Udostępnij:

Wiersze wybrane w listopadzie 2020

Wioletta Ciesielska, Marta Solomej, Dominik Żyburtowicz

 

Wioletta Ciesielska

 

o czym, w chwili śmierci, mówił bruno weber?  

pielęgniarka nie znała niemieckiego,
a szkoda, bo może chciał podkreślić,
iż umywa ręce ostatni raz,
lub, że trzeba zmienić prześcieradło.

mógł też majaczyć o pożywnym menschenboulion,
podobno każdego zwalał z nóg.

 

nie mam czystej krwi

są w niej domieszki (patrz jak wrze
w garze). każda próba zdjęcia z ognia
może skończyć się tym, że stanę się
zbyt jednolita w poglądach,

wezmę ze stojaka w kuchni warząchiew
by mieszając, w imię ojca i syna,
rozchlapywać na gości obelgi,

niczym czulent, na wigilijny obrus.

(…)ci, którzy ją znają, strzegą jej bardzo starannie” *


skroplona na płytkach, usiłuje wyżreć fugi. zaraz wyjdzie na jaw,
że pod glazurą gburci furci panuje nie/wygodny nie/ład,
pod spodem zwy-kły syf.

nogi golone pod włos, naskórek starty do krwi,
tłusty osad na wannie, kłaki w odpływie ciągnące się jak flegma.

co miesiąc usuwam plamy z bielizny,
osuszam bagna pod fundament.
posadziłam las,

korzeniami w górę.

* cyt. „krążą dziesiątki historyjek. prawda jest tylko jedna, lecz nie będzie nigdy ci udostępniona. ci, którzy ją znają, strzegą jej bardzo starannie” – Wolna Grupa Bukowina

 

przed językiem

za zębami, okrągłymi sylabami i wyraźnie
wszyscy mówić do mnie, bo ja jestem nietutejsza.

#biczowaniepokrzywamipołydkachjestdobre
na krążenie jest dobre, jest dobre na ukrwienie,
na ogólny ład (pod kiecką, żeby głupoty do łba nie przychodziły).

wieczorem paciorek i lulu spać. wy podłe dziewuchy,
co wy se myślita, żem ja taka owaka, jak wy?
mnie mateczka kąpie w mleku, za mną kawaliery
ustawione w równiusieńkim rzędzie.

jak na grzędzie, bujam się, bujam i z tym i z tamtym,
halka w górę – raz, dwa i po robocie.

szastam nogą – brud spod laćka ino trzaska.

#tamgdziestrzelająniemusiszbyćprzytem*
patrzą niby na mnie, a na dziurę (z tyłu głowy)
zerkają zachłannie. ja wiem – to nie do pomyślenia,
dlatego myśli lecą spod grzebienia i rozgniatam je paznokciem.

                                                                          strzelają.

 

*cyt. „Encyklopedja gospodarstwa domowego oraz najnowsza kosmetyka”, 1934 – E. Bisanz

 

Marta Solomej

 

Infinity

 

Oto sen w fazie rem, tu świadome

spotyka się z podświadomym. Świt.

Linia świata rozdwojona: pierwsza

w stożku przeszłości, druga – w stożku future.

W dół i w górę, w górę i w dół, w chmurze.

Ograniczeni i rozmyci dążymy do. ∞

 

Nie wiadomo skąd przychodzą informacje.

W połowie drogi, między planetami: Lublin

Warszawa. Coś każe się zatrzymać, skręcić

na pobocze. Księżyc wsiąkł. Droga pusta.

Za drzewem blask, blask i horyzont. Wy –

chodzisz z siebie? Najwyraźniej. Echo od

 

ścian klepsydry. I piasek, wszędzie piasek.

Czas – nigdzie. Wciąż słyszę cię w głowie:

płacz, śmiech, wysokie i niskie dźwięki. Teraz

jesteś ze mną i cię nie ma. Jesteś mną, ja tobą.

Trwamy. Jak gwiezdne bliźnięta. Embriony

w objęciach wstęgi Möbiusa. Ta sama droga:

 

do wewnątrz, do wewnątrz, w głąb siebie –

lucid dreams w niezliczonych kolorach. Ty

i ja: rytuał odwieczny, Archetyp – Skarabeusz

albo Atlas – sklepienie niebieskie na barkach.

Ale przejdźmy do sedna. Weszliśmy na ścieżkę

poznania i już nie ma odwrotu. Wystarczyło

 

spojrzeć w oczy. Twoje, ciemne jak materia,

zagadka kosmosu. Można ją wykryć za pomocą

światła. Płyniemy, płyniemy, płyniemy. Ciała

bladoniebieskie, nad drzewami, chmurami.

I ciepło. Ciepło otwiera, ciepło zbliża, ciepło

budzi, gdy wychodzę ze snu jak z pocałunku.

 

Zrywasz dla mnie śliwkę, kosmiczny owal.

Na niebie eksplozja. Świat się rozszerza od nowa.

W stożku przeszłości i w stożku future,

w dół i w górę, w górę i w dół, w chmurze.

Na górze gwiazdy, na Ziemi my – gwiezdne dzieci.

Ograniczeni i rozmyci dążymy do Infinity.

 

6.12.2019

 

 

 

Światło przedłużam w noc

 

nie lubię czasu co wymusza bohaterów

przygina grzbiety jak wiatr pnie do ziemi

nie lubię grzmotu sygnału z nieba

do pozostania w domu z samymi myślami

nie lubię też przydrożnych drzew

 

nie ustępują drogi samochodom

nie lubię lasu który rzuca cień

na ciebie nie pytając mnie o zgodę

nie lubię snów bez mostu na drugi brzeg

braku światła w korytarzu ludzkich twarzy

 

w maskach z piór przez świat jak ślepcy

nie wiem dokąd potoczy się korona – chwile

obrastają w głowach obrastają w noc

doba za dobą – więc światło przedłużam

w dniejących otwartych ramionach

 

 

Gdy odchodzi najważniejsze

 

„W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy;

tak wiele rzeczy budzi w nas zaraz przeczucie

straty, że kiedy się je traci — nie ma sprawy.”

 

Elizabeth Bishop „Ta jedna sztuka”

 

gdy odchodzi najważniejsze

żadna strata nie jest już stratą

inne uczucie pojawia się w zamian

 

gdy odchodzi najważniejsze

każda myśl traci rezonans

pytania – upuszczone – spadają

 

czas to płynna konsystencja

przelewa się od gwiazd do ścieków

gdy odchodzi najważniejsze

 

pogoda nie ma znaczenia

w środku i na zewnątrz deszcz

padają słowa w liczbie pojedynczej

 

zakupy o połowę mniejsze

smutne zapomniane wiersze

jak ściany co barwę wchłonęły

 

i oddały wodę wodę słońce

na próżno błądzi po podłodze

dłonie bez uścisku – zmęczone

 

jak poznam cię po tamtej stronie?

może wystarczy zamknąć oczy

dźwięk głosu na wieczność wpisany

 

w naszą genetyczną pamięć

ta sama na ziemi ta sama w kosmicznej

przestrzeni – rozpoznam cię po głosie

i ty – mnie poznasz po nim – wierzę

 

 

 

Pierwszy śnieg

 

Anhelli!

Anieli!

 

Biała,

syberyjska noc.

 

Zdziwiony pies

cały w bieli.

 

01.01.2020

 

Poza

 

gdybyś ciałem był

ja byłabym chmurą głodnych słów

patrzącą z góry

jak wokół ciebie energie

różnoimienne bieguny

w pośpiechu

z północy na południe

zanim przypływ

wyrzuci na brzeg

energię nową

zapalą się oczy

gdybyś ciałem był

posypałabym cię słowami

na koniec

jak deszczem

jak konfetti

ale nie byłeś

nie jesteś

jak więc mam

pożegnać się ze snem?

jedynie napełnić cię

światłem wewnątrz

i na zewnątrz

naszej podróży

 

Lekkiego przejścia

 

pamięci Jerzego Pilcha

 

nie patrzysz w lustro na zdjęciu

nieproszony z wiatrem przez okno

w oczach starych kieszeniach kamienie

przygniatany do ziemi garb wspomnień

w głowie książki z rodzinnej biblioteki

stałeś przede mną obnażony

co mogłam zrobić? ubrałam cię

w słowa nakarmiłam własnym sercem

 

ożywiony uśmiechałeś się

ironicznie – aż słychać było

śmiech nienarodzonych opowieści

tak blisko do najbliższego piekła

wystarczy zejść z drogi do sklepu

skręcić w lewo i tam pod aniołem

najmocniejszym – cudzołożnice

najpiękniejsze ach najgorętsze

 

co robią? liczą promile jak grzechy

dobre chęci wmurowane w cienkie

ściany wiary – muszę iść – mówisz – znów

słychać głosy ale tym razem

wyżej o wiele wyżej – nad domem

między orbem a chmurami

otworzyło się przejście w równoległe

światy – tak z tobą przez lata śpiewały

śpiewają i śpiewać będą unisono

 

 

Skazani na Matrix

 

od kiedy rozmieniliśmy trzecie tysiąclecie

czas z przestrzenią istnieją lub nie istnieją

jedna na miliard szansa według Elona Muska

że jesteśmy prawdziwi w kosmosie na Ziemi

większość jest owszem za tym że żyjemy

 

lecz tylko w komputerowej symulacji

od kiedy rozmieniliśmy trzecie tysiąclecie

przeszłość i przyszłość jest tu i teraz

zgodnie z algorytmem hologramu gracze

 

sztuczna inteligencja boty jak ludzie

ludzie jak boty parametry zmienne jak życie

po życiu gra w grze nowe przeżycia gotowe

obserwator obserwowanym przewrotnie

w cyklu od „game over” do „game over game”

 

 

oni

 

siedzę przy komputerze to przyzwyczajenie

z czasów samoizolacji wygodnie sprawdzać

pocztę oglądać filmy jednym okiem i pisać

pisać nie wiadomo po co – wygasła przyczyna

szklanka melisy straciła swoją moc nie licząc

nieprzespanych nocy w lustrze ktoś inny

 

z ironią czesze włosy a oni wśród nieczystych

słów pozostawili w monitorze swoje fantomy

zamiast twarzy lecz może nigdy ich nie mieli

to najbardziej prawdopodobne – już dawno

je stracili razem z przejrzystym sumieniem

pustkę zasłaniali niezliczonymi maseczkami

 

oni świecą podpalili tęczę niewygodną prawdę

złapaną za rękę wyrwali z korzeniami – zasiali

fałsz pleniący się chwast pseudofilozoficznych

bredni oni pili spali i pożerali się wzajemnie

nie patrząc w niebo aż swoje zgubili pod ziemią

teraz niebo jest wszędzie tam gdzie ich nie ma

 

papierek lakmusowy – zdjęcie 

 

nieważne imponderabilia

matematyka w przyrodzie ukryta

pod powiekami dziwne światy

zamaskowane w materii

duchowe postaci

 

religia polityka magia

wokół jednego się kręcą

nikomu niepotrzebne

twoje piękne wnętrze

nieprzebrane skarby

w pałacach umysłu

cokolwiek wydasz z siebie

 

system domyślny

podpowie bezbłędnie

najważniejszy instynkt

samozachowawczy

przedłużenie gatunku

prawem wszechświata

wszystko cyklicznie powraca

 

spójrz – słońce opala się na leżaku

w trawie krwawią maki

dziecko jak z obrazu Mehoffera

pod naszym cudzym niebem

w masce czy bez maski – znowu lato

 

 

 

Przez siebie (OOBE)

Siedzisz, klikasz litery. Nigdy
nie pisałeś piórem na papierze.
Chciałbyś w wierszu, na necie
i w życiu, jak Michał Anioł,
zbędne odcinać bez żalu.
Żeby tak można nibyręką
do sufitu po karmę – wiedzę
do megabiblioteki, gigakomputerów.

One wchłaniają sekrety każdego,
kto kiedykolwiek żył i żyć będzie.
Zakazane poziomy, oddzielone
strachem jak Kosmos od Ziemi.
Czy jesteś gotowy przekroczyć ciało,
barierę swobody? Wstęp wzbroniony

niewtajemniczonym. Albowiem
nie śpią Strażnicy Kronik. Muszę iść.
Coś ciągnie do okna. Zdjęcia, zdjęcia.
Trudno uwierzyć. Big flying saucer
rysuje na niebie wzory – kody QR –
czarno-białe – przez szybę w obie
strony i tylko krok przez siebie do –

 

 

Stany skupienia myśli

 

 

*

choleryk hojny

każdego dnia bezpłatnie

rozprzestrzenia złość i chandrę

przekleństwa odpłatnie

 

*

młody nietzsche na ulicy ze zniczem

nie czesał się niczym

był niczyj

panicznie się bał

 

*

kwantowe upiory splątane losy

upiorne działanie w mig

dwoje zamieniło w kamień

einstein się mylił

 

*

koniec sezonu na srebrzyste

na niebie – czas zbłądzić na strony

króla salomona

albo ramajany gdzie wimany i słonie

 

*

melancholik ogląda się za siebie

spiritus movens (nie mylić z alkoholem)

ciągnie się za nim jak ogon

komety neowise

 

 

Eter

 

 

„Dzisiejszej nocy zamieszkam w kosmosie,

jako mgławica albo niegasnący piorun.

Będę tańczył, krążył, zmieniał kolory.

Lecz przede wszystkim – szukał

twojego snu, który jest pulsarem

za tysięczną pierwszą galaktyką „.

 

Dominik  Żyburtowicz „Spaceboy”

 

1.

 

co noc widzimy się w dalekim wymiarze

ale dzwonki naszych wewnętrznych kosmosów

 

tutaj dzwonią: żółtym błękitnym białym

czerwonym złotym i turkusowym – tęcze

 

i wiry wiry i tęcze – czy tańczysz Aruniko?

na wschodzie rozpływają się sny na zachodzie

 

się rodzą – północ jest naszym spotkaniem

na gwiezdnej drodze – jeśli tylko pomyślisz

 

jestem tu i ty jesteś są piersi biodra ramiona

są dzikie zwierzęta w nas  każdej nocy

 

jesteśmy ofiarami i kapłanami obrzędu – czy

zatrzymał  się czas? wraca świat  przytul się

 

zaczyna świtać

 

2.

 

drugi sen w środku dnia szary pokój puste ściany

za oknem pole niebieskie i ścieżka prosto w Plejady

 

na parapecie dziecko może siedmioletnie

poznałam po oczach – to ty? w białej koszuli

 

dżinsy trampki – co tu robisz? Zapytałam

–  czekam na ciebie lat tysiąc i pięć teraz

 

jestem dojrzały – odpowiedziałeś podając mi kamyk

potem wyszedłeś przez ciemne okno dalej –

 

3.

 

powiedz: czy nad szkieletem budynku wszechświata

jest również dach jak na twoim domu?

 

może okrąża go chmura gazowych pierścieni

jak wokół Saturna bądź atmosfera Marsa

 

nad horyzontem w podczerwonej czerwieni

czy Budowniczowie nie zapomnieli gwarancji

 

użycia na miliardy lat świetlnych albo więcej

co zrobić kiedy kosmiczne prądy fuzje fotony

 

jak elektryczne lampiony w galaktycznych pokojach

jak słońca nad innymi ziemiami – mają problemy?

 

4.

 

migotania zwarcia wybuchy zaćmienia

przerwy w dostawach solarnej energii lub

 

nie daj boże – piasek zgrzyta w trybach eko

czy piramidy zbudowane są przez Tych Samych?

 

cel – przekazać instrukcje obsługi – symbole

π i φ – piktogramy – przekaz – geometria – muzyka

 

biją rymy życia biją pulsary i serca – energia

sączy się przez wiersze – czujesz? – w nasze wnętrza

 

5.

 

ważysz na oko konstelacje żeby zrozumieć ziemię

śniąc białymi nocami że konstelacje ważą na oko ciebie

 

 

 

 

 

Dominik Żyburtowicz

Ziemia chmurkowa

 

 

„…i przeraziło go spóźnione podejrzenie,

że to nie śmierć, a właśnie życie nie ma granic.”

 

Gabriel Garcia Marquez, Miłość w czasach zarazy

 

 

Przyszło nam kochać w burzliwych czasach:

wojny, pandemia, kryzys gospodarczy,

jakby miłość nasza była głodną rośliną,

wzrastającą do światła przez okoliczności.

 

Ten pęd jest potrzebny; kiedyś w końcu

rozsiądziemy się tam, na powierzchni.

Przyszło nam kochać w czasach śmierci

pijanej. Czy dlatego rośniemy tak mocno?

 

Marzec. Nad łąką niewidzialne tłumy.

Słońce jest ostatnim znakiem STOP.

W milczeniu, ale już bez żalu, odesłane

 

zrzucają z siebie przerwane pragnienia

i pączkują. Czujesz? Żar. Dojrzewanie

spływa nam do środka. Rośniemy szybciej.

 

*

 

Kwiecień. Znalazłem się w miejscu, gdzie niebo

styka się z ziemią… no, może przesadziłem…

ale jest tuż tuż przy oddechu. Wystarczy

wyciągnąć rękę, dotknąć – i już

wszystko jest jednym,

wielkim znakiem do odczytania. Idę

 

piaskiem (a raczej piaskową burzą),

mijam kolorowe (najczęściej

chmurkowo-błękitne) litery

na kamieniach.

O czym chcesz mi powiedzieć,

 

dżinie dyszący w krzemieniu? Co

– jak każdy z nas – był kiedyś gazem,

wodorem. Chmury,

 

chmury – jak pozostałość po śnie.

Bardzo con fuoco śnie: znów

 

przyszłaś we wnętrzu planety, dotknęłaś

mi czoła płynnym żelazem, zmieniłaś

magnetyzm w Ziemiogłowiu. A teraz

 

wietrzne incantare:

 

Czwórka kielichów. Ósemka mieczy.

Siódemka kielichów. Siódemka

monet. Uuu – dziewiąteczka

kieliszków – ty gagatku! – i

odwrócona karta rzeczywistości. Maj.

 

Znalazłem się w miejscu, gdzie niebo

styka się z ziemią. Wszystko

jest jednym, wielkim znakiem do odczytania.

 

Hej dżinie!

To miał być tylko poemat o chmurach,

oddechu obłoków, ale

znów jest o niej, o Chuchannie,

znów o niej. Choć może,

najprawdopodobniej,

jest to ten sam,

 

od lat zagubiony

nad głową płonący żaglowiec.

Ale o czym

w ogóle miałem…?

Fermata.

 

Aha:

 

piszę cię we wszystkich możliwych światach,

we wszystkich światach możliwych cię piszę – czujesz?

To stary

wyświechtany strumień

miłości,

albo,

jak powiedziałby James,

William James – świadomości. Platon

by krzyknął

przez osiem sfer niebieskich aż echo

by dotarło może

na portiernie bożą:  A wy

co? A wy

co?

 

A my zgłupieliśmy:

 

ORBY! 

 

– wskazałaś.

 

Nie.

To tylko sub-

atomowe myśli,

 

fikają giocoso jak energy-balloons

albo water-stars (czyżby

jakiś Dante

puszczał rozgadane

 

bańki?)

– hej Ziemio

 

chmurkowa!

Urodziłaś szalonego psa,

który przebiega wszystkie drogi.

 

*

 

Ach, niech już zawsze trwa

ten błękit.

 

Niech zawsze trwa otwarty przestwór.

 

I zboże niech trwa wiecznie,

ale to

co jest jak skrzypce,

co jest jak Kanon in D-Dur

 

na wietrze –

 

O,

Pachelbel,

o,

Pachelbel,

 

ile jest znaków w obłokach,

ile wzorów nieznanych?

 

Kiedy lekko

– i z jakim namysłem! –

 

przemieszczają się.

 

I noc

 

– również otwarta.

 

Jak gwiezdne przepaście.

 

Jak gardła.

 

Kiedyś pojmiemy

ten wielki

 

organizm.

 

Kiedyś

jak krwinki

przemierzymy…

 

Cel:

właściwa odpowiedź.

 

Cóż innego

objawić się może w obliczu,

 

tego muzycznego współnieba?

 

O,

znów powidmuje cicho.

 

*

 

Jak odnieść się do faktu, że coś,

może góra,

może ufo,

pragnie naszego spotkania?

Jakby nie było

innych wyjść,

tylko to jedno

– literatura.

 

Jesteśmy jak samochody,

które tysiąc razy dziennie

omal się nie zderzają

na skrzyżowaniach.

 

Dlaczego zbiegi okoliczności

wskazują tylko jeden kierunek?

 

Aż w głowach nam się gotuje

zupka kwantowa.

 

Pewnie dlatego, gdy w środku nocy

piszę ten wiersz – ty

budzisz się, dzwonisz

 

i pytasz:

 

Co chciałeś?

 

*

 

Daleko w nas wykuwa się dni,

architekt żyć tam zagląda.

 

Prosi o dowody, znaki, zapewnienia,

a potem z nich tęczę,

jak krew,

w świat wpompowuje.

 

Nazwijmy ją,

po prostu,

tęczą przeznaczenia.

 

Bo po co przepływają

przez nas i obok

te wszystkie przyszłe wydarzenia?

 

*

 

Po wieczornym treningu poranki są rozjaśnione.

Przesyłasz zdjęcie schodów do nieba.

Niesamowite, jaki kształt mogą przybierać chmury,

przez które przebija ogień. Tylko

nie zapomnij zapukać w cumulus,

zanim Bóg ci otworzy – dopisujesz i

internet przerywa magnetyczna burza.

 

Zamykam oczy i wyobrażam sobie strumień

lecący w kierunku Ziemi. Puk, puk.

Światło zalewa pomieszczenie. (Jakbym przez chwilę

oddychał we wnętrzu gwiazdy). Jest czerwiec,

gorąco – nieco bardziej

 

drgają nasze wewnętrzne,

słoneczne pierwiastki: węgiel, żelazo,

cynk, cyna, wapń, fosfor… Jesteśmy

 

oddychającymi płomieniami,

 

Chuchanno. Nie wierzysz?

To zamknij oczy

i spójrz prosto w ognistą kulę.

 

Nic nie mów.

Oddychaj.

 

Czujesz?

 

 

Odsłuchaj treść artykułu
Skip to content

Zapisz się do naszego newslettera

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych (pokaż całość)