Udostępnij:

Pocztówki literackie KM maj 2024

Ewelina. Wychuchane cacuszka, kruche i delikatne. Czułem się jak na wystawie miśnieńskiej porcelany. Urocze. Ale tak naprawdę zgrzytałem zębami. Przypomniał mi się fragment wiersza Michała Fostowicza. Coś o mizdrzeniu się wierszy i o tym, co ono ma „do twardej mowy zarabiających na życie”. Nie chce panią ściągać z obłoków na ziemię; dodajmy, że te obłoki są jak z cukrowej pianki. Nie każę pani ćwiczyć się teraz w funkcjonalnym użyciu wulgaryzmów, które być może oczyściłyby rokokową atmosferę tych wierszydeł. Zresztą twarda mowa nie musi być od razu wulgarna, chyba raczej chodzi w niej o trzeźwość, konkretność, bliskość rzeczy. Niech słowa lądują w celu bez pośrednictwa poduszek bezpieczeństwa, bo te u pani tak spuchły, że przesłaniają wszystko. Coś co miało chronić, łagodzić, stało się istotą poetyckiej rzeczy. Na początku będzie trudno, cokolwiek zacznie się w tym duchu, wyda się kanciaste, surowe, prostackie. Zapewne zatęskni pani za swoją paplaniną. Co dalej, nie wiem. Jeżeli nie nastąpi jakakolwiek zmiana, proszę więcej niczego nie przysyłać. Nie chcę wysłuchiwać łkań o ciemnej godzinie, która jaśnieje nad innym ogrodem (ten fragment akurat całkiem zręczny).

Wiktoria. Chciałabym zaznaczyć, że nadałam tytuły utworom, pisząc ten mail. Wolałabym ich nie nadawać. Myślę, że moja twórczość opiera się właśnie na tym, że każdy może interpretować je w swój sposób. Ale tu nie ma czego interpretować, nie ma żadnej twórczości, bo nie ma głębi. Z tytułem czy bez taka sama pustka bez wyrazu, do poezji bardzo daleko. Stęskniony organizm po wstrząsie i rozczarowaniu produkuje pewne partie słowne, funduje sobie autoterapię. I słusznie. Bardzo to ludzkie, a chęć pokazania tego komuś jest dość często spotykana. Współczuję pani. Przykro mi, że „ciebie nie ma”, to znaczy jego nie ma. Gdy pani ochłonie, może dojrzeje do dystansu, stworzy postać i obdarzy ją językiem. To wszystko razem wzięte nazywa się literatura, nazywa się poezja. Kiedyś, być może, zrozumie to pani. Przyszedłeś żeby mnie wyleczyć?/ Czy zatruć przedwcześnie?/ Ciągle nie wiem gdzie jestem. To fragment z utworu zatytułowanego Toń milczenia. Chociaż gdyby był „tron” bądź „ton”, dalej byłoby to samo. Ta sama słowna papka.

Mateusz. Rozmach, impet, młodzieńcza energia, brawo! Aż pana roznosi chęć rewolucjonizowania form wyrazu. Jednak puste te werble… Nie zagrzewają do niczego konkretnego, nie wytyczają szlaku, nie pokazują innym drogi. Ot, zabawy w przydomowym ogródku. Teraz czeka pan na reakcję dorosłych. Jeżeli już przerabiało się to dziesiątki razy, reakcja nie będzie zbyt entuzjastyczna. Owszem, wyczuwa się coś na kształt talentu, ale na razie pochłania go kręcenie się w kółko, echolaliczne przedrzeźnianie narzucających się zgłosek, zabawa w awangardę. Bo, wie pan, prawdziwa awangarda w coś wierzyła, tylko na pozór „bawiąc się słowami”. Tu programu, czyli wiary, nie widzę. Proszę pomyśleć. Na razie „duszne te latyfundia”, może trzeba wpuścić trochę powietrza: moje duszne latyfundia/ za złamanego funta/ wymagają spacerów w kapciach/ przez porozbijane ega/ przyjdź popaplać/ poplątać pyszny język. Przyjść, popaplać, poplątać, a potem obudzić się z narcystycznego snu. To, co wokół, gotowe jest do wzięcia i chciałoby znaleźć się w języku. Ale nie takim.

Krzysztof. To nic, że jakiś tomik gdzieś wydany. Ten wydawniczy, teatralny, gest niepotrzebnie utrwalił pana w mniemaniu, że zajmuje się poezją. Właściwie tak, w niektórych środowiskach to już nią jest, to wystarcza do noszenia tarczy na rękawie. Dla mnie te wzdychania są martwe, to jakieś grobowce słów, które usiłują czmychnąć z cmentarza. Nie udaje im się, niestety, bo tkwią w kwiatach podziemnych rzek/ płynących do ciebie lądolodem łóżek, bo nigdy się nie rozbiegli/ by żyć i tak dalej. Jeszcze strumienie powiek/ wystrugane z drewien, a wszystko to, ponieważ w ulach naszego poznania/ zbiera się mojej miłości rosa. Jeżeli chodzi o skromną barć mojego rozeznania, to miód pozyskiwany przez pana odbieram jako pozorny. Papierowe metafory rozmijające się i z życiem, i z poezją. Przede wszystkim z czymś, co traktuję jako osobność, swoistość, oryginalność postrzegania świata, formowania przylegającego doń języka. Całkowite nieporozumienie. A to jakaś plaga ostatnio. Plaga sztuczności, która usilnie przekonuje, że nią nie jest.

Małgorzata. Naprawdę lubię własną poezję, jednak jest coś w niej takiego, że pomimo wysyłania ich na przeróżne konkursy, nigdy nie zdobywam żadnego osiągnięcia. Moja poezja ma w sobie wady, wiem to dobrze, jednak nie umiem w słowa sformułować, w czym jest szkopuł. Chyba jestem zbyt przywiązana do mojego warsztatu, który tak pieczołowicie tworzyłam na przestrzeni lat. Zacznijmy od podstaw. Prostota. Dlaczego „na białej płaszczyźnie leśnego terenu”, a nie na białej płaszczyźnie lasu? Rekwizyty codzienności. W tym momencie wycofujemy arlekina, Joannę d’Arc, „Człowieka”, wprowadzamy sąsiada, przechodnia, pomyloną ciotkę. Unikamy słownej waty, skreślamy te wszystkie „nieprawdaż”, „nad wyraz”, „w istocie”. Teraz do roboty.

KM

Poetów zainteresowanych radami i ocenami Karola Maliszewskiego prosimy o nadsyłanie wierszy (maksymalnie do 5) do naszej redakcji listownie lub mailem. Wybrane najlepsze z nadesłanych utworów będą publikowane na naszej stronie internetowej lub w „8 Arkuszu Odry”.

Odsłuchaj treść artykułu
Skip to content

Zapisz się do naszego newslettera

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych (pokaż całość)