Udostępnij:

Wiersze wybrane w maju 2025

Alicja Chlebicka, Jan Henzel, Marek Przybyła, Daniel Gabriel Rachwalski

 

Alicja Chlebicka

 

1.

 

sprawdzam

 

biegłam. bez trudu omijając doły

w których puchły kostki

pęczniały nadgarstki.

tylko raz zjeżył się las

pewnie upadło drzewo bezgłośnie

razem z cieniem. podwójnie.

 

teraz chodzę ostrożnie.

dudni ziemia pod krokiem.

w tym życiu zginęły całe pokolenia.

strach zabija szybciej niż myśl

a śmierć nie oddaje sprawiedliwości.

 

zamykając za sobą drzwi sprawdzam

wszystkie okna. jest jak w trumnie.

błękitne światło mruga.

wiadomość otrzymana przed chwilą.

alert pogodowy.

 

2.

.. samotność jest jak cholesterol..

 

normy zostały obniżone

drastycznie w XXI wieku

gdzie końce świata zbiegają się

dużo szybciej niż kiedyś

w tej samotności

jak w blaszce miażdżycowej

trzeba rozpuścić zwapnienia

przyspieszając elektroniczny strumień

matematyczna precyzja tnie algorytmy

przeznaczenia na krótkie odcinki

i gdy wychodzę na miasto

żyły a może wspomnienia

tłoczą w neony krew

i trwa wojna

3.

 

widok

 

odrapane mury stara farba

rdzawe dziedzictwo

ledwo trzymające się razem

schody które gdzieś się kończą

ostatnie piętra nie zamknięte dachem

w takiej przestrzeni

trudno odnaleźć swoje miejsce

pośrodku niczego

gdzie zdziczała jabłoń

jeszcze rodzi owoce

a widok zapiera się siebie

jakby wiedział dokąd prowadzi oczy

 

4.

 

xxx

 

w  naszym myśleniu jest dziura

wielkości przeciętnego człowieka

 

i znów obudzimy się rano

gdzie dzień mija się z nocą

niedokochani niedopoczęci

będziemy stawać się (z) sobą

 

5.

 

fazy

 

latem bardziej przypomina żyrafę

poza zasięgiem wzroku nie istnieje

lepsze jedzenie ani wróg

 

powoli w skupieniu

jak wiele grzechów wcześniej

przeżuwa wersje samej siebie

 

trawienie jest procesem który daje spokój

nawet rozchybotanej sukience

 

zimą bardziej przypomina globus

z którego zlewa się woda

i spadają kontynenty

 

 

 

Jan Henzel

 

Caecilius est in horto

 

I

Caecilius tak mi dali

na imię

wstawili do ogrodu

gdzie róża piękna jest róża

jest piękna – gałązki wypuszczają z tematów

soczyste

lecz nawet one martwieją

w pierwszej deklinacji

 

 

II

moja jest druga

Caecilius Caecilii

w niedziele przychodzi wysoki pan

od łaciny cały w przyrostkach

nie ma wątpliwości ten przedmiot

wymaga wielkiej konsekwencji

nagrodą jest piękno róży i całego świata

rozejrzyj się dziecko

mów

odmieniaj

 

 

III

do roboty Caecilius

matka woła znad rabat

rusz się synu

sadzonki czekają na wodę i sole

mineralne nasiona czekają na światło

nie mogę się ruszyć matko

ja jestem

czy nie tak kazałaś

 

 

IV

będzie mnie uwodzić wąsatym groszkiem

co kwitnie bajecznie

wystarczy mu dać czego potrzebuje

skąd wiemy czego potrzebuje

groszek

nasturcja

pomidor bawole serce

nasturcja jest pnąca podstępnie

uważaj na nią Caecilius

 

 

V

pryzmy nawozu sprowadza z centrum ogrodniczego Flora

coraz więcej azotu w tej mieszaninie

coraz mniej tlenu

ciężko oddychać pod ziemią matko

przynieś mi dżdżownice

jędrne w skończonych pierścieniach

one mi dadzą wytchnienie

którego potrzebuję

 

 

VI

z tego najtrudniejszego słowa

co roi w wilgotnym powietrzu się biorą

najpierw jest ono – samorodne

niecałe

nikt nigdy go nie potrafił

sprowadzić na ziemię

dopiero one – w obojnaczych metamerach

wychodzą

po deszczu wkładam dżdżownice do metalowego wiaderka

jeden dwa trzy liczę

nazywam

chyłek ciszek ciurek

 

 

VII

przespały wojnę i dwie zmiany granic

aż ktoś je wykopał pod osłoną nocy

widziałeś ich Caecilius?

widziałem matko szli czwórkami

piękne mundury barczyste

łopaty mieli łakome na te prababki

tulipany

tam mogły być inne rzeczy, mówi matka

głęboko pod ziemią mój złoty wiek piękny

pierścionek z topazem

czy kiedyś go nie zgubiłam

w biegu na pociąg do Gdańska?

 

 

VIII

twój pierwszy ogród założyłam między wodami

chciałam żebyś wzrastał w kwiatach

uczył się od nich otwierać na słońce

wabić owady

jakie to głupie

Caecilius

że tak ci dałam na imię

że kazałam ci być

 

kazałam ci być po mnie

 

 

IX

kto daje martwym językom

prawo przemawiać

słowa

smakować na sobie

pocisz się w upale

czujesz że coś gnije

liżącego po ramieniu

 

 

X

matka sprowadza z Flory ekipę od oczek

wodnych będą patrzeć

w dół

miejsce jest ustalone

wyłożą grubą folią w folii

dziewięć dziur na dżdżownice i inne robactwo

mój chłopak ma tego więcej

na jesień wpuścimy japońskiego karasia

żeby mógł sobie karmić i odławiać

niech ma jakąś rozrywkę

w miejscu

 

 

XI

coraz dziwniejsze rośliny sprowadza

żeby zapomnieć

jakaranda lagerstremia bugenwilla

przebiera nas w stare ubrania

skafandry bez metki

spłowiałe tiszerty

czasem sama zmęczona zasypia w bulwach

na lata

 

XII

dla tych co obsadzają rabaty roślinami wielorocznymi

ma jedną radę

nie przywiązujcie się do myśli że wszystkie wzejdą

zimy bywają chłodne

bywają ciemne

lecz ty Caecilius pamiętam

gdzie jesteś

22.08.2024

 

Marek Przybyła

 

proces

zostałem skazany na śmierć
nie znam dnia ani godziny
często piszę o odroczenie
nie mając pojęcia
czy ktoś to czyta

mam wrażenie
czas biegnie coraz szybciej
uciekło mi kilka cennych lat
w moim wieku nie dam rady ich dogonić
ile bym w nich zmienił
zaczął nowe życie
niestety teraz jestem facetem w średnim wieku

nie to nie to co młody Franz Kafka
ja się tak nie stawiam
nie chcę by ktoś zastukał do drzwi
i siłą wyciągnął z mieszkania
nie mam takich ambicji
spokojnie żyć to wszystko
wiem to niemożliwe

póki co będę apelował
pracuję płacę podatki
przyznaję czasem piszę
to znaczy wątpię zadaję pytania
ale…
nie teraz nie teraz

 

 

Sen literacki

śniło mi się
odwiedził mnie Hamlet
był taki…
grobowo filozoficzny

spytałem
co słychać

powiedział
spotkałem dziewczynkę z zapałkami
umierała z zimna
tak po prostu
bez intryg szaleństw wielkich słów
szczękała zębami
ciało falowało w rytmie
Dead Can Dance

spojrzałem w jego zamyślone oczy
a on pokręcił głową i wyszedł

obudził mnie chłód
otwartego okna
i przypomniał mi się
„Tren Fortynbrasa”

 

 

światy równoległe

idą chodnikiem
osoby kochające
między nimi chłopczyk

trzymają go za ręce
uśmiechnięci

przez zamknięte okno
patrzą na nich
opuchnięte oczy

z tyłu słychać
cicho otwierające się drzwi

wchodzi owiany tajemnicą
niewidzialny dotyk
zaraz będzie wnikał
pod skórę
tworząc głębokie kratery
w bezradnej świadomości

martwe ściany z przybitym krzyżem
zlewają każdy dzień
w jedno
dzisiaj dzisiaj dzisiaj…

 

 

odmiana przez czasy

 

Asia boi się wieczorów

ojciec wracając do domu

przybiera postać wilka

czyniąc z mamy ofiarę

 

za zamkniętymi oczami

tatuś bierze ją na ręce

szepcząc mój skarbie

 

rano idzie do szkoły

bardzo interesuje się biologią

szczególnie życiem drapieżnych zwierząt

w przyszłości chce je leczyć

 

 

 

krzyk

wydobył się z ulicy
przeleciał tuż obok
potem zginął w tłumie
jego odłamki utkwiły we mnie

nikt nie zareagował

trwa dochodzenie
czy udało mu się
jeszcze kogoś przeszyć

 

 

 

człowiek kwantowy

może być teraz
z kumplami na wódeczce
albo u tej zdziry
co na widok chłopa
rozkłada się jak wersalka

płynie gdzieś na fali
nieobliczalny  trudny do określenia

jego Zocha już go nie kocha
wie
pojawi się nad ranem mówiąc

co się kurwa gapisz

 

 

ten drugi

 

chodzi za mną cień
z każdym krokiem w przód
z każdym krokiem w tył

kiedy jakaś myśl
chce się ze mnie wydostać
słyszę jego głos
zbyt ona
wyniosła

chodzi za mną cień
z każdym krokiem w przód
z każdym krokiem w tył

jego martwy krzyk
budzi złą godzinę
która w złe miejsce mnie
poniosła

chodzi za mną cień
z każdym krokiem w przód
z każdym krokiem w tył

czasem widzę jego twarz
ma w sobie coś
budzącego strach
taka jaskrawo
prorocza

 

grawitacja

 

na początku

pojawił się kompleks niższości

spowodowany codziennym oglądaniem

największej gwiazdy w klasie

potem uderzył w nią przypadkowy meteoryt

zmieniając w niej pojęcie wartości

pierwszy raz poczuła że jest czymś

zapadanie się w sobie

postępowało bardzo szybko

sprzyjała obojętna atmosfera

i utrata równowagi

osiągając dno

ciemna materia wokół niej

zakrzywiła rzeczywistość

odtąd głowy zmieniały się w główki

dumnie stojących członków

wyższych sfer

 

 

spowiedź przed życiem

 

nie wiem od czego zacząć

z pamięcią coraz gorzej

właściwie to… często umierałam

 

z bólu

jak mój Michaś na świat przychodził

z żalu

jak ten co miał być ze mną aż do śmierci

odszedł o wiele wcześniej

 

ze strachu

jak ta ciemna plama na skórze

stała się dla mnie czymś bardzo złośliwym

 

potem jeszcze nawiedzały mnie złe duchy

załamania przeczucia obawy

w końcu pogodziłam się ze śmiercią

 

ale przed tobą mi głupio

bo nie zdążyłam cię bliżej poznać

 

 

promieniowanie tła

 

ten wiersz…
leży bezładnie na stoliku

wydaje się martwy
nie słychać w nim
żadnego dźwięku
nie reaguje na słowa

tylko za każdym razem
kiedy zbliżam rękę
by go zgnieść

zaczynam słyszeć głosy
mówiące niezrozumiałym językiem

 

 

lęk

porysowane lustro
spojrzało mi w twarz
to nie mogłem być ja
szybko odwróciłem wzrok

lodowaty dotyk
przeszył skórę
chcąc wejść do środka

zacząłem biec
kamyk z buta
coraz mocniej
wchodził do głowy

ślepa ulica
zabrzmiała ciszą
z zaciśniętymi kratami

 

 

bezradność

to życie jeszcze nie dojrzało
by poradzić sobie w życiu
nie rozumie dlaczego
każda nadchodząca chwila
coraz bardziej boli

zbyt mała energia
nie pozwala uciec
sile zachowania tradycji
rodzina jest święta
i tyle…

kiedy cisza zostaje
z tym widokiem sama
rozdziera się o krawędzie
zamkniętych ust

nikt nie chce być
poparzony obojętnością

 

 

twierdzenia przypuszczalne

 

podobno przyszłość już istnieje
i może zmienić przeszłość
dla wierzących fizyków
modlitwa wyzwala energię tworzącą cuda

wiele zbrodni do których doszło nie dojdzie
a chwalebne czyny zduszone tchórzostwem
wyjdą na świat bez obaw i lęków

podobno Bóg jest poza czasem
i jego czyny wyprzedzają myśli
właśnie powstał pierwszy jednokomórkowiec
a On zbawił ludzkość
w czasie przyszłym dokonanym
który wciąż dochodzi do siebie

podobno spojrzenie
tworzy rzeczywistość
jaki świat powstaje teraz

w oczach…

 

 

Daniel Gabriel Rachwalski

 

Definiowanie historii życia

 

I echo zapadniętych, pustych mieszkań

świst atramentu w amalgamacie korytarzy

rozprzestrzenia się słodko zwędzona,

otumaniająca i cierpka woń

 

W labiryncie zakurzonych gmachów,

czyjaś dłoń sunie po papierze

wypełnia go delikatnymi szczelinami

Rysik długopisu, bądź stalówka pióra

niczym igła w gramofonie

wchodzi w szpary wiolinowej płyty

odgrywa przepełnioną nadzieją melodię

 

Znów to echo, echo wiatru

wpadające do pomieszczeń przez rozbite okna

Śpiesz się! Śpiesz się!

 

Dokończ swą opowieść sternico przygłucha

gdzie żagiel na sztormie zrywa się z masztu

szybciej dziuraw papier swym narzędziem

 

Ciemno już i chłód zamraża palce

Kilka stron jeszcze zostało

jeszcze tytuł by zapełnić okładkę

światło przygasło…

 

To echo cię woła! – Głucha sternico

wśród rdzy industrialnych fabryk,

Łopocz dzielnie bandero, na rozszarpanym statku

 

 

W teatrze bez dobrych intencji

 

W teatrze brakuje Boga

jeden śliczny gwałt za ojczyznę

drugi za rodzinę

trzeci za tą stodołę – scenę

którą podpaliłam w ostatni dzień lata

 

Tato, czemu łapiesz mnie za pierś

co wykluła się z twojego nasienia

Czy nie czujesz że to tak jakbyś dotykał brata?

 

Powiedział Grotowski

„Jeżeli Bóg jest, to on może zagwarantować nam przeżycie duchowe.”

„Jeżeli jednak Boga nie ma?”

Niech trwa przedstawienie,

okaleczone butelką z wysypiska

 

Więc wiesz gdzie jest dusza

Pod twymi leży stopami

Żółty kwiat zwiądł

kładą się do snu wydmy zrozumienia

Uśmiech w napięciu i oklaski

 

W teatrze bez Boga

nie kwiczy świnia w płonącej stodole

nie ma kogo błagać o pomoc

w ostatni dzień lata

płoną zboża na polu

płonie cała łąka

 

Podpaliłeś łąkę z premedytacją

przyznaj się młodzieńcze

z bezimienną twarzą

twarz dziewczęca, oczka chłopięce

uśmiech postrzelonej łani

„To dla przeżycia duchowego!”

 

Niewinność sprzedana na brudnej pościeli

recytacja, kunszt i kolory Meyerholda

odbiły się na ścianach,

jak cienie po Little Boy

 

 

Nie otworzyłem drzwi biednemu panu

 

Zza rogu, wyglądam

Nie wchodzę do domu

Czekam aż bezdomny

Odejdzie w popłochu

 

On dzwoni do domofonu.

————–…

 

– Halo.

– Halo?

– Czy mogę prosić do śmieci?

– Do jakich śmieci?

– Puszki zbieram ot co…

– nie, nie ja nie wpuszczam
_________…
Dzwoni

 

Domofon

—————…

 

Nikt już nie odebrał,

a ja zza rogu przyglądam się lękliwie

głos miał szczery, oczy szkliste
(twarz troszeczkę tylko chropowata)
lecz nie ufam już ludziom

poczekałem aż odejdzie

otworzyłem bramę

 

pierwszego listopada odbędzie się pogrzeb

na mrozie zmarł dobry człowiek

_________…

na cmentarzu nikogo nie ma

kapłan błogosławi pomnik od niechcenia

 

Dzwoni domofon…
—————…

 

Halo.

 

halo?

Odsłuchaj treść artykułu
Skip to content