Udostępnij:

Dodano:

01.04.2025 14:29

8 ARKUSZ. 4/2025

Pop MM

ÓSMY ARKUSZ ODRY

AKCJA: MIASTO

 

Dla jednych – tętniące energią, pełne dynamizmu i wyrazistych kontrastów, dla innych – przytłaczające, chaotyczne i obce. W pulsującym molochu, który zarazem inspiruje i budzi niepokój, zachwyca swoją odmiennością, a jednocześnie potęguje poczucie anonimowości, nic nie jest stałe ani oczywiste. Możecie się o tym przekonać, sięgając po kwietniowy numer Ósmego Arkusza, w którym Kamil Galus, Karol Płatek, Hanna Janczak, Victor Ficnerski, Sebastian Sokołowski, Małgorzata Osowiecka-Szczygieł, Łukasz Suskiewicz, Miłosz Fleszar oraz Kamil Figas przenikają na wskroś złożoną tkankę miejską, ukazując jej różnorodne warstwy. To nie tylko smog, hałas, korki i patodeweloperka. To także ukryte w postindustrialnej przestrzeni betonowe labirynty, zadymione speluny, niszczejące murale, hipnotyczne neony, opustoszałe hale i magazyny – miejsca, które wymykając się wszelkiej klasyfikacji, tworzą alternatywną topografię miasta.

 

Redakcja Ósmego Arkusza 

grafika  Paweł Król

 

 

 

Kamil Galus

 

/

 

Kontakt wzrokowy. Korek do skrzyżowania.

Względny zasięg i wraz z ciepłem całe wieki.

 

Ludzie śpiący na pożyczonych ramionach,

żar lipca i lepkie dłonie dwóch kanarów.

 

Trening głupa, bo zgubiłem bilet w Dallas.

Transport publiczny bez strachu nie istnieje.

 

 

//

 

Namalowany sprayem Big Milk na Times Square,

całkiem szare skóry małego formatu,

 

światło w gablocie i mój olbrzymi księżyc.

Powiedziałem wtedy: przynajmniej dorosły.

 

Coś mam na gaz, a podobno nawet na prąd.

Arsenał lotniczy podwórka pod kluczem.

 

 

///

 

Tylko zimą wyglądam na tamte lata.

Ohydne architektury, jak tytan, gwóźdź,

 

spełniają szczelnie zamknięty obowiązek.

Po bruku gubię krok, ale wierzę w kompost.

 

Tak, jadalny glock rozpłynął mi się w ustach.

Tak, wypluwałem posypkę z prochu na stół.

 

 

////

 

Szron z gabardyny uderza na monobrew.

Świta, a wilgoć wywołuje smród i głód.

 

W tym miejscu zazwyczaj pojawia się żarcie.

W tym miejscu jest mięso przyniesione w pysku.

 

W tym miejscu zazwyczaj pojawiają się psy.
W tym miejscu mogły być psy, ale nie będzie.

 

 

////

 

W plombach obu szóstek tli się brzeg asfaltu.

Poranki bywają dobre, proste i nie.

 

Kpina. Z tubki po paście zniknęły jeny.

Modlę się o słodki sok pomarańczowy.

 

Konieczny dialog prowadzi mnie do celu.

Luźny sparing wchodzi w nawyk, podoba się.

 

 

 

Karol Płatek

 

Świadectwo, które trzeba by dać

 

Powiedz to prościej:

deweloper, episkopat, najniższa

krajowa.

 

Na koniec ewentualnie

kilka otrzeźwiających makabr:

 

zastrzelony CEO,

Los Angeles w płomieniach

i może jeszcze jakaś bardziej

 

zawoalowana groźba; dla przykładu:

 

że kaszmir też się kulkuje.

 

 

Rachunki

 

spojrzeć wyniośle wskazać palcem

i przemówić

teraz gaz teraz prąd teraz czynsz

i niech się stanie

 

na kanapie wyciągnięty

bóg starotestamentowy

 

 

Ryan Gosling

 

Życie to nie amerykański film, jak powiedział mi raz

pewien bezdomny, gdy rozmyślałem nad bliskością

chodnikowych płyt.

 

 

Trzy esemesy, co uratowały dzień

 

Właśnie słucham przesłodkiej rozmowy dwóch babć o tym,

że miłość można sobie wymodlić i tak jedna z nich poznała

najpiękniejszego człowieka. Obie są takie malutkie i sobie

szepczą do uszu, jak małe dziewczynki.

 

A teraz dzielą się krówkami.

 

Oczywiście po gangstersku, jak narkotykami,

spod rękawa.

 

 

SOR na Wołoskiej

 

Pewnie daleko do rekordu, ale dwadzieścia godzin

to też już raczej coś. Do tego trzeba doliczyć punkty

za styl: to patrzenie w okno (spojrzenie klei i maże),

te reminiscencje (Hubert pierwszy raz przyuważony

w Planie), przemyśliwania (zdążysz na lodzie dostać

odleżyn?), to remiksowanie wiekopomnych kocich

kłótni („Nie odzywaj się do mnie przynajmniej przez

jedno życie”). Żeby się tylko zanadto nie zgarbić. Nie

szarpnąć kroplówką. Jak debiutujący, średnio rozgarnięty

ministrant tymi, rozumiesz, śmiesznymi dzwonkami.

 

 

Wiersz, w którym koniec świata

 

Więc to jest nasza rejterada, nasze nagłe zniknięcie w klasztorze

za siedmioma górami: cypryjski hotel wielki jak meteor, błękitna

opaska na nadgarstku, piña colada jak marskość wątroby,

wieczorami bingo z brytyjskimi emerytami na przepastnym tarasie,

a chwilę później Rod Stewart Tribute – marynarka w panterkę,

spodnie ze skaju. Było pięknie, nie ma co kręcić. Po powrocie

czujemy się permanentnie spóźnieni, jesionka w maju. Kolacje

jadamy przy ognisku, przyglądając się spadającym samolotom.

Tak to się skończy? Tęsknotą za leżakami, lękiem przed wtorkiem?

Przykre, ale są i jaśniejsze momenty, kredki świecowe rozsypane

dookoła. Bo może jednak uda się skolonizować Marsa? Wyobraź sobie

miasto, w którym więcej jest placów niż ulic. Albo chociaż spotkajmy się

w Montauk, jeśli podbiegniemy, może jeszcze zdążymy na pociąg.

Będziemy katalogować materiały, porządkować głowy:

eternit na dach, złoto na później, lateks na szczęście.

 

 

Hanna Janczak

 

Ruch wody

 

dla Marioli Abkowicz

 

w kuchni zalega dużo śliwek. przenoszę je z pokoju

do pokoju. ich zapach służy miłości. bo istnieje czas

w którym mam lepkie ręce a potem spokojna idę na miasto.

autobus potem tramwaj. kosmiczna energia

to dziura w swetrze na łokciu. wdech i wydech.

 

wydaje się że nie istnieje nic prostszego.

 

na drugiej półkuli komuś pęka serce. ktoś inny trzyma się framugi

i strasznie się boi. z serca wypadają cytryny próbujemy je łapać.

jeden owoc kończy w kałuży inny pod kołami samochodu.

jest nam smutno więc kupujemy batony.

 

 

Światło ma nieskończenie wiele zastosowań

 

i mroczny jest listopad, w którym przyjeżdżam na wulkanizację

do kuzyna Grześka, syna niedawno zmarłego wujka Tadka,

który z buddyjską cierpliwością zmieniał opony i nosił

umierającą ciotkę Grażynę na rękach, gdzie spotykam brata

mojego nieżyjącego ojca Stanisława,

Janka, który ma tak samo wielkie uszy i trochę podobną

głowę, jeżeli patrzeć od tyłu, ale nie da się cały czas

patrzeć na uszy i od tyłu.

 

 

kawa

 

Stół ma ceratę a szklanka tkwi w koszyczku, zaś wujek opowiada

jak dwie godziny oddechem ogrzewał w dłoniach modraszkę

Wyrżnęła łebkiem o maskę samochodu, którą tak beznadziejnie

otworzył

 

Przed wojną mieszkali tu Niemcy, zostawili dom mojej babci

Jasne, że nie zostawili Po latach ich dzieci albo wnuki

przyjechały Zobaczyć, czegoś szukać

 

Teraz siedzimy razem i słońce plami podłogę

Weź, mówi wujek i podaje ostatniego pomidora ze szklarni

Zjedz, wyciągnij i ususz pestki Posadź na balkonie

To jedyny gatunek, którego nie ima się zaraza ziemniaczana

 

 

Marzec.

 

Ulubione słowa na dziś: obieg, rykoszet, cyrkiel. A teraz przepraszam,

bo mnie ciśnie i to raczej ujście serca. Wziąć tabletkę? Uzbroić się w parasol?

 

Myślę o terapeutce, czy nie prościej byłoby ją wymienić na schron

albo latający dywan. Znasz to: pod balkonem dwa psy kłócą się o patyk,

 

zaś naga kobieta robi z ciała rzeźbę. Mogłabym się gapić godzinami.

W sklepie chciałam mieć wszystko choć niczego nie potrzebowałam.

 

Dzień pełen strzępów snu. Słońce wilgotne i nie kończy się wyraźnie.

 

 

 

Victor Ficnerski

 

[jakiekolwiek paliwo dostępne]

 

miewałem pokoje tak ładne że chciałem je kupić
miewałeś takie [?] nie: a ja nie mam pieniędzy: jedynie zawłaszczenie
przechwycona lotność gibki język poświst w uszach
i ani jednej czystej emocji i ani
jednej osoby która by się nabrała
na moje sumienie i niedeklaratywność głupoty
i ani jednej szczerej nuty: ucho i dwie wątroby
jakiekolwiek paliwo dostępne: następny wiersz będzie o tobie

 

 

[przyszła i powiedziała]

 

nie interesuje mnie Polska ani żadne z was: waszych zwierząt
czyje szczęście trzymasz dzisiaj w dłoni: i kto jest bohaterem
twojego wypoczynku: pamiętasz lato w zębach
jesień w butach [?] nie pamiętam: to widać

 

przemocowcom

[ ]

i nawet tutaj będą ci mówili: zbierz oko z podłogi on lubi
obrażać psy i ludzi i ludzi-psy: on macza usta
w kobietach i bieżniku: pije i przemawia
w co ledwie chodnikowym stylu

 

 

Akku ist leer
pracownik berlińskiego magazynu wierteł

a teraz wymień trzy doświadczenia które opróżniają duszę:
jeden ona jest ładna i jest Niemką: słowem nie będę dwa
człowiekiem: nie będziesz człowiekiem poza trzy
tanie fatałaszki i kuper mewki

[spacer nocny]

odbyłem: kładłem się spać spalony słońcem po obławie
falsetem lub dyszkantem mówiąc: odurzony nie palę
jedynie wąchałem: wąskie lisie alejki
zapach taniej frytury

 

 

 

Sebastian Sokołowski

 

konsekwencje

 

byliśmy pierwszym i ostatnim

skrawkiem ziemi na którym

mogło powstać coś z niczego

luksusy stawały się zbędne

obcy mieli nas za ludożerców

kolejne pokolenia stosowały różne techniki

budowlane rzemieślnicze i inne

mniej lub bardziej zaawansowane

młodzi nie poddawali się nie wiedzieli nic

o zabijaniu ani o pierdolonej mikromanii

starzy nie śpiąc nie jedząc gubili wiedzę

o legendarnym początku

 

 

wolność

 

odlany z brązu heros wyglądał jakby przed

chwilą zdeptał świat choć ewidentnie był starym dziadem

oszustwa w tamtych czasach były kosztowne

pomniki i superprodukcje filmowe były dobrymi inwestycjami

(tak uważano) gdy jakimś cudem nadeszła wolność i uzyskano

dostęp do akt okazało się że pierwowzór wcale nie był

taki święty dość szybko znaleźli się naoczni świadkowie

co w mgnieniu oka zaspokoiło żądny sprawiedliwości lud powietrze

jak zawsze było ciężkie wyznawców starego systemu podobno

ogarnął wstyd powoli łączono nowe ze starym powiedzmy

że starano się to robić w nie najgorszym stylu

Warszawa, 16 stycznia 2024

 

 

ciemno

 

przeżyli tylko wielcy

bohaterowie typu rambo

ruch oporu niedobitków

(ze swoją zabawną nazwą)

prowadził wojnę partyzancką

i nie miał żadnych szans

migotania i błyski docierały

z najciemniejszych miejsc

strategia spalonej ziemi

pozwalała na odbicie

jakżeż pożądanych

nienależących

do nikogo terenów

 

 

słowiańska mitologia

 

nasz pierwszy władca który istnieje jedynie w bajkach

lub co najwyżej w przekazywanych ustnie legendach

zmarł na nieuleczalny od zawsze syfilis

 

w dniu w którym niechlubnie odszedł z tego świata

jego żona wyrwała sobie wszystkie włosy z głowy

i do końca życia była łysa

 

niemniej jednak właśnie dzięki jej staraniom udało się

sprowadzić z zagranicy armię fachowców

którzy zbudowali piękne miasta w nowo powstałej krainie

 

aż trudno uwierzyć że niektóre z tych miast istnieją do dziś

 

 

 

Małgorzata Osowiecka-Szczygieł

 

Duże dzieci, Piotrków Trybunalski

 

Zatrzymałem bilet trzygodzinny jako dowód rzeczowy:

od zawsze wiedziałem,

że jeździsz do domu przez Łódź.

Matka ostrzegała przed życiem, ale ty swoje:

drewniany łamaniec i przytulanie betonu pod mostem,

emocje, aż brakowało miejsca na tlen.

Twoje graffiti mówiło, jak żyć, i to było proste –

zawsze wygrywało ze słojami z rosołem (zaprocentuje ci, dziecko,

radziła). Żeby upamiętnić, grzebałem pod śniegiem.

Inaczej niż ty. Do dziś czekam,

aż wykiełkują.

 

 

O 8:15 oglądałem miasto z fusów

 

Ten za oknem to na pewno kosmita albo duch.

Torebkę z Wonder Woman mogą mieć tylko oni.

A my lubimy sobie wróżyć, robić zacieki

termosem na sprawdzianach

z jedną poprawną odpowiedzią.

Kochać się długopisami. Podpalać

przerwę w Mordorze na minus pierwszym,

gdy graffiti głosi: „Warszawa – pany.

Miasto wszystkich obcych”.

Piętnastominutowa przerwa nigdy nie była

krótsza niż dzisiaj.

 

 

 

Łukasz Suskiewicz

 

Balast

 

Kiedy przywieziono go w nocy do szpitala, miał 2,5 promila. W dzieciństwie rzadko go widywałem – pracował za granicą. Jego jedyną zaletą były słodycze. Nieładnie pachniał. Matka sadzała mnie na jego kolanach. Schodziłem, kiedy przestawał mnie ściskać. Drapał mnie brodą po twarzy. Miał 84 lata i wypijał butelkę wódki dziennie. Całe życie pił i go to nie otępiło. Niczego nie czytał. Nie oglądał telewizji. Wszystko go nudziło. Zaczynał popołudniami. Do tego czasu czekał, jak krokodyl, cierpliwy, zastygły. Spadł ze schodów. Matka powiedziała mi o tym przez telefon. Narobił jej kłopotu – była plama krwi – musiała sprzątać. Wstydziła się przed pielęgniarzami. Odwiedziłem go po trzech dniach. Leżał na neurologii. Facet przy oknie był nieprzytomny, z rozdziawionymi ustami, wdychał, wydychał, jak urządzenie z filmu Lyncha. Pielęgniarka karmiła go łyżką. Powiedziała: niech pan popije kompocikiem. I wlała kompocik do wnętrza oddychającego urządzenia. Miałem dwanaście lat, kiedy ojciec uderzył innego pijaka. Pamiętam miejsce, w którym to się stało, koło przedszkola. Blokowiska budowano jak makiety z klocków, pośrodku szkoła, przedszkole, przychodnia. Ojciec walnął tamtego faceta pięścią. Czterdzieści lat później pamiętam trzask. Nigdy nic nie powiedział na ten temat. Dla niego nic się nie stało – tamten upadł na ziemię. Może nazajutrz już nie pamiętał? A ze mną zostało to na zawsze – człowiek, którego nazywają moim ojcem, bije innych ludzi. Człowiek, którego nazywają moim ojcem, śmierdzi wódką (papierosów nie palił). Człowiek, którego nazywają moim ojcem, nigdy nie powiedział mi nic o sobie. Człowiek, którego nazywają moim ojcem, nigdy nie powiedział mi nic o mnie. Wpadł w szał, kiedy przyniosłem do domu prezerwatywę (nie wiedziałem, co to, byłem dzieckiem). Dał mi ją jakiś facet, koło szkoły, mówiąc, że to balon. Ojciec ciągnął mnie za ramię. Nie nadążałem przebierać nogami. Mówił: pokażesz mi go. Ale tamtego już nie było. Czułem się bardzo winny. Na pierwszym roku studiów, matka powiedziała, że ojciec uważa, że mnie wyleją. Chyba wtedy zauważyłem, że studiuję – gniew jak kauczukowa piłeczka, z nieokiełznaną trajektorią. O promilach powiedziała mi lekarka. Pytałem, dlaczego nie wypisują go na weekend. Patrzyła w dokumentację. Powiedziała: powinien pan bardziej zadbać o ojca… Znowu blokowisko. Miałem piętnaście lat. Przyszedł sąsiad. Powiedział: twój ojciec leży koło śmietnika. Może zamarznąć. Ciągnąłem go po śniegu. Jak sanki. Nie rozglądałem się na boki. Jak pokutnik. Później unikałem tego sąsiada. Lekarka powiedziała, że nie wypisują go, żeby krwiak się wchłonął, zanim wróci do starych nawyków. Miał ładny widok z okna: na park, rzekę, ławki. Jakby nie był w szpitalu, tylko w sanatorium. Leżał w pampersie – facet, który nokautował jednym ciosem – nie chciał jeść, bo wstydził się wysrać przy pielęgniarkach. Obok leżał mężczyzna, który cały czas żartował. Ciągle ktoś do niego przychodził, żona, dzieci, wnuki, i nie kończyły się tematy, gadali i gadali, szeptali sobie szyfry, i wciąż się śmiali, śmiali. Żona tego faceta, wesoła jakbyśmy byli na przyjęciu a nie na neurologii, powiedziała do ojca: od razu pan weselszy, jak syn przyszedł. Przez chwilę myślałem, że z nas kpi. Nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. Sprawdzałem wiadomości w telefonie. Ci ludzie gadali, kiedy przyszedłem, i gadali, kiedy wychodziłem. Ojciec spytał: co u ciebie? Powiedziałem: nic nowego. Chował butelki przed matką. Jakby fakt, że nie wiedziała, ile wypił, coś zmieniał. 2,5 promila o drugiej w nocy! Ile miał rano, kiedy jechał do sklepu? Czy następnym razem zabije kogoś na przejściu? Gdy wychodziłem, kobieta powiedziała: niech pan odwiedza tatusia.

 

 

Miłosz Fleszar

 

Święto

 

 Gryź sen w tętnicę, dmij aż światło odejdzie

                    od kości, aż wyspa obróci się nocą do góry.

 

Te słowa rzucały cień na moje dzieciństwo

jak zachodzące słońce. Bałem się, że ściągnie

za sobą kontury z twarzy mamy (czasem widzę,

gdy faluje w ciemności), że wchłonie kolory

z wymyślnych koszul ojca. Lęk strzela

po trajektorii fajerwerków, rozsadza niebo,

które chce runąć. Odrętwiały w tej myśli

pragnę, by księżyc zerwał się ze sznurka,

wybił w ziemi dziurę, przez którą będziemy

machać kuzynowi z Nowej Zelandii.

Chociaż rewersem zamachu grawitacji

jest chyba wgniecenie kończyn i oczu

do środka; obawa, że zobaczę siebie

od najgorszej możliwej strony.

 

 

Na biało

 

Chcę zrywać skórę z budynków, zaszyć się w ciepłej krtani,

gdzie otuli mnie b-moll i parująca ziemia. To moment,

kiedy czuję tętent kopyt pod moją skórą,

 

poroża napierające na siebie w tańcu. To wzgórze,

które przerasta mnie od środka, rozrywa płuca,

nadyma serce. Te okazuje się być klatką,

 

gdzie trzepocze stado. Literuje imię,

pod którym przebiegamy w popłochu.

W dolinie znajdujemy ciszę i spokój.

 

Na miejscu myślę o tym, jak wydobyć skręt

z błyskawicy, przełożyć go na miękkość

twoich włosów – przeczesać palcami

 

tajfun. Jestem tylko ciałem,

w którym płoną hektary,

ukrwionym znakiem,

 

w który wetknięto odrobinę dźwięku.

Kręgosłupem, gdzie zamieszkały

cyfry i kolor. Rozmaż mnie po niebie,

 

pomaluj na biało.

 

 

***

 

zawiązuję głód u nasady, przenicowana przez światło,

rozlana w koryto, w którym kiedyś skryła się czerwona armia.

myślę o czarnym śniegu na języku, rozpaczy wulkanu.

byłem kontenerem na haku, skłotem dla przegnanych pogan.

dawniej śladem po miejscu, gdzie dało się słyszeć ziewnięcie

eksplozji. bądź prędkością pocisku, ścianą białego dźwięku,

gdy stanę się muzyką — leniwie płynącą w powietrzu.

 

 

Kamil Figas

 

ZWOLNIJ, POPATRZ

 

Nie powiem niczego nowego, jeżeli stwierdzę, że poetyckim debiutantom jest trudno. Połowy, konkursy na pierwszą książkę, poszukiwanie wydawcy, który nie będzie bał się zaryzykować wydania autora znanego do tej pory co najwyżej z publikacji w czasopismach. Taką drogę przeszedł Miłosz Fleszar, laureat Połowu Biura Literackiego z 2022 roku, a także nominowany do nagrody głównej w XXVIII Ogólnopolskim Konkursie im. Jacka Bierezina, by w końcu w Łodzi odnaleźć dom dla swojej pierwszej książki. Ale dlaczego właściwie zaczynam tę recenzję od krótkiego przybliżenia drogi, przez którą tom musiał przejść, aby mógł ujrzeć światło dzienne? Ponieważ jest to książka o drodze – na co wskazuje już sam tytuł tomu.  Droga ta przebiega przez miasto, które nie jest jedynie anturażem, lecz poddanym dogłębnej obserwacji organizmem.

Podmiot liryczny, który opisuje miasto i dziejące się w nim wydarzenia, nie ma w sobie nic ze specyficznej figury nomady. Już bliżej mu do paryskiego flaneura, spokojnie przemierzającego nowoczesne pasaże, przypominające „szklany las” (s. 11), po którym wędrówka powoli staje się udręką, bo miasto przeobraża się w nieprzyjemne miejsce  – bagno, w którym musi brodzić. Podmiot Fleszara niczego jednak nie ocenia, nie wartościuje przemian czy kierunku, w którym miasto zmierza. Ogranicza się do krótkich komentarzy, które wypowiada, gdy przystaje na chwilę: Spójrz, jak krzywi się niebo, / kichnięciem rozbiera świątynię. Spowolnienie akcji charakterystyczne jest zresztą dla większości wierszy z tego tomu.  Kontrastuje to z codzienną wizją miasta, w którym obrazy czy sytuacje zmieniają się z minuty na minutę, każdy z przechodniów zaś porusza się szybko, często nie zważając na to, co się wokół niego wydarza. Najbardziej pod tym względem wyrazisty jest liryk Inferno clubbing, w którym wraz z podmiotem przenosimy się do klubu tanecznego. W nim czas płynie zwykle w szalonym tempie, uczestnik imprezy zaś, będący często pod wpływem środków odurzających, pamięta jedynie migawki z wieczoru. Tymczasem osoba mówiąca w tekstach Fleszara zwalnia tempo i wycisza muzykę. Ma czas, aby przyjrzeć się wnętrzu kuli dyskotekowej czy ciałom tańczących ludzi, których sylwetki wygięte / w łuki i łuny padają z ciał (s. 10), sprawiają wrażenie, jakby oglądało się aktorów pantomimy, a nie imprezy klubowej.

W tomie zdarzają się jednak momenty, w których akcja przyśpiesza. Jest to jedynie chwilowe przyśpieszenie w obrębie utworu, nigdy coś większego od epizodu Biegniemy gromadą, niosąc świt na skroni, / gdy z kaplic startują jesienne fajerwerki –  to zdanie oprócz zdynamizowania wiersza, między innymi poprzez wykorzystanie czasowników „biegniemy” czy „startują”, czego konsekwencją jest wytworzenie pewnych obrazów kojarzonych z ruchem, rozpoczyna moment buntu w jedynym wierszu z tomu, który wyłamuje się z obrazowego opowiadania o rzeczywistości. Proliferacja:

 

Chcemy wykrzesać z ust tlący się kolor,
wybiec przed szereg z terakoty i zaśpiewać:
borem, lasem, tandarei. Wyczesując płomień:

kroczyć przez pustynię, gasić wapno językiem,
gdy szalę przechylają szron oraz rdza.
Biegniemy gromadą, niosąc świt na skroni,

gdy z kaplic startują jesienne fajerwerki.
Wykręci się kule, napnie bieguny, odnajduje puste

żyły wśród tkanek i nagłe drgnięcia splotu.
Krwiste salwy z mięśni.

Ran jest wiele, ale w domu najwięcej.

 

Wiersz ten przynosi niewielką zmianę w opisywaniu rzeczywistości. Już po tym utworze tu i ówdzie zaczynają pojawiać się delikatne, ciągle obrazowe i niczego niekomentujące frazy, które a to zahaczają o problemy społeczne (bosy mężczyzna / dłubie w sercu lasu – problem bezdomności), a to przekazują informację o panującym systemie społeczno-gospodarczym (oddech garnituru nad miastem – mowa oczywiście o kapitalizmie).

W parze ze spokojnym obrazowaniem idzie sentymentalizm osoby mówiącej. W sposób sentymentalny spogląda ona zarówno na miłość, jak i na przeszłość. Da się to zauważyć po pierwsze w wierszach onirycznych, takich jak Sen Mahometa, w którym została podjęta próba zarówno rozszyfrowania DNA, co sugeruje czytelnikowi widmowe ujęcie obiektu pożądania (Fleszar ani razu nie podaje cech osobniczych, nawet tak ogólnych jak płeć), po drugie w utworach, w których autor zamyka swoją miłość w przedmiotach: Przetrwa twoja rzęsa w bursztynie, fantomowe usta na suficie. Pisarz, niczym XIX-wieczna paryska burżuazja w tekstach Waltera Benjamina, zbiera po niej pamiątki przypominające pudełka, w których ukryto coś z esencji danej osoby. Pozostaje po niej wszystko, nawet najdrobniejsze ślady obecności, jak wspomniane „fantomowe usta”. W ten właśnie sposób dokonuje się fetyszyzacja obiektów –  bo są pamiątką po kimś bliskim. Taka sytuacja dotyczy nie tylko osób, wobec których zadziałał Eros. Wiersz Belfrze, który opowiada o przemijaniu, stanowi również sentymentalną laurkę dla dawnego nauczyciela (nawiązując w warstwie tematycznej do wiersza Herberta Pan od przyrody). „Namaszczony kredą” jest postacią z innego, dawnego życia, osobą wywyższoną, wyidealizowaną.

Miasto w ostatnich latach staje się coraz częściej „bohaterem” tomów poetyckich, zaś miłość od zawsze stanowi jeden z wiodących tematów liryki. Oglądane są one jednak w sposób „turystyczno-fotograficzny” – przejście od jednego elementu, błysk flesza, przejście do elementu drugiego – co skutkuje powierzchownością i powtarzalnością miejskich widoków. Taki sposób spoglądania na miasto – rozumiane jako dzieło sztuki – pozbawia je benjaminowskiej aury, a zatem obywa się bez pewnego, choćby minimalnego oddalenia. Tymczasem dwudziestotrzyletni poeta, dzięki omawianemu już zwolnieniu i uważnemu oglądowi, ponownie wiąże ze sobą czas i miejsce, a co za tym idzie, odzyskuje dla miasta jego indywidualną aurę (jest to zresztą największa zaleta tego tomu). W podobny sposób traktuje sentymentalny eros, zamknięty, jak już wspomniałem, w zindywidualizowanych przedmiotach. Fleszar eksponuje zarówno jego indywidualność jako przedmiotu (dzieła sztuki), jak i jednostkowość doświadczenia, które się za takim przedmiotem kryje, przywracając  mu element kultowy.

Wspomniany sentymentalizm pozwala twórczość Miłosza Fleszara umieścić choćby obok twórczości Czesława Miłosza. Miejsce, o którym opowiada Fleszar, podobnie jak Litwa z Doliny Issy, jest nostalgicznie wyciągnięte z zakamarków pamięci. Stosowanie „wygiętych” figur: łuków, elips, okrągłości (zobacz: choćby wspominany już Inferno clubbing), widocznych także w formie graficznej (w postaci zapisu tytułów wierszy „U” i „O”), również łączy poetykę młodego pisarza z poetyką autora Dalszych okolic. Przy czym z powodu zmiany myślenia o poezji po roku ‘89., do które doszło za sprawą m.in Andrzeja Sosnowskiego czy Marcina Świetlickiego, należy zadać pytanie o aktualność i wtórność takiego sposobu ekspresji literackiej. I rzeczywiście, czytając tom Fleszara, nieustannie ma się wrażenie, że to już było, że nad Sekstansem unoszą się krzaczaste brwi noblisty, a w tle zataczając się, lekko przemierza świat Pan Cogito. Czy Fleszar będzie zatem Czesławem naszych czasów? Raczej nie (obym się mylił!). Czy czytanie Sekstansu daje całkiem sporo estetycznego dobra, jak i nieco satysfakcji intelektualnej? Raczej tak. Obierzmy zatem wraz z autorem, lub wbrew niemu, kurs i wkroczmy powolnym krokiem w miasto, spoglądając na nie od wielu stron, nie spodziewając się co prawda ekstatycznej nocnej imprezy na jego ulicach, lecz spokojnej weekendowej wycieczki.

Miłosz Fleszar: Sekstans, SPP oddział w Łodzi/Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2024, s. 40.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

AUTORKI I AUTORZY NUMERU:

 

Kamil Galus – poeta, redaktor, animator. Autor czterech książek poetyckich: Trzęsawiska (2017), Zaduch (2019), Iskanie felgi (2021) i Homerun fiesta (2024). Laureat stypendium Fundacji im. Stanisławy Fleszarowej-Muskat (2019). Założyciel i redaktor czasopisma literackiego „Strona Czynna”. Mieszka w Gdańsku.

 

Karol Płatek –  redaktor, recenzent (m.in. „Lampa”, „Fabularie”, „Twórczość”), poeta (m.in. „Pole”, „Afront”, „Helikopter”). W 2024 roku, dzięki wygranej w I Ogólnopolskim Konkursie na Książkę Poetycką FONT, zadebiutował zbiorem wierszy pod tytułem Powolne ruchy roślin. Z Warszawy.

 

Hanna Janczak – wydała dwa zbiory wierszy Lekki chłód (2015) oraz Jeszcze ciszej (2018). Publikowała w różnych czasopismach literackich. Syn, dwa koty, rower. Mieszka i pracuje we Wrocławiu.

 

Victor Ficnerski – poeta, prozaik. Autor książek: w tym mieście (2022), Speedrun Pop (2024), [kradłem od wszystkich] (2024).

 

Sebastian Sokołowski – poeta. Autor tomów Atrapy Dajmoniona (2004), Strefy milczenia i nie (2014) oraz Końcowe odliczania (2018). Mieszka w Warszawie.

 

Małgorzata Osowiecka-Szczygieł – poetka, psycholożka i wykładowczyni; doktorka nauk społecznych. Naukowo zajmuje się wpływem odbioru poezji na myślenie twórcze. Wydała dwie książki z wierszami: Plama na świecie (2023) oraz Molochy i mola (2024). Mieszka w Sopocie.

 

Łukasz Suskiewicz – wydał m.in. zbiory opowiadań Zależności, Hotele. Trwają pracę nad wydaniem powieści Kauri. Mieszka w Częstochowie.

 

Miłosz Fleszar – zadebiutował książką poetycką Sekstans (2024). Nominowany do nagrody głównej w XXVIII konkursie im. Jacka Bierezina. Laureat Połowu poetyckiego w 2022 roku.

 

Kamil Figas – student filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Okazjonalnie pisze poezję, którą publikował między innymi w “Zakładzie”, “Epei”, “Fabulariach” czy “Helikopterze”. Jego teksty krytycznoliterackie można przeczytać na stronie “Notatnika Literackiego” i w “Stonerze Polskim”.

 

 

 

 

Redakcja ÓSMEGO ARKUSZA ODRY:

Krzysztof Śliwka

Kontakt: osmy.arkusz.odra@gmail.com

Projekt

Wydawca

Odsłuchaj treść artykułu
Array ( [post_type] => post [posts_per_page] => 8 [post_status] => publish [orderby] => Array ( [meta_value_num] => DESC [date] => DESC ) [meta_key] => sticky_post [ignore_sticky_posts] => 1 [tax_query] => Array ( [0] => Array ( [taxonomy] => category [field] => term_id [terms] => Array ( [0] => 470 ) [operator] => NOT IN ) ) [category__in] => Array ( [0] => 15 ) [category__not_in] => Array ( [0] => 470 ) )

AKTUALNOŚCI

Dodano: 29.05.2025 12:00

Nadzwyczajna Gala Operetkowa

Z okazji jubileuszu 70-lecia sztuki operetkowej we Wrocławiu, zapraszamy na Galę, podczas której usłyszmy największe przeboje wokalno-instrumentalne tego gatunku. Dwa spektakle odbędą się 29 maja w Impart Centrum. pokaż więcej »

Dodano: 28.05.2025 13:49

Fotorelacja z XXXIV Międzynarodowego Festiwalu „Maj z Muzyką Dawną”

Zapraszamy do obejrzenia fotorelacji z XXXIV Międzynarodowego Festiwalu „Maj z Muzyką Dawną”, który odbył się w dniach 11-26 maja 2025 pokaż więcej »

Dodano: 13.05.2025 05:00

Seminarium: Dziedzictwo kulturowe. Utrapieniem czy szansą rozwojową regionu?

Zapraszamy właścicieli obiektów zabytkowych, przedstawicieli samorządów oraz instytucji kultury z powiatu strzelińskiego do udziału w konferencji poświęconej roli dziedzictwa kulturowego w budowaniu lokalnej dumy i wzmacnianiu tożsamości. pokaż więcej »

Dodano: 13.05.2025 05:00

FOTOSTORIE #6/6 NATELA GRIGALASHVILI I OBRAZY GRUZJI

Ostatnie spotkanie z Aleksandrą Szwedo w ramach cyklu FOTOSTORIE. Tematem wykładu będzie Gruzja – kraj w którym fotografia dokumentalna zyskała niezwykłą siłę wyrazu. pokaż więcej »

Dodano: 13.05.2025 04:30

Dni Złotoryi

Dni Złotoryi to coroczne święto najstarszego miasta w Polsce, które w 2025 roku odbędzie się od 30 maja do 1 czerwca. Serdecznie zapraszamy na wyjątkowe wydarzenie łączące tradycję, kulturę i dobrą zabawę! pokaż więcej »

Dodano: 13.05.2025 04:00

Z KLASYKĄ PRZEZ POLSKĘ: Bokun/Kościuszko Duo

Duet klarnecisty Jana Jakuba Bokuna i gitarzysty Jakuba Kościuszko wystąpi w cyklu „Z klasyką przez Polskę" na przełomie maja i czerwca w Strzelinie i Wiązowie. Artyści wykonają zróżnicowane gatunkowo i stylistycznie kompozycje ze światowego repertuaru. pokaż więcej »

Dodano: 13.05.2025 04:00

Warsztaty florystyczne „Dzieła kwiatem malowane”

Projekt pt. „Dzieła kwiatem malowane” to cykl kilkunastu spotkań dla artystów, inspirowanych patronką roku Marią Pawlikowską- Jasnorzewską. Inicjatywa ta w oryginalny sposób łączy poezję z florystyką. pokaż więcej »

Dodano: 13.05.2025 04:00

TEN JEDEN WAWEL – wycieczka do kina w Lubaniu

Zapraszamy na wycieczkę z oprowadzaniem do kina Wawel w Lubaniu, która odbędzie się 31 maja w ramach trwającej w Galerii FOTO-GEN wystawy „Te Wszystkie Raje, Komety i Polonie”. Ilość miejsc ograniczona! pokaż więcej »

Przejdź do treści