Udostępnij:

Wiersze wybrane w lipcu i sierpniu 2025

Barbara Bajor, Natalia Grudzień, Krzysztof Kamiński, Fatima Musahi

 

Barbara Bajor        

 

Jutrznia

 

Pierwszy oddech otworzył moje żebra

jak okiennice. Ale nie otworzył

moich warg. Wahadło słońca

kołysze się nad miastem

i nie jest jeszcze za późno

Nie powiedziałam ostatniego słowa

ni pierwszego

A moje ciało przez chwilę jest wieczne

Tak, jakby było jeszcze przed wygnaniem ,

przed listkiem figowym

Dachy pod śniegiem jak meble przykryte

prześcieradłami w opuszczonym domu

Może to tylko na czas przeprowadzki ?

To dobry moment, by puścić w niepamięć

tatuaż z literówką ,

wiersz z wadą wymowy,

owoc z pieczątką linii papilarnych

Ślady na śniegu dowodzą, że jestem

Ktoś mówił mi, że to wystarczy

 

 

* * *

 

Nie otworzę oczu

 

Słyszę, co mówicie

i chcę wiedzieć więcej,

więcej niż wypada

Gdybyście tylko wiedzieli, że nie śpię

i notuję wszystko na rewersie powiek…

 

Później, z namaszczeniem, w ciemni mojej głowy

wywołuję wasze twarze w negatywie

Przeglądam klisze, prześwietlam zamiary

Źrenice jasne jak dziurki od klucza,

za błękitem warg

czarne uśmiechy

 

Lepiej by było, gdyby moje uszy

pozostały głuche na głosy z dna studni.

Gdyby mój płytki oddech, niespokojny

nie zmieszał się z gęstym dymem waszych proroctw

 

Gdybyście tylko potrafili szeptać

nie musiałabym przestrajać instrumentu,

który przechowuję w futerale żeber

Teraz szarpię struny napięte do bólu

 

Gdybyście mówili w obcym mi języku

sylaby falowałyby na wietrze

jak białe obrusy

rozpięte na liniach fraz między domami

 

 

Chaconne

 

Miękkie łapy

dużych zwierząt,

które jak co wieczór

schodzą w dół doliny,

wydeptują ścieżki

w falującej trawie

 

Tam, gdzie rzeka zapuszcza korzenie

i rozrasta się jak gałąź

od ujścia do źródła,

szczyty gór unoszą się

i opadają

– oddech kogoś, kto we śnie

odwrócił się na drugi bok

 

Cisza nakłada się na pejzaż warstwami,

łączy światło z cieniem

– laserunek ciszy

Jeszcze tylko słychać dalekie, dalekie

klekotanie kastanietów

Kamienie lecą w dół

 

a zdziwiony ptak podrywa się do lotu

jak stopa tancerza

– ruchliwy ornament

na falbanie nieba

 

Słyszysz ?

Czyjś krzyk odbija się od skały

i filcowym echem wraca w nieskończoność

na zawsze, już na zawsze

umieszczony w czasie

pod rozszerzonymi źrenicami planet

 

 

 

Natalia Grudzień

 

XII.  Dzieciństwo śmierdzi

 

alkoholem

czystą wódką

rozlewaną na stole

obok żelków

 

mama każe zamykać

oczy

i potem je otwierać

 

nic nie widać

nie czuć

 

tylko głos

się załamuje

obrywam skórki

przy paznokciach

 

gramy w chowanego

wszyscy wiemy

gdzie jest mama tata i ja

ale udajemy

nikogo nie widać

 

 

XIII. Babcia

 

mówiła że pociąg

robi ciuch ciuch

podawała rękę

wchodziła do wagonu

zatrzymywała

krzyk na torach

 

gdy weszłam bez niej

opóźnienie wynosiło 243 minuty

konduktor powiedział że

potrącono słońce na torach

 

 

XIV. Dorosłe oczy

 

to  dawne

powieki dziecka

 

mama mydliła je

pocierała na tyle dokładnie

że nie sposób było

by dostał się do nich pyłek

kurz czy klątwa czerwonej wstążeczki

 

wystarczyło spakować rzeczy

ściągnąć walizkę

wsiąść do pociągu

po latach powrócić

by oczy zsiwiały

 

 

  1. Nienawiść łagodzi obyczaje

to uniwersalny język

prawdziwa uczta dla uszu

 

gdy na ulicy dziewczyna

krzyczy i rzuca kwiaty

 

melodia wpada w ucho

ludzie trzymają rytm

 

kiedy dziewczyna łka

powoli zaczynają

wychodzić z rytmu

 

 

XVI. Twój Bóg

 

ma problemy

z erekcją

 

mówi do Marii

uklęknij

nie krwaw

rodź

i bądź czysta

 

nie może urodzić

ma kompleks swoich dzieci

 

 

XVII. Dedykuję gałązce jabłoni

 

przejrzałej

zgniłej

robaczywej

 

tej które owoce

nie urodzą żadnego plonu

 

zagnieżdżam się

w jej korzeniach

 

wchodzę do wewnątrz

na zewnątrz

nie pozostanie za długo

 

XVIII. Próbujesz wstać

 

i czuć

przewracasz się z boku na bok

nie liczysz baranów

raczej nieodczytane maile

nieodebrane połączenia

 

godzina ósma dwadzieścia

powinieneś zjeść umyć się

posprzątać pokój

zdobyć kosmos

w tak zwanym międzyczasie

 

godzina ósma trzydzieści

 

to co

już czas

zabieram cię

na tamten brzeg

 

XIX. W majowe popołudnie

 

dajesz mi bukiet konwalii

zgniłych przekwitniętych

 

tak w zasadzie to już koniec maja

 

zrywasz kwiatki z drogi

oglądasz się na boki

nie chcesz przecież mandatu

 

do końca wiosny

drzewa rozkwitną w pełni

 

te zgniłe

jeszcze mnie dogonią

 

 

  1. Choraś Mario

 

wzgardy pełna

pan między twoimi nogami

błogosławiony lepkim nasieniem

 

nie będziesz matką

owoc żywota

który nosisz w macicy

umiera

 

 

Krzysztof Kamiński

 

laptop

 

kiedy siadasz ja wstaję i dzwonię po pogotowie

kiedy potrzebna jest aktualizacja żegnamy się

jakbyś wyjeżdżał na szkolenie do belgii

 

kiedy oddaję cię do naprawy

a w serwisie nie przyjmują kwiatów

coś we mnie więdnie

 

dysk twardy grzebie hasła, pliki, filmy

gry akcji gry fabularne i gry w których spędziłem 60 godzin

 

nie wiem

czy i kiedy

zabierzesz ze sobą ten wiersz

modlę się

o przeszczep dysku

 

 

Bez

 

bez alkoholowy

bez świateł

albo

bez samochodu

bez miłości

bez prawie

albo bez cały

bez kofeiny

albo bez do kawy

 

można przesłodzić pisząc

i nie tylko

 

 

bez partyjny

 

z braku pieniędzy

z lenistwa i obżarstwa

 

paru innych grzechów głównych

i pobocznych

 

z odruchu wymiotnego

na widok kiełbas wyborczych

(miałem po nich wzdęcia

Za małolata)

 

Zgłosiłem się do rozdawania

Słodyczy

 

Na wiecu

 

Było kilku otyłych panów

 

Jako że partia ta uprawiała fatshaming

Nikt nie zarzucał że to ich

Poczęstowałem pierwszych

 

Zmieniłem swoje zdanie

Gdy to oni odmówili mi beza

Mówiąc: bo co, gruby to od razu żarłok?

Powinni zagłosować na kogoś innego

Ale że nie chciałem stracić

Moich 69 zł za godzinę

Zachowałem tą uwagę dla siebie

 

Kiedy prezes zapłacił mi te siedem dych

Wsiadłem do autobusu i skasowałem bilet

 

Pomyślałem

Że nie oddam na nich głosu

Nie dali od siebie więcej włączając w to

Sensowne postulaty

 

Podobnie jak reszta rodziny

Pragnąłem być bezpartyjny

 

Czy wyszło mi to

Stając się bezem partyjnym

W białej koszulce

I o słodkich palcach?

 

Pardon dali mi rękawiczki

Z logiem

 

Były słodsze od słów

Które wypływały z ich ust

 

Tamte smakowały

jak sypanka bez mleka

wróciłem do domu

wstawiłem czajnik

 

 

Ufo

 

marzenia o sprawiedliwości

to dowód na to

że kosmici postawili

tu stopę

 

 

 Kompost

 

Przychodził na wysypisko śmieci

Jak na premierę Brutalisty

Siadał na ławce z wyciętego parku

Chodził w sandałach z mopsu

Sierpniowe słońce smażyło kark

Następnego dnia

Ktoś znalazł go

Kremową butelkę w szklanym domu

Mógł mieć pod pachą kwiaty zła

tylko tu nic nie rośnie

 

 

oda

 

amerykański bar

jest bardziej europejski

niż wieża eifla

czy konstytucja 3 maja

 

dorównuje Celinowi

dorównuje burdum Villona

 

jest krok za oktoberfestem

 

w amerykańskich barach

szkocka

wódka

i porto

odbierają życie

emigrantom

zasłuchanym w pink floyd

fontaines d.c.

bauhaus

leonarda cohena

(czy to nie był kanadyjczyk

polsko- żydowskiego pochodzenia?)

 

w każdym razie

europa jest jak rana

którą nosimy jak order

skrzypce na których nie umiemy

grać

portret matki od której się

wyprowadziliśmy

zdjęcie ojca który nas zdzielił

wbił nam do głowy zasady których

nie potrafimy przestrzegać i z trudem

łamiemy

 

 

 

kanon

 

potrzebowałem kanonu

trzynastu książek które odbiorą

mi pecha

albo zaprowadzą

do zaułka

gdzie będę karmił

plemię czarnych kotów

 

czarne koty uciekają

przed nieznajomymi

dziewczyny uciekają przed śmierdzącymi

złotymi marlboro

tłustymi od spice pumpkin latte

wąsaczami czytającymi herberta

 

potrzebowałem kanonu

kanonu stalowego

burze jungera były zbyt gwałtowne

bukowskiego posądzono o gwałt

a od poezji po holokauście jedzie impotencją

 

na kilometr

 

z małymi wyjątkami

 

potrzebowałem kanonu

potrzebowałem aparatu firmy kanon

potrzebowałem armat

które zagłuszyłyby krzyk

dzieci zabijanych na bliższym i dalszym wschodzie

potrzebowałem plastra na rzeczywistość

 

kiedy poza kanonem

jęczały rozpruwane macice

a z aparatu terroru wywoływano klisze

 

mam 22 lata i jedyne co potrafię to czytać

czasami powracając do niezrozumiałej linijki

 

piszę tak, jakbym życzył czytelnikowi tego samego

 

powrotu do kolejnego wersu, kolejnej zwrotki

 

chcemy być nowym faulknerem

nowym dostojewskim

odciąć się

 

od bananowych dzieci

którym przegnił uśmiech

 

ale w gruncie rzeczy

polska poezja ma w sobie za dużo konserwantów

odnosimy się do kanonu

 

przeprowadzamy sekcję zwłok gombrowicza

wojaczkowi daliśmy spokój

 

a armaty wciąż grzmią i grzmią

 

więc hasła typu

piękno zbawi świat

 

ustępują miejsca

poezji po holokauście

 

skoro takie rzeczy

jak powyższe urywki zdań

mają szansę na publikację

 

aparat terroru

 

wywołane zdjęcia

powtórzony wers

odnosimy się

strzelamy między oczy

ale od wroga dzieli nas

co najmniej

500 kilometrów

 

 

 

Fatima Musahi

 

 

TYSIĄC DESZCZOWYCH DNI

 

poza mglistą krawędzią smutku

syreny w cardiff wciąż żałośnie wyją

 

blade lampiony na wietrze

kołysze tysiąc deszczowych dni

wraz z twoim przypływem

nabieram skłonności do

kołysania się razem z nimi

 

skrzą się w matowych

oczach topielców rybie łuski

wraz z twoim przypływem

nabieram skłonności do

pływania razem z nimi

 

poza mglistą krawędzią smutku

syreny w cardiff wciąż żałośnie wyją

 

prawdę powiedziawszy

nabieram skłonności do

wycia razem z nimi

 

PIERWSZE CZEREŚNIE

 

są tu od dawna

niecierpliwie prężą białe grzbiety

czekając aż ktoś nakarmi ich gniew

to nie chleb nie igrzyska

rozpalą sploty gorączką

 

rysują w dusznych salonach

trajektorie lotu ptaków

zajrzą nawet trupom w zęby

malowany ręką szaleńca motyl

z powrotem zawinie się w kokon

 

w miesiącu palonych traw

rozetną obrazy z lisim uśmiechem

przystroją się w rodowe srebra

aż znajdą istotę półkrwi

ogłaszając swoje zwycięstwo

 

myślę o nich

zgniatając w palcach

pierwsze czereśnie plamiąc płaszcz

zdradza mnie arytmia kroków

 

W OGRODACH

 

noc to nie pora to miejsce gdzie

niespokojnie trwa zmowa milczenia

pachnąca macierzanką i grzechem

w ogrodach nadal melancholie

wzdychające do nie tego księżyca

matka pochylona jak jabłoń

szepcząca o powinności i przodkach

brzęczy bezustannie każąc rodzić

cierpkie owoce zgodnie z tradycją

wywiesza prześcieradła w oknach

na pohybel sąsiadom

ślubna suknia z drugiej ręki

uwierająca  pod pachami

założona o jeden raz za dużo

wypchana gęsim płaczem kołdra

jedynym świadkiem wesela

 

W OSIEMDZIESIĄT MINUT DOOKOŁA TWOJEJ GŁOWY

 

czytając wielkich nauczycieli

marzę o twoich dłoniach

swoje drżące chowam do kieszeni

 

mówisz do mnie

językiem drobnych niuansów

mój wędruje po twoich ustach

 

przez chwilę jedziemy

w tym samym kierunku

przesiadka jest nieunikniona

 

ty już widzisz się w pociągu

do sankt petersburga

 

a mnie wciąż się śni

moskwa pietuszki

 

MELANCHOLIA PUSTEJ ULICY

 

niepotrzebnie

pokazaliśmy sobie twarze

za późno zamknęły się oczy

za dużo lata głębokiej czerwieni

zima nadchodzi za wolno

skuwa serca lodem

 

mówisz symbolizm jest jak krew

de chirico malował innymi kolorami

a nam potrzeba wszechobecnej bieli

 

teraz stoimy odwróceni

 

dwa odległe bieguny

idealnej samotności

 

SYLVIA JUŻ NIE ODBIERA TELEFONÓW

 

nie pytaj dlaczego milczę

 

z wertykalnego punktu widzenia

nic się nie zmieniło

zima właśnie przeminęła

a wiosna szturcha coraz boleśniej

 

nie pytaj dlaczego milczę

 

z wertykalnego punktu widzenia

szaleństwo nadal czai się

w krzaku dzikiej róży

a my wciąż jesteśmy

tylko zwierzętami

 

nie pytaj mnie

 

z wertykalnego punktu widzenia

zawsze już będę milczeć

 

odwrócona

twarzą do ziemi

 

WCZORAJ, ZESZŁEGO LATA

 

na północy wciąż bez zmian

morska sól do zimnego ciała

przywiera niepotrzebnie

syreni głos cichnie

cichnie w nas nadzieja

już za poźno na żeglowanie

po martwej fali

 

niebieskie ptaki milczą

wiedzą że to

ostatnie dźwięki lata

 

na ramionach wiatraka

przysiadł don kichot

ma wielkie oczy

czasami je mruży

 

patrząc na wróble

ciągle mnie pyta

którędy

wychodzi się na ludzi

Odsłuchaj treść artykułu
Przejdź do treści