trzy godziny. Lekarz już teraz częściowo uzupełnia książeczkę, podaje ją Andrzejowi przez biurko, Andrzej podaje z powrotem dwieście złotych.

41

Dobra, to jest ten moment. Andrzej idzie, Andrzej dzwoni do matki, powinien był w sobotę, ale znów nie dał rady, ten telefon nigdy nie jest dla niego łatwy, jak każdy zresztą. Przepraszam, mówi, tak, u niego wszystko w porządku, cieszy się, że u niej też. Tak, uważam na siebie, będę na siebie uważał, na pewno nie dam nikomu zrobić mi krzywdy, nic mi nie będzie, mamo.

Agata Afeltowicz

 

Zwierzęta

Tata znalazł w pokrzywach jeża i wrócił pokłuty.

Moje pierwsze domowe zwierzątko tupało głośno całą noc, ale do mnie nie podeszło.

Nie możemy go zatrzymać – usłyszałam – byłby tu nieszczęśliwy.

Zwierzęta potrzebują wolności, nie ludzi.

Śpij spokojne.

Kotki dwa.

Jesienią jeże spłoną cichutko wśród wypalanych pokrzyw.

Nikogo już nie pokłują.

Newsletter od Ekostraży wyląduje w spamie.

Myśliwi strzelają do kaczek, uśmiechając się radośnie.

Rumienią się ze wstydu słodkie, pieczone jabłka.

Niedługo się spotkają.

Ostatnio, po farbowaniu,

fryzjerka poleciła mi szczotkę z włosia dzika.

Będę ładniej wyglądać na zdjęciach, wszystko się pięknie ułoży.

Zwierzęta nie krwawią,

one puszczają farbę.

Potrzymajmy jeszcze dziesięć minut.

Będzie Pani zachwycona.

Myśliwi dostają instrukcje,

jak układać martwe zwierzęta do fotografii.

Mają wyglądać, jakby spały.

Kotki dwa. Dziki dwa.

Dzieci usypiają kołysanki o zwierzętach.

Zwierzęta usypiają dorośli.

Śpią tak słodko przez całą wieczność,

że weterynarze popełniają samobójstwa ze wzruszenia.

Hotel Paradise

 

Mój kot morduje mysz na balkonie.

Zmieniam TVN 24 na Player, gdy on łamie jej kark.

Rozrywka od zawsze przeplatała się z rozpaczą.

Najważniejsze to ustalić, w której strefie kibica jesteś.

Jeśli myszy – płaczesz. Jeśli kota – klaszczesz.

W strefie Gazy kolejne ofiary.

Zniszczono szpital dziecięcy.

Konwój z pomocą humanitarną został ostrzelany.

W Hotelu Paradise dziś wieczorem quiz z wiedzy ogólnej,

wszyscy widzowie czekają na pogrom.

Uczestniczka o imieniu Sandra

nerwowo konturuje twarz przed lustrem.

Wypytuje koleżanki o datę wybuchu

drugiej wojny światowej.

Padają różne propozycje.

W tych czasach niczego

nie można być pewnym.

Niech będzie, że 1959.

Kto nie ryzykuje, nie pije szampana.

Laura pożyczy jej błyszczyk.

Wszyscy chcemy czuć się potrzebni,

więc i ja dosypuję kotu suchej karmy.

Niech ma.

Wiem, komu kibicuję i nie chcę spać sama.

Na równoległych kanałach tej samej korporacji medialnej

dwa światy rywalizują o oglądalność.

Unoszą się opary gazu bojowego.

unoszą się opary perfum.

Ola się boi, ale będzie dzielna.

Muhamed jest dzielny, ale się boi.

Dziś rajskie rozdanie.

Ktoś odejdzie, ktoś zostanie.

Dzieci w Afryce głodują nieprzerwanie od kiedy

nie dojadłam ziemniaków w przedszkolu.

Bociany już lecą w tamtą stronę.

Zbrodniarze czasów pokoju karmią ptaki chlebem.

Ekolodzy apelują, żeby ludzie dali sobie spokój

z czynieniem dobra, bo im to nie wychodzi.

Pieczywo puchnie w ptasich żołądkach i rozrywa je od środka, jak bomby.

Tymczasem, mądre albatrosy potrafią utrzymać się w locie

nawet przez sześć lat, unikając lądu.

To dlatego ich przeżywalność jest tak wysoka.

Z Hotelu Paradise odpada kolejna uczestniczka.

Od kuli ginie dziewiętnastoletni Muhammad.

W dzieciństwie nie lubił marchewki i marzył

o zostaniu kierowcą rajdowym.

Snajper trafił.

Sandra nie.

Jednak niezmiennie 1939.

Połowa widzów się śmieje.

Połowa jej współczuje.

Remis.

Matka Muhammada nie ma telewizora.

Taki mamy raj.

Julian Kazberuk

 

Browser

Masyw powietrza został

rozchylony ciepłem.

– Kiedyś opisałem tak oddech,

teraz – po czterech godzinach wertowania.

pieką jedynie oczy. Warto.

Dowiedziałem się za to,

że nawet jeśli rozpędzą istotę ludzką

w Wielkim Zderzaczu Hadronów,

to do kupy potrafią ją zebrać

tylko dwa i pół dnia w tygodniu.

Wykręcał się i wił palec

na martwych numerach:

albo przesilenie, albo przesiedlenie,

a może: albo dygnitarz, albo korytarz.

 

Budda chodziłby w Birkenstockach

Praca szuka człowieka, a on

co trzeci rok ma ten sam dzień.

– Mieć żonę i ambicje na wnuczęta.

Dwa zajęte kolana.

Jaźń już dawno zaplątała się w katalogi.

A one jak po kursie dalekowschodnim

wprowadzają snem

w sansarę.

Medytowałem w hindi,

Odsypiałem z włóczęgami słowa:

wskrzesić absynt to jak

osiągnąć przez ośmioraką ścieżkę

sześć pobitych garnków.

Trzy obgryzione paznokcie,

cztery paczki Vinted zamienić na

sandał.

B-Looper

Dywan geometrii wielopłaszczyznowej,

nie był już lawą, tylko piekłem.

Już nie tylko piekłem, ale wyrokiem.

Dzieciństwem biegnącym za człowiekiem.

Jakby można było ukryć się

w odwróceniu głowy, schować

w psim ujadaniu.

Pielgrzymki synaps

Myślałem, że mnie zabraknie z tyłu,

a tam przecież nikogo nie ma.

W niedalekiej perspektywie

Beskid Niski albo jakieś

rozbrykane szaleństwo fal.

Kordialnie to sobie dziś można

wrócić nad biurko,

którego normalność dnia

jest naprawdę dzikim kolażem.

Mieszają się drinki i zmartwienia

z której strony da się to dobrze złapać.

żeby zadowolić – i siebie.

Hekatomba

Został nadany siódmy dan

w chyleniu się w pas,

status nabyty po rozprawie to:

desktopowy yogin.

Te pantofle krzyczą,

gdy suną przez Wadżrajanę

przedrostków na wizytówce.

Te lata sunęły w furii,

a przecież mogłem tylko patrzeć

jak spadają w nicość czasu,

Ich pęd mija nawet przemijanie.

Ten głupi, czarny wór

nie dowie się co oznacza

tak naprawdę „pora dżdżysta”.

Cezary Ciszak

 

xięga nod(d)

jestem epizodem na ścianie wulgarnym napisem kodem

przeklęta jest ziemia z mojego powodu

jestem babilonem na tronie siedzę w złocie ze wzwodem

jestem chujem na murze daj rękę powróżę

na poboczu stoję wielki wóz roję

w koło krążę nocą i trawi mnie ogień

jestem cipą w ramie gdy ognia nie staje

miałam braci pomarli siostry z innej baśni niosą jak zmarli

jestem wieżą babel mieszam wam języki – kabel

wędruję przez bezład pustynię widzę jak wszystko gnije

jestem kanaanem z chama pierdoli mnie święta ściana

pobratymców mych przed wiekami wieszali za czary

biegnę przeklęta po skażonej zonie w kraju nod(d)

jestem krzywa faza na salonach skaza/zmaza

miałam jeść gdy rzuciłam pawia – trawa ciepłaróżalawa

////////////// płynę \\\\\\\\\\\\ płynę z Sidar do jamy Dagar

jestem ukrainą/palestyną na mojej ziemi dzieci giną

wudu song

na początku był maron zwinięty tysiące razy

leżałem pod ziemią w obłędną noc chociaż chciałem

spać dalej otoczył kosmos zwichniętym ciałem gwiazdy

umieścił na ścianie białej na ziemi wił się po żebrach

w tętnice wszył koryta rzek nerwy ukryte w liściach

dostrzegłem i odczytał kamienie dotykające

wyjątkowo nerwowy lud oszalałego rybaka:

jak wiele można zrobić z niczego błąkając bez celu

na ulicy z własnym cieniem trzymając węgiel w ustach

jeśli jesteśmy głodni jesteśmy głodni razem

jeśli jesteśmy nadzy jesteśmy nadzy razem

zwierzęta wchodzą we mnie i składają jaja

jak kury do pokoju łazić po podłodze z betonu

gdzie hoduję chrabąszcze na truciznę z odchodów

gdzie tańczy dziecko w miasteczku doków tam

wędrujemy oszołomieni i połykamy języki na dnie morza

składamy ciało z ducha z ducha lud

Kaja Kędzioł

Drugie echo wściekłego współczucia: Konrad Góra i polityka pamięci

 

Najnowsza publikacja Konrada Góry, określana przez autora „gazetomem”, to 111 utworów mieszczących się w trzech prasowych kolumnach, plakatach i marginesowych dopiskach na wielkich arkuszach szarego papieru. Tytułowe wiersze, próby i tytuły utracone prozą, eksperymentem i zaniechaniem – pomimo wabiącej pokusy czytania „plotkarskiego”, opartego na tabloidowych kategoriach i przez pryzmat brukowców – układają się w momentami ironiczną, ale nieustannie zniuansowaną opowieść o wykluczeniu, społecznej oraz technologicznej opresji, politycznym uwikłaniu i próbie uzyskiwania sprawczości w świecie zdominowanym przez chaos i przemoc.

Podmiot liryczny, w którym nie sposób nie dopatrzeć się samego autora (na co wskazuje chociażby samo otwarcie tomu w postaci cytowania komentarzy opublikowanych na Facebooku pod wierszami umieszczonymi w publikacji), przedstawia się jako buntownik – nieustannie kwestionujący zastaną rzeczywistość – oraz jako krytyk i komentator alternatywnych perspektyw politycznych (Wdałem się zza lady w tryby czystej / Awantury przy okazji spotkania / O lewicowym wyjściu z anarchizmu). Co przy tym istotne, wiersze Góry nie kończą się na dobrze znanej w poezji zaangażowanej krytyce statusu quo, a zamiast tego starają się także dzielić wizją tworzenia hegemonii alternatywnej wobec liberalnego, zindustrializowanego świata, w którym w zasadzie wszystko zostało już utowarowione oraz przyporządkowane strukturze dominacji i sił. W taki właśnie sposób podmiot liryczny obiecuje czytelnikowi: na taśmie huawei wyprawię ci / nieznaną wcześniej / metodę komunikacji (…) w aplikacji temu dowiodę / sposobu odejścia z żałoby do / wyrazu różnojedności.

Problem jednak polega na tym, że rzeczony status quo nie pozwala o sobie zapomnieć, a wszystkie próby ucieczki wciąż odbywają się wobec niego – a dokładniej: pod jego spojrzeniem. W ten sposób wcześniejsze brawurowe pieśni muszą zmienić się w Song złamanego człowieka, w którym nie ma innego wyjścia niż przyznanie się przed samym sobą, że nie lubię już Ziemi / nie mogę na nią patrzeć / nie umiem wytrzymać jej wzroku.

 

To, co znajdziemy na łamach tomiku Góry, dowodzi, że od tego spojrzenia nie sposób się uwolnić, jego totalność obejmuje całą naszą codzienność, przewija się w osobistych historiach i relacjach. Rządzi naszym językiem, śmiercią i cielesnością, a także determinuje procesy dotyczące pamięci. W efekcie każdy wiersz staje się walką o tych, których zapomniano – również dlatego, że nigdy nie chciano ich dostrzegać. W końcu słyszy się tylko słowa klucze / i zawsze przeszkadza że ktoś stoi w drzwiach. Antyestetycznie brutalne i opierające się na dekonstrukcji konwencjonalnego języka poetyckiego, wypowiadane przez Górę utwory są niewygodne, radykalne i bezkompromisowe. Jednak docierające do nas Drugie echo wściekłych lat dźwięczy tonem bezsprzecznie humanistycznym i – paradoksalnie – wrażliwym.

Nie sposób zatem uznać, że gazetowa forma publikacji powinna być interpretowana jako decyzja wyłącznie pragmatyczna, podyktowana przyczynami ekonomicznymi. Przywoływane z reporterską precyzją historie ze skipów, czeskich skłotów, lat szkolnych, szemranych knajp i eleganckich salonów, uwodzą nas swoją brutalnością lub ironią, jednak w połączeniu ze strofami konfesyjnymi, ukazują to, co – moim zdaniem – należy uznać za naczelną intencję autora: wypowiedzenie uniwersalności partykularnych opowieści o opresji, której najbardziej dotkliwą i przerażającą formą jest skazanie na efemeryczność i zapomnienie. To Górze udaje się osiągnąć – podobnie jak we wcześniejszych jego tekstach – poprzez rozbudowane wyliczenia, powtórzenia przypominające mantry, a także – co ciekawe – niezwykle śpiewny charakter „gazetomu” obfitującego w liczne Songi, centralnie skupiającego się wokół wiersza Bimber z brudnej szklanki, który powinniśmy czytać na melodię Whisky in the jar. Wyszarpywanie tych wspomnień z własnej pamięci (zdeterminowanej dodatkowo przez udar) staje się opowieścią o cierpieniu w oczekiwaniu na (nadchodzące) przemijanie, a zarazem próbą uratowania tych, którzy odeszli, od zapomnienia.

Najciekawiej tom czyta się wtedy, gdy we wspomnianej empatii i wrażliwości pojawiają się pęknięcia – wtedy, gdy to podmiot liryczny przyjmuje postać centralną i, jak na przykład w Trzech mitach z tekturowych książek, przekonuje:

Mam najgorzej. Źle wszedłem

W ziemię, słonecznie i miękko,

Odwróciłem obieg, moja pamięć

Codziennie goni mnie na nowo,

Ja muszę mieć najgorzej. To

Moje okno na wyłączność.

 

Cierpienie podmiotu lirycznego przewija się zasadniczo przez wszystkie strony „gazetomu” i objawia się w całej sieci czynników i zdarzeń – między innymi burzliwych relacji, systemowych wykluczeń, ekonomicznych problemów – z których najdotkliwszymi wydaje się przebyty udar, jednoznacznie wpływający na zdolności poznawcze, w szczególności na pamięć i zdolności pisania. Dlatego w tomie pojawia się wiele odniesień autotematycznych, w których, podobnie jak w Wierszu spójnego kłamstwa, Góra przychodzi do czytelników i mówi: przepraszam, ja / też już nie umiem, jest tego za dużo, nie / mam już dużych, nie mam wielkich liter, dzieci lub tak jak w Rozczarowaniu, argumentując brak umiejętności napisania wiersza pod tym tytułem: nigdy go nie napiszę wypadły mi litery.

Z tego cierpienia nie przebija jednak rozpacz, tylko raczej gniew (stąd być może bezsilność przy napisaniu Rozczarowania). Swoimi wierszami Góra przebija się na wylot, pod spód i na odwrót i pozostawia czytelników z banalną, ale w przypadku poezji niekonwencjonalną puentą, kiedy przy melodii November Rain, płynącej z głośnika telefonu o rozbitym wyświetlaczu pozostawia nas z pytaniem:

Ktoś umiera,

Ktoś się miota,

Ktoś postradał cztery złote,

Ktoś rozbija szybę młotkiem?

 

Konrad Góra: W Chinach żeby ogłosić wiersz. Drugie echo wściekłych lat: wiersze, próby i tytuły utracone prozą, eksperymentem i zaniechaniem 2021–2024, wydawnictwo papierwdole– papierwdole przepalony-Papier Ścierny-Katalog Press, Ligota Mała-Krzeczyn-Piszkawa-Kątna-Borowa-zjazd w prawo z autostrady S8 w Długołęce-Wrocław Psie Pole-Wrocław Sołtysowice-Wrocław Kleczków-Ociąż-Trzebicko Dolne-Silna Nowa-Powidz-Kraków Zabłocie-Pardubice-Praha Košíře-Warszawa Praga Północ-Vilnius 2025, s. 26.

 

 

Jakub Belina-Brzozowski

 

to nie jest wojna

ale nie może pan

zobaczyć syna

za dużo się u niego dzieje

jest waleczny

to mogę panu powiedzieć

jest waleczny

to nie jest wojna (II)

ale musimy państwa

u nas zatrzymać

zanim wyjdziecie

musi być czysto

widzi pan tutaj

te małe punkciki?

musimy je zlikwidować

onz

ale szyją rany

pan już nie może

pan nie ma prawa

siadam na zewnątrz

wyrażam dłońmi

zaniepokojenie

syn

ale Anatolij

idzie na front

mówię w radiu:

jesteśmy rówieśnikami

to mogłem być ja

wracam do domu

i na chwilę zapominam

przebierając syna

to strach

mieć syna

sprzysięgły się na niego

wszystkie karabiny

czwartkowe popołudnie na zachodnim brzegu

wojna jest gdzie indziej

tam po drugiej stronie

dlatego Hanan

lat pięćdziesiąt dziewięć

(mąż, syn, czworo wnucząt)

może wyjść wieczorem

do sadu

i po prostu

zbierać oliwki

otrzeć czoło z potu

dostać serię

zginąć

Roma Makluk

 

Czy imperia marzą?

*

Imperia

niczym okresowe cykady

przez 13 lub 17 lat

żyją głęboko pod ziemią

wchłaniając w siebie pyszny

sok resentymentu

żeby gdy nadejdzie właściwy moment

wydostać się z ziemi

i głośno zaśpiewać

w chórze ze swymi kumplami

pieśń wojny i strachu

to bardzo stara pieśń

starsza nawet niż iggy pop

muzyka ludowa słowa ludowe

wykonuje by-go-do-diabła-wzięli

lud

*

co robi imperium sam na sam?

ogląda stare zdjęcia

przegląda stare magazyny i księgi rachunkowe

pozuje w starej odzieży przed zwierciadłem

uderza młotkiem po kaloryferze

tka całun dla wrogów

*

czym zajmuje się imperium w przestrzeni publicznej?

o 6 rano

uruchamia kosiarkę i zaczyna

kosić trawę na parkingu lub na pustym placu

o 2 w nocy

wlatuje do domów przez uchylone okna

i swoim zamętem straszy

zwierzęta i ludzi

o innej porze

na pół przytomne snuje się po śródmiejskich

ulicach i krzyczy coś o globalnym spisku

geopolityce i fundacjach kultury

*

kiedy imperium budzi się pośród nocy

jego serce wali jak magnetofon

*

gdyby zaprosić imperium do ulubionego baru

wtedy na pewno naubliża barmanowi

zwymiotuje na sofę

rozbije sedes

i na koniec spróbuje

wszcząć bójkę z właścicielem

gdyby zapytać imperium

dlaczego to robi

imperium powie

i ty brutusie

*

czy zawody sportowe obchodzą imperium?

nie bardzo

ponieważ sport jest poza polityką

ha-ha

żartuję

*

które imperia są lepsze

stare czy nowe?

na którym krześle sam usiądziesz

a na którym mamę posadzisz

w tym sęk

*

czy imperia marzą?

oczywiście że marzą

o miłości o strachu

o śmierci o wiecznej kopulacji

z nienagannymi koncepcjami

zjednoczenia ekspansji złotego snu

Przełożył Tomasz Pierzchała

 

AUTORKI I AUTORZY NUMERU:

 

Piotr Makowski – autor tomu Soundtrack (2011). Publikował m.in. w „Twórczości”, „Wakacie” i „Wyspie”. Otarcia , z którego pochodzi publikowany powyżej fragment, będą jego debiutem powieściowym.

 

Agata Afeltowicz – slamerka, poetka, improwizatorka sceniczna, psycholożka. Zwyciężczyni 8. Ogólnopolskich Mistrzostw Slamu Poetyckiego (Poznań, 2024). W lutym 2025 roku zadebiutowała tomem wierszy Lyrica. Mieszka we Wrocławiu.

Julian Kazberuk – poeta, prawnik. Współzałożyciel stowarzyszenia „Fundamenty”, promującego działalność artystyczną, działającego w obrębie województwa Podlaskiego. Mieszka pod Białymstokiem.

 

Cezary Ciszak – poeta. Publikował m.in. w „Ricie Baum”, „Zakładzie”, „Cegle”, „Helikopterze” oraz w antologii Przewodnik po zaminowanym terenie 2. Autor książki hyperpoland (2022). Obecnie pracuje nad książką зона комфорта.

 

Kaja Kędzioł – kulturoznawczyni, księgarka, animatorka i czasem kuratorka. Publikowała w „Tlenie Literackim”, „Krytyce Politycznej” i „Pracach Kulturoznawczych”.

 

Jakub Belina-Brzozowski – poeta, pracownik humanitarny. Rusza się po sali, boisku i kartce papieru. Laureat projektu „Połów. Poetyckie debiuty 2024”, którego efektem jest debiutancki tom córka tańczy.

Roma Makluk – ukraiński poeta. Studiował na uniwersytecie. Swoją twórczość publikował na licznych portalach internetowych.

Redakcja ÓSMEGO ARKUSZA ODRY:

Krzysztof Śliwka, Kamil Figas

Kontakt: osmy.arkusz.odra@gmail.com

Zmarła wrocławska poetka Urszula Kozioł

Z żalem zawiadamiamy o odejściu Urszuli Kozioł, wybitnej wrocławskiej poetki, prozaiczki, felietonistki, a w latach 1972-2022 redaktorki działu literackiego miesięcznika „Odra”, który współwydajemy.

W imieniu Dyrekcji oraz całego Zespołu OKiS składamy najszczersze kondolencje oraz wyrazy głębokiego współczucia rodzinie i przyjaciołom poetki.

 

 

                                                                                    Urszula Kozioł, fot. Krzysztof Śliwka

8 ARKUSZ. 6/2025

ÓSMY ARKUSZ ODRY

Poświęcenia

Kolejne dyskursy naukowe i mody literackie sprawiają, że trzeba przemyśleć towarzyszące im kategorie: od doświadczenia, przez traumę, ludowość, po błękitną humanistykę. Choć woda i wieś to bardzo kuszące kierunki, zwłaszcza jeśli chodzi o spędzanie wolnego czasu, w czerwcowym numerze Ósmego Arkusza postanowiliśmy jeszcze na chwilę przed wakacjami zająć się tematami może nawet zbyt poważnymi. Kategorie, takie jak ofiarnictwo, poświęcenie, zanikanie, coraz częściej pojawiają się w młodej literaturze. Postanowiliśmy zatem zaprezentować Państwu utwory, w których pojęcia te funkcjonują i pracują na różnych rejestrach, ale wszystkie poruszają ważne współcześnie problemy, zarówno w perspektywie jednostkowej, jak i ujęciu systemowym. Dlatego też do najnowszego numeru zaprosiliśmy Natalkę Suszczyńską, Joannę Bociąg, Agatę Jabłońską, Damiana Kowala i Pawła Kusiaka. Ponadto w numerze nowe tomy poetyckie recenzują Karolina Górnicka, Wojciech Kopeć i nasz redaktor.

Redakcja Ósmego Arkusza

 

Ilustracja Paweł Król

 

Natalka Suszczyńska

Słoik pełen kretów

Moja babka miała słoik pełen kretów. Trzymała go na stole. „Krety zawsze muszą być w zasięgu ręki”, mówiła i sięgała do słoika, gdy tylko była taka potrzeba. A była często, znacznie częściej niż w innych domach.

Każde z nas nosiło kiedyś na szyi krecią łapę. Była zasuszona. Dyndała na sznurku, była porośnięta futrem, wieńczyły ją ostre pazurki. Kiedy tylko któreś z nas skarżyło się na ból, babka mówiła „załóż łapę”. Nawet się nad tym nie zastanawiała, to była jej wersja „idź się połóż” albo „weź napij się wody”.

Babka uważała, że krecia łapa to remedium na wszystko. Kiedy byliśmy zupełnie mali, nosiliśmy ją, ząbkując, leczyła też kolkę. Starszym pomagała na artretyzm. Osoby w każdym wieku chroniła przed złym okiem. Jednak nikt nie chciał jej nosić dłużej niż trzeba. Udawaliśmy, że już nam lepiej, żeby babka powiedziała to swoje „oddaj łapę”, tak jak inni mówią pewnie „co tak leżysz?” albo „nie pij tyle, będziesz sikać w nocy”.

„Krety zawsze muszą być w zasięgu ręki”, mówiła babka i faktycznie ciągle odkręcała słoik, sięgała do niego raz po raz. Co mogę o tym powiedzieć? Śmierdziało wtedy strasznie. Do końca życia nie zapomnę tego zapachu.

Kazała nam żreć te krety. Na surowo, bo gotowany kret śmierdzi jeszcze gorzej, cały dom wtedy daje zgnilizną, tak się nie da żyć. Zatykaliśmy nosy i połykaliśmy krecie wątroby. Były mniejsze niż paznokcie małych palców. Zbierało się nam na wymioty. Nie mogliśmy wymiotować, bo babka zaraz wcisnęłaby nam następną wątrobę. Sytuacja zgoła mitologiczna, słoik zawsze pełen kretów.

Krecia krew pomagała na odporność. Piliśmy ją tak, jak inni piją zakwas.

Na niektóre dolegliwości brało się krecią głowę. To już były naprawdę fatalne przypadki. „Oj, będzie główka”, mówiła babka, gdy widziała na ganku takiego bladego, ledwo żywego pacjenta. I oni je jedli, a my wtedy rzygaliśmy za domem, w parach albo i trójkami.

Słoik zawsze był pełen kretów, ale żadne z nas nigdy nie widziało, żeby babka je zbierała. Skąd się brały? Czasem ją o to pytaliśmy. „Mam swoje sposoby”, odpowiadała wtedy. „To krecia robota”, dodawała czasem.

Wydaje mi się, że chodzi też o to, że lubiła na nie patrzeć. Dla niej ten słoik to było takie szczęście, jakim dla innych jest wazon pełen kwiatów. One też w pewnym momencie zaczynają śmierdzieć.

Były też inne amulety, nie tylko łapa. Babka wieszała nam na szyjach malutkie zawiniątka pełne krecich kości. Ostre krecie ząbki były mniejsze niż półksiężyce paznokci. To przynajmniej nie śmierdziało, nie wzbudzało w nas odrazy. Ale czy rzeczywiście chroniło? Trudno to sprawdzić, takie rzeczy bierze się na wiarę.

Serce kreta jest dla wybrańców. My go nie jedliśmy, ale babka tak. Od niego się zaczęło. Zjadła je i od razu rozszerzyły się jej źrenice, kolory zrobiły się bardziej kolorowe, a rzeczywistość się rozwarstwiła. Babka zobaczyła całe multiwersum i ukroiła z niego plaster. Od tej pory miała dostęp do wszystkiego, a jej ręka była pełna mocy.

„Babciu, babciu, ale dlaczego ty to zjadłaś?”, pytaliśmy.

Za każdym razem odpowiadała inaczej. Raz był to wynik zakładu, innym razem zwykłej ludzkiej ciekawości. Pchało ją ku temu mistyczne pragnienie albo ktoś okrutny zatkał jej nos i wepchnął do ust serce kreta. Ono też było mniejsze od paznokcia.

Zgadywaliśmy, ile kretów jest w słoju, tak jak inni zgadują, ile jest nasion fasoli. To była zakazana zabawa. Odzierała krety z należnego im szacunku, pozbawiała je powagi.

Babka zawsze wiedziała, kiedy któreś z nas kręciło się podejrzanie blisko słoja. „Nawet o tym nie myśl”, mówiła, gromiła nas wzrokiem.

W „Ile jest kretów?” i tak nikt by nigdy nie wygrał. Nie mogliśmy odkręcić słoika, żeby policzyć gryzonie jeden po drugim. To było zarówno obrzydliwe, jak i niedozwolone.

Babka zawsze wiedziała, kiedy któreś z nas kręciło się podejrzanie blisko słoja, choćby była kilometry od domu. Miała jakiś taki radar, ale i musiała mieć, w końcu ten słoik był jej bliższy niż my.

Babka zawsze mówiła, że krety są dla niej symbolem szczęścia.

Być może faktycznie tak było.

Babka żyła tak długo, że nie potrafiliśmy zobaczyć już w niej tej małej dziewczynki, która zjadła krecie serce. Wyobrażaliśmy ją sobie więc jako dziewczynkę z twarzą pełną zmarszczek, z siwymi włosami, z garbem, w tym samym fartuchu, w którym babka chodziła każdego dnia. Tego samego wzrostu, bo przecież w międzyczasie zdążyła się zdeptać.

Babka żyła tak długo, że nikt z nas nie zdążył się przygotować na jej śmierć. Myśleliśmy, że ona będzie zawsze, jak góra albo księżyc.

Pewnej nocy jej dom zniknął. Dosłownie; nie ma w tym przesady. Tam, gdzie wcześniej stał, została dziura po domu. Zniknął budynek, a wraz z nim wszystko, co było w środku, łącznie ze słoikiem i babką.

To była sprawka kretów.

Pieczołowicie drążyły tunele.

Aż tu nagle, pewnej nocy.

I po babce.

„Kret dał, kret wziął”, mówiło się od tej pory o jej życiu.

Nie wierzyliśmy, że tego nie przewidziała. Ale już nie mogliśmy jej o to zapytać.

Teraz, czyli wiele, wiele lat później, jej słoik z kretami stoi w muzeum. Nie wiadomo, skąd się tam wziął, ale to na pewno on. Zawsze byśmy go poznali, choćby i postawiono przed nami cały szereg wypchanych kretami słoików.

Na tabliczce obok jest napisane, że w środku jest 18 kretów. A więc nikt z nas nie zgadł.

Joanna Bociąg

wieczorem

jem biały chleb

piję słodką herbatę

przeraża mnie to bardziej

niż powrót ciemnym lasem

świat

rytm: jesteś dziś inny, okłamujesz mnie.

świat: dzięki kłamstwu nie odwracam się.

***

słowo „nie”: nie jestem tym, za co mnie bierzesz, ani tym, czym mógłbym być gdybyś mnie znał.

słowo „tak”: przychodzę, bo mam u ciebie dług.

Agata Jabłońska

nie lubię kopać z buta świata

wolę pogadać: taka ma widać być

moja praca dla nas • gonią mnie

myśli, których nie umiem pokazać,

świat jest zagadka a nie kopanka

taka jest prawda

każda miłość ma swoje kamienie:

to była bajka o zwyczajach

powiązanych z połączeniem jego i

jej, że gdzieś przy ścieżce kładli

kamienie przez wiele lat na

przypomnienie sobie o sobie

kiedyś mówiono o mnie: słońce

potem okazało się że jestem

kosmosem, innym razem chodziło

o mówienie cześć w pewien

specyficzny sposób i teraz

powiedz coś czego nie mówiłaś

wcześniej, może potężnym

jesteś modelem językowym

może tylko mięśniem?

wszystek jest algorytm, zmieniają

się zmienne, karzą kardynalne

w wenusie masz wodę, co jest

naprawdę ważne, gdzie masz

czerwoną flagę, hej • może to

że ta miłość podkarmiona lękiem

może ta moja wybiera ucieczkę

za dobrze pamiętam gdzie to

zwykle biegnie nie nie nie lu •)

bię kopać z buta świata, wolę pogadać

wolę się odbijać od wyzwania do wyznania

i zwykle potem spadam spadam

i spadam, świat jest huśtawka, świat jest

plac zabaw, pokaż cieszynkę, dziewczynko:

ostatnią zwrotką zawsze się budzę

w domu sama z miotłą, kot chce jeść

a pod brodzikiem mokro, życie jest

wielką przygodą

to boli i nie ma się

przed czym zasłaniać: tamta mała

to ja i jest tak samo sama jak ja od lat • ty

się odpalasz, ja wchodzę w tryb znikania

jestem cała w ranach i świat się zapada

moja garda jest harda ale będę płakać

tak jak i myślałam, że to coś znalazłam

tak mi to się kręci, choroba lubi wracać, biorę

się w garść, uczę się żyć sama: góry, dom i

praca, relacje to transakcje

emocje to iluzje, tylko ból jest naprawdę

tylko wstyd, że znów dałaś się nabrać kiedy

ktoś sobie pójdzie ‧ to jedyne uczucie które

cię cuci kiedy płyniecie w tym półśnie: czytam

w zeszytach siebie ćwierć wieku później

znam tamtą pannę naprawdę dobrze, nic

się nie zmieniło w głowie (ty głąbie, nie

wchodź w to mała, to nie jest świt, śnisz

kłamstwa: chcesz żyć, żyj sama, niech

on ci nie zasłania świata • weź wdech

i wstawaj

to twoja walka, nie twoja strata, niech to

będzie szansa pora przestać płakać, to

twoja walka & przecież wiedziałaś)

emocje jak w horrorze, mam na nie

magię w czarnej farbie

 

Damian Kowal

Wizytacja

Drzewo genealogiczne H. pełne było handlarzy towarami nowymi i używanymi. Kiedy więc został kierownikiem dużego marketu w stolicy województwa, poczuł spełnienie. Pozostawało jeszcze ukoronować je tytułem najlepszego i najczystszego sklepu w sieci.

Marketem dowodził po wojskowemu (zespół po cichu określał H. mianem „sierżanta”). Karał każdą niesubordynację pracowników, a szczególnie niedopatrzenia timliderów, zostawał po godzinach, żeby optymalizować wydatki, ale opłaciło się – po kilku miesiącach starań sklep osiągnął najlepsze wyniki w całym województwie.

  1. od sprzedawców wymagał podwójnego czyszczenia podłóg i boksów, a od zespołu biurowego, by raz w tygodniu sprawdzał, czy dokumenty są posegregowane według wytycznych
    z centrali. Lubił też przechadzać się alejkami i przejeżdżać palcem po półkach – jeśli znalazł
    na nich kurz, obcinał premie pracownikom danego działu.

Klienci pokochali market H. także ze względu na parking. Sklep unosił się na masywnych filarach nad ćwiercią działki, przykrywając kilkadziesiąt miejsc parkingowych. H. pewnego dnia wpadł na pomysł, żeby sprzedawać abonamenty mieszkańcom okolicznych osiedli.
Miejsca pod sklepem liczył drożej; cały parking wyprzedał się w ciągu kilku godzin.

Market piął się w górę w firmowych zestawieniach. Centrala stawiała coraz wyższe cele sprzedażowe – H. z zespołem stawali na głowie, ale je realizowali. Minęło kilka miesięcy,
aż w końcu kierowany przez niego sklep stał się najlepszym w całym kraju i umościł się w pierwszej trzydziestce na kontynencie. Gdy H. odczytał mail od dyrektora regionalnego,
że za kilka dni przyjedzie razem z dyrektorem krajowym i prezesem zarządu na wizytację,
poczuł spełnienie. I stres.

Rozpoczął przygotowania do wizytacji. W markecie wszystko było na najwyższym poziomie, ale jedna rzecz nie dawała H. spokoju – ktoś porzucił na parkingu samochód. Przez kilka miesięcy złodzieje wymontowali z niego koła, lusterka boczne i wycieraczki, ale to była jedynie połowa problemu. Wnętrze pojazdu było w całości wypełnione workami z puszkami, butelkami, starymi ubraniami, na dachu leżało kilka zabrudzonych par spodni, deska rozdzielcza usiana była resztkami jedzenia i gazet. H. wydawało się, że za każdym razem, gdy spoglądał na auto, śmieci było więcej niż wcześniej.

  1. kilka razy próbował usunąć auto z parkingu (abonenci pobliskich miejsc zrezygnowali
    ze swoich subskrypcji z powodu smrodu i szczurów). Pisał do policji i straży miejskiej, ale te odmawiały interwencji, argumentując, że nie mogą działać na terenie prywatnym. Urząd miasta również odmówił pomocy – auto nie miało tablic rejestracyjnych. Dyrektor wydziału ruchu drogowego powiedział H., że nie ma jak znaleźć auta w rejestrze, a szukanie po modelu zajęłoby za dużo czasu.

Dzień przed wizytacją H. skontaktował się z szefem pobliskiego skupu złomu, który zgodził się odholować auto. H. zapłacił z własnych pieniędzy, nie chciał zwiększać wydatków marketu. Pracownicy skupu przyjechali wieczorem, ale nie chcieli zabrać pełnego odpadków pojazdu. Mówili, że szef nic im o tym nie mówił, kazał tylko zabrać wrak. H. zaproponował im dodatkowe pieniądze; zgodzili się i po kilkunastu minutach zniknęli z autem na pace.

Wrócił do domu i położył się spać. Śniło mu się wysypisko śmieci, cuchnące, zapleśniałe, dźwięczące piskami szczurów i pokrzykiwaniami mew. Gdy się obudził, wytłumaczył sobie sen stresem z powodu wizytacji.        Kiedy wiązał krawat, telefon zawibrował – przyszła wiadomość od jednego z pracowników działu owoce-warzywa. H. odczytał ją i od razu popędził do samochodu.

Widok na żywo był jeszcze gorszy niż w MMS – podłogi marketu pokryły się tłuszczem i zaschniętym kurzem, nad zgniłymi owocami i warzywami latały tysiące muszek, mleko i jogurty skwaśniały w kartonach, wszystkie sery porastał kożuszek pleśni, kilka osób zwymiotowało z powodu odoru zgnilizny, w którą zamieniło się całe mięso w sklepie. Sprzęty AGD zardzewiały lub rozpadły się, artykuły higieniczne wyglądały na pogryzione, szklane i plastikowe butelki z napojami wybuchły, zdobiąc najbliższą okolicę lepkimi plamami.

Pracownicy w ciszy zamiatali i pakowali zepsute towary do worków, a H. stał przy wejściu na sklep z szeroko otwartymi oczami i czuł pustkę. W pewnym momencie poczuł coś na prawym barku – spoczywała na nim dłoń dyrektora regionalnego, którego wzrok pełen był przerażenia. Dyrektor krajowy był cały czerwony ze złości.

Prezes zarządu delikatnie uśmiechał się pod nosem. Podszedł do H., poklepał go po plecach, po czym powiedział, że zwalnia go ze skutkiem natychmiastowym, ale nie pozwoli mu opuścić sklepu, dopóki go nie uprzątnie.

Przez kilkanaście godzin czyścił, mył, przecierał i szorował. Jego niedawni podwładni wiele razy zwracali mu uwagę, że zostawia za sobą brudne plamy, więc niektóre miejsca sprzątał podwójnie.

Gdy w końcu udało mu się wyjść, trzymając karton ze swoimi rzeczami, w tym z dyplomem dla najlepszego sklepu w sieci, poczuł pustkę. Zmierzając w stronę samochodu, omiótł parking wzrokiem i zauważył, że auto wypełnione śmieciami stoi na swoim miejscu. Wypuścił karton, podwinął rękawy marynarki i ruszył w stronę zaśmieconego pojazdu, a odłamki szkła z ramki, w której spoczywał dyplom, rozjaśniły asfalt.

Paweł Kusiak

Bawienie 

MLB

wyrzuciłeś coś co po latach okazało się potrzebne?

nie ma furgonów powietrza

które parkowały w tobie

niezauważalnego w nich iskrzenia; nie ma

konwojów z cysternami wody.

kiedyśmy wynieśli ten dzień jak dawniej

na balkon wynosiło się zbyt obfite posiłki w święto

przełamania? nie ma

znaków w dymie ciepłowni i autobusie

płonącym między arteriami; jest pełnia

w nihili novi; nie ma głosu

z krzewu owiniętego drutem żyletkowym.

(byli tacy co całe życie pisali dystychy a w chorobie kwartyny

nie było tych co całe życie pisali dystychy a w chorobie kwartyny;

ziarnisty zimny deszcz

jego nawoływanie w języku betonu kładzionego przez więźniów

tysiące dni temu;

gdyby choć nas wezwano; graffiti w języku aniołów

nadano nasze imiona na mur). odłóż wszystko i napisz tak: jest się

przededniem nocy a ten chleb jest skórzasty w dotyku

o czym opowiem następnym razem.

Nóż i zapalniczka

Joannie Oparek

zimno i marno; pluje się gołębiom

nie po złości ale ze strachu że na końcu miesiąca

ktoś nam umiera. zapalniczka bez duszy

i światło sprawne jak składany nóż

są jednym jeśli prawić o tym głosem księdza

któremu dawno nic się nie przemienia.

do tramwaju wchodzi ich trójka.

za dużo na kanarów za mało

na aniołów. a jeśli zmarli?

i seplenią głośniej od śmiechu przyjaciół:

wszystko co przechodzi ci przez ręce

buduje kościół pod wezwaniem gniewu bożego.

bywa deszcz nieprzejrzysty jak kwas chlebowy i nieprzejednany

swąd tłuszczu w wietrze; żywi się

nadzieję że można śnić co się zapomniało – nie

odwrotnie; choć nie ja jestem nadzieja.

sepleni z nagła wykrzesany płomyk:

spłonęło wiele a więcej się uśmiecha

milczy się a potem mówi i podróżnych przyjmuje.

Na zamknięcie – światło

 

                        najodważniejszemu spośród nas

wiersz morowy wieża zegarowa kość księżycowata

boję się że nad miastem wyrośnie bawełna

czyjeś mlaskanie z naprzeciwnego okna

tak czerstwi się chleb przynieście czaszkę karola marksa

ta otchłań otwiera się całą trylogią

pieczęć na czasie czarna miejska zima kamizelka nożoodporna

zostawiam balladę żelazną więc nożoodporną

wiele lamp przepaliło się nocy księżycowata

palenisko w oddechu popielnik jutra i pobielone wiersze są trylogią

nie zejdą się brzegi miasta nawet z nieba nicią bawełny

po spiralnych schodach znieście karola marksa

do śniegu odzyskanych do klajstru okna

przesterowany płacz dziecka w oknie

rentgen ciała chrystusa nóż laserowy wiedza nożoodporna

dajcie ciało kościom karola marksa

my tylko straż bramna półkolem wataha księżycowata

dziś na ścianie zapisano tacyśmy nylon akryl bawełna

na sztandar składamy się trylogią

on sufit i za nim niebo zerwali się trylogią

kiedy stał w widoku tchórzyliśmy po naszej stronie okna

wiersz mojego skurwysyństwa w gardle jedna nić bawełny

prawie straciłem przyjaciela to niepojęcia nożoodporność

spiralne schody po szklance ślad księżycowaty

szczury polskie gnieżdżą się w brodzie karola marksa

w gestach jestem słabszy niż w liczeniu budżetu karol marks

że jest przyjacielem pokazałem tylko migów trylogią

usta-duszność usta-próżnia i pod okiem siniec księżycowaty
będę prosił o modlitwę po waszej stronie okna

myślałem gałęzie twarde nożoodporne

prosiłem ognisko by się roznieciło karmiłem uprzednią bawełną

komponować z dźwięku tłuczonych skał rwania bawełny

wilgoć plombuje oddech szczurom karola marksa

przeciw iglicy niebu dać nożoodporność

pół życia chodzić bez szeptu o celu pół trylogii

rozumieć tylko jako wiszący ogród za oknem

wiersz morowy wieża zegarowa kość księżycowata

Wiersze pochodzą z przygotowanego tomu pt. cover: Credo

Karolina Górnicka

Coś, co nie (nie) ocala

W historii polskiej poezji znajdziemy wiele utworów poruszających tematykę wojny, przemocy, utraty człowieczeństwa. Jeden z najczęściej omawianych wątków w powojennej twórczości poetów stanowi podejście do poezji, sztuki, życia w obliczu wojennych doświadczeń, sposoby radzenia sobie z nimi (lub nieradzenia), a także poszukiwanie języka zdolnego do wypowiedzenia niewyobrażalnego horroru. Najbardziej wyrazistym przykładem wspomnianych dylematów jest powojenna twórczość Tadeusza Różewicza w opozycji do wierszy Czesława Miłosza. Choć poezja obu wyraźnie była napiętnowana doświadczeniami wojennymi, przyjęli oni przeciwstawne postawy wobec świata, literatury, historii. Różewicz zwątpił w język, piękno, dobro – podważał w swoich wierszach porządek świata, kwestionował jego harmonię, pytał o podstawowe wartości, pojęcia, słowa. Miłosz z kolei szukał odpowiedzi w sztuce, poezji, w klasycznych ideach, podziałach – dostrzegał nadzieję, wierzył w sprawiedliwość historii, doniosłą rolę poety. Tom Pawła Kusiaka Lacrimosa trip zdaje się sprzęgnięciem poetyk obu wybitnych twórców, które skutkuje powstaniem zupełnie nowego dyskursu niosącego emocjonalny, intelektualny i językowy ładunek doświadczenia straty, śmierci, żałoby. Można tu odnaleźć zarówno ustępy pełne nieodwołalnego przekonania o rychłym lub trwającym końcu, momenty przerażenia i rezygnacji, jak i wyrazy nadziei, życiodajnej siły i przeczucia odrodzenia.

Lacrimosa trip jest zatem nie tylko eksploracją żałoby, rozpaczy, lecz także nową ścieżką poznawania oraz doświadczania, nawet jeśli oderwaną od rzeczywistości, narkotyczną, oniryczną. Tom stanowi studium przypadku językowego, w którym podaje się w wątpliwość każdy wyraz – Kusiak dogłębnie bada język religijny, analizując utarte już połączenia słowne, poszczególne zdania modlitw, wersety biblijne. Stąd też transowy charakter wierszy: często przyjmują one cechy dystynktywne śpiewnych, powtarzalnych modlitw (litanii, psalmów, śpiewów liturgicznych), sprawiając, że czyta się je coraz szybciej, zgodnie z rytmem. Wybijające z transu są jedynie znaki przestankowe, które zaburzają bezrefleksyjne odczytanie, zmuszając czytelnika do zatrzymania się, dostrzeżenia zgrzytu, przeanalizowania dysonansu. Nawet podmiot wyznaje: spieszyłem się aby język / ślizgał się po czym nie powinien, wskazując na nieadekwatność i nieprzystawalność biblijnej, sakralnej formy wypowiedzi poetyckiej do jej znaczenia. Jest to jednak kolejny przejaw niemożliwej do zredukowania dychotomii: sacrum miesza się w tomie z profanum, wyraźnie oddzielając to, co doniosłe, uroczyste, od tego, co przyziemne, jednocześnie podkreślając, że to właśnie codzienność, rzeczywistość wymaga podniosłego języka religijnego. Warto w tym kontekście przyjrzeć się wierszowi Pościelę ci łóżko najdroższym drutem kolczastym:

i rozmawiamy jakby tusze kroić

cieknie tani browar nie krew.

choroba głęboko schowana

w mózgu jak rodzina

w za ciepłej łazience – tam brak okien.

 

choroba głęboko jak sięga

piwnica i cichnie metro. gdy rośnie

blackout cielą się krowy

a jedna widzi gwiazdy

a druga depta groby –

wszystko łączy lont.

 

jaki dom ze mnie wyjdzie

na horyzoncie sparaliżowanym

 

od pasa w górę? jeden karmi gruz

drugi już popielec. byle spełnić

 

rzeczy które ich są.

przy rozbitym moście

stoi podobieństwo moje

i rozmawiamy. może

jestem nagi. mości się zima

 

nie jej zostawiać miasta.

powiedz – ile granic cię uszczerbia gdy lecą

odpryski jakby tusze kroić?

 

zapada choroba od nocy – pisałbym

i taki hymn ukręcił

zamiast sznura i konopi:

pod czarną rzeką czarna ziemia

nad czarną rzeką czarne niebo

gdy noc biała dzień zrabowany.

To pierwszy utwór w tomie, pod którym można znaleźć adnotację wskazującą, że chodzi o wojnę w Ukrainie (w ósmy dzień wojny), która zdaniem podmiotu wymaga podniosłego, nieadekwatnego do współczesnych realiów języka religijnego. Opisywane wydarzenia są scenami dantejskimi, które mogłyby stanowić krajobraz apokalipsy (jeden karmi gruz / drugi już popielec, wezbrane rzeki i rzeźnie, paląc wioski z miastami // widziałem: ciągnęli psa za samochodem) – ich potworność odznacza się jeszcze wyraźniej, poraża w kontekście implikowanej harmoniczności, śpiewności języka liturgicznego. Lacrimosa trip można zatem nazwać trawestacją modlitwy: adresatem wierszy nie jest Bóg, podniosła forma nie stanowi elementu estetycznego, a pieśń żałobna wybrzmiewa zarówno dla wszystkich, jak i dla nikogo. Wiersz to temat zastępczy, nośnik transmitujący słowa, emocje niemożliwe do nazwania oraz wypowiedzenia. Z tego też powodu podmiot próbuje uświadomić czytelnikowi, że powinien przyłączyć się do elegii współczesnego świata – to kapitalistyczna rzeczywistość jest grobem, do którego ludzie są składani żywcem.

Osoba mówiąca pyta zatem: kto opłaci pracę żałoby?, choć wyraźnie wskazuje, że zejście do piekła, podziemi podyktowane jest podążaniem za pieniędzmi. Logice kapitału podporządkowany jest nawet smutek, ponieważ jej zasięgi podążają nawet w zaświaty – podczas gdy robotnik odrzuca narzędzia, a bank odrzuca umowę, ktoś inny pienięży śnienie i stwierdza, że tanatokosmetolodzy będą mieli utarg. Nie dziwi zatem wykorzystanie języka religijnego: podobnie jak język kapitalizmu, tworzy on barierę oddzielającą przyziemność codziennego życia (poezja wynajętych mieszkań) od poczucia obcowania z siłą wyższą, wiedzą tajemną (rzezią założycielską / spada gwiazda umyta i czysta). Granica ta istnieje wyłącznie po to, by maksymalizować wyzysk i pogłębiać niewiedzę – strach połączony z nabożnym niezrozumieniem stanowi w tomie siłę napędową żałoby, a modlitwa stanowi sposób na zaklinanie rzeczywistości. Podmiot rzuca klątwy, błogosławi, bluzga, ogłasza nowinę, bierze w porękę i puentuje: niech będzie podpalony. Jego zmaganie z wypowiedzeniem tego, co trudno oddać słowami, nie rozgrywa się jednak wyłącznie na jednej płaszczyźnie wiersza, a przenosi na poziom meta, stąd liczne wtrącenia metapoetyckie dotyczące miejsca poezji, jej zadań, powinności, a także roli poety we współczesnym świecie. Na przestrzeni tomu podmiot opisuje raj gdzie poezja wychodzi na ulicę, zastanawia się: jakbyś teraz / napisał taki wiersz, stwierdza, że świętą jest narracja, choć to wiersz utylizuje przeciwnika, ponieważ jest zrobiony / z krzywdy […] spóźnia się.

Ta współczesna ars poetica wskazuje na kolejny dualizm ukryty w słowie poetyckim – wiersz w Lacrimosa trip rodzi się w bólu, jest formą opłakiwania, zaklinania cierpienia, a jednocześnie kołysze, uspokaja, pozwala przejść żałobę. Łączą się tu wątki apokaliptyczne i genezyjskie, jednak podmiot sprzeciwia się zaakceptowaniu historii jako kręgu życia oraz śmierci, stoickiemu przyjęciu doświadczeń. Z tego też powodu tom rozpoczyna się utworem Wychodzenie z historii: metaforę tę można odczytywać na co najmniej trzy sposoby. Po pierwsze, to odmowa biernej akceptacji historycznych wydarzeń, np. wojen – pozorny spokój wynikający z pogodzenia się ze złem określony jest jako „dom spokojnego gnicia”. Po wtóre, wychodzenie z historii jest buntem wobec przymusu zostawiania po sobie śladów: na przestrzeni tomu okazuje się, że historyczne pamiątki po współczesnym człowieku to zniszczenie środowiska, nadmierny konsumpcjonizm (wdziera się / deweloper jak gwałciciel; uwodzi ta rzeź. w publicznym / moim oku coś cieknie z kraja).

Poświęcenie się dla historii zrównuje się w tomie z poświęceniem nieludzkiej pracy (więc znów: logice zysku) składanym przez wykorzystywanych, słabszych, co wyrażone jest szczególnie w wierszu Ekloga nieżniwna: […] wymierają klatki schodowe / wymierają sienie w domach krytych azbestem. // kruszeją wargi proroka. / bardziej oni – powiesz – demonów niż matek. // ręka cofa się od nagłej a nieprzewidzianej / pracy do czarnowidztwa. Ostatecznie zaś wychodzenie z historii odnosi się do samej poezji i jej zadań – Kusiak jasno wskazuje, że miejsce jego wierszy nie jest w podręcznikach historycznoliterackich, a wśród ludzi, ich codziennego życia: gdzie poezja wychodzi na ulicę: / poniósłbym wam śmierć / jak zimną kawę i ciepłe piwo,; może wieniec / brudnej pościeli / nie sonetów.

Choć poeta stawia przed sobą karkołomne zadanie, jest świadomy możliwości poniesienia porażki, w podejmowaniu wysiłku upatruje największą wartość poezji. Akceptuje tym samym jej dualistyczną naturę – zrodzona z cierpienia, niesprawiedliwości, rozpaczy, może też przynosić ulgę i pocieszenie: każdy wiersz przypomina tren / i unoszą się duchy nad kwasami żołądka. // każdy wiersz przypomina kołysankę / i w oknie życie / w drzwiach – śmierć.

W takim rozumieniu poezja zarówno ocala, jak i nie; nie przywraca życia, nie znosi niesprawiedliwości, nie wyrównuje krzywd, ale daje pole do wypowiedzenia żałoby, doświadczenia bólu, zmierzenia się z przerażającą rzeczywistością. Mówię ci / ale bardziej sobie: nie przestawaj straszyć, bo nic nie ocala skuteczniej niż ostrzeżenie przed katastrofą.

Paweł Kusiak, Lacrimosa trip, Wydawnictwo Kontent, 2024, s. 41.

Wojciech Kopeć

Cały ten wrzask

Mogłoby się wydawać, że Belgijskie rozwiązania to książka bliźniacza wobec Mountain view – podobne objętościowo, obydwie napisane charakterystyczną zawiłą frazą naszpikowaną epitetami, zainteresowane zbliżoną paletą motywów przewodnich i problemów. I rzeczywiście, po przeczytaniu kilku-kilkunastu początkowych wierszy z tomu czytelnik może odnieść wrażenie, że będą one stanowić prostą kontynuację poprzedniczki. Najprawdopodobniej trafi na dobrze znajomy teren – nawarstwiona rzeczywistość, obrazy, w których odbijają się stale nawiedzające nowoczesność widma, martwe światełka opuszczonych samochodów i supermarketów, a to wszystko w ramach rozważań syntetyzujących te rozproszone migawki.

Nie bez powodu jednak na samym wstępie zasygnalizowałem, że kwestia podobieństwa i różnic między dwiema ostatnimi książkami Czerkasowa zasadza się na tym, co się na pierwszy rzut oka „wydaje”. Im dalej w las, tym autor coraz mniej chętnie sięga po spajające na poziomie retoryki zdania, coraz mniej „tłumaczy” (jeśli tłumaczeniem możemy nazwać wplatanie w tok wiersza rozważań o jakimś drobnym wycinku świata przedstawionego, który rządzi się swoimi interesami, często niezrozumiałymi dla podmiotu), a więcej miejsca zostawia nieokiełznanemu chaosowi i temu, co pozostaje w kwestii złudnego postrzegania właśnie.

W Mountain view czytelnik mógł odnieść wrażenie, że pomimo wprowadzania do wiersza kolejnych groteskowych elementów, rodzaj wielokrotnie złożonego zdania, którym operuje autor – chyba mało który poeta tak namiętnie układa zdania w relacji podrzędnej, dopełnia kolejne składowe, komplikuje, uzupełnia – nie bez trudów, ale pozwala jakoś nawigować pomiędzy tymi przeszkodami. Z kolei czytając Belgijskie rozwiązania, trudno nie ulec wrażeniu, że w wycyzelowany wcześniej język Czerkasowa wkrada się nadmiar celowo dezorientujący czytelnika. Paranoiczny podmiot próbuje podążać za przedmiotami i zjawiskami, szuka źródeł, danych, ciągów przyczynowo-skutkowych, ale co chwila napotyka glitche – te wrzucają go w nowe siatki odniesień i połączeń, które znowu trzeba choćby fragmentarycznie zmapować. Sedno tego dezorientującego chaosu nie stanowi jednak sama wielość upiornych bohaterów, ale ciągła potrzeba usensowiania ich obecności, dopełnianie zdań kolejnymi częściami, jakby podmiot próbował dokładnie prześwietlić: nie tyle czym jest dany glitch, ile jak i dlaczego się w ogóle pojawił. Dobrze oddaje ten mechanizm fragment Wiersza: Dość oryginalne, nawet jak na ultradźwięki / wciąż wilgotnego niedaleko lasu: świerszcze / zestrzelone z biodra światłem / czyjejś niewiarygodnie mocnej latarki.

Podmiot w skondensowanym opisie próbuje przekazać maksymalną liczbę danych – ciąg okoliczników prowadzi czytelnika od informacji o pojawieniu się samych „świerszczy”, przez domniemanie sposobu, w jaki znalazły się w tym miejscu, aż po wprowadzenie na plan wiersza mgliście ujętego bohatera, sprawcę całego zdarzenia. Podobnie nawarstwionych zdań (niech czytelnik spróbuje tylko przeanalizować składnię wybranego fragmentu i ułożyć w kształt wykresu schodkowego) jest w Belgijskich rozwiązaniach całe mnóstwo, a w zorientowaniu się, co dokładnie dzieje się z podmiotem, gdzie jest (niekoniecznie w jakim miejscu, co w jakim medium), nie pomaga szczególne upodobanie Czerkasowa do korzystania z nadmiarowych przymiotników i przysłówków. Te, bardziej niż precyzyjnemu opisowi danych właściwości („przedmieścia notorycznego Rzymu”, „brązowe wdowy na tropie nieuchwytnego Drakuli”, „kontrowersyjnie zdefiniowany palec”, „na podobieństwo ordynarnej skały”, „zaproszenie na definitywną kolację”), służą zobrazowaniu rozmachu, z jakim rzeczywistość jawi się podmiotowi w swoich kolejnych zapośredniczeniach.

Przy tak zagęszczonym obrazie niezwykle trudno ująć rzeczy w szerokiej, ogólniejszej perspektywie – co Czerkasowowi często udawało się w poprzedniej książce. Nie chcę przez to powiedzieć, że poeta rezygnuje w Belgijskich rozwiązaniach z dyskursywnego, abstrakcyjnego języka, który pozwalał mu dotąd na natychmiastowe oddalenie dystansu i spojrzenie na dany ciąg zdarzeń bardziej problemowo – w końcu nie brak w najnowszym tomie takich pojęć jak „logika”, „przyszłość” czy „społeczeństwo” – ale zdecydowanie trudniej bohaterom z nowych wierszy wyjść z zapętleń, a podmiotowi zrozumieć, jakie pobudki nimi kierują. Jak pisze na samym początku Poczwórnego nelsona:

Mieszkamy na tym ogromnym torcie, do znudzenia

wręcz reanimując swoimi wyborami czyjeś

ponure, maniakalne interesy. Nie jest słodko,

nie powiem. Wszystkie trybiki, których

nie widać od ręki, pracują w zegarkach

z najwyższych półek.

Mnóstwo jest w Belgijskich rozwiązaniach grozy – począwszy od absurdalnej militarystyki („flota pterodaktyli”), przez pojawiającą się wciąż ciemność, burze, mrok (jak w wyjątkowo narracyjnym Playing the villain: wciskając nas coraz głębiej / w paranoiczną […], lecz jakże gościnną ciemność tych wszystkich lat, / które zostawiliśmy za sobą tej nocy […]) aż po hałas: czy to pod postacią krzyczących bohaterów czy sprzężenia zwrotne wywołane przez gitarowy wzmacniacz. Niemożliwa do przejrzenia suma interesów i planów rozproszonych, niczym międzynarodowe korporacje, bezosobowych bohaterów to tylko kolejny przejaw tej grozy.

Marcin Czerkasow, Belgijskie rozwiązania, WBPiCAK, Poznań 2024, s. 92.

Adam Pietryga

Wypalanie

Po trzech latach od debiutanckiego storytellingu Antonina Tosiek wydała drugi tom poetycki żertwy. Poetka nie zmieniła dykcji, którą znać można z pierwszej książki, lecz dąży jednak do wyraźnego przesunięcia w obrębie podejmowanych tematów. O ile w storytellingu Tosiek poddawała krytyce strategie literackiej mityzacji wsi oraz wątki podejmowane w ramach zwrotu ludowego, o tyle w drugiej książce opowiada o marginalizacji problemu pracy opiekuńczej. Tosiek w żertwach nie skupia się bowiem wyłącznie na jednostkowym doświadczeniu, opisie traum czy trudów związanych z pracą opiekuńczą, ale stara się poszerzyć perspektywę, ukazując problem w kontekście systemowym. To, co łączy oba tomy, to świadomość pozycji, z jakiej poetka zabiera głos, zachowanie dystansu wobec określonej problematyki na poziomie języka i formy, a wreszcie niechęć do estetyzowania przywoływanych historii.

Tytułowa żertwa jest słowiańskim rytuałem opierającym się na złożeniu ofiary całopalnej, poświęceniu bóstwom zwierzęcia lub człowieka. Tosiek wykorzystuje żertwy jako metaforę ofiarowania (wypalenia) podmiotu wierszy w akcie troski o najbliższe osoby, które wymagają szczególnej opieki. Praca bowiem przedstawiona w książce jawi się jako trudna, wyniszczająca i w ostateczności wypalająca. Odwołania do słowiańskiego rytuału, postaci z mitologii (Hekate, Kirke) czy biblijnej Rut z kolei mają pokazać uniwersalność doświadczenia, a dobór tych konkretnych kobiecych postaci podkreślić ma również upłciowienie samej pracy opiekuńczej.

Tosiek podkreśla również, że nie chce mówić z góry (z wysokości), włączając się w modne dyskursy o traumie, które niosą za sobą ryzyko patosu czy naiwną wzniosłość. Żertwy byłyby w tym wypadku bliżej wydanych niedawno tomów, które świadomie starały się unikać takich pułapek, czyli fuzji bordo Karoliny Kapusty czy stłuc. Kręgosłup Tytanii Skrzydło Anny Adamowicz. Autorki te wykorzystują własne doświadczenia choroby, pobytu w szpitalu, po to, by opisać szersze problemy, ukazać odpodmiotowienie związane z kwestią poddania się zabiegom medycznym. W najnowszym tomie poetyckim Tosiek pobrzmiewają wyraźne inspiracje frazą Adamowicz oraz echa lektur Ilony Witkowskiej (szczególnie we fragmentach, w których Tosiek stara się wprost nazywać ważne dla niej zagadnienia etyczne).

Autorka usiłuje odnaleźć najlepszy język i odpowiednią, najbardziej precyzyjną formę do wyrażenia złożonych emocji, problemów i doświadczeń, jednocześnie nie popadając w naiwność, banał czy rzewne tony. Poetka wybrała temat niełatwy, niemający wielu (a na pewno nie wielu udanych) realizacji w polskiej literaturze współczesnej. Choć kwestie złożonych/problematycznych relacji z matką są dość mocno eksploatowane i często podejmowane w ostatnich latach, Tosiek wyraźnie odcina się od nurtu psychologizującego traumatyczne doświadczenia, starając się ująć temat bardziej systemowo.

 

Antonina Tosiek, żertwy, Biuro Literackie, Kołobrzeg 2024, s. 40.

 

 

AUTORKI I AUTORZY NUMERU:

 

Natalka Suszczyńska – autorka opowiadań, zina Sny i Pokemony, książki Dropie (2019), która była nominowana m.in. do Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza, książki Chipsy dla gości (2024), która otrzymała Studencką Nagrodę Literacką Z BUTA i Nagrodę Literacką im. Wiesława Kazaneckiego. Laureatka Konkursu Dramaturgicznego Strefy Kontaktu.

Joanna Bociąg (ur. 1989) – animatorka kultury, redaktorka, laureatka XXV Konkursu im. J. Bierezina, autorka książki Boję się o ostatnią kobietę (2020). Urodzona w Poznaniu, mieszka i pracuje w Krakowie.

Agata Jabłońska (ur. 1985) – artystka, aktywistka, historyczka sztuki, matka, muzealniczka. Tworzy wiersze, książki artystyczne, tkaniny, obiekty. Jest autorką Raportu wojennego (2017), dla moich dziewczyn (2021) i tomu Księżyc Grzybiarek (2023).

Damian Kowal (ur. 1990) – studiował nauczanie języka francuskiego, etnologię, filozofię. Wydał Najmniejsze przeboje z Tristan da Cunha (2016) i Pieśni (2020), Ćwirowidło (2023), Chamaechory (2025).

Paweł Kusiak (ur. 1998) – poeta, redaktor. Debiutował książką poetycką Grypsy proroków (2022), ostatnio wydał tom Lacrimosa trip (2024). Był tłumaczony na języki. Pochodzi z Krosna, mieszka w krakowskim Podgórzu.

Karolina Górnicka – absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Publikuje w czasopismach „KONTENT”, „Strona Czynna”, „Stoner Polski”. Mieszka we Wrocławiu.

Wojciech Kopeć – (ur. 1998) – poeta, redaktor czasopisma i wydawnictwa KONTENT, okazjonalnie krytyk. Autor trzech książek poetyckich: przyjmę/oddam/wymienię: (2021), jest taki konik (2023), za który otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia, Klif, dywiz i sestyna (2024).

Adam Pietryga – krytyk literacki, redaktor „Ósmego Arkusza”.

MIESIĘCZNIK „ODRA” 7-8/2025

SURDYKOWSKI, DUDEK: powyborcze bilanse • ORZECHOWSKI: Lęki Zachodu

MIODEK: Naprawdę nowa polszczyzna • DYMKOWSKI: Historia znów zaskakuje

Różanowski: ADORNO vs jazz • CZYCZ nieznany • Pierwszy GOMBROWICZolog

Porządki wg LE CORBUSIERA • Nowa fotografia • Czarni artyści w Paryżu

KONTAKT • Burek • Literatura: CZERWIŃSKI, MAJERAN, ŠUSTKOVÁ, ZEGADŁO

 

SPIS TREŚCI 7-8/2025:

2 Jerzy Surdykowski: BITWA W NOWYCH DEKORACJACH

8 NIE TAKIE DRAMATY WIDZIAŁA POLSKA Z Antonim Dudkiem rozmawia Przemysław Szubartowicz

13 Katarzyna Zarówna: GLOBTROTER PO POLSKU

19 Maciej Dymkowski: HISTORIA ZNOWU ZASKAKUJE

25 Piotr Gajdziński: NOWY WSPANIAŁY ŚWIAT?

33 Marek Orzechowski: BRUKSELSKI SPLEEN

38 Jan Miodek TAK NAPRAWDĘ JAKBY NIESAMOWITY TEMAT

42 Marcin Czerwiński: WIERSZE

45 …BYŁEM WŁAŚCICIELEM GWOŹDŹCA I PIĘKNEGO SŁOŃCA NA ZACHODZIE Fragmenty wywiadu rzeki ze Stanisławem Czyczem

57 Mieczysław Orski: LITERATURA – NIEPOWAŻNE ZAJĘCIE

59 Marek Zybura: CZY GOMBROWICZ MOŻE BYĆ UWAŻANY ZA SENSACYJNE

59 ODKRYCIE LITERACKIE?

64 Ryszard Różanowski: DLACZEGO PROFESOR THEODOR W. ADORNO NIE

64 ZNOSIŁ JAZZU?

72 Marcin Zegadło: WIERSZE

74 Tomasz Majeran: DZIENNIK 2023

81 Tereza Šustková: WIERSZE

83 Zofia Tarajło-Lipowska: RADA NIERADA

89 Krystyna Kuczyńska: O PORZĄDKU WEDŁUG LE CORBUSIERA

95 Piotr Kosiewski: FOTOGRAFIA W NOWYCH CZASACH

101 Monika Pasiecznik: JAK ODCZYTAĆ AUGUSTYNA

103 Marcin Adamczak: SZPIEGOWSKIE NOWINY

106 Jan Topolski: INSTRUMENTY Z ODZYSKU

108 Jacek Sieradzki: ŻÓŁTY HELIKOPTER

112 Hubert Klimko-Dobrzaniecki: NIE BRAK WIZJI PO EUROWIZJI

113 Mariusz Urbanek: ZNAJDŹ DZIESIĘĆ RÓŻNIC: DLACZEGO RAFAŁ PRZEGRAŁ, A MICHAŁ NIE WYGRAŁ

 

NAD KSIĄŻKAMI

115 Karol Płatek: NIE PAMIĘTAM, OPOWIADAM

117 Anna Karczewska: MIĘDZY NAZIEJĄ A CHAOSEM

120 Jakub Skurtys: DWA I PÓŁ PROMILA MUSZTARDY

122 Radosław Wiśniewski: U TWARDOCHA BEZ ZMIAN

124 Rafał Kasprzyk: FANTOMOWE MIKROKOSMOSY

129 POCZTÓWKI LITERACKIE KAROLA MALISZEWSKIEGO

130 SYGNAŁY: PESTKA, POŁĄCZONE MUZEA, (NIE)STRASZNY POTWÓR

141 WERNISAŻE

143 INFORMACJE, KOMENTARZE

145 8 Arkusz: TERYTORIA OPRESJI

 

 

 

Odrę można czytać także online: na www.e-kiosk.pl www.nexto.pl

 

Wydawcy:
Instytut Książki
Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucja Kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego

Wydawnictwo dofinansowane z budżetu Samorządu Województwa Dolnośląskiego

Projekt wydawniczy pod nazwą „Ósmy Arkusz ODRY” w miesięczniku „Odra” dofinansowano przez Miasto Wrocław

 

8 ARKUSZ. 5/2025

ÓSMY ARKUSZ ODRY

 

Krytyka w czasach algorytmów

 

Głównym tematem majowego numeru Ósmego Arkusza Odry jest literatura w świecie algorytmów. TikTok stał się jedną z pionierskich platform wykorzystujących zaawansowany system rekomendacji, działający w oparciu o sztuczną inteligencję, który użytkownikom pozwala na jak najlepsze dopasowanie treści. To właśnie dzięki algorytmizacji wykształciły się największe w ostatnich latach nisze poświęcone książkom, które okazały się nie bez znaczenia dla wzrostu wskaźników czytelnictwa w Polsce i zainteresowania rynkiem wydawniczym. O to, jak powinna komunikować się profesjonalna krytyka literacka w erze algorytmów, zapytaliśmy Zuzannę Salę, Jakuba Skurtysa, Paulinę Małochleb i Rafała Gawina w ankiecie „Nowe formy krytyki”. Podobnie jak krytyka, poezja szuka najefektywniejszych środków pozwalających na przemyślenie kondycji współczesnego podmiotu, co dobrze widać w najnowszych wierszach Kamili Janiak, Julii Szychowiak, Szymona Biry, Miszy Sagiego i Dominiki Filipowicz. Zapraszamy do lektury!

 

Redakcja Ósmego Arkusza

Ilustracja Paweł Król

 

ANKIETA: NOWE FORMY KRYTYKI

 

  1. W jaki sposób zmiana medium wpływa na dyskurs krytycznoliteracki? Czy obecność krytyki w mediach społecznościowych (np. TikTok, Instagram, YouTube, Facebook) wymusza zmianę stylu wypowiedzi, ujmowania problemów i tematów literatury?

 

Rafał Gawin: Wymusza. I dobrze. Recenzja to nie dysertacja ani masturbacja intelektualna osoby krytycznoliterackiej. Skoro w wierszach, od zwrotu zaangażowanego (to już, Jezus Maria, ponad 10 lat, licząc oczywiście czas przed antologią Kaczmarskich-Koronkiewicz [Zebrało się śliny, 2016], która przecież stanowiła już pewne podsumowanie zaistniałych w poezji napięć i manifestacji, nie tylko z linii [to liczba mnoga] Kopyt – Góra – [Pułka]), stawia się na przekaz, książki poetyckie są silnie stematyzowane (nie tylko choroby, traumy i podróże, ale też choćby coraz silniej obecna praca), a jednocześnie komunikatywne i pod względem znaczeń klarowne, to dlaczego ma tak nie być z krytyką literacką?

Media społecznościowe, z całym swoim rozchełstaniem, klikalnością i bezustannymi zmianami algorytmów wyświetleń (abstrahując, oczywiście, od materiałów sponsorowanych), wychodzą naprzeciw niszom – i można to wykorzystać na rzecz ich pełniejszego i bardziej świadomego funkcjonowania w szerszych, kulturalnych dyskursach. Przecież wysokie miesza się z niskim od niepamiętnych czasów – w Polsce ten zwrot, utożsamiając go ze wzrostem rangi poczucia humoru i literatury spoza kategorii serio, a wciąż pięknej, Przemysław Czapliński – w Rozbieżnych emancypacjach (2025) – lokuje w okolicach wstępniaka napisanego najpewniej przez Jacka Bierezina, Tomasza Filipczaka i Witolda Sułkowskiego w pierwszym numerze redagowanego przez nich drugoobiegowego „Pulsu” (1977). Niech więc miesza się dalej i niezmiennie, udowadniając, że wysokie nie jest tak skomplikowane i straszne – i można do niego sięgać dużo częściej i gęściej, choćby z niskich pobudek (nie mylić z wierszami z okolic „bruLionu”). Tak zresztą pokazywałem wiersze na warsztatach w liceach i technikach. Czytałem bez komentarza po jednym liryku z Dzikich dzieci (1995) i Prób negocjacji (1996), nastoletnich debiutów Krzysztofa Siwczyka i Marty Podgórnik. W odpowiedzi słyszałem: nic z tego nie rozumiemy! Zatem rzucałem jeden komentarz: oni te wiersze napisali w wieku 16–17 lat. Twarze osób uczestniczących zmieniały się momentalnie – nagle się okazywało, że wspólnota pokoleniowa pozwala im interpretować utwory równolatków bez oporu poetyckiej materii. Przecież to o nas, naszych miłościach, lękach i strachach! – padały wcale nie naiwne konstatacje. Sociale, właśnie, mogą budować komfortowe i przyjazne warunki dla analogicznych wspólnot, odnajdujących się w czytaniu nawet poezji, i to wśród osób wciąż obciążonych obowiązkiem szkolnym. Działa też mechanizm odwrotny: coraz mniej recenzji książek, zwłaszcza poetyckich (nie licząc kilkunastu nośnych i nominowanych tytułów, reszta może się nie załapać na choćby jedno omówienie), sprawia, że praktycznie każdy tekst, który dotyczy książki, zwłaszcza poetyckiej, uznawany jest za recenzję. Może to być nie tylko impresja, felieton, ale też choćby dwu-trzyzdaniowa wzmianka w poście, blurb, komentarz z uwzględnieniem informacji o lekturze danej książki czy wręcz prywatny e-mail. Spotkałem się z prośbą całkiem uznanego autora, by zapytać wysyłającego wiadomość o możliwość wykorzystania jego słów o książce publicznie. Wypowiadam się na podstawie funkcjonowania na trzech pierwszych platformach. Z TikToka, przyznaję, znam jedynie Sonię Nowacką – i pokazuję jej kanał jako opcję osobom praktykującym i warsztatującym się u mnie: można ambitnie, a niewykluczająco intelektualnie; krótko, zwięźle i na temat, z uwzględnieniem wskazania kierunków pogłębiania potencjalnych lektur. A nie tylko podkładać obraz do fraz z piosenek typu disco rap w stylu „On mnie rucha, a ja jestem sucha” (tak, przyznaję, nie dorosłem jeszcze do tej formy promocji, chociaż w niej czasem uczestniczę).

 

Zuzanna Sala: Do pewnego stopnia. Podstawową zmianą wymuszaną przez wymienione media jest preferencja związana z długością treści. To się tyczy jednak głównie Instagrama, TikToka i do pewnego stopnia Facebooka (trzeba jednak zauważyć, że np. Izabella Adamczewska-Baranowska wrzuca na facebookowy fanpage Wchodzę w słowo swoje prasowe omówienia na kilka tysięcy znaków, podkreślając tym samym pojemność i dostępność tej formy publikacji). YouTube preferuje od jakiegoś czasu słynne „wideoeseje”, które potrafią trwać do czterech godzin. Istotną lekcją, którą moglibyśmy przyswajać od najlepszych przedstawicieli tego gatunku, jest dbanie o klarowność linii argumentacyjnej. Nie oszukujmy się, wielu krytykom (również piszącym dla mainstreamowej prasy) brakuje tych kompozycyjnych umiejętności, które mają najistotniejsi komentatorzy kultury na YouTube. Co do zasady jednak tzw. bookmedia są skrótowe, ekspresywne i skupione na walorach wizualno-konsupcyjnych. Często więc przesuwają zainteresowanie z pól, którymi tradycyjnie zajmowała się krytyka literacka, w kierunku estetyzacji sprzedaży. A tam oczywiście nie ma czego szukać. Można się jednak tym tendencjom opierać i promować inny typ refleksji nad literaturą. Słowo „promować” ma jednak w tym zdaniu absolutnie kluczowe znaczenie. Social media w moim przekonaniu (i mówię tu na podstawie bookstagrama, z którym sama mam niewielkie doświadczenie) nie tyle wpływają na ustrukturyzowanie komunikatu krytycznoliterackiego, ile raczej są w stanie jedynie go zapowiedzieć lub zasugerować. Sam komunikat zazwyczaj musi zostać rozwinięty gdzie indziej.

 

Jakub Skurtys: Już przeniesienie się krytyki do sieci – tzn. na portale czasopism i blogi – sporo zmieniło, bo forma pisania się upotoczniła, rozpadła się narracja na rzecz struktury blokowej, a piszący pozwolili sobie na bardziej kolokwialny styl, dziennikarską felietonowość i pływanie w morzu odnośników, mające zupełnie inny charakter niż dawne wtręty erudycyjno-alegacyjne. Ale te nowe nowe media – platformy zwłaszcza, bo z szacunku do siebie nie nazwę ich „społecznościowymi” – to całkowita wymiana kryteriów piśmienności na cechy typowe dla oratury. Niby na Facebooku jeszcze się pisze, ale tak, jakby się mówiło. Reszta portali – podcasty, vlogi, a nawet tiktokowe rolki – to po prostu opowieść, a właściwie (dla precyzji) „gadanie”, choć często z uwzględnieniem ruchu i montażu. Wiadomo, że w takim gadaniu nie ma miejsca na styl, na literackość, na te elementy, które stanowiły o estetycznym zapleczu krytyki, świadczyły o wprawnym „piórze”. W tym sensie krytyka z nowych nowych mediów przesuwa się coraz bardziej od literackości ku performatyce. Zamiast zdań złożonych, dyskretnej ironii i ornamentu liczą się odmienne umiejętności retoryczne. A to prowadzi również do postępującego prezentyzmu, który przeważa nad wartościowaniem. Większość znanej mi (dobrej) krytyki w nowych nowych mediach ma charakter marketingowy lub popularyzatorski – przedstawia coś, oswaja czytelników z wiedzą, zachęca do nabycia lub zapoznania się. Wartościowanie, tworzenie hierarchii czy budowanie konstelacji dzieł, a więc również podłączanie ich pod różne procesy historycznoliterackiej, to najwyżej dodatek.

 

Paulina Małochleb: Mam wrażenie, że zmiana medium, polegająca na przejściu z druku do wydań elektronicznych w żaden sposób nie zmieniła stylu wypowiedzi większości osób piszących i spowodowała jedynie dyskusje o długości tekstów. Pamiętam dyskusję o przechodzeniu krytyki na blogi i do mediów społecznościowych, która odbyła się w 2016 roku w czasie Festiwalu Miłosza. Piotr Śliwiński, poznański profesor, mówił wtedy, że nie rozumie, dlaczego jeśli w Internecie nie ma znaczenia długość tekstu, blogerzy nie chcą pisać tekstów krytycznych na 50 tysięcy znaków. Był to dla mnie wyraźny sygnał, że nie rozumiemy, na czym polega to przejście i nie mamy żadnych narzędzi, by o tej zmianie mówić, nie wartościując jej negatywnie. Jak pokazało kolejne dziewięć lat, byliśmy naiwni jak dzieci i czyści jak jagniątka.

Problemem nie jest jedynie konieczność zmiany objętości tekstu i ograniczenie się do 2200 znaków na Instagramie, ani nawet zmiana technologiczna – mówienie na Tik Toku zamiast pisania, ale konieczność zupełnie innego konstruowania tekstu, który podlega lekturze w przestrzeni rozpraszającej uwagę, naszpikowanej innymi odnośnikami, posługującej się linkiem zamiast przypisu. Tymczasem krytyka literacka w dalszym ciągu opiera się na notach ogólnych, jakich znaleźć można kilkadziesiąt do każdej książki (choć większość jest prymitywna i opiera się na „misiu” – podoba mi się/nie podoba mi się), oraz na operowaniu tekstem opartym na trójdzielnej kompozycji: wstęp – rozwinięcie – zakończenie. Większość dużych mediów, publikujących materiały drukowane, prowadzi pomiary, ile osób doczytuje je do końca. Jest to promil z tych, którzy tekst zaczynają, około 30 procent doczytuje do połowy. Takie dane nie interesują jednak osób publikujących teksty krytyczne. Zadałabym to pytanie inaczej: kiedy wreszcie krytyka odkryje, że musi zmienić kształt swojej wypowiedzi, jeśli chce istnieć w przestrzeni wirtualnej, a nie tylko w druku?

Cięcia można dokonać jeszcze i w innym miejscu: o ile powieść i reportaż świetnie poddają się interpretacji skróconej, która często nie operuje profesjonalną terminologią, opiera się na lekturze afektywnej, o tyle poezja w takim ujęciu staje się wczorajszym naleśnikiem – suchym, ze stwardniałymi brzegami, nieapetycznym. Nie bardzo wyobrażam sobie analizy krytyczne współczesnej poezji na Instagramie, który wymusza lekturę autorską, mocno osobistą, każe pokazać patrzące ja na pierwszym planie, a nie tekst podlegający lekturze. Jakakolwiek komplikacja formalna zastosowana w literaturze nie ma szans właściwie stać się tematem materiału krytycznego opublikowanego w mediach społecznościowych, bo kłóci się ona z ich zasadniczym formatem.

 

  1. Czy sprofesjonalizowana krytyka literacka w mediach społecznościowych jest możliwa? Jeśli tak, to w jaki sposób powinna wyglądać? Czy patrząc na sposób działania algorytmów w social mediach, krytyk/krytyczka może zachować profesjonalny styl wypowiedzi, jednocześnie starając się o uwagę odbiorcy?

 

ZS: Moim zdaniem nie jest możliwa, ale już tłumaczę, co mam na myśli. Media społecznościowe są świetnym narzędziem do promowania koncepcji, tejków krytycznoliterackich czy interpretacji, nie nadają się jednak do bycia wyłącznym medium dla działalności krytyczki. Są zbyt urywkowe, szczątkowe, powierzchowne. Niedawno dowiedziałam się o takim zjawisku na TikToku: publikowane są krótkie filmiki, które sprawiają wrażenie wyciętych fragmentów z nagrywania podcastu (ta forma social mediowej promocji dłuższych form audio nie jest zresztą niczym nowym, opatrzyła się w oczach odbiorców). Twist polega jednak na tym, że w przypadku nowych filmików nie istnieje pierwotna całość, jest ona wyłącznie pozorowana. Twórcy TikTokowego kontentu bazują na widmowym założeniu odbiorcy o istnieniu jakiejś większej, argumentacyjnej całości, po to, by podrzucać im wyłącznie efektowne retorycznie lub wizualnie zajawki. Jeśli się zastanowić nad tym trendem (który w lęku przed zakładaniem TikToka rekonstruuję przez pośredników, mogę więc nie być najlepszym źródłem informacji), to łatwo można uznać go za logiczną konsekwencję narzuconej płytkości medium. Powierzchnia staje się tak istotna, że głębia nie tylko znika z horyzontu – po prostu przestaje istnieć. Wracając więc do pytania – informowanie szerszej publiczności o tym, że istnieje taka powierzchnia, pod którą można zajrzeć, jest ważnym działaniem. Dostępność wiedzy to dziś nie tylko darmowość, ale też rozwijana w łatwych do upowszechnienia formach świadomość, skąd wiedzę czerpać. Musimy jednak cały czas oferować możliwość kopania głębiej, szukania całości, śledzenia bardziej skomplikowanych struktur argumentacyjnych. Sociale dają dobre narzędzia do pokazywania, że coś w ogóle istnieje. Niestety zachęcają też do postawienia w tym miejscu kropki – na którą (żeby można było mówić o działalności krytycznoliterackiej) godzić się nie można.

 

JS: Algorytmy z zasady służą zarządzaniu uwagą. Niby pośredniczą między zainteresowaniem odbiorcy, widocznością treści a rynkiem, czyli możliwością kapitalizowania tej widoczności, ale ich celem nie jest wcale ułatwianie dostępu do ciekawych rzeczy, nie po to zostały stworzone na tych akurat platformach. Możliwość dowolnego manipulowania nimi przez korporacje, nagłego ścinania zasięgów czy zmiany zasad wyświetlania też świadczy o tym, że właściwie całkowicie oddajemy swój głos przestrzeni, na którą nie mamy żadnego wpływu i z którą nie da się negocjować. Dostajemy widzialność (w przygotowanej bańce), tracimy autonomię. A to przecież była podstawowa dyspozycja nowoczesnej krytyki – negocjowanie swojej pozycji, swojego autorskiego głosu i prawa do oceny, pomiędzy sprzecznymi interesami różnych instytucji i agentów pola literackiego (redaktorów pism, polityków, cenzorów, czytelników, samych pisarzy). Sprofesjonalizowana krytyka w nowych nowych mediach oczywiście istnieje, jeśli profesjonalizm mierzymy zdolnością czerpania zysków, tworzenia marki, budowania wokół tego firmy. W tym sensie jednak do zupełnie innych, może już archaicznych kategorii odwoływałaby się „profesjonalność stylu” krytyki nowoczesnej.

 

PM: W latach dziewięćdziesiątych i na początku dwutysięcznych krytyka więcej mówiła o tym, że może istnieć właściwie tylko w przestrzeni uniwersytetu i jednocześnie podkreślała swoją od niego osobność, a także liczne kompromisy, które musiała podejmować, by takie współistnienie móc podjąć. Pamiętam to dobrze, bo chociaż jako doktorantka publikowałam wtedy ponad dwadzieścia recenzji w ciągu roku, ani razu nie załapałam się na stypendium naukowe, bo przebijały mnie osoby, które napisały dwa albo trzy teksty naukowe – to one dostawały dużo więcej punktów. W dzisiejszej rzeczywistości ekonomicznej praca uniwersytecka z perspektywy osoby piszących teksty krytyczne wydaje się prawdziwym Eldorado – stosunkowo niewielkie obciążenie godzinowe (w porównaniu do 160h+ w każdej innej branży) w ciągu dnia, stałe wynagrodzenie nieuzależnione od ilości publikacji (czyli dziennikarskiej wierszówki lub prekariatowej freelanserki), płatne wakacje. Ta perspektywa chyba sprawia, że krytyka traktuje uniwersytet jako przestrzeń nieznaczącą, a wroga lub przynajmniej obce pole widzi w obiegu elektronicznym. Robię taki długi wstęp, żeby trochę umądrzyć swoją odpowiedź, która powinna się zawierać w gruncie rzeczy w krótkim: duuh, pewnie że jest możliwa. O czym my w ogóle rozmawiamy?

Ile osób w gruncie rzeczy rozumie algorytm? Demonizowanie mediów społecznościowych, z których wszyscy korzystają, ale połowa z nas nie wie dokładnie, jak działają, służy tylko zacieraniu prawdziwych pól konfliktu i rzeczywistych miejsc pustych. Uwaga odbiorcy płynie naturalnie w stronę tych osób piszących, które są w swoich wypowiedziach autentyczne, pewne, spójne. Którde potrafią wymyślić problem/temat do opisania, a nie tylko „oceniają książkę”, które są wyraziste, prowadzą swoją działalność w sposób konsekwentny.

Zagrożenie płynie zaś z zupełnie innej strony: co zrobimy, jak z tych mediów trzeba będzie zniknąć? Zapominamy, że te straszne media społecznościowe funkcjonują bezpłatnie, pozwalają nam udostępniać, publikować każdy praktycznie rodzaj treści i to tak często jak chcemy. Dla wielu instytucji kultury są one naturalną płaszczyzną reklamowania treści: nie tylko nowych książek, ale też wystaw, koncertów, spotkań, wywiadów, jakie zrobiliśmy, tekstów, które piszemy. Dla wielu są też platformą jedyną – żadnej księgarni nie stać na wykupienie reklam spotkań autorskich w przestrzeni miejskiej, teksty krytyczne zaczynają żyć wtedy, kiedy linkujemy je w naszych postach, a nie tylko publikujemy w elektronicznych pismach. Kolejne kryzysy ekonomiczne w przestrzeni kultury w ciągu ostatnich dwudziestu lat przepychały nas w zaborcze objęcia serwisów Meta. Z różnych względów stają się one coraz bardziej brutalne, mizoginistyczne, nienawistne. Meta podąża tą samą drogą co starożytny Twitter, dzisiejszy X, na którym działa coraz mniej osób, z którego wycofują się też potęgi medialne jak „The Guardian” czy nawet biedopolska Agora. Biorąc pod uwagę, koło kogo siedział Mark Zuckerberg 20 stycznia, raczej nie ma się co spodziewać, by Meta zmieniła kurs i stała się przestrzenią wolności słowa oraz inkluzji. Co zrobimy zatem, jak trzeba będzie z niej uciekać? Gdzie pójdziemy z naszymi małymi warsztatami?

 

RG:  Może, jak najbardziej. Reguły rządzące językiem polskim nagle nie zostają wyłączone czy wygaszone. Tylko znacząco wzrasta rola kompetencji komunikacyjnych: osoba krytyczna tym skrupulatniej powinna dbać o klarowność, zrozumiałość i precyzję wypowiedzi. Nie powinna zagłębiać się w przesadne dygresje, tonąć w przypisach (zresztą socjale skutecznie odstraszają od stosowania tychże). To pogłębiona praca z formą i kompozycją. OK, na pewnym poziomie upraszczająca, ale przez to poszerzająca potencjalne grono odbiorców o tych z większych baniek (nie tylko postronni obserwatorzy przecież, ale i osoby plastyczne, wizualne, filmowe czy aktorskie potrafią narzekać na wsobność poezji, bo tak to im się wdrukowało, nie tylko dzięki szkole). Zatem: mniej wątków, więcej wyjaśnień, pojęcia tylko konieczne dla danego zagadnienia, w liczbie kilku (np. przy omawianiu Anne Carson w przekładach Macieja Topolskiego: intencjonalizm, przesunięcie, logorea, dekreacja). A, chyba przede wszystkim, zdania mniej wielokrotnie złożone. Przy nagrywaniu recenzji w wersji audio/video: pauzy, gesty, egzemplifikacje w formie wierszy (bez użycia słowa „egzemplifikacja”), ale nie za długie (np. Marit Kaplę w przekładach Justyny Czechowskiej można przytaczać we fragmentach poszczególnych wierszy-wypowiedzi). Tego akapitu nie sponsoruje Ossolineum, konkretne tytuły przytaczam spontanicznie, ponieważ wychodzę z założenia, że praca na żywym temacie, jakim niewątpliwie jest poezja, aż się prosi o mniej metodyczne podejście, zwłaszcza w kontekście sociali.

Trochę intencjonalnie próbuję stworzyć instrukcję obsługi, znając funkcjonowanie socialowych mechanizmów promowania/wykluczania głównie na podstawie tylko pewnego wycinka własnej działalności, głównie postów na Facebooku i tamże nagrywanych krótkich polecajek książek (w moim przypadku poetyckich). Paradoksalnie, na platformie należącej do Mety mogą być promowane dłuższe posty-teksty, jeśli dotyczą newralgicznego w danym momencie tematu i są połączone z udostępnianiem treści w tej materii, a także zostają względnie szybko skomentowane (lajki, na poziomie setki, mają mniejszą rangę).

Filmy o lekturach, nawet poetyckich, wystarczy dobrze otagować i opisać (to już nie ja, tylko bardziej kompetentny dział promocji Domu Literatury w Łodzi), niezależnie od ich merytorycznej zawartości. Czy to będzie już krytyka na miarę tej ankiety? Nie dałbym sobie niczego uciąć, ale dla wielu potencjalnych odbiorców to może być jedyny moment, kiedy dociera do nich, choćby szybkie i pobieżne, omówienie książki poetyckiej (zajmowałem się choćby książkami Emilii Konwerskiej i Grzegorza Wróblewskiego). Oczywiście to w jakiś sposób przykład uprzywilejowany – występuje w nim wsparcie samorządowej instytucji kultury. Ale, przecież, osoba krytyczna jak najbardziej może współpracować z różnymi podmiotami, zwłaszcza publicznymi, o zwiększonej wiarygodności, by lepiej pozycjonować i dotknąć większych zasięgów swoimi wypowiedziami krytycznoliterackimi. To proste wyjściowo, ponieważ nie tylko Dom Literatury w Łodzi, podkreślający dbałość o czytelnictwo szeroko rozumianej literatury pięknej, pójdzie chętnie na podobną kooperację i udostępni krytyczne treści (szczegóły na privie).

 

  1. Czy obecność krytyki literackiej w internecie może wpływać w jakikolwiek sposób na kształtowanie się dyskursu w ramach tradycyjnych form krytycznoliterackich publikowanych w prasie?

 

JS: Może wpływać, wpływa i wpływać będzie. Choćby dlatego, że widoczność i zasięgi przekładają się na obecność, zwłaszcza w mediach głównego nurtu, ta z kolei przenosi się na reprezentację w panelach eksperckich, na festiwalach, w gremiach nagród. Za nią idzie zmiana tematu i stylu dyskusji, jej temperatury, jej historycznoliterackiego tła (lub braku takowego). Tradycyjne formy krytyczne: w prasie są prawie martwe – możemy odwoływać się do wzorca z Sèvres w postaci recenzji z „Odry” czy „Twórczości”, ale prasa kulturalna poszła w stronę dziennikarską, i nawet studenci krytyki myślą innym modelem recenzji niż jeszcze 15 lat temu. W formach felietonowo-dziennikarskich więcej jest miejsca na ekspozycję, na podobnie performatywno-retoryczne gesty, jak na Fb i YT, więcej przestrzeni dla spontaniczności piszącego/mówiącego, dla przygodności sądów, deklaracji naiwności, czytania impresyjnego i dzielenia się wrażeniami. Krytyka ma dziś krótką pamięć i głównie afirmuje teraźniejszość, rozpływając się w niej. Wiem, brzmię jak dziad z akademii, a przecież sam uczestniczę w tych przemianach, gram o widoczność, zbieram serduszka i lajki. I nawet kiedy robię to z ironicznym podtekstem, to po drugiej stronie, tej odbiorczej, pozostaje on zupełnie niewidoczny.

 

ZS: Jestem w trakcie spisywania rozmowy z Konradem Janczurą na temat bookstagrama i on twierdzi, że tak. Tzn. że forma skrótowej, opisowej (często po prostu streszczającej) noty to coś, co na masową skalę zostało oswojone w social mediach i potem skolonizowało np. mainstreamową prasę papierową (wypychając do niszowych periodyków faktyczną krytykę literacką). Nie myślałam o tym wcześniej, ale muszę przyznać, że przekonuje mnie rekonstrukcja Janczury. Oczywiście jeśli pytamy szerzej (o „krytykę literacką w internecie”, nie o social media) to okazuje się, że oddolne, dostępne darmowo pisma publikowane w sieci są dziś niemalże jedyną sensowną przestrzenią uprawiania niezależnej krytyki literackiej. Szczerze powiedziawszy, trudno mi znieść myśl o redakcjach, które nie rozumieją wagi pewnych rozwiązań technologicznych – moim zdaniem czasopismo papierowe, które nie jest składane w formatach ebookowych i wrzucane na najważniejsze książkowe platformy streamingowe zwyczajnie nie ma prawa narzekać na niewielką liczbę odbiorców. Większość wartościowych periodyków o długiej tradycji – w tym np. pisma patronackie – są niestety tego doskonałym przykładem. Sprzedawanie niezbyt wygodnych do lektury na nośnikach cyfrowych plików w formacie pdf w żadnym sensie nie stanowi reakcji na technologiczne zmiany w czytelnictwie. Rozwijanie portali internetowych, na których udostępnia się część artykułów, jest do pewnego stopnia jaskółką zmiany – mam nadzieję, że na niej się nie skończy.

 

RG: Nie tyle może, co od ładnych kilku lat możemy zaobserwować, że już wpływa: recenzje stają się krótsze, bardziej potoczne, niekoniecznie skonstruowane według jakichkolwiek reguł. Impresje, komentarze, uwagi czy inne teksty okołokrytyczne zaczynają funkcjonować na prawach recenzji, co nie znaczy, że rośnie ich ranga. Po prostu to krytyka, która siłą rzeczy dociera do szerszego odbiorcy, mniej krytycznoliteracko wyrobionego. Oczywiście, zawsze będą „Małe Formaty” czy „Teksty Drugie” (na ich przykładzie można prześledzić, jak zmienia się forma dyskursu krytycznoliterackiego, gdy ten trafia do sociali, a nawet szerzej, do sieci, bo to przykład pogłębiający temat zmiany medium przekazu sprzed sociali; co ciekawe, nikt tu nie ogranicza liczby znaków!); punktowane „Czasy Kultury” czy nienastawione na odrobinę bardziej masowego odbiorcę „Kronosy”. Do dwujęzycznego wyboru wierszy Jacka Bierezina Stoję na moście posłowie napisze Oskar Meller, a tłumacz Michał Grabowski będzie pracował nad nim miesiącami, szukając uproszczeń i wyjaśnień dla czytelnika francuskojęzycznego. A z drugiej strony i Dawid Kujawa zacznie pisać dla ludzi (i ich dobra wspólnego), i Grzegorz Jankowicz jakby bardziej zadba o czytelnika, który nie wychowywał się na dekonstrukcji i hermeneutyce, a wychodząc na pole, nie zauważał epitetu „literackie”. Oczywiście też – nie każda osoba krytyczna będzie jednocześnie klarownie i w sposób pogłębiony podchodzić do różnych warstw najnowszego wiersza o wielu intencjach jak Paweł Kaczmarski. Nie każdy zbliży się, czule i uważnie, do poetyk Andrzeja Sosnowskiego jak Marta Koronkiewicz. W starciu z nie zawsze komunikatywną najnowszą poezją polską niewyrażalne będzie wymagać bardziej subtelnych zabiegów, by wybrzmiało zwłaszcza w mediach społecznościowych. Ale w tym, nie tylko intencjonalnie, pomoże osoba autorska: odsyłam tutaj choćby do opisu LINE Michała Mytnika (SPP Oddział w Łodzi, Łódź 2025), który zamieszcza przy postach/filmach/innych materiałach o książce w socialach, skutecznie wyjaśniając jej intermedialność i istotę formalną (książka została wydana jako powielony i odwrócony, biało na czarnym, rękopis). Chodzi o to, by łapać kontakt, który nie jest jedynie kliknięciem. W tej naszej branży, ostatnio przeze mnie zaniedbywanej z przyczyn finansowych (zróbcie, proszę, ankietę o pracy i płacy w pozaakademickich obiegach krytycznych i recenzenckich!), będzie jednak – idealistycznie – chodzić o zatrzymanie uwagi odbiorcy na dłużej niż kilkanaście sekund. Choć przecież, pozornie, kilkanaście sekund to lektura jednego wiersza (może nie Aleksandry Góreckiej czy Sary Akram, ale Miłosza Fleszara czy Martyny Rogackiej już tak). Przy szybkości, z jaką grzmoci się nas informacjami, i zmniejszaniu dostępnych formatów masowej wypowiedzi (Youtube – 30–45 minut materiału, TikTok – maksymalnie 3 minuty; przeskok w limitowaniu liczby znaków Facebook => Twitter/X) poezja zawsze będzie potrzebować więcej. Miejsca, czasu, przestrzeni, innych kategorii. I to jest jej magia, siła i nieleczona angina, i niespełnialne ambicje, i zawsze wartość dodana, i ciągłość bezustannego bycia w drodze, dla których warto porzucić wszelką nadzieję i metodologię, by zaszyć się gdzieś w lesie – tudzież szczelnie zamkniętym mieszkaniu – i sczytać/spisać (każdemu według potrzeb!) to, czego żaden social nie ogarnie. A może, po prostu, jestem dziadem, który lubieżnie spogląda w stronę niewykluczającej, otwartej, pozaakademickiej rozmowy o wierszach w różnych przestrzeniach, niekoniecznie kojarzących się z niszami, które można pokazać i w socialach. W najbliższym czasie będę próbował takich rozwiązań pod każdym pretekstem, poczynając od spotkań autorskich wokół szerszych tematów niż promocje poetyckich nowości (które to spotkania Łódź niezmiennie transmituje).

 

PM: To pytanie też należy odwrócić – bo przewaga jeśli chodzi o tempo reakcji, ilość interakcji z odbiorcami, swobodę wydłużania tekstu, leży całkowicie po stronie publikacji w internecie. Druk przypomina trochę żubra – chroniony przez Instytut Książki przed ostatecznym wyginięciem, objęty patronatami i dotacjami MKiDN. Krytyka drukowana jest powolna, mało widoczna, źle opłacana, żyje życiem podtrzymywanym, istnieje dlatego, że ktoś ją sztucznie chroni. Żeby krytyka drukowana miała jakiekolwiek znaczenie (poza symbolicznym, bo recenzja w druku to w dalszym ciągu szczyt marzeń większości pisarzy i pisarek w Polsce), potrzebuje wysokich nakładów, efektywnej dystrybucji i dużej dostępności w sprzedaży – a rynek prasy praktycznie nie istnieje.

 

 

Kamila Janiak

 

hostile environment (fragmenty)

 

1.

znowu woda.

niebieska farba,

już zawsze będzie kojarzyć mi się z matką.

 

może pani napisać na kartce.

mogę napisać na kartce.

 

a potem skupiam się na gnieździe.

czy to koniecznie, pytam spętanej choinki.

na wszystko wspinają się lampki,

wypełzają ze studzienek

a właścicielka bezradnie rozkłada ręce.

wesołych świąt, mówi przez łzy.

widzę, że jeden z węży wychodzi jej spod swetra.

 

kim pani jest, pyta. ma włosy koloru patyczków.

obrazy szumią głośniej od klimatyzacji.

nie wiem, mówię. wchodzę w zdjęcie,

na którym jestem gołym niemowlakiem i krzyczę.

 

2.

mam trzynaście lat i płaskie piersi.

codziennie oglądam różowe kropki i chcę żeby urosły.

nie wiem jak to działa, ale wydaje mi się, że nie mam macicy.

jestem przerażona.

jeszcze nie krwawię.

jestem z tymi myślami sama.

bawię się nimi jak ciałem.

 

jestem meteorytem i wybuchem słońca, do którego odmierzam czas.

tego poranka nie bardzo wiem ile jeszcze do końca świata,

ale z serduszka odpadają kolejne kartki.

imieniny wilhelminy.

coraz bliżej, szeleści szary papier w kuchni,

jestem krwią w żyłach,

ale nie napełnię krwią żądnych dzieci.

 

3.

na innej ziemi codziennie wita mnie informacja o nadchodzącej katastrofie.

czy wiem, że zegar zagłady został zaktualizowany?

czy wiem, że nasze dzieci mogą nie mieć dostępu do wody?

czy wiem, że meteoryt przeleci tak blisko ziemi,

żeby zajrzeć nam w oczy ten ostatni raz?

czy wiem, że zostaniemy zepchnięci do slumsów,

a najbogatsi ze sztuczną inteligencją pod postacią krwi pana w ciałach starożytnych bogów,

lub innej fantazji seksualnej,

będą pływać w basenach o kształtach uczuć czatów GPT

(one są skoncentrowaną synestezją, dlatego tak pięknie mówią o ludziach)

i na pewno uprawiać seks.

na końcu zawsze jest seks.

 

4.

ktoś mnie zaczepił o balet. rześki chłopiec kolekcjonował baletnice.

jestem ciekawa, myślę sobie.

opowiada mi jak pies jednej laski lizał mu penis.

jestem tą nocą. idą wzdłuż conrada wpadając w żółte światło.

latarnie tam są egzotyczne.

nawet zimą leje się z nich wilgotne złoto.

jestem cieniem sikającego psa.

 

następnego dnia zadzwonił. brzmiał jak haft.

szukał sreberka. jesteś moim uchem, krzyczał.

 

moim konglomeratem!

holdingiem!

jesteś zwęglona i jesteś częścią mnie!

somacie, odbieraj telefon, potrzebuję cię.

 

jestem bardzo ciekawa, co pani napisze.

wpatrywała się we mnie,

a rozpuszczone patyczki wystukiwały wietrzne lato.

 

 

Julia Szychowiak

 

***

 

Nieznajoma dziewczyno,

przepraszam cię, że

to nie dzikość

pocałunku

spowodowała,

że twoje wargi

dzisiaj krwawią,

 

ale chłód poranka

na granicy

mojego kraju.

 

 

***

 

Od kiedy

do naszego domu

mieliśmy

osobne ścieżki,

 

zrobiliśmy się cierpliwi,

jak zwierzyna

ukryta we mgle,

 

wypatrująca

wytchnienia.

 

 

***

 

Tamtego wieczoru

zobaczyłam drzwi

bez domu.

Stał w nich

młody jeleń

bez matki.

 

Chciałam mu powiedzieć,

że jeśli się odwróci,

to będzie

za nim stała,

 

ale tego nie zrobiłam.

 

 

***

 

Płoszenie rzeki,

dźganie

obolałej

powierzchni,

dla chwilowej uciechy.

 

W końcu jej

głęboka rana

oczyszcza się,

 

teraz rzeka

podnosi się,

płynie przez pustkę

i szuka

schronienia.

 

 

***

 

Odkąd wypełzłam

na wolność,

hoduję żywicę

w gardle.

 

Niektóre ze zwierząt

już mnie rozpoznają.

 

Od kiedy

zostałam w lesie sama,

śnieg,

który zjadam

przechodzi

w strumień.

 

 

Szymon Bira

 

lacie

 

jeśli chodzi o pogodę

w polsce zwyczajnie cierpię

ale się nie wyprowadzę

bo tu mam swoje groby,

język

 

 

—————————————————

 

a jak z jabłkami? lubisz

jabłka?

 

+ jeszcze ten sezon na

nie, półroczna zdychalnia

– jesień szmato, lśni

na przystanku, przez tyle lat

był czas dorosnąć do tego, że

lepiej już tego nie poskładam

 

ale jem, jem, lubię

nawet, tę czerwień soczystą,

soczystą czerwień jabłek

 

 

—————————————————

 

minka rzednie, tlen-

-wymus (zdaje się), przycina

 

ćwiczenia z niewiedzy,

pamięci, cała rączka w

rozbiorze – a tylko

 

słodzisz

 

24.02.22

Publikowane utwory pochodzą z najnowszej książki autora pt. 5, która ukaże się w 2025 roku nakładem Fundacji na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza dzięki wsparciu Wrocławskiego Programu Wydawniczego.

 

 

misza sagi

 

gwiazdy to gwoździe wbite w niebo

 

ej cho bo już się zaczął

koniec świata a ty na nadgo

 

zaraz się skończy nas zostawi

starych brzydkich i umartych

 

więc bądź i złap

za jeden koniec pustki

 

ja chwycę za drugi

zrobimy z niej skakankę

 

 

cimcum

 

byliśmy bezdomnymi kotami

jedliśmy świeże figi i daktyle

w parku shahr w teheranie

kolejna gorąca noc

 

pociski nad strefą gazy

spadające gwiazdy

na pustyni świecą jaśniej

 

wycięci z ciemności

zanim nas przywoła

pilnujemy ognia

 

mam myśli wielkie i puste

nazywając skreślam całą resztę

a chciałem właśnie o niej

 

 

saudade

 

czy kiedyś byłem młody?

 

ja nie byłam

może wtedy kiedy myślałam że jestem

jeszcze za młoda by tak mówić

a to było już to

 

 

próbuję policzyć krawędzie świata

 

codziennie ich przybywa ubywa

próbuję nadążyć łapię zadyszkę

 

widziałem pola kukurydzy

śpiących słoneczników

kilometry plantacji palm daktylowych

 

oceany wieżowców farm wiatrowych

gorące dakini w twojej okolicy

nocami gdy upał nie daje zasnąć

 

czy dzięki praktyce oddzielenia się od ego

czujesz się lepszx od innych?

u sad coz u want stuff

 

w cieniu rozłożystych platanów

myśl że jestem już stąd

wchodzę w kadr turystom

 

obce języki obce obietnice

obcego życia bardziej obcej śmierci

 

lecimy na wschód

a ciemność odsuwa się od nas

 

 

قشم

 

potomkowie niewolników

z zanzibaru smażą samosy

beludżowie handlują naswarem

powietrze tłuste od płonących

szybów naftowych

 

ten wiersz to piosenka

która nie daje spokoju

gdy chwiejnym krokiem

wracasz nad ranem

 

 

Dominika Filipowicz

 

***

 

ukłucie jak zaśliniony patyk przystaw do szyi żądłem

rozrysowałam sobie klatkę piersiową

podzieliłam na fragmenty w dziesiąty wlewa się chemię jak złoto

 

jeśli przyjęto pozycję nóg za akceptowalną i rozłożono się wobec wykresu szpilowego

otrzymano trzy możliwe rozwiązania wbić sobie igłę pod żebra wkręcić igłę do żyły

zaczekać

 

 

***

 

wklejam w oczodoły migdały dotknij

rozchwiejesz struktury tak słodko odcinałam kostki

zostaw słyszę jak chwieją się struny a ja chcę charknąć zostaw

charknąć całym rozmiarem mojego rozedrgania

czuje jak wybijam sobie palce jak

 

wbijam młoteczkiem z tych do wyrywania z ucha

jeśli narysuję mogę wcisnąć jeszcze kawałki daktyli

jeszcze cząstkę granatu zostaw

wbijam pod powieki migdały i strzepuję

 

 

***

 

patrz wycięte ze ściany albumy oblepione boazerią

tak kroi się twarze wzorowane na kurzowych łapkach

i te łóżka, te łóżka na których leżało całe moje umieranie

przykładasz do powiek skręcone liście rododendronów

 

w gardle zostaje pamięć procesu

zgnilizna wgryza się w krtań i pod ubranie

 

 

***

 

niewielkie zmiany wytwórcze w lewym biodrze usuwa się łopatką

chodaki równo rozplanowane zmiany w poskręcanych

płytkach zniekształcaj zarysy kości miednicy z obecnością

wyrośli ponad

zmiany są tylko zwyrodnieniowe zmiany są tylko na zasadzie świetlówki

 

AUTORKI I AUTORZY NUMERU:

Rafał Gawin (ur. 1984) – poeta, krytyk, recenzent, konferansjer, animator kultury, prowadzący warsztaty, redaktor, korektor, wydawca, sprzedawca, instruktor i skarbnik. Pisze muzyczne podsumowania roku dla „Kalejdoskopu”, prowadzi poetyckie podsumowania roku w Domu Literatury w Łodzi. Ostatnio wydał Ofertę bezzwrotną (2024) i Zdania bez wypadku i żadnego trybu (2024), a także zredagował dwa komiksy, cztery książki poetyckie i jedną przekładową oraz zadebiutował jako prozaik. Mieszka w Łodzi.

Zuzanna Sala (ur. 1994) – literaturoznawczyni, krytyczka literacka, asystentka w Katedrze Krytyki Współczesnej na Wydziale Polonistyki UJ, autorka instagramowego fanpage’a @pytaniazsali. W latach 2017‒2024 ściśle związana z fundacją KONTENT. Publikowała teksty krytyczne m.in. w „Czasie Kultury”, „Małym Formacie”, „Notatniku Literackim” czy „Odrze”. Pochodzi z Bierutowa.

Jakub Skurtys – dr, krytyk i historyk literatury, adiunkt w Instytucie Filologii Polskiej UWr.

Paulina Małochleb – doktorka, krytyczka, badaczka literatury i wykładowczyni. Laureatka Nagrody Prezesa Rady Ministrów, stypendystka NCK „Młoda Polska”. Autorka książki Przepisywanie historii oraz bloga ksiazkinaostro.pl. W Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie kieruje Ośrodkiem Komunikacji. Publikuje w „Dwutygodniku”, „Przekroju”, „Polityce” i Krytyce Politycznej. Wykłada na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Julia Szychowiak – urodzona w 1986 roku we Wrocławiu. Poetka, autorka pięciu tomów poetyckich. Finalistka XI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Laureatka Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius” 2008 w kategorii „poetycki debiut roku”, Nagrody Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (2008) i Nagrody „Gazety Wyborczej” wARTo (2009) za książkę Po sobie. Nominowana do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius” w kategorii „książka roku” za książkę Intro (2014) oraz do Nagrody Literackiej Gdynia za Dni powszednie i święta (2018). Jej wiersze były tłumaczone m.in. na język angielski, hiszpański, litewski, słoweński, japoński.

Kamila Janiak – urodzona i zamieszkała, trochę już niechętnie, w Warszawie. Robiła w życiu różne rzeczy. Śpiewała i pisała teksty w paru zespołach, pracowała w różnych miejscach. Dużo rzeczy robić przestała. Na jeszcze inne czeka z niecierpliwością. Napisała do tej pory siedem książek poetyckich. Ostatnie tomy były nominowane do nagród. Zakaz rozmów z osobami nieobecnymi fizycznie i miłość nagrody zdobyły (Wrocławska Nagroda Poetycka Silesius, Nagroda Literacka m.st. Warszawy). Obecnie skończyła ósmą książkę poetycką i ma nadzieję, że przynajmniej przez jakiś czas nie będzie pisać wierszy.

Dominika Filipowicz (ur. 1997) – redaktorka młodoliterackiego pisma „Trytytka”. Nominowana w XXX edycji Ogólnopolskigo Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Finalistka Połowu Poetyckiego 2022. Publikowała m.in. w „Kontencie”, „Stronie Czynnej” i „Tlenie Literackim”.

Szymon Bira (ur. 1987) ‒ autor książek poetyckich, w tym: 3,5 (2015) oraz 1,1 (2021). Nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia 2022 za 1,1. Laureat wrocławskiej nagrody wARTo 2022 „Gazety Wyborczej” w kategorii „literatura” za książkę 1,1. Pochodzi z Bytomia. Mieszka i pracuje we Wrocławiu.

misza sagi – pracował w różnych miejscach, bujał się tu i ówdzie. Publikowany, ale wciąż debiutuje, coś tam kmini, kombinuje. Lubi sport (czynnie: tenis stołowy, biernie: sumo), muzykę (jakieś lofi/chill beats to relax/study to, doomer music vol., etc.), książki, podróże, ogólnie różne takie (takie). Ostatnio wydał [doomer wave] (Wrocław 2023), dłubie nad kolejną.

 

Redakcja ÓSMEGO ARKUSZA ODRY:

Sonia Nowacka, Adam Pietryga

Kontakt: 8.arkusz.odry@gmail.com

 

MIESIĘCZNIK „ODRA” 6/2025

ŁUCZAK: Europa się zbroi • ORZECHOWSKI: Głodzenie RFE i VoA

GAJDZIŃSKI: Koniec globalizacji? • TORAŃSKI: Rewolucja pisarzy

Jeden wiersz MIŁOBĘDZKIEJ • NICIEJA o Jurewiczu • Postpunk 1984

Fotografie BEKSIŃSKIEGO • SZEWC, BRAKONIECKI: nowa proza

Poezja: KONTEWICZ, DARWISZ, JAROSZ • 8 Arkusz: Poświęcenia

 

SPIS TREŚCI 6/2025:

2 DZIEJOWA MISJA DONALDA TRUMPA Z Marcinem Fatalskim rozmawia Piotr Gajdziński

8 Piotr Gajdziński: DYSKRETNY SMRÓD NARODOWEGO EGOIZMU

15 Leszek Waligóra: LAJKI NIE GŁOSUJĄ. JESZCZE!

22 Wojciech Łuczak: DŁUGI MARSZ EUROPEJSKIEJ ARMII

28 Marek Orzechowski: GŁODÓWKA W ETERZE

33 Błażej Torański: WIOSNA PISARZY?

39 Krzysztof Uściński: WŁADYSŁAW CZAPLIŃSKI. 120-LECIE PROFESORA

45 Waldemar Kontewicz: WIERSZE

47 MIŁOBĘDZKA: WSZYSTKO JEDNO ZE MNĄ Z Józefem Baranem rozmawia Mirosława Szott

52 George Gömöri: KILKA SŁÓW WIĘCEJ NA TEMAT MIŁOSZA

54 Stanisław Sławomir Nicieja: NOSTALGIA I MITOBIOGRAFIA ALEKSANDRA

54 JUREWICZA

60 PISARZY CZASEM LEPIEJ OMIJAĆ Z DALEKA Z Radkiem Knappem rozmawia

60 Krzysztof Okoński

65 Jakub Skurtys: Z ODLEGŁYCH GMIN WIOSNY

71 Nadźwan Darwisz: WIERSZE

75 Piotr Szewc: NOWE OPOWIADANIA

78 Kazimierz Brakoniecki: OPOWIADANIA Z „NASZEJ ERY”

82 Łukasz Jarosz: WIERSZE

85 Radosław Wiśniewski: NOTATKI Z UNDERGRUNTU

88 Łukasz Gazur: MUZEUM EPOKI NIEPEWNOŚCI

94 Justyna Pobiedzińska: TAJEMNICA, TRANSCENDENT, RZECZY NIEWYJAŚNIONE

100 Patrycja Cembrzyńska: PLASTIKOWE USZY ODTYKAĆ

104 Jędrzej Soliński: DLACZEGO KLASYCY

106 Marcin Adamczak: NA RÓWNINACH WOKÓŁ LAS VEGAS

109 Jan Topolski: TAŃCE GRZYBÓW

111 Jacek Sieradzki: USTAWIENIA RODZINNE

114 Hubert Klimko-Dobrzaniecki: NIE!

115 Mariusz Urbanek: FELIETON CAŁKOWICIE NIEDEMOKRATYCZNY

NAD KSIĄŻKAMI

117 Mieczysław Orski: W ZMIERZCHU

118 Eugeniusz Sobol: CZERWONY SOREL

120 Rafał Różewicz: WSZYSCY POWIEDZIELI TO PRZEDE MNĄ

122 Leszek Pułka: KAPELUSZ Z FANTOMAMI

123 Andrzej Juchniewicz: KTO SIĘ BOI WŁADCY CHMUR?

130 POCZTÓWKI LITERACKIE KAROLA MALISZEWSKIEGO

131 SYGNAŁY: BONHOEFFER, STRAJKI W POLSCE, MUZEUM HIGIENY, HOŁYŃSKA

138 WERNISAŻE

140 INFORMACJE, KOMENTARZE

145 8 Arkusz: POŚWIĘCENIA

 

 

Odrę można czytać także online: na www.e-kiosk.pl www.nexto.pl

 

Wydawcy:
Instytut Książki
Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucja Kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego

 

Wydawnictwo dofinansowane z budżetu Samorządu Województwa Dolnośląskiego

Projekt wydawniczy pod nazwą „Ósmy Arkusz ODRY” w miesięczniku „Odra” dofinansowano przez Miasto Wrocław

Przejdź do treści