2/2018: MARIUSZ URBANEK: SAMORZĄD SAMORZĄDNY CZY RZĄDOWY
Mariusz Urbanek
SAMORZĄD SAMORZĄDNY CZY RZĄDOWY
Jesienią 2018 roku rozpocznie się rozłożona na cztery części bitwa o Polskę. Wybory samorządowe to wybory pozornie najmniej ważne, bo o władzę w gminach z nierzadko kilku-kilkunastomilionowym budżetem, w wyśmiewanych powiatach i nieudolnie imitujących parlamenty sejmikach wojewódzkich. Jednocześnie jednak samorządy to ostatnia reduta, której nie dotknęły jeszcze zachodzące w Polsce od dwóch lat zmiany.
Ostatnia i najtrudniejsza do sforsowania, bo wymagająca przekonania wyborców w blisko dwóch i pół tysiącu gmin, ponad trzystu powiatach i sześćdziesięciu sześciu miastach na prawach powiatów (nie mówiąc o sejmikach). Wyborców tak bardzo zróżnicowanych jak to tylko możliwe, i wbrew pozorom znacznie bardziej świadomych wagi swoich decyzji niż ci, których uwiodła perspektywa dobrej zmiany zaoferowana im przez Prawo i Sprawiedliwość.
Kolejne etapy tej bitwy o Polskę: walka o miejsca w Sejmie i Senacie (2019), wyścig o fotele w Europarlamencie (2019), wreszcie gra o pałac prezydencki (2020) będą konsekwencją tego, co wydarzy się w tym roku. Opanowanie samorządów bardzo ułatwi, jeśli nie zapewni, zwycięstwa na kolejnych etapach, dając w konsekwencji Prawu i Sprawiedliwości władzę na kolejne cztery, może osiem lat. Ale tryumf w wyborach do rad gmin w niewielkich miasteczkach, gminach na końcu świata, powiatach mniejszych niż najmniejsza dzielnica Wrocławia, Poznania czy Łodzi (żeby nie mieszać do nierównej walki Warszawy), może okazać się dla rządzącej koalicji Pawicy Razem o wiele trudniejszy do osiągnięcia. Co wcale nie oznacza, że będzie łatwiejszy dla skłóconej opozycji.
Szable bez właściwości
W wyborach do samorządów o wiele mniej niż w wyborach do sejmu czy senatu będą liczyć się PR-owe zabiegi, obietnice świetlanej przyszłości czy – a może przede wszystkim – umiejętna narracja o elitach, które zawłaszczyły i rozkradły państwo, pasąc się na krzywdzie prostych ludzi. A teraz, idąc drogą wytyczoną pod koniec XVIII wieku przez Targowicę, wzywają na pomoc Europę, w domyśle oddając ojczyznę w ręce zaborcom z Niemiec i Brukseli. Dużo ważniejsza będzie umiejętność rzeczywistego zarządzania niewielkimi pieniędzmi, którymi samorządy dysponują, ale przede wszystkim najzwyczajniejsza wiarygodność kandydatów. Bo w wyborach samorządowych nie zdołają się schować za partyjnym szyldem, nie uczepią się lidera o nośnym nazwisku, który pociągnie za sobą kilka czy kilkanaście tzw. szabel, czyli wybrańców pozbawionych właściwości, za to wdzięcznych za zapewnioną na cztery lata posadę i pieniądze. Będą musieli stanąć przed sąsiadami tego samego miasta, tej samej ulicy, a może nawet z tej samej kamienicy.
Bo największa nawet centralizacja nie zmieni faktu, że to w samorządach będą rozstrzygane kwestie budowy i dofinansowania żłobków, lokalnej komunikacji czy łatania dziur w chodnikach. Kwestii mało fotogenicznych i raczej nie dających okazji do wygłaszania podniosłych mów o narodzie, chrystianizacji Europy, chorobach, które przywloką do Polski uchodźcy. Jakby to nie zabrzmiało w uszach polityków PiS boleśnie, a w uszach opozycji obrazoburczo, przeciętny obywatel może przez całe życie obchodzić się bez Trybunału Konstytucyjnego i Krajowej Rady Sądownictwa, ale bez organu, który zadba, by wywieziono śmieci i dostarczono do grzejników w jego mieszkaniu ciepło, już nie. Do tego potrzebne są prawdziwe samorządy. (…)
Więcej w lutowym numerze „Odry”