Wiersze wybrane w maju 2019
Adam Markowski, Marzena Miśków, Michał Łukowicz
Adam Markowski
MAZOWSZE
Jest kulig i konie o ślepych oczach
I śnieg stąd do Częstochowy i wojenna historia
Stary księgowy
Młoda prawniczka, (ręka na kolanie,
kariera zawodowa)
O jak Was kocham
Łyse grzbiety!
Roboty drogowe
Sądy ziemskie i inwestycje
Gdy byłem dzieckiem oddzielili mnie od Was
Odcięli od waszej urody, wyrwali jak kabel z ziemi
I jestem dziś niczym zużyty akumulator
Zalana piwnica z ćmami. Jak głucha, ślepa babcia
Wyrzucona z wody
Martwa ryba
WISŁA
Choć rzeka lodowata
Niebo białe, czarna ziemia
Muszę się przekopać na drugą stronę
Mimo dżdżownic, huków z miasta
Przebić przez korzenie, metalowy brzeg
I dotrzeć do miejsca gdzie się rozstaliśmy
Ty na zawsze będziesz w nim stać w zimowej kurtce
Muszę przejść przez lata
Dotrzeć do obiadów, które jedliśmy
Do świeczki, która paliła się na stole
I zabronić ją gasić
Do miejsca gdzie jest nasz dom, w nim wciąż są nasi rodzice
Mam czas (wzięłam urlop)
LÓD
Trakt wąski i ciemny
Mgła gęsta i szara
Śnieg lekki, puszysty
Zbiera się
Do szarży
Dym z kominów zwalnia
Dźwięk łamanych konarów
Obok zamarzniętego bagna
(Gdzie igły drzew najeżone
Gotowe są do wystrzału)
Lecz to wciąż
Nie jest to miejsce
Które w snach się jawi
Wszędzie doły po wykopach
Zamknięte szopy, piwnice
Wszędzie butelki po winach
Wyrzucone tapczany i pralki
Choć na zakręcie znak
Pokazuje, że to już tutaj
To miejsce pełne ludzi, starych domów i koni
Które istnieje też w przysłowiach
GÓRA, Z KTÓREJ PATRZY
Jest to góra tysiąca oczu i twarzy
Wielka i stara jak cmentarz
Z niej schodzi się podbitym i kulawym
I tylko w zębach dzikiego zwierzęcia
Tylko w koralach różańca
Po ściegu czerwonej chustki
Z dymem i z światłem domów
Na zimnym i suchym wietrze
Pijąc do nieprzytomności
Próbuję zachować ją taką w pamięci
Ale nie mogę powstrzymać śmiechu
Moje płuca opuszcza świeże powietrze
W oku gwiazda się kołyszę
W Wiśle się przeglądam, widząc, kim dziś jestem
Wlewam sobie z niej trochę wody do butelki
Wydaje mi się, że po mleku
Taką najwidoczniej długą drogę przebyłem
Szedłem na kolanach
Nie zaznałem strachu
LEPKOŚĆ
Ojciec rzeźnik
Pracował od rana do nocy
Kuzyn zwany orłem
Tylko by podrywał w barach
A nasz sad, który tak naprawdę nie należał do nikogo
Jak nowotwór się rozrastał, z nim legenda
Że w nim straszy
Po powrocie w te strony
Buty miałem całe w błocie
Przemierzyłem za pracą
Wzdłuż i wszerz Mazowsze
I wołali na mnie: „Pantoflarz”
„Tomcio Paluch” jak szedłem
A jak ktoś cię tu przezwie
To zostanie to na zawsze
Ale jednak smak piernika babci
Był tego wart i dzień spędzony w izbie
I to, że nasz pies wylizał mnie po dłoniach
Za te wszystkie lata
SĘP
Sęp osiadł lub wieszcz narodu
O wieszczu, powiedz!
Na hałdzie
Nową odę
Skąd widać odjeżdżające pociągi
I gdzie jest minus trzydzieści
Powiem wam te, oto słowa
W małych miasta duzi ludzie, we wsiach bieda, bezrobocie
Koniec
ROGER
Jeszcze ją zobaczysz i spierdolisz się
Że pani się dowie, co zrobiłeś
Jeszcze do starej kopalni cię zabierzemy
Byś oślepł
Jeszcze ojciec twój przyjedzie po ciebie samochodem
Gdy cię nad Wisłą schlejemy
Widzisz, to jest zabawa, podczas której Ty się nie śmiejesz
Ty nawet nie wiesz
Że ona istnieje
Marzena Miśków
***
Nie zapytałeś o treść z zapisanych chusteczek
Przemilczałeś szklanki z odbitymi zdaniami
Na krześle uwiłeś gniazdo bez dziupli
Z lornetki polujesz na zabliźnione już tkanki
Jeszcze tylko zasłony z odcieni opadną
Wstaną nowe (bez)sensu szarości
Ty pogrążysz się w letargu ze współpasażerami
Ja rozprostuję mięśnie człowiekowatości
***
Byłeś mi pierwszym wymykiem w potrzasku
Aureolą w cieniach z przechodniów
Klamką na progu niedorosłości
Kołem zamachowym do życia
***
I kurczę się w sobie do środka
Jamy gorącej od skamielin z wyziewów historii
I splatam się w sobie do wnętrza
Z Pisków głównej drogi dojazdowej do ślepej uliczki
Rozkładam się na leżaku rozkurczającym się pod wpływem tej chwili
Jeszcze nie byłej
a już nieobecnej
***
Ocalałam od urodzenia
ponaglana igłą i strzykawką
Ocalałam od śmierci
Cofnięta na zielonym świetle
Ocalałam bez odpowiedzi
W inkubatorze do życia
***
Trzeszczą konary bez łokci
Do podpierania gałązek z gniazdami
Do jaj wyklutymi
Od skorupek
z kolcami zamiast plamek
***
pączkują parapety
Z okien sączą się pozdrowienia
Oszronionych widokówek z zimy
***
Nie jestem już mała
Urosłam w podkolanówkach i na ławce żeliwnej
Wczoraj wypadł mi ostatni mleczny ząb czasu, a jutro zapiszę się na kurs
szybkiego czytania z ruchów kurzych i lwich zmarszczek
***
Po cichu skradam się do pokoju
Jeszcze raz otwieram drzwi już na oścież rozchylone
Powoli przesuwam wskazówki na linii żeber martwej kukułki
Jeszcze tylko przekręcę żarówkę na pochmurnym suficie
wyfruną wygłodniałe włosienniczki z szafy
do czerwoności rozprują moje korale z wspomnień
***
Na czworakach do bunkra z haftowanym obrusem
Na kolanach do szczytu z pluszowym obiciem
Na obcasach do bramy z otuliną cierpkiej winorośli
Z trzema nogami do schodków ciszy
Na czterech kółkach do chryzantem wygrawerowanej pamięci
***
Wyzwolił ją ruch uliczny
Zatomizowany pochód współbraci genetycznych
Wyzwolił ją zgubiony klucz do drzwi wejściowych mieszkania
Z tabliczką uprzedmiotowienia bez prawa do własności
Wyzwolił ją chrzęst pękających kości niezgody
Gipsowanych na sztywno
Do samych czubków palców wątpliwości
***
Jak zapanować nad ziarnami przeżyć zaprawianymi w niepamięć
Jak umalować twarz z siecią zmarszczek rozprostowanych bez retrospekcji
Jak posegregować przepisy od sąsiadek zmieniających się wraz z porami roku
Jak wytłumaczyć dziecku płochliwość jaszczurki i drapieżność rzekotki w piaskowym domku od foremki
Jak rozwieszać pranie żeby podmuchy wiatru oszczędziły wgniecenia na plecach
Jak odpowiadać na wiadomości głosowe od nieżyjących przyjaciół
Jak zasypiać żeby obudzić w sobie nową wiosnę poranka
***
Czemu znaki szczególne nie odzwierciedlają wyjątkowości ich nosicieli
Czemu naturalny wygląd ciała to teraz kuriozum i gatunek na wyginięciu
Czemu nowe początki nie uczą się na błędach z poprzednich relacji
Czemu jesteśmy zawieszeni tu tylko na chwilę w tej akurat konfiguracji
Czemu musimy wciąż wybierać z koszyka niechcianych produktów
Czemu służy ten spacer po alei ze zdziczałych jabłonek repatriantów
Michał Łukowicz
PĄCZKI Z NADZIENIEM
urośliśmy
jak na drożdżach
pączkujemy
mnożymy się
polaczki w krainie futer
araby w krainie luster
odbija nam
odbija nam się
dziećmi i kwiatami
w pokrzywionych sadach
polaczki w krainie futer
cygany w krainie portfeli
araby w krainie luster
murzyny w krainie jedynek i zer
ile luster tyle nas
razy dwa
już nigdy nie będzie za mało
do pieczenia chleba
i pogrania w karty
makao, brydża, wojnę
——
LODY WANILIOWE
miasto jest białe
obsypane styropianem
miasto jest białe
w kolorze najlepszych zębów
pociągiem rozcinamy sploty
dni słusznie minionych
naprzeciw, w przedziale, przy oknie,
dziewczyna patrzy mlecznymi oczami
jakby istniały tylko pierwsze spojrzenia
„nie mam ci nic do powiedzenia
wiem, że nic nie wiem
i nic ponadto ani nic poniżej
ale możesz mnie rozgryźć – jak to miasto
białymi zębami i bardzo mocno przytulić
gołymi rękami gołymi ustami
możemy się dotknąć gołymi brzuchami
jeśli chcesz”
zwilżyła, zbliżyła, otwarła buzię
przechyliła szyję i wyszeptała
tak jak szepcze tylko 40 %
dobrze wychowanych pań:
„wyjarajmy sobie raj”
——
KAWA
zamykają się kwiaty
sklepy zamykają
usta
białe zęby samolotów
wypadają w
noc
nie wierzę tej godzinie
wsypuję kawę
otwieram okna
przeciągam
i robię
czarny krok w przód
trzeszczą pod stopami
czaszki śpiących zwierząt
budzi się syrena
policyjna
mam trzy życzenia
ona – kilka pytań
a wszystko co powiem
zostało użyte
więc pewnie
mnie również
zamkną
nim fusy opadną
—-
ABSYNT
tej nocy
śniły mi się wampiry
tańczyły
dyskotekowa kula księżyca
przyciągnęła wielu amatorów
picia
obietnic bez pokrycia
kobiet bez okrycia
i mężczyzn do pobicia
następnej nocy
wyciągnięto z rzeki kobietę
utopiła smutki w alkoholu
różne są miejsca
na topienie smutków
——
PIWO CIEMNE
żaden z nas nie miał odwagi wywołać jego zdjęcia z krzyża
woleliśmy wywoływać dupy z przeszłości
jedne przychodziły boso, inne na czworakach
prosiły żeby nakarmić je żwirem, napoić benzyną
podpalić ustami, ugasić butem
lecz żaden z nas nie miał odwagi wywołać jego zdjęcia z krzyża
gnijące chłopaki – piliśmy piwo, pstrykaliśmy palcami
zalegalizowane związki jak niedoprawione potrawy
papierosy bez filtrów, ręce bez zegarków, bez głosu struny
odwlekaliśmy to, odwlekaliśmy to, odwlekaliśmy
aż w końcu przyleciał i wylądował i rzekł nam trzymając
kask pod lewą ręką, mierzwiąc brodę prawą ręką:
„aureole wasze płonąć będą jasnoczerwonym światłem
jak serca dziwek, które nawróciliście wtedy na brudnej ulicy Mariackiej”