Udostępnij:

Dodano:

22.09.2017 12:35

9/2017: TŁUMACZ ZAWSZE PISZE SWOJĄ KSIĄŻKĘ

TŁUMACZ ZAWSZE PISZE SWOJĄ KSIĄŻKĘ

 

Z Maciejem Świerkockim o jego przygotowywanym nowym przekładzie Ulissesa rozmawia Łukasz Kaczyński

 

„Przekład jest nadawaniem imienia” – tak o tłumaczeniu, odwołując się do swoich wojennych doświadczeń, pisał Karl Dedecius. Pan też dopracował się już swojej „filozofii” czy teorii przekładu, widzenia roli i miejsca tłumacza literatury?

– Teorii przekładów oczywiście nie brakuje, ja siebie uważam raczej za praktyka i prędzej podpisałbym się pod czymś w rodzaju dekalogu tłumacza, jak Anna Wasilewska. Choć z pewnymi wątpliwościami, bo wydaje mi się, że można mówić o „filozofii” przekładu i jest to ciekawy obszar refleksji. Mówiąc o filozofii przekładu nie mówimy przecież o czymś, co komentatorzy sportowi nazywają np. filozofią futbolu lub filozofią pięściarstwa, choć kilkanaście lat temu mogłoby to tak zabrzmieć. Dziś można by ją podciągnąć pod filozofię literatury i badać choćby trudność w zdefiniowaniu, czym przekład jest. Takiej w pełni satysfakcjonującej definicji nie mamy i może jest ona nieosiągalna. Ja traktuję przekład jak starogrecką definicję łysego: ile włosów musi wypaść łysemu, by mówić o łysinie. W przypadku przekładu pewnie zadałbym pytanie, na ile podobieństwo przekładu musi się oddalić od oryginału, byśmy mówili o czymś, co przekładem nie jest. To ciekawe kwestie, bo przekład dzisiejszy przybiera różne formy. Niektóre z nich kiedyś nazwalibyśmy parafrazą. W czasach gdy Dedecius pisał swój Notatnik tłumacza, zmieniła się właśnie filozofia przekładu, a teoria na pewno poszła do przodu. Teraz są to rozważania akademickie. Wracając do pytania, pewnie nie mam takiej filozofii, a jeśli mam, to na własny użytek i trudno byłoby się nią dzielić choćby w wywiadzie. Odpowiem tak: na pewno za każdym razem zasiadając do pracy, myślę o tych problemach, zastanawiam się, co ja właściwie robię tłumacząc (śmiech). Dopóki mogę to robić, pozostaje to pasjonującą czynnością.

– W wywiadzie dla „Dwutygodnika”, w którym ujawnił pan pracę nad Ulissesem Joyceʼa, użył pan krótkiej definicji: przekład musi być piękny i wierny. Piękny – wiadomo, ale jak rozumieć wierny: wierny czemu, w jaki sposób wierny?

– To jest kolejna z kategorii płynnych, niedefiniowalnych, które musielibyśmy wprowadzić do dyskursu o przekładzie. Najkrócej mówiąc, rozumiem przez to takie podobieństwo przekładu do oryginału, że da się w nim oryginał rozpoznać. Powstaje pytanie, na ile tłumacz sobie pozwolić, i to też nie jest banalny problem. W praktyce jest znacznie więcej przypadków, gdy mielibyśmy z tym wątpliwości. Przykład, który przychodzi mi do głowy, zresztą autentyczny – najprostsze z możliwych zdań angielskich z pewnej książki dla młodzieży, When I was a little girl…. Jeśli tłumacz pisze: „Kiedy byłam małą dziewczynką…”, to jest okej, poprawnie, wiernie i dosłownie. Ja bym pewnie napisał: „Jak byłam mała…”. Z punktu widzenia polszczyzny nie jest to do końca poprawnie, ale tak mówią małe dzieci. Czy to jest dosłowne? Na pewno nie. Czy jest wierne? Tu już byśmy mogli się trochę spierać, moim zdaniem jest. Jeśli więc mówiłem o pięknie i wierności, to nie wiem, czy moja propozycja byłaby lepsza, ale na pewno zgodna z tym, jak widzę piękno i wierność przykładu. Oczywiście w „Dwutygodniku” trochę zażartowałem, odnosząc się do tego słynnego, wyświechtanego stereotypu, że przekład może być albo piękny, albo wierny – jak kobieta. Co już kiedyś wyśmiał m.in. Stanisław Barańczak, słusznie zauważając, że mogą być kobiety brzydkie i niewierne i tak dalej… Przy czym piękno tłumacz może dodać, bo nie jest to coś, co jest wyłącznie przenoszone. Tłumacz zawsze pisze swoją książkę.

– Czyli wierność za każdym razem jest na nowo, tylko dla tego tłumaczenia, definiowana.

– Tak mi się wydaje. Że każdy akt tłumaczenia musiałby podlegać osobnej dyskusji. Jest jakby wprowadzeniem może nie nowego gatunku, ale nowego egzemplarza do świata tych dziwnych zwierząt, jakimi są przekłady.

– Jak zatem widzi pan tę „swoją” wierność w powstającym przekładzie Ulissesa?

– To jest trudna sprawa, bo z jednej strony widzę, co zrobił Maciej Słomczyński, jak czasem kurczowo trzymał się składni angielskiej, bo nie wszystko, co Joyce robi, było jego pisarskim szaleństwem, to są czasem zdania zwyczajnie poprawne. Jest też trochę przesady w naszym widzeniu Joyceʼa i Ulissesa, trochę za bardzo nadęliśmy ten balon i pewnie ten pierwszy polski przekład też się temu przysłużył, nie tyle przez dochowywanie wierności Joyceʼowi, ile w wielu przypadkach wskutek dosłowności. To, podkreślam, dodatkowo nadmiernie „usztucznia” jeszcze ten – i tak bardzo już trudny w lekturze i odbiorze – tekst. Tego bym chciał uniknąć. Z drugiej strony, wyzwaniem jest niemal w każdym zdaniu oddzielenie tego, co jest robotą Joyceʼa i co należy zachować i inaczej, bo nie tak samo, wykrzywić w polszczyźnie. To powieść pisana różnymi stylami, odwołująca się do różnych epok literackich, więc jak np. mają mówić polscy bohaterowie tej powieści, którzy posługują się, powiedzmy, dublińskim slangiem (nie ma go zresztą tak dużo). Tu się zgadzam z Anią Wasilewską, że raczej nie należy tłumaczyć dialektu przez dialekt, bo bywa to śmieszne, gdy nagle Szkot zaczyna mówić gwarą śląską. Czasem takie rozwiązania może się sprawdzają, bo uchodzą niezauważone. Mnie się wydaje, że należy szukać za każdym razem własnych twórczych rozwiązań, czyli raczej tworzyć taki język. Wydaje mi się, że u Macieja Słomczyńskiego trochę tego zabrakło i ja będę się starał tę lukę wypełnić, ale właśnie nie szukając gotowego ekwiwalentu w polszczyźnie. Nie chciałbym, by dublińczycy Joyceʼa mówili po warszawsku.

– Biorąc się za Ulissesa, czuł pan oddech Słomczyńskiego na plecach? Bo domniemywam, że inaczej pracuje się nad powieścią o takim statusie niż nad inną, która dodatkowo jeszcze polszczyźnie nie została przyswojona.

– Czuję go cały czas, choć w Słomczyńskim nie widzę rywala, bardziej sojusznika. Wiem, co się o nim mówiło i pisało, często są to niepochlebne opinie dla niego i dotyczy to także jego pracy translatorskiej. Dla mnie być może ta praca jest nierówna, ale w wielu przypadkach byłbym go gotów bronić. W Ulissesie w wielu np. leksykalnych kwestiach sprawdził się znakomicie, ma świetne pomysły i bardzo ciężko będzie mi je czymś zastąpić. Jeśli nie będę mógł ich zastąpić, to skorzystam z wdzięcznością, bo zmiana pomysłu tylko dlatego, że ktoś wpadł na niego wcześniej, też nie jest dobrą strategią. Czasem wręcz wpadamy na identyczne lub podobne rozwiązania – bo one się po prostu narzucają. Mam raczej wrażenie, że to jest współpraca i zamierzam dać temu wyraz, jeśli uda mi się tę pracę do końca doprowadzić, we wstępie lub posłowiu do tego przekładu. Zresztą mogę zdradzić, że przewidujemy jedno i drugie: ja napiszę coś od tłumacza i będę się też zwracał z prośbą do któregoś z moich kolegów, szacownych tłumaczy i joyceʼologów, by właśnie poświęcili trochę czasu na uporządkowanie spraw, głównie z nowym przekładem. Planuję go skończyć na brudno za mniej więcej dwa lata. Od tego czasu do wydania książki, przez proces redakcyjny, musi minąć jeszcze trochę czasu, więc trudno mi teraz mówić o datach.

–Pracując nad książką o takiej objętości i rozkładając pracę na tyle lat, może pan pozwolić sobie na swobodniejsze przemieszczanie się po tekście?

– Pracuję oczywiście linearnie, ale sam tekst stawia takie wymagania, że od początku trzeba po nim wędrować. Jego konstrukcja wymaga uwagi związanej z pojawianiem się określonych motywów i elementów, ale wyobrażam sobie, nie tylko zresztą Joyceʼa, a na pewno Ulissesa, jako książkę, którą można tłumaczyć w taki sposób, że nie zaczyna się od pierwszego zdania pierwszego rozdziału. Natomiast na pewno nie jest to książka, którą trzeba zamknąć, zanim spróbuje się jakikolwiek wyimek zaprezentować czytelnikowi – dlatego też tego nie robię.

– Jak wygląda pana metoda twórcza, warsztat tłumacza? Pracuje pan wielotorowo nad kilkoma autorami, obłożony ukierunkowaną biblioteką podręczną, która potem z domu znika?

– Jestem oczywiście obłożony książkami, bez których nie można usiąść do tego przekładu. To, co potrzebne, mam na półkach, resztę zapewnia Internet. Zresztą co chwila pojawiają się nowe propozycje komentatorskie, które mniej więcej trzeba znać. One są pomocne, ale nie zawsze mają wpływ na ostateczny kształt przekładu, bo przecież nie pracuję nad analizą tego tekstu. Mniej mnie jednak interesuje np. faktografia powieści, choć jest to niezmiernie interesujące, nawet jeśli przysparza siwych włosów. Zdumiałby się pan, w ilu sprawach Joyce się mylił. W niektórych przypadkach można stawiać dolary przeciw orzechom, że to są pomyłki faktograficzne, ale w innych można się domyślać – czy też mieć nadzieję – że to są pomyłki jakby zaplanowane, gdy wchodzi w głowy swoich bohaterów. Te pomyłki dotyczą niektórych nazwisk, miejscowości, lokalizacji, czasu, miejsca, sprawdzone przez różnych komentatorów Joyceʼa. W gazetach z 16 czerwca, kiedy rozgrywa się akcja, nie ma niektórych rzeczy, o których on pisze, że są. Jest też kwestia tekstu, wersji, na której się pracuje. Wybrałem wersję sztandarową, ostatnią, nad którą Joyce pracował. To wydanie z końca lat trzydziestych, a potem na tej podstawie Random House wydało opracowany krytycznie tekst na początku lat sześćdziesiątych. Jak wiemy w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych powstało takie trochę kontrwydanie pewnego niemieckiego profesora, nazwisko pomińmy, i ten tekst chciał przez pewien czas uchodzić za kanoniczny. Długo się wahałem, który z nich wybrać, i sam namysł nad tym zabrał mi dużo czasu. Ostatecznie wybrałem ten starszy.

Długo był pan namawiany, by się zająć Ulissesem? Znajdował się on wcześniej w orbicie pana zainteresowań?

– Pewnie chodził on gdzieś za mną, ale samo namawianie nie było jakiś nieustannym wiszeniem na telefonie. Ale gdzieś to wisiało w powietrzu i takie rozmowy prowadzono nie tylko ze mną. Robili to też różni wydawcy, rzecz jasna najbardziej zainteresowany był Znak, obecny wydawca przekładu Słomczyńskiego. Miał to zrobić Zbyszek Batko, już niestety nieżyjący, mój przyjaciel, świetny tłumacz i pisarz. I gdy on zaczynał bardzo wstępną pracę, nawet opublikował dwa rozdziały w latach dziewięćdziesiątych w „Literaturze na Świecie”, to odszedłem od myślenia o tej powieści, chociaż często o tym przekładzie rozmawialiśmy. Sprawa wróciła właściwie dopiero po jego śmierci w 2007 roku. Zrobiło mi się jakoś żal, że ten tytuł mógłby trafić w inne ręce tłumacza i do innego miasta. Już o tym mówiłem, ale widzę wiele analogii między Łodzią a Dublinem, co może się komuś wyda zabawne, że takie motywacje mogą stać za decyzjami tłumackimi. Pewnie nie były one decydujące, ale też brałem je pod uwagę. Poza tym to wyzwanie – minęło już ponad pięćdziesiąt lat od pierwszego polskiego przekładu, warto spróbować go przewietrzyć. Mówię to wcale nie jako miłośnik Joyceʼa. Porównałbym to trochę do chodzenia po górach: czasem idziemy na K2 lub na Annapurnę nie dlatego, że kochamy te góry, tylko dlatego, że jest do zdobycia. Ja kocham literaturę i książki, ale Ulisses nie jest na pewno jedną z tych „gór”, do których najchętniej wracam.

Odsłuchaj treść artykułu
Array ( [post_type] => post [posts_per_page] => 8 [post_status] => publish [orderby] => Array ( [meta_value_num] => DESC [date] => DESC ) [meta_key] => sticky_post [ignore_sticky_posts] => 1 [tax_query] => Array ( [0] => Array ( [taxonomy] => category [field] => term_id [terms] => Array ( [0] => 470 ) [operator] => NOT IN ) ) [category__in] => Array ( [0] => 15 ) [category__not_in] => Array ( [0] => 470 ) )

AKTUALNOŚCI

Dodano: 01.12.2025 11:26

MIESIĘCZNIK „ODRA” 12/2025

Najnowszy numer miesięcznika "ODRA" już w sprzedaży stacjonarnej oraz do poczytania online! pokaż więcej »

Dodano: 24.11.2025 03:20

„ZIMA STULECIA” W SOUND EXPERIENCE

Kto zna muzykę EABS czy Błoto, temu z pewnością nieobca jest "Zima Stulecia" - projekt założony przez Marcina Raka (Cancer G) oraz Marka Pędziwiatra (Latarnik), który łączy jazz i elektronikę. Zapraszamy na prezentację muzyczną “Minus 30°C” do przestrzeni Sound Experience. pokaż więcej »

Dodano: 24.11.2025 03:00

Legnicki Jarmark Bożonarodzeniowy

Magia Świąt w Legnicy powraca! W dniach 12-14 grudnia Rynek Legnicki zamieni się w centrum świątecznej radości i tradycji. Nie przegapcie tej magicznej okazji, aby poczuć prawdziwego ducha świąt w Legnicy. Zapraszamy na jarmark i życzymy wspaniałych wspomnień! pokaż więcej »

Dodano: 24.11.2025 03:00

Premiera spektaklu „Amatorki” Teatru Kombinat

Nowy spektakl "Amatorki" Teatru Kombinat już 12 i13 grudnia na scenie Teatru Współczesnego. Spektakl na podstawie prozy Elfriede Jelinek w ironiczny sposób opisuje współczesne relacje damsko-męskie. pokaż więcej »

Dodano: 24.11.2025 03:00

„W cieniu. Śladami Bronisława Piłsudskiego”

Interdyscyplinarny projekt artystyczno-badawczy twórców i twórczyń z Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, łączący sztukę współczesną z antropologią. Punktem wyjścia są pionierskie badania Bronisława Piłsudskiego nad Ajnami i społecznościami Północno-Wschodniej Azji. pokaż więcej »

Dodano: 24.11.2025 03:00

Koncert Sound’n’Grace w Długołęce

Jeden z najbardziej znanych chórów polskich wykonujących muzykę pop, gospel i soul - Sound’n’Grace - wystąpi 12 grudnia w Długołęce. pokaż więcej »

Dodano: 24.11.2025 03:00

„Jesień” w Teatrze Polskim w Podziemiu. Grudzień 2025

W dniach 12-14 grudnia na scenę Teatru Polskiego w Podziemiu powróci spektakl Katarzyny Minkowskiej "Jesień" - sceniczna adaptacja powieści Ali Smith. pokaż więcej »

Dodano: 24.11.2025 02:00

Jarmark Bożonarodzeniowy – Szczawno-Zdrój

W najbliższy weekend wesoła i świąteczna atmosfera zawita do centrum do Szczawna-Zdroju, gdzie oprócz tradycyjnych ozdób i upominków świątecznych będzie można zakupić tradycyjne bożonarodzeniowe potrawy i przysmaki. pokaż więcej »

Przejdź do treści