Wiersze wybrane w marcu 2017
Jakub Pszoniak, Piotr Szelewicz
Jakub Pszoniak
LOGIKA
matka mojej babci
przeżyła trzy wojny
dwie wojny światowe i wojnę 1919-21
miała szczęście
matka mojej babci
przeżyła trzy wojny
dwie wojny światowe i wojnę 1919-21
nie miała szczęścia
które z tych zdań jest prawdziwe?
historia zawiesza prawo niesprzeczności
LUX ES SILESIA
deszczy się miasto
szczycą wieżowce
szron i tłuszcz
szczelnieją w asfalcie
czas warszawieje
i szybko szybko
szyb w szybach taksówek
czerwone okna i twarz na poduszce
grubnie cień na murach gruby*
którą Jerzy Gruba kazał zmienić w grób
ciemno znów
grudzień gubi śnieg
szczypią oczy, wiersze wiszą w powietrzu
kałuży się Śląsk
kurczy się życie
szczęść Boże, kurwa, sztygarzy telefon
* – gruba: śl. kopalnia
NIEWIELE
zostało niewiele
(niewiele to nic i niewiele więcej)
trup pszczoły miedzy ramami okien
karta gwarancyjna magnetofonu szpulowego
pudełko wypalonych zapałek
klucze do poprzednich zamków
legitymacja organizacji młodzieżowej
której pozostali członkowie
zostawili po sobie znacznie więcej
zapach
BYTOM
skrzy się trakcja
krztuszą koła
krzty powietrza
kaszlę w rękaw
numer tramwaju
dla wiersza
zupełnie bez znaczenia
jadę w poprzek miasta
po brzeg następnego miasta jadę
tramwaj mija
to co warte pominięcia
mija czas
mija mi ja
mija coś jakgdyby metaforę
która uciekła w ostatniej chwili
mija zbiegów zbiegów okoliczności
alegorię samej siebie
język nieprzetłumaczalny na żaden inny
ani nawet na ten sam język
Bytom mija
jadę w poprzek miasta
po brzeg miasta jadę
jestem gdzieś
opodal nawiści
mijane są domy komory
kopalniane mijane są
SPLOT ZDERZEŃ
słońce ani nie zgasło
ani nie zapłonęło żywym ogniem
tlen i azot wciąż łączy się w powietrze
pory roku następują po sobie
ze względną regularnością
niemiecki proszek pachnie zaś ładniej
od nieniemieckiego proszku
a jednak śmierć
jednak skończył się jeden ze światów
a więc skończył się cały świat
sznur autobusów
czeka na pętli rana
PRZYCZYNY
przyczyny wciąż pozostają nieznane
być może zdecydowała
data stempla pocztowego
arbitraż arytmetyka brak snu
brak środków nadużycie środków
błąd w sztuce głosy elektorskie mgła
może po prostu bóg tak chciał
policja zasłania się dobrem
nie podaje szczegółów
HAENEM
ona to co najmniej
on co najwyżej
ona szuka bo wyprzedaż
on już kończy lada moment lecz za ladą jeszcze
ona zdejmuje z półki bo niedrogie choć z górnej półki
ona pyta o rozmiar
jest bowiem w posiadaniu zamiaru posiadania
on odpowiada jest tylko to co widać
jest tylko to co jest odpowiada
jest tylko to co jest to co widać
ontologiczna dezynwoltura głęboko ją dotyka
stoi bowiem w sprzeczności z korzeniami europejskiej kultury
ponadto ona wiarę pokłada w transcendencji
ona w wolnych chwilach odwiedza świat odwiecznych idei
on pieniądze wymienia na materiały szyte w Bangladeszu
i choć ona idealny materiał na kobietę marzeń
na chodźże ze mną u ciebie czy u mnie
on niezainteresowany zupełnie
ona idealistka on materialista
nie będzie happy endu
tęcza nie połączy prawobrzeżnej Warszawy
z lewym brzegiem Wisły
z podwieszanego sufitu nie spadnie deszcz brokatowego konfetti
nie dojdzie do zbliżenia
czytnik kart nie zagwiżdże i nie puści oka
nie dojdzie do spotkania
do bezdotykowej wymiany towarowo-pieniężnej
nie będzie niczego
z tych zakupów w haendem
Piotr Szelewicz
DORASTANIE
Ostatni wiersz powinien być jałowy,
bez emocji, podtekstów, rozliczeń.
Powinien być nudny, jak wkładka reklamowa
do codziennej gazety, rozkład jazdy
na zamkniętej stacji. Obojętny, podobny
do szaletu, gdzie każdy wchodzi, robi swoje,
wychodzi. Nie może mieć przesłania, dedykacji,
jakichkolwiek aluzji. Ostatni wiersz
powinien zniechęcić czytelnika już po pierwszej
strofie, wszak druga niczym się nie różni. Pointa
ze słów wyrwanych z kontekstu. Ostatni wiersz
powinien być jak tunel.
NIE WIERZĘ DZWONOM KATEDRY
Cóż z tego, że śmierdział bezdomnym dworcem
z denaturatem na pohybel i dla rozgrzewki.
Wytrącony poza nie musiał udawać,
to było w nim nieobecne.
Każde zainteresowanie, trwające dłużej
niż minutę, przerywało
drzemiące czuwanie, kwitował to subtelnym
spierdalaj. Obrzydzenie
parujące z głów przechodzących obok
napawało optymizmem. Jednak jest
wrażliwość. W końcu zwinął go patrol
dobrego smaku.
Szedł obojętnie
i nie było w tym nic bezczelnego,
jedynie bezradność pewna siebie.
Wtedy zrozumiałem boskość.
ROZKŁAD JAZDY
Szklanka może być kalejdoskopem, gdy napełnioną
unieść pod światło. Wynalazek godny zabicia
czasu, do tego stolika nikt się nie przysiądzie,
zwłaszcza, że każdy liczy grosze na bilet powrotny,
który i tak zamieni w aluminiowe piwo, tylko
nie śmiećcie po drodze! poucza pani Jadwiga,
jest królową, jak wszystkie bufetowe
po dwudziestej trzeciej. Chyba już potrafię
pogodzić zbędność z prawem redukcji do absurdu.
PERYFERIE
I.
Przychodzisz nie w porę, jakby na złość
gasnącemu światłu, jedynym wyjściem wtedy
milczenie, mimo że słowa jak muchy
w upalny dzień. Jesień ma w sobie coś
ze starej panny, która wciąż wierzy
i czeka, nim stanie się zimową wdową.
Usychać trzeba kolorowo.
II.
„-Obiecaj mi, że nie będzie wojny.
-Tak.”
Puste słowa przychodzą nader łatwo,
nam nie grożą granaty, mimo że za miedzą
ktoś ginie, prorocy straszą Wschodem.
Gdy strzały zbliżą się do granicy
słuchu, odlecimy gdzie zboża szumią
o wydajności lub klęsce urodzaju.
Wojna jest w nas i pokój
niegościnny.
III.
Gdybym nie próbował pisać
byłbym seryjnym mordercą,
śledzę ich biografie podobnie jak poetów.
Nóż, młotek, pióro
tak samo zostawiają ślady na bieli
śniegu, kartki, snu
w którym oddychamy
tym samym powietrzem
bujając się wesoło
w drżącej pajęczynie.
IV.
Po dwudziestej trzeciej ulice pustoszeją,
wtedy zaczyna się świat. Schizofrenik z Leśnej
rozpoczyna obywatelski patrol, w asyście bezdomnych
psów sprawdzi wszystkie kąty
i wiraże. Spóźniony
pijak zgubił drogę do Betlejem,
odkąd zlikwidowano rozkład jazdy
brakuje punktu odniesienia. Dzięki Bogu
poetów tutaj nie ma. Najtrudniejsze
są zmartwychwstania.
V.
Co ocaleje, zostanie po drugiej stronie
snu. Pamięć w końcu wyblaknie, jak fotografie.
I jeszcze bezradność, która drażni, kiedy
zaczynają boleć ściany, lustro, świt. Można
darować sobie słowa, w milczeniu resztki
wczorajszego dnia. Cisza nie wymaga
PSYCHUSZKA
Nawet ściany mają potknięcia, gubią
kąty proste, odstając od pionu. Do tego ciężar
wyznań, modlitw, niedbałych orgazmów. Cierpnie
tynk, okno jak blizna, drzwi donikąd, już wiesz,
najtrudniej zmartwychwstać. Ja z pierwszym
śniegiem, gdy listopad zacznie parować z głów
samobójcom. Nie znam ciepłych słów, jedyna
delikatność to odmrożenia, więc jeśli chcesz
pokażę najbardziej mroźne rejony, gdzie
zero bezwzględne to dopiero początek. Sam na sam
w izolatce, obiecaj że jutro
też cię nie będzie.
PSYCHUSZKA (II)
Jak zwykle zwiodą manowce albo zatrzymają
ściany. Mimo to próbuję odlecieć, chociaż lęk
paraliżuje. Wyłamuję palce, odkąd wprowadzono
zakaz palenia, dłonie nie lubią bezczynności.
Powiedz, czy jesteś. Spróbuję zasnąć. Kolejny
kaftan, który nie pasuje do oczu, tym bardziej
do twojej sukienki.
PSYCHUSZKA (III)
Wtedy powiedziała: czas pokaże. Nie ma już czasu. Jednak
zanim minął, dały się poznać wszystkie biegi zdarzeń
i scenariusze. Dlatego w roli głównej ściany, które nie pragną
dotyku a chłód podpowiada kolejne słowa i końce światów.
Podobno jesteś. Tak przekonują horoskopy. Wierzę
tylko jednej przepowiedni zaszyfrowanej
w karcie choroby. Brak rokowań
na powrót.
PSYCHUSZKA (IV)
Możliwe jest, że czekam. W przerwanych
zamyśleniach, zawieszony
w pytaniu. Gdy próbuję się zerwać, przychodzi
ostatnia myśl, której się boję. Czy
możliwe jest, że czekasz.
PSYCHUSZKA (V)
Znów byłaś.
Jednak zbyt krótko, by myśl
przeobraziła się w wyznanie. Teraz smakuję
twoją nieobecność. Schłodzona jak grudzień
osiada szronem na szybach. Palce nie czują
odmrożeń, zaczyna się gra
urojeń z grawitacją.
PSYCHUSZKA (VI)
Sen, z którego się nie budzę. Jesteś w nim
tak samo nierealna jak na jawie. I tak samo
bolesna, po obu stronach
chłód. Słowa, miejsce i czas
dobiegają końca, ostatnia myśl
zamarza.