Wiersze wybrane w marcu 2019
Ola Aleksandrowicz, Maciej Kijko, Berenika Konieczny
Ola Aleksandrowicz
PAN W SZYBCE
tam, w pękniętą szybkę drzwi
prowadzących na klatkę schodową,
pan wprowadza
sterczącego chuja.
chuj rzuca na trzy małe księżniczki
zaklęcie – zastygają w bezruchu nie mogąc
odwrócić wzroku.
pan panuje nad nimi, dzięki czemu
może nie panować nad sobą.
rucha bezruch.
dopiero kiedy zbudzone trzaśnięciem
rozpierzchają się po piętrach,
pan staje im się widem sennym,
choć nikomu się ten sen już
nie odwidzi i nie odstanie.
MAŁE ŻNIWA
sierpień gnije w gruszkach,
garnuszkach z kompotem,
w dwunastoletnich włosach
i palcach.
znaleziony na strychu komiks jest
czarno-biały. mała biała dziewczynka pod
czarnym murzynem.
za zarośniętym oknem, w którym
zawisasz jak
przyglądająca się człowiekowi małpa, są
muchy obora i chlew.
PROSZĘ PANI, TAK WOLNO?
kręcę dookoła stawu.
ci stoją. rybkę łowią.
boleśnie i obleśnie.
mają bicz.
wbrew sobie
napinam, obciągam.
nie kołysać, nie oddychać.
oni w szeptach chichoczą ochoczo.
strzelają więc
przyspieszam.
śmierdzę potem i strachem.
na bank czują.
oni śmierdzą najgorszym, ale
kręcą sobie z tego kurwa
bekę, bicz.
DWIE DZIEWCZYNKI
dwie dziewczynki zasypiają w jednym łóżku.
piszą sobie na plecach palcem słowa-tajemnice.
starsza lubi zapadać przy tym łaskotaniu w sen.
młodszej się wydaje, że wyczuwa rybę.
ZABAWY DLA MAŁYCH I DUŻYCH
piesek
na trzech łapkach
pachnie
pieczonym mięskiem.
DRUGIE
Nie chcesz drugiego.
Kropka.
Ta kropka najgorsza.
ALTERNATYWY
śmiało, możesz poczuć to ciałko,
jest już chłodną kupką
pikseli, a ty znasz ten dotyk. albo tylko
spójrz, coś jakby
gap się naprawdę.
lub tam nie idź. wybierz
inną, bardziej turystyczną
plażę.
rozchylam palcem czeluść, ciemny las jest ciemny
kiedy chcę. wchłania i
wypuszcza na światło polany
kiedy chcę. wówczas słucham
muzyczki.
ZŁOTY KOT
oczarował mnie złoty
kot. przypasował mi ten
mimi-amok, przez który – przyznam –
nie bez szczypty celowo nieskrywanego szoku, dostrzegłam, że się
przejaśnia. no i jakby faktycznie. fakty nie kłamią. sypnęło grubo. łatwo
coś wymodlić
– Boję się, że zapeszę – podrzucam
piłeczkę formułki lekko w górę, choć duch wie, że
to czarnego robota.
i voila! nie ma bezpieczników więc
można być bezpiecznym nie będąc.
robi się bardziej lekko niż
lżej, wierzy, że coś jest na rzeczy i na (o boże!)
zawsze. skoro przytulam coraz więcej
intratnych zleceń, a ty coraz dłużej
mnie, tak jak to w sobie chciałam.
przymrużam oko na słońce, ale i
przybijam piątkę złotej łapce mówiąc: – O, tak!
i wierzę, i się śmieję, to jakieś takie
naj naj.
PRZERZUTY
Niedziela rano. Najlepiej. Fejs powiedziałby:
– Tyle wygrać
gdyby nie lodówka ja powiedziałabym:
– Absolutnie!
miasto średniej wielkości, kraj Polska, mieszkanie
na drugim piętrze.
wtem! huk tłuczonych butelek
z kontenera na szkło, jak eksplozja
butli z gazem. kilka lat temu
wybuchła w sąsiedniej klatce wystawiając
na próbę blok z cegły i życia
naszych przyszłych sąsiadów. gdzie wtedy byliśmy?
a Fejs?
w uchylone okno męskie głosy, język
kiedyś obowiązkowy i tak samo
obcy. przenoszą mnie na wyspę,
do pubu z dywanami o aromacie
Guinessa i jacket potato. dziś dzień
mycia okien. manager Tom uczy mnie
sztuczek ze zgniecioną w kulkę gazetą.
za kilka dni Sofia i Daryna będą przeliczać kasę i przymierzać perły
z lumpeksu. my mieszkamy nad kuchnią,
po pracy palimy jointy. ja i Aśka,
Moustapha, Scott, Tom. Moustapha najsłabiej mówi
po angielsku, później ja.
odkładamy, niewiele. wracam z zapachem
ze strefy bezcłowej. nie przejmuję się.
nie mówię po angielsku.
ani po rosyjsku. ale świetnie rozumiem.
melduję się na
Fejsie. troje naszych sąsiadów
odeszło w tym roku.
Co jakiś czas mam te przerzuty. Nie są złośliwe.
2003-2018
UCIECZKA PRZEZ PALCE
zawsze marzyłam
żeby nie prasować
ale jestem
za dużym tchórzem
Maciej Kijko
WIDOK Z OKNA
Pewna geometryczna abstrakcja –
Szare, chropawe prostokąty
z rozmieszczonymi regularnie
czworokątami ostrej gładzi.
Przypadkowe, różnobarwne
plamy nie zakłócają
twardo skandowanego rytmu.
Tło – mniej lub bardziej kształtne
plamy żółci, zieleni, czarne linie,
szare grudki – jest nieważne.
Całość opakowana w twarde szkło,
przewiązana, szeroką, białą wstążką.
RZEKA
Rozświetlony bezruch rozcinający
matowe sepie suchej trawy.
Czarne i zielone smagnięcia
rozrzucone tu i ówdzie
po żółci i przybrudzonym granacie.
Na wodzie unosi się trochę niedbała,
Rozciągnięta sina plama.
Nad wszystkim rozległy błękit.
***
Dzieciaki, kręcąc piruety,
kreśląc szerokie łuki, pragną
olśnić gracją swobodnych
ruchów, zawłaszczyć
poszukujące spojrzenia.
Wspominane później,
po latach, które osuwają się
w nicość, te wyczyny
i zawody, lodowe iskry
strzelające spod łyżew –
wciąż oślepiają do łez.
***
Księżyc wrzucony do szklanki poranka
rozpuszcza się powoli. Stopniowo
nabiera przejrzystości. Czerń kraterów,
tak wydawałoby się solidna,
szarzeje, blednie. Twarda biel tarczy
od góry zaczyna niknąć. Błękit
wytrawia coraz większe dziury,
u dołu najmniej liczne – do czasu.
Cieniutki płatek traci regularność kształtu,
powoli staje się poszarpanym obłokiem,
który wiatr dokądś unosi.
TO, CZYM JESZCZE WCZORAJ BYŁAŚ
To ciało cię nie wyczerpie,
jak wyczerpało je umieranie.
Nie byłaś tylko nim, a jednak
bez niego pomyśleć się nie mogłaś.
I ja, choćbym chciał inaczej,
nie ujmę cię bez niego.
Tym, czym nie byłaś do końca,
byłaś jak najbardziej.
Oto teraz leży przede mną
to, czym jeszcze wczoraj byłaś –
bez ciebie najzupełniej.
TA, KTÓRĄ ZAWSZE BĘDZIESZ
To ciało cię nie wyczerpie –
ono wyczerpane, rozpadłe –
ty trwasz w tym, czym czas
igra, ale i czego się nie ima –
w pamięci; w każdej chwili,
którą czas cię rzeźbił,
która miniona, bardziej minąć
już nie może – i gdy pustka
wchłonie mnie i wszystko, przetrwa
ta, którą zawsze będziesz –
co istniało, nie istnieć nie może.
***
Któregoś dnia, jakoś,
sobie tylko znanym sposobem,
zjawi się tutaj bóg.
Zzieleniały ze starości posąg
odrzuci zdrętwienie –
powietrze nie zdąży się zasklepić
po szybkim ruchu dłoni.
Wszechwiedzącym uśmiechem tylko
zabliźni wszystkie rany.
Smutek ogarnie trwoniących siły
w pogoni za ułudą zysku
i producentów naukowej szczęśliwości.
Jesienny, złoty bóg oddechem
strąci kurz ze stęchłych pragnień,
odsłoni szmaciane lalki,
ołowiane żołnierzyki i konie na biegunach.
Wtedy plusk kropli spadających
w wielkie morze rozkruszy
zaciekłość pędu wciąż nowych
generacji atomowych rakiet;
jak wyliniała skóra odejdą
pozory, obnażone stracone złudzenia.
Stary, zapomniany bóg
wejrzy głęboko, prosto w oczy.
Aż zaślepnie pamięć.
Aż w triumfie stanie chaos.
Miłosierny bóg, którego nie ma,
pocieszy ogniem trawiącym wszystko.
Berenika Konieczny
WYPADEK
moment, w którym wpadła pod auto
brzmiał jak otwarcie szampana
ROZWÓD
w nocy jest zgrzytanie zębami
pękają szyby
deszcz
jak szczękościsk rynnami wlewa się do
gardła
kwaśny deszcz i przeciąg widelcem
po talerzu
pisk
zgrzytają zęby
szpilka wbija się w styropian
woda wrze w czajniku
zasłony drą koty
rzucają się do gardeł
a wczoraj jeszcze mówił do niej „kicia”
i był słodkim tygrysem z pręgą tatuażu na grzbiecie
a w różowym (s)pokoju spał mały Stasiu
i śnił w pustyni i w puszczy
MARTWA NATURA Z MISKĄ ZUPY
stoję twarzą w twarz
z okiem w rosole
i przyglądam się z bliska
swojej matrymonialnej pustce
rosół z piersi i udek
dorodnych świeżych sprężystych
wybranych na najlepszym targu
mięsa
(poznaliśmy się w klubie)
jesteś masarzem, przepraszam masażystą
wiesz jak dotykać kobietę
pręgą
pręgiem
pręgierzem
przepraszam, ręką chciałam powiedzieć!
chodź
chodź
zjedz
bo stygnie
BIEGUN
Babci
babcia znowu
zamknęła się w pokoju
wchodzi na niego okrakiem
ubiera dziecięcy kask
jedzie
koń jest siwy
ma drewniane strzemiona
i plastikowe siodło
jest tyle biegunów
który przed tobą?
galaktyczny?
geograficzny?
niebieski?
zerkam ukradkiem na mapę:
biegun z lotu ptaka
wygląda jak zdjęcie komputerowe mózgu
gładkie izolinie obmywają brzegi jak fale
głaszczę cię po siwych włosach
jak po tej cienkiej linii na piasku
na której kończy się morze
głaszczę bezkreśnie
kiedy jesteś na bezludnej wyspie
tak sama
że tylko koń z drewna mógłby to
wytrzymać
zerkam ukradkiem
zdjęcie komputerowe mózgu
wygląda jak biegun z lotu ptaka
po podaniu kontrastu
płaty zaczynają świecić
na seledynowo jak
zorza polarna lub
galaktyka
biegun niebieski Ziemi znajduje się w okolicy Gwiazdy Polarnej gwiazdozbioru Małej Niedźwiedzicy
patataj
patataj
***
dzisiaj od ciebie odejdę
zostawię w salonie
wielką pustą dziurę
wyjść
to nie znaczy w białej sukience
a w klatce ewakuacyjnej
na tyłach bloku jest taka
z zapadniami
tajemnymi przejściami
i mechanizmami
tunel z blaszanymi przewodami
na jego końcu jest
pionowy szyb
jak peryskop
ELEMENTARZ
a więc
siedzimy przy piwie
twoja ręka jest o potknięcie od mojej
twoje kolano
niby przypadkiem
na wyciągnięcie ręki
i wtedy mówisz:
adwersarz
bruksizm
celebrans
dezynwoltura
eudajmonizm
fantazmat
to są bardzo trudne słowa
prężysz język jak biceps
pot spływa po wargach
powiedziałbyś lepiej:
od dziecka piszę listy do Ali
ukochanej, wyimaginowanej Ali
która ma kota
i fartuszek w biedronki
i piecze pieczeń
sięgając na palcach po słoik z miodem
który specjalnie odkładam na najwyższą półkę
bym mógł się przyglądać
jak przyczajony niedźwiedź za sosnowymi drzwiami
jak sięga
moja Ala
tak drożdżowa
że bym ją rżnął jak babkę
nie tylko od święta
wziąłem te listy ze sobą
żeby ci je wręczyć
RULETKA
dzwonisz:
tarczą obracasz jak magazynkiem
odbieram:
przykładam słuchawkę jak rewolwer do skroni
- czy to wypali?
jak dotąd się udawało
choć -
listy są brzytwą
pokoje ringiem
świece lontem
a na tej wstążce od kwiatów
można się tylko powiesić
odbieram:
przykładam słuchawkę jak rewolwer do skroni
wypala
TĘSKNOTA
czekam na ciebie
w autobusie
na balkonie
w wannie
w windzie
kiedy kiwam głową
na tak
i na nie
czekam na ciebie
gdy stoję przodem do blatu
i kroję poranny chleb
a
skóra z trzaskiem odpryskuje od noża
skaczą na boki kawałeczki
kiedy kroję
przyjdź do mnie
na śniadanie
kroje już deskę
i blat
i podłogę
i w całym tym miejscu się unoszę
pokryta chlebem
jak karmnik
czekam na ciebie
z blatem jak łóżkiem
z nożem jak wzwód