Udostępnij:

Pocztówki literackie KM luty 2025

Olga. Temperament bardziej narracyjny, retoryczny impet niesie w stronę prozy, małych, ale żywych i barwnych opowiadań. Jeśli to jednak poezja, to bardzo specyficzna, jakby poza kontrolą, poza dość szeroko rozpiętą konwencją. Ktoś nawet mógłby użyć określenia „gadulstwo”, zakładając przy tym, że poezja to wyciąg, wywar, ekstrakt. Chyba skłaniałbym się do tej tezy, dodając epitet „niepowstrzymane” czy też „niekontrolowane” (gadulstwo). Do tego niekiedy dochodzą nieuprawnione (jakby od czapy) rymy, dopełniając obrazu zgliszcz, jakie zostały po przejściu pani ekspresji albo raczej pomysłu na ekspresję. Coś to zanadto „ekspresyjne” się wydaje, a ja, czytelnik, zostaję z niczym. Chyba że nie jestem właściwym czytelnikiem; ale to wszystko bez znaczenia, dopiero rano/ trzeba będzie z cerą walkę/ przegraną stoczyć/ choć może ją i inne zwierzenia/ uda się zakryć kremem pod oczy. Może kluczem do zrozumienia tego, co i jak pani opowiada, jest tajemnicze zdanie z Wikipedii – gdy gracz pomyśli o grze, odnosi porażkę? Czy to znaczy, że trzeba pisać i rozumieć wiersze machinalnie, spontanicznie, naturalnie? Próbowałem tego przy pani tekstach, nie zadziałało. Kończymy cytatem: ja na Oksfordzie odrabiam/ hiszpański, dobry papier, przebija/ wszystko tylko nie tusz, ja z/ phishingiem się stykam jak ktoś/ na wabia zakłada spławik i wędką/ wywija (doktorat z jeziora), a gdy w komputerze/ nie styka (jak jest bez przerwy), nic nie/ potrafię naprawić i prędko dzwonię po/ serwis (już styka), co do rozszerzeń –/ rozszerzam ubranie, a smoking/ uprawiam w bramie śmietnika/ i na tym koniec.
Marcin. Znów kwestia odpowiedniego czytelnika. Być może istnieje ktoś, kto z przyjemnością zająłby się rozkodowaniem pana komunikatów, uznając je za kwintesencję poezji naszych czasów. Szaleństwo słów na wolności (a jednak, o paradoksie, na uwięzi absurdu) nie przynosi, moim zdaniem, czegoś, czego nie znałoby się wcześniej, już gdzieś nie czytało. Owszem, odkrywczość powinno się chwalić, i w ogóle każde zerwanie z liryczną sztampą, tu jednak pochwały przychodzą z trudem. Nie jestem wymarzonym odbiorcą pana poszukiwań, gdyż zbyt mocno odczuwam ich jałowość, paradoksalną wsteczność, może po prostu zabrakło talentu na udźwignięcie tego „nowatorstwa”. Sam koncept przygód „Śmiga myka” wydaje mi się infantylny i chybiony (nieczytelny). Pozwolę sobie to i owo na dowód przytoczyć: a) śmig myk wychodzi na spacer/ gonią go/ kizioprychacz zjeżony jak szczotka/ pani w kocim bucie/ z czerwonymi wstążkami/ nieczapkowcy/ tupiący w dryg/ śmig myk rozkręca mig, b) śmig myg zagryza klik/ mają go panowie dumni jak pawie/ niewizgacze z wielkimi oczami/ szczekonieluby/ kucobietki małe jak pliszki/ szemrzące w piach/ śmig myk werbuje wrr’, c) śmig myk nosuje w tul/ kontrnosują/ ryjocmok ujęty zupełnie/ pani co jak abażur/ świecąca zdaniami/ rozanielątko na brzuchu śledzia/ przejęte kopyto baziami/niezmieszczak co popamięta/ odeszły na razie/ śmig myk ustala śmich.

Kamil. Pan idzie w stronę przeciwną, powstrzymując jakiekolwiek rozpasanie idei, obrazów, sformułowań. Zatrzymuje rozpęd języka w odpowiednio wystudiowanych miejscach i gestach. To wszystko dość bliskie ideałowi komunikacyjnej czystości, a jednak coś niepokoi i uwiera, bo język zatrzymany w pędzie, tak zmrożony, nie działa jak należy. Oczywiście, to „jak należy” jest moją osobistą projekcją, szczytem subiektywności. Gdy kiedyś zastąpi mnie w tej rubryce sztuczna inteligencja, będzie miał pan obiektywność na całego. Na razie, o zgrozo, opieramy się tu na niedostatkach, słabościach i uprzedzeniach, czyli na subiektywności prowadzącego. Z tego punktu widzenia odczuwa się martwotę, nadmierne wystudiowanie, cedzone wyrafinowanie na pokaz. Przepraszam najmocniej, lecz takich tekstów mogę wystukać siedem w ciągu godziny. Tak jakby stał za nimi mocno zużyty algorytm opierający się na założeniu, że rozmydlone frazesy wystarczy nonszalancko ułożyć w słupki. I już jest, już bucha poe-z-ja. Doskonale widać tę mieszaninę uwiądu, marazmu i celebry w tekście zatytułowanym Sycamore tree gap: Chwiało się drzewo/ pijane wiatrem/ na tle nieba/ gładkimi/ szczytami chmur// Rzucało przed siebie/ mięsisty cień// Szlachetne wiekiem/ który już zapomniał dat// Mocny charakter/ korzeni/ niezłomna wolą tęgich/ konarów/ były świadkami/ mijających wieków// Wiatr oddychał/ wśród gałęzi/ liście błyszczały w słońcu/ soczystą zielenią// Zaświeciła/ w blasku księżyca/ twarda stal siekiery/

Chropowaty ryk piły/ zsunął się wściekle/ z łańcucha/ tkanego ostrymi/ ogniwami zębów//

I już tylko ten wiatr/ pozostał/ w swoim niezmiennym/ pędzie// I niebo/ i ptaki głodne/ skrzydlatych wirowań. Czytelnik rozmyślający nad tkanym łańcuchem też, niestety, pozostaje głodny. I bez szansy na jakiekolwiek zawirowanie.

Odsłuchaj treść artykułu
Skip to content

Zapisz się do naszego newslettera

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych (pokaż całość)