Wiersze wybrane w grudniu 2018
Aleksandra Lewandowska, Adrian Ligęza, Wojciech Zajączkowski
Aleksandra Lewandowska
PIKNIK
przebiegają w tych białych sukieneczkach
małe ofelie, wszystkie do krwi czyściutkie
modlę się o wiatr, by uniósł trochę rąbka
tak do kolana, o więcej nie proszę
trawa jednak uparcie milczy do środka
wszystko jest zamknięte i obezwładnione
wiosennym hałasem pozornej ciszy
chłopcy rzucają kamykami w polne zające
sfrustrowani tajemnicą nie do wypowiedzenia
EURYDYKA
Rozpuszczone włosy wygniotły
otwarte na oścież groby.
Przebudzone zostały słowa
przygniecione latami.
Którędy trzeba ciebie pomyśleć
żebyś na nowo powiedział mi
ja tam byłem?
Śmierć już więcej nie zamilczy,
rzeka cofa mnie z powrotem.
KARON
Wstyd umarłych niesie się po wodzie, całe pokolenia
pobrzmiewają w moich włosach.
Niemi osiadają w ostatnim przelocie
jaskółek. Oto ja, najstarszy przewodnik
po krainie ruin i popielatego słońca, wyznaczam wam
drugi brzeg zbyt ciężki do uświadczenia,
bym mógł porzucić moją łódź i wiosło, moje powinowactwo.
Nadzy przede mną! Zazdrośni bogowie
nie mają wstępu do mojej łodzi. Nie bójcie się.
Rzeka jeszcze wyrzuci na czarną skałę wasze
stworzone pod dotyk ciała.
ODMĘT
leżysz przede mną obcy
zanim zrodzi się nowa mitologia muszę jakoś
nazwać ten kłąb czarnych włosów przede mną
te wyliczone co do dziesięciu palce u rąk dwóch
martwotę i głuchość domu który wzbiera w tobie
opływa cię i przysłania
mogłabym już nie widzieć ale cała jestem
patrzeniem na ciebie
czarny dwudziestoparoletni
zryw miłości poległej na moich kolanach
- I MAŁGORZATA
Wpierw tylko węszyłam pod drzwiami, a jednak
przyjmuję to zawsze otwarcie. Ucho przystawione do drewna,
całuje pierwszy półmrok i wita go zachłannie.
Zaćmienie pierwszego porządku, w czerwonej refleksji
sprawia, że jestem zarówno poganką i kapłanką, błogosławioną
w smutku, prorokiem, co na słowo
śmierć zaczyna cicho sapać.
Światło nie wie wtedy, jak daleko ma odejść, jaką
odpowiedź da mi puknięcie w ścianę. Boję się,
a zaczynam płonąć najjaśniej na parę
wierszy, by potem sypnąć prochem (pomóż mi proszę)
na własne ciało.
Małgorzato, powiedz
Małgosiu
jaki alkohol nas dzisiaj zbliży i czy razem
w cieniu przeżyjemy coś więcej, a może
nawet niech to będzie życie.
Adrian Ligęza
ZGUBIŁ MNIE
Ojciec zgubił mnie zimą w czarnej buczynie,
odwrócony plecami nic nie zauważył.
Strach zmroził mi czucie i wzrok – ten strach nie minie.
Dla żartu wrzucił do głębokiej wody – by drwić
z innymi, że krzyczę i tonę, że płaczę.
Kłak wody utknął w przełyku, topi do dziś.
Ze znalezionym ptakiem obszedł się okrutnie,
skopał zranione pisklę i butem rozdeptał.
Ptaka, zabił ptaka. Zabił pieśń, świat. Zabił mnie.
PRZEKLEŃSTWO TELEMACHA
odszukaj swego ojca rzekła do mnie bogini znajdź go idź
i tak po ciemnym tle sunie moja postać od wielu wielu lat
gdzie jesteś kreatorze duchu maro gdzie
dzień po dniu trzepoczesz moimi myślami
czy uda mi się złapać w dłonie żywy wiatr
już prawie używam języka kochanków
już prawie pieśni śpiewam Tobie sobie temu szukaniu
coraz głośniej
dobiegają mnie głosy żywcem zamurowane
a sny plują mi w zakłamaną gębę
że Ty jesteś we mnie
w każdym odmówionym kieliszku wódki
w odrazie do papierosowego dymu i amatorskiej akwarystyki
w niechęci do książek Bunscha filmów Hoffmana i gorzkiej czekolady
w ucieczkach od wyzwań zobowiązań rozmów pracy nad sobą
w uległości wobec siły i agresji wobec słabości
w nieprzemyślanych decyzjach i w gierojskich deklaracjach
w sposobie kichania pożółkłych zębach z byle powodu bordowiejącej twarzy
że jesteś w moim odbitym spojrzeniu w oczach dziecka gdy biegnę do niego z mordą
i w ściekającej z lustra plwocinie i w zaburzeniach erekcji i w samobójczych myślach
DLACZEGO?
na jednej z dzikich plaż stoimy na przeciw siebie
po kolana zanurzeni w ciepłym italijskim morzu
dlaczego się zatrzymałeś podszedłeś
i ująłeś moją twarz w swoje boskie dłonie
co tobą kierowało o jaśniejący Apollonie
gdy na moim czole złożyłeś
przytrzymany przez chwilę miękki pocałunek
opina mnie skóra blada i miękka
naciągają ją chyba geny małż i chitonów
daleko jej do tych ramion i torsu
cięciwą podszytych łydek i ud
na wątłym mostku okopcony wianek
pokręcone łodyżki rozgniecione rozetki
pogubiły się łebki różowych stokrotek
licho tu smutno i cicho
poniżej biodra bogini płodności
wyścielane maczaną w smalcu watą
mogłyby dzieci rodzić
planety przesuwać wulkany zatykać
plecy mam wygięte na kształt łuku kojca
w którym warował mnie wściekły pies
głowę trzymam nisko chronię krtań
unikam spojrzeń kulę tył
żal patrzeć
nigdy nie będę taki jak ty
regularnie i z prostotą zdobiony
zalanymi żywicą muszlami
i otoczakami muśniętymi miodem
ja nie lubię słońca
słońce zwłaszcza mi dokucza i obnaża
ciebie czczą fotony pryzmaty i fale
ciebie wylizały podniecone promienie
żal patrzeć
zetrzyj ze mnie ślad swoich warg
wyssij wpuszczony przez nozdrza oddech
zatrzymaj podarunek pochopnie ofiarowany
zbyt blady i płytki by podobać się krytykom
zbyt swędzący i ciernisty by o nim zapomnieć
Wojciech Zajączkowski
CHŁOPCY
kim jesteś
na co patrzysz w ciemnościach
gdzie znajdujesz te wszystkie koślawe słowa
z których nas kreślisz w swej myśli
kim są ci chłopcy
z którymi kradniesz kolejne ulice
ci niewidzialni chłopcy i ich niebieskie podszepty
które falami zmywają mi sen z powiek
w każdy piątek i sobotę
kim się stajesz
gdy tak jesteś sam dla siebie
depczesz kwiaty pod swym oknem
w półmroku szepcąc o chłopcach
rozmytych w blasku nocy
kim jestem ja
starając się aranżować wschody i zachody
i tak ważniejsi będą chłopcy
ci niewidzialni chłopcy i ich niebieskie podszepty
MIĘDZYMIASTOWE
czasami wydaje mi się
że setki kilometrów od siebie
widzimy te same rzeczy
spłoszonego gołębia
starszą damę pytającą przechodnia o ogień
jakieś brzydkie wystawy sklepowe
a między nimi wszystkimi
widzimy porzucone emocje
rozmokłe deszczem niedzielnego poranka
czy jak ten niedopalony papieros w Paryżu
łapiemy się w biegu
wyciągamy do siebie ręce
prawie sklejamy się ze sobą
prawie
wszak setki kilometrów od siebie
widzimy te same rzeczy
Polityka złudzeń
cień
czarny od słońca
przecina w pół
pusty pokój
leżę
wącham kurz podłogi
gdybyś tylko wiedział
jak w ostatnich dniach
moja dłoń skleiła się
z ekranem telefonu
w nadziei co byś zamigotał
że żyjesz
że jesteś
że ja żyję w twojej myśli
więc
na próżno tonę
w podłodze
tracę czas na wyobrażaniu
że jesteś obok
wszystko jest dobrze
z ufnością kładziesz głowę
na mej piersi
oddychasz lekko
wszystko jest dobrze
w pół pusty pokój
przecina
cień czarny od słońca
Szwajcaria
idę ścieżką w ciemnym lesie
ty podążasz za mym uczuciem
jadę sam ciemnym tunelem
a więc tak wygląda niepokój
jesteśmy na wzgórzu
trawa wchodzi w ciemną zieleń
z oddali nadchodzi burza
to jedyne światło w ciemności
– twoja ręka na mym kolanie
HALKO
co tam
a nic ciekawego
zwiędły mi paprocie, pralka znowu chyba popsuta
w skrzynce tylko pogróżki od banku
i co wtorek ulotki
życie jakoś tak mi się zachmurzyło
że nawet do lidla nie pojechałem, podreptałem tylko do karfura
a poza tym
to same smutne impulsy na telefonie
nawet nie wiem jakie miny robię
do tych z tego telefonu
bo żarówka nad lustrem mi się przepaliła, nie mam jak kupić
wczoraj znowu nie przypilnowałem
i mi uciekły dwie godziny na nie wiadomo czym
znowu ta pętla cichego zmroku i dudniącego brzasku
czy jakoś tak
halko
jesteś tam