Wiersze wybrane w październiku 2018
Kamil Kawalec, Krzysztof Bencal, Paweł Miastkowski
Kamil Kawalec
W ODPOWIEDZI
odetkał się las
przysłonięty parawanem
i trzęsie się termit narodu
że mu wyłupują próchno
Cesarskie cięcie
w moich stronach
bilet w jednym kierunku = zero zwrotów
jedynie grzecznościowe utorowane dialogi
ktoś nie zamyka ust
ktoś ich nie otwiera
będąc plecami w kierunki jazdy
krzyczę do konduktora
że przecież zepsuł mi się jetpack
i na śmierć przysięgam – nie wysiądę
bez zezwolenia
ignorant ciągnie mnie za piętę
i przypomina mi się dzień narodzin
LOT
Niesie Cię tam gdzie wiatr
– a więc z prądem –
powiedział marynarz (w kawiarni)
spod bandery Heraklit 2.0
niech będzie chwała światłowodom
światłocieniom splotom już nie słonecznym
żaglom znad mórz ubranym
w przepierzone chmury
dziś wielka cumul acja
do wygrania przejściówka
z pozłacaną końcówką
to wszystko tylko w dolinie Styku
PTASZEK
być gołąbkiem
jak się ludziom wydaje
niepokalanym
nie byłoby z tego
żadnych pożytków
PRÓBA WYJŚCIA
drzwi a w nich klamka
co się zapadła pod ręką
framugi szczelnie zaciśnięte
za nimi dwie pary zębów
wokół zamka pęknięcie
wyrwa w uzębieniu
ktoś zostawił drzwi
nieprawidłowo zamknięte
Krzysztof Bencal
ŻYWIĄ Y BRONIĄ
Dzisiaj pokochałem babcię Henrykę.
Dzisiaj, kilkanaście lat po jej
przedwczesnej śmierci, pokochałem ją!
Będąc maluchem, nie skończyłem w bębnie pralki
ani w piekarniku. Nie razili mnie starzy
prądem. Nie wiem też zgoła, czym jest dotyk zły.
Pan Bóg, obchodząc co sekundę wieczność i „nic”,
odbija dwa punkty kontrolne: moje oczy.
I, zaprawdę, jeszcze nie zdarzyło się tutaj,
żeby ktoś cokolwiek ukradł. Na początku lat
osiemdziesiątych, kiedym znowu się urodził,
odeszło wielu poetów. Wcale nie jestem
inkarnacją jednego z nich lub naraz kilku.
Anioł, który od zawsze egzystuje we mnie,
mawia tak: „Uspokój się, Jezu Chryste, Żydku,
i wytłumacz nam, o co ci chodzi w tym wszystkim,
aby i drugi łotr nie widział w tobie winy”.
Henryk Pokrzywa
Henryk Kwiatek przyjaźnił się z gościem ze świętego obrazu.
- Świetlicki
Pan Henryk Pokrzywa, Marcinie, nie czuł wcale odrazy
do bluźnierczych landszaftów. Nie wiem, dlaczego pewnego dnia
przestał już sobie parzyć kawę, herbatę oraz zioła.
W skoki królika zmieniły się jego zaległe raty!
Pierdolnę coś po harcersku. Wówczas moja dalsza mowa
zostanie zagłuszona przez pijaną, żołnierską wiarę.
Czy sądzisz, że licząc potrawy na wigilijnych stołach,
winniśmy pomijać opłatek i pamiętać o sianie?
Za popielniczkę służy mi czasem puszka po konserwie
lub nakrętka słoika. Mój oddech zaś jest częścią wiatru
wiejącego w niebie, gdzie na młynie czy wiejskim wiatraku
ukrzyżowano Jezusa. Będzie tak wirował wiecznie,
rzygając. Nie powołuj się na mnie, albowiem tylko ja,
który nic nie pamiętam, mógłbym ogródek uratować.
JESZCZE WIELU KAPŁANÓW DOSTANIE ODE MNIE PO MORDZIE
Ów brak podniecenia, mężczyzno, w obecności Maryi
oznacza właśnie niewiarę w siebie. Ona wówczas tobie
daje wciąż odczuć, iż jesteś już zgoła nieatrakcyjny
i sprawia, że znika wszystko, co ramieniem krzyża dotkniesz.
Kiedy cień to podpis nocy niepodrabiany przez gwiazdy,
ponownie trzymam, nauczyciel, linijkę horyzontu
i czekam, aż będę mógł wreszcie dać po promieniach słońcu.
(Fiut kogoś, kto czaruje ołówki, jest odczarowany).
To, na co przymknąłem oczy, spadnie na innego stróża.
Obszedłszy znowu obiekt, w księdze zapisałem: „Brak uwag”,
jak gdyby Ziemia ta była letnim domkiem Pana Boga,
gdzie zarówno sen, jak i jawa przypominają koszmar.
Sutenerska oferta będzie ważna do końca świata
albo do wyczerpania gwoździ, których dziś nie posiadam.
CIEĆ 5
Pod tym otwieralnym dachem budki strażniczej
szerszenie mają gniazdo, ale się nie boję.
Na stoliku leżą śliwki. Z nudów je liczę.
Mylę się, zaczynam więc od początku ciągle.
Robotnicy schodzą na przerwę. Gdy jeden z nich,
patrząc na mnie, spluwa, cieszę się, że mam wreszcie
światło. I czuję się jak sam Adam Mickiewicz,
gdyż lampa, przy której blasku pisał wnet będę,
wygląda zabytkowo. Kto podziwia pracę
innych, ten nie musi wysłuchiwać ich zwierzeń,
by nauczyć się sztuki przytulania ognia.
Jedno serce dla Maryi jest tym, czym dla mnie
wszystkie komary świata ludzką pijące krew.
A pojazd pika tylko wtedy, jeśli cofa.
KRYZYSOWY WIECZÓR
Uczynili mnie zwierzęciem
Lakey The Kid & 2Pac
Łatwo uczynili mnie jebanym zwierzęciem.
Nie muszę myśleć. Instynkt do życia wystarczy.
Gołąb, któremu rzucam kawałki kiełbasy,
raz dziobie je, raz robi gdzieś kupę bezczelnie.
Wieczór był kryzysowy, bo każde kolejne
zdanie mogło znów dla mnie skończyć się obłędem.
„Wypowiem o jedno słowo za dużo, Boże,
by później, rankiem, iść miastem w bluzie włożonej
na lewą stronę”. Mój penis jest jak pies bądź kot,
który z kontenera na śmieci wylazł nocą
i wpatrywał się długo wprost w światło latarki
trzymanej przez jednego z prawych ochroniarzy.
Wchodzę do swego mieszkania godzinkę wcześniej,
a tu dzicz, seks, zoo w tv, w telefonie, wszędzie.
Paweł Miastkowski
NA ZAKRĘCIE SEKWOJA
Chociaż ciągle wierzysz we wróżby z gęstej sadzy,
to jednak musisz ruszyć i przemawiać do pni,
pustych i widocznych tylko dla oczu z poranną blizną.
Ten statek oderwał już dno i ukazał kolor,
tak często omawiany na pierwszych lekcjach,
gdy miękkie pantofle były płótnem, sznurówka
źdźbłem trawy; staw – gniazdem dla piasku z drogi.
Twoje spojrzenia w głębi drugiego pokoju
uspakajały młode odrosty wierzby, mówiąc im:
„wieczorem zaśniecie przy naszych stopach”.
Z pękniętej belki u progu wylecą pszczoły,
odkopana menażka znów wchłonie wilgoć z czoła.
*** (nie będę miał snów…)
nie będę miał snów o ciemnych jaskiniach,
gdzie twoje włosy przytulone do ognia,
nadgarstki o zapachu ściętych płomieni
i chmura przebita gałęzią jak flaga tubylców.
pokazano mi najtwardsze drewno,
była w nim gęsta sadza z wieczoru
i ścieżka płynącej kępy kwiatów
RODZAJ MCHU
Ściśnięte w oczach jabłka
pod szumiącą ścianą
drobne ogniska zlatujące na dłonie
trzymam przy policzku ten węgiel
jak kamień z podwalin
zostały tam krótkie palce
liczne echa przewracały włosy
pory roku na kruchych sznurkach
niczym pogubione zagadki
świecę gasi trzepot
naszych nadgarstków
DŁOŃ NA WYSPIE
Jabłoń z kalekim brzegiem łóżka
upuściła płatki przed nowym dachem.
Dziecinne szaliki w wieczornych okienkach
bawiły głęboko zakopane sny.
Na klamce jeszcze nitka od swetra,
kamień rozrósł się jak korzeń,
wychudła pierwsza myśl przy studni.
Tu gnieździ się czas – wokół niego
suche koszule zamiast wiatru.
Są jeszcze pestki wyjęte z ust,
twarde krople pod ławką.
BEZ MYŚLI O SOBIE
Idźmy w mglisty wieczór
pod stos suchego drewna.
Za dużo w ziemi nasion
i ranki zbyt męczące,
gdy wszystko to wychodzi,
puszcza kiełki, pęka.
Idźmy w mglisty wieczór,
gdzie kształtne stogi siana
OTWARTE OCZY
Zobacz, jak wysoko zorza płata figle.
Szukamy bursztynów popalonej drogi.
Że wszystko w nas się skruszy i spadnie
w sita, na dno zaspy,
to wie i jaskółka, rysunkowa postać,
szybsza niż rosa. W zorzy trzepocząc
jest jak czułostki, jak uwolniona
lekkość miedzianych dzbanków.
Drzewa już lekkie, lecą
za liśćmi krążącymi po stawach.
Jaskółki wracają obrysem ust,
czując szum i drżenie gałązek.
KOKTAJL NA WIECZÓR
Mamy zgryzotę. Ktoś pojechał na wakacje,
jakby dębina wjeżdżała do lasu, zostawiając
rodzynkowe pola i wierzbę zgiętą nad rzeką.
Na zerwanym płatku maku płynie gorączka:
kolejny kamień przyciągnięty z mozołem,
kolejna straceńcza wyprawa, ostatni
blichtr na słońcu i ostatnia sieć łącząca łuski.
Mamy zgryzotę. Czujesz, że wszystko sunie,
ogrodnik przesuwa wały ziemi i chrzęści
dywan, po którym gdzieś zmierzamy. Chrzęszczą
ręce zrywające mlecz z kwadransa.
Zapach lawendy z sukienki szuka starych minut.
ZAPAMIĘTANE
Kiedy marzysz, płaczesz. Sójka siada w gnieździe.
Stoję przy tobie jak krzyż przy drodze,
tak zawiłej włóczce. Równo z księżycem
kiedyś pobiegnę przed twoimi oczami.
Spalę szron na namiocie, w którym brałaś lekcje
długiego jak wyspa marzenia sam na sam.
Wyleję deszcz po pocałunkach i zamiecie
schowam pod język jak kwaśne lekarstwo.
Kiedyś wyjdziemy na powierzchnię
przygotowani od ust do włosów,
nasączeni tym rześkim sposobem bycia,
czyli chodzeniem od rozwidleń do zbiegu
dróg. Z wiatrem, powietrzem na lekkim krzyżu.