Wiersze wybrane w lutym 2019
Aleksander Wierny, Bartosz Niewart, Mateusz Mastalerz
Aleksander Wierny
ODDECH
Napis „Używaj tej torby wielokrotnie”
odczytałem dopiero wtedy, kiedy
zerwałem z twarzy lepki plastik –
nagły podmuch zdjął ją z krzaku bzu,
który mijałem w drodze z pracy,
gdzie zarobiłem pieniądze, do sklepu,
gdzie je potem po części wydałem,
i dlatego zanim stanąłem przy kasie
z kopcem pożywnych produktów,
pomyślałem o tej starej reklamówce,
wyrzuconej w noc wbrew prośbie
i o ostatnim oddechu, co w przyszłości
zdarzy mi się raz, jak ten podmuch wiatru.
ZAMIAST MOŻE
Rozkrzewią się komórki, które nie powinny.
Sumiennie nawożą je papierosy, pigułki,
alkohole, dlatego w końcu gorejący krzak
wrośnie w suchy ugór ciała. Nie rozumiem
tych płomieni, spalam się tylko tu, na tej ziemi.
Moje królestwo zawsze jest z tego świata,
tych słabnących kości, łysiejącej czaszki,
schnącej mimo kremów skóry. Chcę płynąć
przez przestwór bez kary. Żyć teraz czysto
zamiast może zmartwychwstać. Może.
SIŁA, SZYSZKI, SNY
Szyszki chmielu, melisa, melatonina.
Na razie nie biorę leków na receptę,
choć właściwie chciałbym je mieć,
zjeść, zaznać dzięki nim snu i spokoju,
lecz – tymczasem – im dłużej przebywam
na tej planecie i w tym ciele, tym gorzej
sypiam. Zżerają mnie doraźne doznania,
problemy pustych powierzchni.
Wielki odpoczynek mógłby pomóc,
wierzę weń, dopóki nie umoszczę się
wśród trzech poduszek i pasiastej kołdry.
Wtedy pomagają tylko szyszki chmielu,
melisa i melatonina, lekkie leki. Siła słabnie,
sny nie nadchodzą. Trwam tylko trochę.
DO CELU
Wolniej. Schody zbyt wysokie,
poręcz prawdziwie się przydaje.
Wolniej. Tramwaje, te, co dzwonią,
lecz jeszcze nie odjeżdżają,
więc wierzę, że zdążę, jeśli zacznę biec,
jednak ruszają beze mnie. Wolniej.
Podczas długiego spaceru
na ogół mieszczę się w ostatnich
trzydziestu procentach, jeśli grupa
liczy nie mniej, niż dziesięć osób.
Wolniej, coraz wolniej. Do celu.
NIC NIE ZOSTANIE
Odejdzie szorstki smak
soku pomarańczowego
zmieszanego z wódką,
szybkie ciepło wewnątrz,
co płynie z alkoholu,
piasek alergii wysypany
w oku, poprzedzająca go
kocia sierść pod opuszkami,
głośne basy i słaby śpiew
z mieszkania sąsiadów
i dobiegająca z niego woń
spalonego w oleju mięsa,
jasna mgła nad dachami,
błyszczący nad miastem
szczyt klasztornej wieży.
Świat sczepiony z ciałem.
Bartosz Niewart
i zostanie outsider – zawsze zostanie
jak to outsider
a przecież być ostatnim to znaczy że się wygrało jakąś inną konkurencję
cała sztuka odróżniania sukcesu od porażki linii startu od linii mety
a przecież przestraszony człowiek bierze proszki i zasypia
a sprawy się toczą od do a nie po coś
jest 100 naturalnych sposobów na bezsenność
do odliczenia nieskończona ilość pytań jak żyć
a na otarcie łez liczenie łez – jedyna odpowiedź 50 ways to leave your lover
kolejnością próbuję zastąpić porządek
dlatego chaos jest i chaosu nie ma
nosibozie z wesołych cmentarzy ( 3 )
żegnaj dżejson – w transkrypcję idziesz jak do obcej matki
w wykrzykniki – na pochówek ale jak na wychowanie
całym dwutaktem kolan idziesz jak ciało proszące
całą odwagą bioder użytkowego ciała
w łatwopalność fotografii w zdrapkę imienia cieszynkę na wyrost
w sam matecznik odstawki po wieczny obciach
imiona dzieci świadczą o rodzicach
mówi się – posadzić drzewo zbudować dom dorysować wąsy
mówi się … byleby mówili nieważne źle czy dobrze
czytali twoje kołatanie jak nadruk na koszulce
cmentarze gubią groby tylko pamięć jest darem
wiara wspomagająca że nas nie było
aż mnie zapytają ozdrowieńcy z filmu i ze zdjęcia
skąd przyszliśmy
jest głód z każdej strony talerza
i otwory na płacz w porcjach dla jednakowych
a na deser ryba dana bezpośrednio
jest więc szkielet i ość
odpuśćmy sobie mętną kolejność przystawek i dokładek
więc się nie pytaj jajko czy kura
bo dobry kucharz zna dobry przepis
i najpierw puka w dno pustego garnka
bezbronny nie jest bezbronny coś mu świta
że się nie przyjmie śmierci od nikogo
że nic nie zginie jak w kuchni nic nie ginie
a z ust wyjmuje się gwóźdź
ona – zakrywa twarz dłońmi
inną twarzą
powieki zamykają twarz drugą trzecią
jest piękne ciało
tak piękne więc jak można sobie wyobrazić
że będzie leżało
że będzie bolało
że ono myśli
że ono czuje
jest tylko ból
albo patrzenie na ból
wszystkie adresy
odsyłają człowieka
od człowieka do człowieka
… nie o to chodzi że ciepłe
albo że zimne
ciało jest puste
tylko odpycha lub przyciąga
są zdjęcia
przy których nauczyłem się nagości
jakbym był pierwszym rozebranym
jest taki wstyd
wstyd bez marzeń tylko wstyd
1
nawet tam gdzie religie nie budują państw a tylko szałas albo jaskinię
i układają modlitwę jak granice
o niektórych bogach mówi się że są o niektórych że minęli
zakopuję cię powoli
by usta ciągle łapały powietrze a oczy światło
niech za śmierć będzie śmierć
ale nie wcześniej niż strach przed śmiercią
niech drzewo rodzi owoc
pień nazywany kołkiem
2
są religie nieurodzaju z gatunku ,, sprzedać choremu pustynię
z przesłaniem – proś o mało o bardzo mało
nikt ci nie może dać więcej
tyle przyniesie mrówka z ludzką twarzą
tyle obieca utopista z czystym sumieniem
krążę wokół pustego stołu
przepowiadają mi wieczność
kończę z jednej strony zaczynam z drugiej
trawi mnie niecierpliwość
prowadzi gwiazda
odpustowa górna półka
3
jestem po stronie głodnych i naiwnych
zjadłem ciastko i mam ciastko
jestem po właściwej stronie
są religie trwonienia
jak przekraczanie wszelkich możliwych granic
takie witryny sklepów skończone z jednej strony ale nieskończone z drugiej
w krainie obfitości pierwszy milion należy oddać
uśmiechnąć się i oddać
śmiało w wyważone drzwi
no pasaran
jest ktoś blisko
ktoś w moim zasięgu – o rzut kamieniem
jak w internecie w czasach neolitu
prowadzi mnie kamień – prowodyr
klasyfikują mnie jako gniew
a kamień przechodzi z rąk do rąk
jak zdrowa laska albo jakaś nowa la pasionaria
obrotowa z lewicy na prawo z prawicy na lewo
aż mnie uwiedzie politycznym zmysłem
dziewictwem różą na sztorc
albo zmęczy – nudna trybuna żyleta
wtedy się wyłączę przełączę i powiem
nie przejdzie
Mateusz Mastalerz
ZŁOTONOŚNIE
Rozmontowali dom i wożą go za mną
Ciężarówka co rusz trąbi bym zwrócił uwagę
Jeszcze parę kroków
Wciąż jeszcze jest jasno
Nie czas się podpinać do słupów przy drodze
Tłuczemy kilometry ciągle bez asfaltu
Wolę się czasem potknąć niż patrzeć pod nogi
Coś chyba za zakrętem
Zasłaniają drzewa
Ciężarówka staje przed spróchniałym mostem
Mijamy często już złożone domy
Podobno postawienie to proste zadanie
Tysiąc jedna noc baśni o kafelkach
I ktoś z kim je można opowiadać
Znalezioną łąkę przekopać spychaczem
Zalać cementem utworzony krater
Dobrze się żyje gdy dom się nie chwieje
Inaczej pralka nie dopiera brudów
Sen z prefabrykatów jest w zasięgu ręki
Zatrzymać się i zająć złotonośną działkę
Na ścianach tapeta
To też jakieś światy
Można palcem wędrować po malowanych zakrętach
Cierpliwość ciężarówki jest na wyczerpaniu
Kierowca wypomina przejechany dystans
Zatrzymaj się tutaj
Ja za chwilę wrócę
Popatrzę tylko co jest za zakrętem
ODDECH
Stoisz za ścianą ze szkła
Rozmazana lecz piękna, nie widzę szczegółów
Nasze dłonie znaczą potem grube denko muru
Ocieram się o twój obraz
Zachłannie
Pęknięcia to ślady beznadziejnej walki
Mówisz, że gorzej widać
Tak słabo cię słyszę
Gramatyka zanika, chwytam wykrzykniki
Naprędce
Nie potrafię wyrazić się gestem
Wiem, że mylnie odczytujesz te ruchy
Zakleszczeni w przedzielonej butelce
Boimy się westchnąć
Zaparowana szyba
Jesteś tam jeszcze?
BRZDĘKI
Trącam struny dla radości brzdąkania
Powtarzalność przypadkiem wychodzi na dobre
Będzie wielkim nietaktem rozbić zbite nuty
Było moją pomyłką rozpoczynanie gry
Drganie, zaburzenie
Nieleczone nie zgaśnie,
Ile chemii trzeba
Na rozbudzoną fizykę
Rozszerzają się szybciej niż widać granice
Nie zwinę już strun jakby kłębka włóczki
Po co zatrzymywać narastające brzmienie
Nie spełnię pragnienia chwili błogiej ciszy
Trzask to uderzenie
Dysonans – pęka żyła
Pogłos nadaje dźwiękom
Majestatu próżni
TULIPAN
Każde słońce jest przeciw wojnie
Chłodzi się grzechem pod płaszczem
Nieśpiesznie idzie ulicami miasta
Boi się by nie zgasło
Rozbita butelka wymyka się ręce
Nie deptać łączeń chodnika
Po co trzymać z czymś co nie ma już wdzięku
Śnić zasnąć z niemym krzykiem
Każde słońce jest przeciw wojnie
Znajduje pomniejsze gwiazdy
Kto rozpadnie się pierwszy wypali i zgaśnie
Nie wierząc że tak się znika
ERUDYCJA
nie pamiętam cytatów muszę je wymyślać
wciąż liczę że w towarzystwie się nie zorientują
słowa znaczą więcej niż tysiąc obrazów
które na co dzień kadruje dla świata
jestem wierny mówieniu chociaż mnie przerasta
słowa się odmieniają pod naporem strachu
że nie wystarczą że nie powiem tego
co wystąpi odważnie przed paradę przecinków
moje mówienie budzi we mnie niesmak
czasem podniecenie łzawym potem myśli
piszę na wciąż przemalowywanej ścianie
licząc że się złuszczą chwytliwe slogany
treści przeliczane na giełdzie korzyści
wypluwane z łatwością przez piewców idei
na milionowych wiecach zepsutych żołądków
łatwy onanizm pornografia historii
jazdy po bandzie kończą się kontuzją
lecz nikt nie słyszy mniej donośnych dźwięków
więc moduluję i gram na histerii
przewijanym w popędzie krzyku zwiędłych wersów
OTARCIE
Nie zatrzymuję kogoś kto wychodzi
Nawet jak pozostawia całkiem dobre rzeczy
Zazwyczaj to impuls i już jest za drzwiami
Byłoby nie na miejscu jego do widzenia
Gdybym powiedział że już nie zobaczę
To bym pominął że już nie usłyszę
Nie zmyję śladu ust z niedopitej szklanki
Nie zapytam psa kto to właśnie przyszedł
Ciągle pełne szuflady wymienię w całości
We właściwym rozmiarze z nową zawartością
Wsuwane wysuwane będą się przecierać
Aż po ostatnie pchnięcie właściciela