Udostępnij:

Pocztówki literackie KM listopad 2024

Anna. Bywa to miejscami dowcipne, szczerze cieszy, a mając na względzie śmiertelną powagę współczesnej poezji, przynosi nieco wytchnienia. Ale to „nieco” jest mocno zanurzone w odczuciu niezdarności i wrażeniu używania dziwnie chropawej polszczyzny. Z tym wiąże się banalność pomysłów, spostrzeżeń, refleksji – na przykład jak to, że artysta musi być koniecznie oderwany od życia; tak, jakby inaczej, w bardziej zaskakujący sposób, nie dało się tego ująć. I jeszcze chwilami ten dziwny ton, ni to szczebiotliwy, ni to infantylny, wpadamy w pułapkę paplaninki. Całość dziwaczna, bo najpierw się cieszyłem, potem z wersu na wers zacząłem wątpić. Coś w tym jest – jakaś osobowość usiłuje wydostać się na powierzchnię banału, intensywnie walczy. Ściskam kciuki, lecz do poziomu „Odry” daleko, daleko. Kończę cytatem, tym „wzruszającym” wyznaniem męża (chyba z wykorzystaniem stylizacji gwarowej) w kwestii ciała małżonki. Wynika z tekstu, że wciąż go rozpala. Fragment: w lecie na kozecie/ w klozecie się nie dało/ za mało miejsca/ za dużo ciało/ nie lubiliśmy w kuchni/ za dużo muchni/ i za bardzo duchni/ mile na wersalce/ w halce i zgniatając palce/ i dalej cię lubię żono/ nie spłonęło ono/ pożycie jak w Madrycie/ chcy cie i chcy cie/ całym ciałem/ jak dawniej/ pod wałem. Teraz, w czasie powodzi (piszę to we wrześniu), bardzo zaniepokoiła mnie ta wzmianka o wale. Czy on aby szczelny.

Karolina. Ślepa uliczka. Co mówię ze smutkiem, bo tyle tu kruchości, wrażliwości, dobra. W sensie literackim – wszystko na marne, na straszliwe, na bełkotliwe i grafomańskie. Proszę obrócić te energie i nadwrażliwości w inną stronę. I niech tam jak najrzadziej da się usłyszeć szept słowika/ co popłakał się/ rzewnymi łzami/ nad moimi korzeniami. Wzorce, które pani posłużyły do tego rodzaju ekspresji, trzeba porzucić natychmiast, bo dalsze trzymanie się nich grozi duchowym kalectwem i liryczną niewydolnością. Oczywiście, przymusu nie ma, ale – zdaje się – że pani chce publikować, i to nie tylko w amatorskich almanachach i antologiach. Jeżeli tak, to dużo pracy i wyrzeczeń przed panią.

Magdalena. Jaka nastąpiła radość! – to z wiersza Nitka. Użyłem tych słów, by podkreślić pozytywne odczucia dotyczące całego zestawu. Także po to, żeby zwrócić uwagę na ten zwrot jako jedyny niezgrabny czy niefortunny w bardzo dobrym wierszu (może „Ile było radości!”?). W każdym coś bym skreślił lub lekko zmienił i byłoby już inaczej. Podkreślam – jest co zmieniać i skreślać, bogaty materiał. Gratuluję! Czekam na następne teksty za jakiś czas, coś mi mówi, że będą jeszcze lepsze. Chętnie je zamieszczę na internetowych łamach „Odry”, a potem kto wie… W każdym razie radość zagości, nadejdzie, nastąpi, wybuchnie (i co tam jeszcze) w skromnych progach prowadzącego rubryczkę, i świat będzie już inny,/ lekko przesunięty,/ o tysiąc wschodów słońca,/ o nitkę. Nieraz tylko ona, nitka, wyznacza granicę między poetycką siłą a jej grafomańskim zaprzeczeniem.

Marek. Jestem debiutującym autorem poezji egzystencjalnej, patriotycznej, ale ostatnio zainspirowała mnie mazurska przyroda. W związku z przyrodą, taką czy inną, egzystencja zniknie z oczu? Patriotyzm też niewiele wniesie? Zastanawiające jest to szufladkowanie i tematyzowanie. Kurczowo trzyma się pan określeń, ram, etykiet. A gdyby pisać spontanicznie i w każdym tekście łączyć perspektywy, np. egzystencję, przyrodę, ojczyznę? A gdyby tego sztucznie nie rozdzielać? A teraz do rzeczy. Utwór pt. Żaglowiec: wypatruję z bólem oczu śladu jakiejś odrębnej egzystencji. Niestety, nie ma jej ani odrobinę. Jest teatralne, dekoracyjne snucie opowieści, w której zero życia. Natomiast nie brakuje namaszczenia i patosu. Rzecz zatytułowana Wielkie sprawy toczą się w ciszy – tu nieco lepiej, jest dynamika obrazów, jakaś „wizyjna” energia, ale słów za dużo, zbyt wiele powtórzeń. Tę opowieść o rosnącej katedrze można było skończyć wcześniej, a tak siła wyrazu rozprasza się i ginie. Tekst pt. Mamry niezły, bo krótki, powściąga pan to jakby mechaniczne monologowanie, zgrabnie i szybko doprowadza do pointy; i chociaż liryka krajobrazu nieco już zwietrzała, to jednak coś się tu wydarza. Burza jakoś podobna, lecz już nie robi wrażenia, wręcz odwrotnie, rośnie poczucie, że niewiele pan wnosi do dziewiętnastowiecznej liryki przyrody i krajobrazu; brak eliptycznego, nowoczesnego obrazowania, za dużo gadulstwa. Z kolei Jezioro Kisajno próbuje przełamać tę dziwną sztuczność, coś świeżego wypada w te staroświeckie, kostyczne obrazy; tutaj widać wysiłek, jakieś próbowanie się z archaiczną konwencją. W podsumowaniu muszę powiedzieć, że odnoszę wrażenie, iż pisze pan na marginesie współczesnej poezji, której osiągnięciami raczej się nie interesuje. Może jednak warto się w nią wczytać, może zainspiruje pana i otworzy na jakąś stylistyczną przygodę, wyrwie z szufladek i więzów.

Radosław. Ile jeszcze wieków będzie trwać przekonanie, że poezja żywi się inwersją, że wystarczy manierycznie i minoderyjnie przestawić kolejność słów w zdaniu, a robi się tak magicznie, że hej. Proszę wybaczyć szczerość, ale mnie wówczas zbiera się na wymioty. Towarzyszy temu jeszcze jedno przekonanie związane z graficznością zapisu. Według niego na pewno jest dobrze, gdy wersy uciekają i chowają się na zmianę, tworząc na środku kartki kształt choinki. Wow! Poetyckie to jak cholera. Aż dziw, że nie wygrało gminnego konkursu na wiersz o wiośnie. Widać, nie znają się. Znają się, znają, lecz czekają na zwyczajność i prostotę (proszę nie mylić z banałem). I tu żadna choinka czy bohatersko kumulujące się inwersje nie pomogą; więc jeśli pan się kiedyś upora z kształtem myśli i gramatycznym porządkiem, po czym zapisze to, jak należy, choinki zostawiając plantatorom i leśnikom, może będziemy w stanie zacząć poważną rozmowę. Zapraszam.
KM

 

Odsłuchaj treść artykułu
Skip to content

Zapisz się do naszego newslettera

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych (pokaż całość)