Wiersze wybrane w czerwcu 2019
Lidia Karbowska, Adam Pietras, Dominika Zima
Lidia Karbowska
RANKA – OTWARCIE
kaleczę się w to samo; dokładnie myję ciało
z krwi (krew z ciała), by nie dobrały się do mnie
dzikie zwierzęta, dzicy mężczyźni,
dzikie fale (byśmy się wzajem
w sobie nie pochłonęli)
CATURDAY
caturday, mówią: zajeżdża rybą, nie mówią:
kto i dokąd. caturday, zakochanie
czuje się w ustach, odrzucenie – w przełyku
(w głębie głębi, ciemnie ciemni – tam
zajeżdżam, tam patroszę się)
OTRZYMANE
1
co dostałeś z wiersza, pyta jeden
chłopiec drugiego
możliwe pytania: co ja
dostałam z wiersza? dostałam cokolwiek?
co dostanę z ciebie, wierszu?
2
postawy człowieka
wobec cierpienia, dostałam z tego trzy, mówi
dziewczyna obok
postawy człowieka wobec cierpienia: skamienienia,
odejścia (co za to dostanę, co dostanę z tego?)
SZAMPAN O ZAPACHU: BOŻE CIAŁO
we włosy swoje
wetrzyj mnie
POSEZONIE
bardziej martwa niż żywa
ale jednak wypływam
co mieli potonąć – potonęli; co mieli, w otwarciu
oczu i ust na to, co morskie, a kresne, ostać się – ostali
ŚWIĘTE
święte komunie święte przyjęcia
boga bierze się do ust i trzyma tam
jak najdłużej (by się nie rozpuścił:
wypluć schować
w kieszonkę zasuszyć
jak motyla)
RAZ, JESZCZE RAZ
nowy nurt w sercu miasta, śmierć
żywsza niż życie – właśnie ją zobaczyłam (coś
wyrywa się z siebie, by nigdy
nie powrócić)
–
nurt, którym płynęłam, ta sama rzeka-bagno –
powtórka z niepowtarzalnego – wkładam palce
w tę samą szparę, dotykam
tej samej złudy, fantomu
ciała, krwi
RUBRYKA WAKACYJNE PLANY I PRZYGODY:
KILKA PROSTYCH TRICKÓW NA DRYF GŁĘBINOWY
morze czasu
na morze cierpienia, przypływy-odpływy
w obiegu zamkniętym: wina-krew,
krew-wino
WYCIECZKA: WNĘKI, WNĘTRZNOŚCI
zwiedzamy nieistniejące miasto: wchodzą w nas
place, mury, kościoły. zwiedzamy nieistniejące: było tamto,
teraz jest to – tandetne, dotykalskie (dotykalskie bloki,
dotykalski kebab, dotykalska galeria handlowa)
na żydowskim cmentarzu grają sobie chłopcy
(na nieistniejących pozycjach nieistniejący chłopcy)
(wszystko podwójne, zawsze do dwóch bramek)
*** [WOŁAJĄ NAS NIE PO IMIENIU, A JEDNAK]
wołają nas nie po imieniu, ale jednak
wołają –
jak te wróble, które
wołają miłości, a przychodzi
chudy, czarny kot
Adam Pietras
KONDENSACJA
z oddali widać dwie linie
wystrzał śniegu pod otwartym
zapomnieniem
linie – szczypce w rytmie i biała
pajęczynka powidok szumi jak
pustka na schodach
KAMIEŃ PIASKOWY
gałąź czarne pnącze
żabi skrzek w wodzie świetlistej
kropla krwi żabiej żabie serce
i ptactwo wiosenne
taki krzyk na uroczyskach
za osiedlami za korytarzami
taka giętkość istnienia i kamień piaskowy
i jaskółcze kręgi
STUDZIENKA
świat taki dobry
tyle ludzi poezja
wicherek
myśli się bo się myśli
wszystko się umie
stary byk huczy
że się nie kocha
BIELMO
niebo
strumyczek
nicości
głupie myśli
zaklęcie
śliny
ona jak chwila
niczego
nie dziedziczy
HUK
serce
na miazgę
puste
takie serce
to metamorfoza
po wyrębie
OSTROŚĆ
brak mi cierpliwości
żeby opisywać pajęczynę
i ogrodowy parasol w rogu piwnicy
i niedomagania mojego surowego serca
bo nie mam zamiłowania do literatury
chcę tylko cierpliwie dedukować
w rupieciarni z której słychać radio sąsiadki
gdzie stoi gąsiorek i montuję listewki dążenia
i widać turkusowy płot
a że są rzeczy w pewnym sensie nieważne
tego uczy pustka jak ściana
bo prosty jest Godot gdy słucha źródełka
ARS MORIANDI
Ludzie powoli tracili dar płaczu, zastępowali łzy ideami.
Cała nasza kultura jest niemożnością płakania.
– Emil Cioran
jakże piękna musiała być ars moriandi
w krainie zamków wzniesionych dla cichych rozmyślań
wosku pieczęci i szemrzących strumyków
które każdemu wyjawiają inną prawdę
w krainie leśnej abstrakcji i głosu łagodnego mnicha
który odkrył naleciałość pleśni na pergaminie
w krainie dźwięku wionącego jak oddech
z ukrytej szczeliny
Dominika Zima
PARADISE LOST
niebo jest koloru płynnej lawy. takie piękne
rzeczy zaginą na zawsze; samochodzik chłopca
prezent na pierwsze urodziny, zastawa stołowa
z porcelany; czterdzieści dwa elementy ze złotym paskiem
wokół, trochę już przetartym po tych wszystkich latach
ciepła kurtka którą kiedyś mężczyzna rozłożył na ziemi
żeby się kochać pod gołym niebem (to była noc
perseidów ale nie zobaczył wtedy ani jednej gwiazdy
za to chrząszcze w trawie, jasną, drżącą skórę, źdźbła
ruszające się w tym samym rytmie). te wszystkie książki
i ich wytarte okładki, pożółkłe strony, podkreślone zdania
słowa rzucone na wiatr
i’m surrounded by fire mówi mężczyzna w samochodzie
wszystkie drogi ucieczki zostały odcięte. płomienie przedarły się
przez autostradę i w jednej chwili przejęły panowanie nad miastem
o wdzięcznej nazwie paradise. lecz nie ma już miasta. tylko pęknięte
skorupy domów, zachłanne języki ognia, czternaście zwęglonych ciał
z głośnika leci ring of fire. czarne płatki wirują w powietrzu
popiół osiada na szybie
CIEMNO. CORAZ ZIMNIEJ
coś drapie w gardle coś łaskocze pod okiem
coś wyrywa głuche warknięcia z ust zamiast gładkich słów
jest zima bruegela z szarym niebem i śniegiem
brudnym od kół. czarne postaci jak mrówki wiją się
spiesząc do obowiązków układają w kształt żałobnej wstążki
ciemniejsza plama na drodze po zwierzęciu które przegrało
wyścig z samochodem (nie w czas wyruszyło z punktu a
jego oczy świeciły jak reflektory krótką za późną chwilę)
ciało w puchowej kurtce spoczywa na scenie. plama
rozlewa się coraz dalej. kurtka przegrywa starcie z nożem
światełka z telefonów błyszczą jak oczy zwierzęcia
które już wie
stawiamy w oknie świeczkę przeciwko ciemności
takie nic. ledwie płomyk co niczego nie zmieni. niczego nie uratuje.
chyba że wędrowca zgubionego w śnieżnym tumanie
(ale nie ma wędrowców nikt nie wychodzi w taki wieczór
chyba że ten chłopiec który uciekł z domu złego z wioski nieopodal
wszyscy wiedzieli że coś jest nie tak. żaden nie powiedział słowa)
chyba że byłaby wezwaniem na miłosną schadzkę
ciało wtulone w ciało może chociaż to ocala
WAHNIĘCIE
jesteś moim pulsarem, największym z siedmiu księżyców
nieznanej planety, krawędzią za którą jeszcze nikt nie zajrzał
śnieg jak wirujący seks topnieje jeszcze zanim dotknie
ziemi (jej spróchniałych korzeni) zanim dostanie się
głębiej. zanim muśnie jądro
ciemności, bystre oko nocy. zasypiasz o każdej porze
ale tylko kiedy czujesz ciepło. ciało obok ciała
ciało stałe lecz ciągle poruszające się w rytmie
potrzebnym do kołysania. czasem pomaga biały szum
śnieżnej burzy lub fale uderzające o brzeg plaży
costa de la luz gdzieś między ayamonte a zahara de los atunes
gdzie zapadasz się w nagrzanym piasku. czasem pomaga
czas. jego piękna iluzja
jeśli wielkość wszechświata to tylko droga
powinniśmy opuścić ją wcześniej
WE ARE NOT ALONE HERE*
dla ludzkości to żaden skok jednak ludzkość
nie zna się na cudach
dziecko stoi na ławce i rzuca daleko swój cień
więcej w nim wędrowca nad morzem mgły niż dziecka
różnią się tylko szczegóły: drewniane barierki zamiast laski
(służą do podparcia) zmienia się stan skupienia wody
z lotnego w ciekłe, niemal stałe ciało jeziora. ostre
popołudniowe słońce zajmuje miejsce szarości
lecz oboje patrzą tak samo. jakby wzrokiem mogli przebić się
przez skorupę, pierwszą, drugą i ostatnią warstwę aż do istoty
rzeczy gdzie coś się porusza i nie ma w tym światła –
materiał materii zagina się i przepada. czas to tylko słowo
ważniejszy jest punkt wokół którego obraca się wszechświat
więc stoi nieruchomo. ocenia swoje szanse przed tym krokiem
zbiera siły żeby rzucić się naprzód i do końca wierzyć
w dobre zakończenie
* Neil Armstrong na Księżycu
ZIMNE RZEKI
w pochmurne noce wychodzę z ukrycia i tropię ślady pozostawione
na śniegu – dowody że jest jakaś iskra jakieś inne życie że coś się porusza
wciąż biegnie przede mną. poznaję zwyczaje godowe. już wiem
kiedy robi się głodne i czym się to karmi. jak się skrada
podczas polowania i czyje krzyki rozdzierają mrok na wiele
drobnych części. tysiące odcieni. dotykam zamarzniętej tafli jeziora i ręce
drętwieją od mrozu który przenika do krwi. krąży w krwioobiegu krystalizując
wszystkie ciepłe myśli przemienia znane modlitwy
w nieznany bełkot. dialekt z obcego języka którego nikt
jeszcze nie przetłumaczył na nasze. w końcu się zmęczyło
a wtedy złapałam boga za długi ciepły język ale z niczego
nie chciał się tłumaczyć. szczerzył tylko kły
dyszał w ciemność
NIŻ WCALE
nagłe ochłodzenie temperatury na zewnątrz ciała stosunków
międzynarodowych i międzyludzkich jak nagle rozstępująca się ziemia
dzieląca się na dwa fronty: gorący i lodowaty (nie będzie już
stanów pośrednich) po obu stronach twarze
które widzę na co dzień. kiedyś wydawało mi się
że wszyscy mieli serca. te wszechmocne silniki mechanizmy
napędzające całą maszynerię pompujące wiarę w cuda
w to że może się uda uciszyć fale na powrót na nich ułożyć łódeczki
z gruzów pozlepiać domy w nich postawić świeczki. boję się pytać
za czy przeciw boję się tej pustki która nagle wychodzi z człowieka
historii powtarzającej się bez końca podziałów na moje nasze i ich
jeśli nawet pajęczak ma serce. u pajęczaków serce występuje wyłącznie
w odwłoku zazwyczaj w jego przedniej części. ale chyba lepiej tam
PROSTE UCIECZKI
ściana deszczu od której robi się jasno jak w samo południe
i szum jak tamtego dnia kiedy schodziłam ze skał w ocean. świat
taki mały, że można go okrążyć w kilkadziesiąt godzin i nie zobaczyć niczego:
matek piorących setki malutkich ubranek w rwących nurtach niebezpiecznych rzek
zakopanych w piasku ostrych kamieni, plażowych ręczników i matek
boskich (bosych) przebranych za morskie księżniczki, niespokojnych zwierząt na kolanach
młodych dziewczyn z każdego kontynentu
wkrótce czyjeś ciemne włosy
będziesz próbował sobie przypomnieć idąc przez miasto,
którego boiska znasz lepiej niż imiona niedoszłych dzieci
a do głowy będą przychodzić ci tylko migawki, opuszczone wątki
jak ten o mężczyźnie z ulicy obok, który zapisywał sny
swoich psów