Wiersze wybrane w maju 2017
Luiza Lalliche, Mateusz Dworek
Luiza Lalliche
HOMO SEPIA
Miasto w przeddzień zarazy – dziecięcej zabawy, performansu:
słoneczko przybrało pomarańczowoczerwoną barwę.
Szare wiatraki, wieczorna gwiazda prześwituje między śmigłami.
Dziecko włamało się do młyna, przedziurawiło worek
na śmieci – odtąd nie mamy wiele czasu.
KARTA SIMS
Ludzie kierują się strachem i inteligencją.
Dominują: jeden po drugim rozumie, co w trawie piszczy.
Próbują na szybko zaprzyjaźniać się i kłócić, kwitnie sąsiedztwo.
Wizualizując świetlaną przeszłość osobniczą pochlipują po kątach.
Sadzą wirtualne drzewa i udostępniają znak pokoju.
GOOGLE BABY
Można pojeździć myszką po brzuchu,
poddać klepsydrę badaniom przesiewowym
i symbolicznie zaprotestować stawiając pionek
a chuj, właśnie tu.
NANOCYRKONIA
Nie mogę wytrzymać z pustką wokół ergonomicznego core.
Umiem zataczać ramionami szerokie koła, trudniej mi wydziobać szczegół.
Tęsknię do ustawień fabrycznych.
Rwę swoje ciało i obdarowuję was jak chlebem.
EUROWIZJA
Piękną masz dzisiaj sukienkę! Dziękuję, Kochana, ten rozporek ma symbolizować rozłam,
błyszczące dżety – tłumy gromadzące się na placach i ich łzy, gdy padają strzały.
Pod koniec piosenki upadam i to oczko puszczone w stronę naszych rządzących.
Ale koniec o mnie! Cóż za wspaniałe stworzenie ze sobą przyprowadziłaś?
Pół doberman, pół matrioszka, po naciśnięciu zionie ogniem, który podpala smog.
Czy to zgodne z regulaminem? Dla nas zrobią wyjątek, wiedzą przecież, po co to robimy.
Głosujcie! Przypominamy, że mieliśmy w tym tygodniu mini trzęsienie ziemi,
rozpędzone Hot Wheels i Monster Trucks, rosnący wskaźnik samobójstw.
Nasz prezydent zmienił płeć i traci poparcie, bo ludzie mylą go z Pierwszą Damą.
Tak wesoła impreza bardzo nam pomoże – będzie po co żyć przez najbliższy rok.
A ty biedulko? Sama szyłam sobie sukienkę z zasłony. Wystąpiłam o dofinansowanie,
lecz transport utknął w korku. Smutny nasz kraj, zakochany bez wzajemności w tamtym.
Daje z siebie wszystko, a oni ani ochłapka.
Zaśpiewajmy, wznieśmy oczy do nieba, odpalmy światła, by przez moment Europa
była widoczna także z odległych galaktyk. By dostrzeżono, jak się oddala, dryfując
wśród rozszerzającej się pustki, pozostawiając za sobą błyszczące girlandy kryształów,
po których być może wróci, by znów się połączyć, gdy wodzirej da sygnał zbliżamy się!
SQUASH
Przystawiłaś mi do skroni radio i kazałaś
odbierać na tych samych falach.
Ja w szlafroku, całkiem nieprzygotowana –
dobrze, poczęstuj się tym czymś we mnie,
co przycupnęło jak pnącze zgniłych winogron.
Odkrój sobie część wspólną tortu
upieczonego dawno temu na nasz pogrzeb,
zdejmij ze mnie brzemię chaotycznych wyrazów
i kubek z kawą niedający się ustawić na kolanach.
Po cichu myślę, że nasz wróg to czas,
ale jego nigdy nie ma.
Twoim prawdziwym przeciwnikiem jest ściana.
Ucz się, ćwicz. Nic się nie stanie, jeśli pomylisz kroki
albo wyda ci się, że nadepnęłaś mi na stopę.
Mnie i tak tu nie ma. Jestem po godzinach.
GRZYBKI
Z coraz większą śmiałością przeprowadzałam się do krainy koni,
dużych, dziwnych tulipanów i rosiczek. Karmiłam mojego krokodyla,
wrzucając mu do paszczy kawałki absolutnie niestrawne
(przewracał oczami i pokazywał neonowy napis PLAY AGAIN).
Chciałam składać wypowiedzenie każdej relacji, której nie mogłam
opatrzyć barwnymi zdjęciami i opublikować w czasopiśmie podróżniczym.
Osiodłałam dla nas parę jednorożców. Niestety, twoja odpowiedź
miała silne działanie przeciwpsychotyczne.
Spakowałam więc plecak, pobiegłam na ostatnią swoją wycieczkę.
Z izby przyjęć/wytrzeźwień odebrali mnie krewni i znajomi królika.
Odstawili do domu pancerną rozwodową limuzyną.
Dziś czasem ktoś przyniesie mi kwiaty lub poczęstuje winem z tamtego rocznika.
Rozszerzam oczy, dziękuję za normalność, lecz po cichu mamroczę:
tęskno mi do ciebie grzybie
OBOWIĄZEK PODZIAŁU
porozstawiam swoje małe filie
na bladą godzinę
stojak z praniem rozłożę pod mostem
ascetyczny kręgosłup ni ziębi ni grzeje
lecz ma w sobie coś romantycznego
gdy zawieje wiatr
pośle stringi do ludzi na ratunek
odmowną koronkę bez inicjałów
zakopię się w kołdrze
czekając na archeologów
od wczoraj wątpię w słowa-automaty
te najgłębsze
na których uczyłam się mówić
hej psiapsióły
włożcie gumiaki i pomóżcie mi wkręcić
rzekę w środek tego syfu
raz dwa wrzućcie mnie do łajby jak worek kości
wznosząc histeryczny toast
za moje udane wakacje
UWAGA, TO TAJEMNICA
Oko świata osiadło w centralnej Polsce,
jak meteoryt wbiło się w zmrożoną glebę.
Siła uderzenia była tak ogromna, że panie
w pobliskim biurze chwyciły się za głowy.
Wybrało tę lokalizację głównie ze względu
na przepływ informacji, tereny zielone i sklep.
Dla niepoznaki wywiesiło żałobne zasłony,
służące jako ekrany do odbioru mętnych szeptów
i marzeń.
Najlepiej współpracuje mu się z dziewczynkami
o różnych kolorach skóry. Puszczając bańki mydlane,
kierują ku niemu ziewnięcia i fronty atmosferyczne.
Analizuje dane i sporządza raporty, które potem gubi.
Oko potrzebuje spokoju, jest nieuchwytne.
Zanim zdążę złożyć mu niezapowiedzianą wizytę
z orderem i kwiatami, ucieknie przez okno.
Mateusz Dworek
TAJNA PRACOWNIA
trwał pożar zimy. miedziane lisy wyjadały resztki makreli,
które wyrzucałem za okno. pod oknami krążyły jaskółki
kreśląc nieskończoność między topniejącymi soplami lodu.
wewnątrz: niczego tam nie było poza nasączonymi
ołowiem sosnami i wodą z potopionym szkłem.
czekaliśmy na porę kiedy mokry nos stanie się
kwestią drugorzędną.
TROCHĘ JAKBY PAROWAŁO
siedzieliśmy na kominie i machaliśmy nogami, zimne grudniowe słońce
dawało popalić rozbijając bank mikroskopijnego brudu. w pokoju schowały się
chude truchła; lisia skórka i stara podeszwa. było tuż po drugim śniadaniu,
na krześle pasek, rękawiczka i kamizelka kotłowały się jak w króliczej norze.
nocą śniły nam się cukierki, wszędzie czuć było zapach miętowych dropsów.
(***)
ktoś eksmitował zmęczonego boga, gotów byłbym zabić.
na ustach wyrosła mi blizna a kolana przypominały zblendowane jagody,
wszędobylskie strużki potu wsiąkały w lastryko, myśleliśmy; tyle wody się marnuje
a tam przy ołtarzu, z chryzantem właśnie uszło życie.
WIERSZ POMIĘDZY NOCĄ A PORANKIEM
niebo było niewidzialne jak powietrze w balonikach
czyste koszule jaśniały niczym żagle albo duchy, patrzyło
niebieskie drewno, dookoła roiło się od jeży i śmieci
wszyscy słyszeli dyszącego psa.
pod drzewami stały plastikowe krzesła i stoły
wyglądały jak wierne psy w pustych izbach
cała pustka świata zebrała się właśnie tam.
zbliżał się poranek,
niebo otwierało skubiąc wątłą zieleń.
MOKRY ŻUŻEL KLEIŁ SIĘ DO NAS
na skraju piaskownicy czuliśmy ostrą krawędź życia
w rogu mrówki turlały w pocie czoła różowego dropsa,
białe strużki światła nakłuwały spocone ciała, każdego dnia
nabijaliśmy tuzin siniaków od biedy, my chłopcy z placu zbawiciela
tropiliśmy lody śmietankowe jak pocisk termolokacyjny
namierza asteroidę, na dorosłość nie było czasu chyba że
posłuży za podpałkę. sentencja tego wiersza: nieśmiertelność
choć naklejka na samochodzie wskazywała wręcz przeciwnie.
CHŁODNIEJ
tutaj jest zawsze chłodniej
pozwolisz, że zostawię ciebie za oknem
i odwrócę nocną lampkę, popatrzę na ścianę
o czym myślisz gdy patrzysz na mnie zasypiającego,
który właśnie nerwowo
przewrócił się na bok?
niech małe piekiełko zrobi się tobie na twarzy
podeprzyj podbródek, aż przyjdzie dzień
następny aż rzeczy poprzestawia, miejscami dotkliwie
i dźwięk będzie nieznośny w w tym pustym pokoju
ale go nie usłyszysz
i nie oderwiesz wzroku
moje ciało nie jest tu po to
żeby zakumplować się z twoim
W DZIECIŃSTWIE
wszystkie troski trafiały do kieszeni jak papierki po śliwkach w czekoladzie
śmierć była rozmazanym komarem na ścianie
strach był krępującym wzrokiem ochroniarza w rossmannie
bezsenność była pobudką dziesięć minut przed czasem
pusty portfel brzmiał pożycz oddam jutro
i już nigdy nie oddałem
HUK JEST ROZPROSZONY
brzuchy nam puchły od patrzenia w przeludnione blokowiska, zbieraliśmy siły na szaber
strach odpadł już dawno tynk też. chmury cerowały niebo podziurawione
jak durszlak, komary brzęczały niczym szkolny dzwonek, nagle padła komenda:
dźwięk spoza czasu. w powietrzu wisiał zapach petardy.
WRÓŻBY ZE STAREGO AUTA
chwila dla rekwizytów: cylinder, garnek po rosole
i gumę turbo. samochód zatrzymuje się pod
kościołem, na tylnej kanapie leżą stare koce
w bagażniku jeszcze starszy krasnal i wyblakłe
makiety osiedli. ktoś krzyczy w las, drugi
patrzy i przeklina słońce powietrze dusi
niczym pępowina, sięgam po haftowaną
chusteczkę dziadka, podwijam koszulę,
a tam słońce zaplątane w łąkę.
***
obudziłem się, wyszeptałem: zimno tobie w nóżki?
nie miałem dłuższej kołdry, a miękkie jak bawełna
serce nie chciało jeszcze spać. spod kwiatów za oknem
wyłaziła ziemia, spod kołdry piętki, nad palce wykręcone
jak sześć i sześć, jak ta słynna autostrada. na ścianie ślad
po lipcowym rzucie w komara i truchło osy na parapecie.
to miała być przygoda, rozumiesz; szarża i śmierć
twoje małe stópki i mój wielki strach.