Wiersze wybrane na luty 2020
Kacper Młyńczak, Anna Pitra
Kacper Młyńczak
DĄŻENIA
pomyśl tylko ile nas omija
moglibyśmy być jedną z tych mrówek z nowego apartamentowca
codziennie wjeżdżać na parking podziemny
jedną z niemieckich limuzyn w leasingu
kupować tony zbędnych produktów
w delikatesach na rogu zamkniętego osiedla
zdzierających nawet na pieczywie
uśmiechać się fałszywie do piękniejszych sąsiadów
przeglądać się w lustrze windy pachnącej porannym sprzątaniem
moglibyśmy to wszystko mieć na kredyt w obcej walucie
a mamy siebie, nie wiedząc na ile, po co, na jaki procent
i jeszcze tylko codziennie jakieś dzisiaj
i jeszcze tak czasami coś dotkliwie na własność
pomyśl tylko ile nam umyka
ZERWANE
ja i moi przyjaciele
ptaki zaczęły już śpiewać
ja i moje obawy
słońce znów wzeszło zbyt wcześnie
ja i moje kiedyś
światła to jeszcze nie-pewność
ja i moje znajome
mijam nieczynny ulubiony lokal
ja i wszystkie me wiary
te wieże z urojeń i z cegieł
kościoły co nic mi nie dały
podatki za „możesz być pewien”
ja i to bycie na bakier
brawurowe przejście na czerwonym
ja i miało wyjść inaczej
gubię entą kartę znaczoną
a wszystko zmieszczone w spacerze do domu
kupiłem ostatnio psu nową smycz na przecenie
i swoim myślom chyba też powinienem
SPOTKANIE
wczoraj wpadłem na siebie przypadkiem
nie zamieniłem nawet kilku słów
obciąłem tylko spode łba cień
i poczęstowałem się wnioskiem
oraz cukierkiem kawowym z lewej kieszeni
dziwne to było spotkanie
i dość krótkie
jego miejscem był ślepy zaułek
symboliczne – choć nieistotne
a po tym wszystkim i niczym nasunąłem na nos ciemne szkła
i na powrót wsiąknąłem w rzeczydzienność
LEPSZE JUTRO
(bez akwizycji)
dym z komina sąsiada czernieje z dnia na dzień
wiszę między dzień dobry a cichym donosem
śmieci posegregowane
woda przecież tylko z kranu
ale diesel w garażu?
diesel – bardzo proszę
więc mi donos drętwieje
sumienie nadgryza
podszeptuje
kto jest bez emisji gazów cieplarnianych
ten niech pierwszy rzuci kamień
i już nie wiszę między, już macham wesoło
dobrze jest wiedzieć
i dobrze jest mówić: dzień dobry, sąsiedzie
DEPESZA Z MOJEJ WSPÓŁCZESNOŚCI
stalówki już nie drapią stronic
czasem tylko – dolne rogi umów i traktatów
te niezmiennie nie cieszą się dobrym zdrowiem
było półwiecze kilku burz
i półwiecze przespane na budziku podpiętym do granatu
teraz trwa półwiecze bez konkretnej nazwy
znajdą nazwę, zawsze znajdują nazwy i recepty
z refleksem godnym martwego rewolwerowca
na pokolenia się kończy alfabet
na rzeczywistość kończą się słowa
na wygody kończą się środki
dadzą pokoleniom indeksiki
rzeczywistości też coś tam dopiszą
nowe wygody zabezpieczą hipoteką
i wszystko będzie dobrze albo źle
wszystko będzie
przynajmniej jeszcze jakiś czas
MANEKINY I MIMECI
w naszym mieście już nie ma subkultur
tylko jacyś my naprzeciw jakichś was
przeglądamy się w sobie wzajemnie jak w pękniętym zwierciadle
i raczymy grymasami udającymi uśmiech
dużo w tym politowania – mało bycia dłużnym
i kolejnych rezerwowych policzków do nadstawienia
w naszym mieście nie ma już mgieł
są tylko duchy kominów i wydechów
części z nas to przeszkadza. Reszta dodaje gazu
i raczymy się maskami, udając troskę lub siłę
dużo w tym przypadku – w wyborze konkretnej wspólności masek
a obrany kierunek pochłania bez reszty
w naszym mieście nie ma już prawdy
tylko dwie prenumeraty czasopism
ale większość już nie umie nawet czytać
powtarzamy więc nagłówki, nowe księgi psalmów
dużo w tym ironii – ledwo wyczuwalnej
a tego, co się śmieje, biorą za wariata
w naszym mieście nawet ludzi nie ma
są tylko manekiny i mimeci
UMIARKOWANIE ODKRYWCZA REFLEKSJA ZNALEZIONA W ZESZYCIE
W MIEJSCU NOTATKI Z WYKŁADU
spędziłem wiele pięknych godzin
z najpiękniejszych swoich lat
na wykładach, seminariach i w katedrach
w salach było czasem duszno od intelektu
(tak, to możliwe)
a studenci zaśmiewali się, gdy profesor stwierdzał: żartowałem!
wiedzy nikt tam nie żałował
raczej zrozumienia czasów
ale jedną z tych nauk zapamiętam na zawsze
zostanie mi w głowie jako jedna z nielicznych
gdy dumny srogi i poważny
profesor doktor habilitowany nauk wszelkich
co rusz wtrąca swoje w cudzysłowiu
to zaczynasz mieć to wszystko jeszcze głębiej w dupiu
bo doprawdy nie wiesz, gdzie są twoje autorytety
Anna Pitra
*
Ciało chwilowo nie ma sensu,
więc daję mu być sobą. Nieczynne
ubranie ślizga się po mnie jak kartka,
na której nie napisano rozwiązania.
Nie mam pojęcia, jakim zapachem
powinno się opłakiwać żywych.
Skąd wiesz, że mówię zza szyby?
Gdzie widzisz pod ziemią dłoń?
*
Jestem bardzo starą twarzą
Bardzo starej kobiety
Nie stać mnie dziś na nic więcej
Nie mam żadnych piersi
Ale mogę pokazać cycki
Chwilowo brak talii, pępka i włosów
Pod ciepłym kotem spoczywam w pokoju,
Cała okryta brokatem zmarszczek,
skóra ślizga się po mnie miękko
jak po żabie. W zatoczce pod okiem
Pływa dziewięćset sześćdziesiąt księżyców
Połowa mówi o tobie
Gdybyś chciał je dostrzec
Lecz nie ma takiej ciemności
Dla ciebie. Nie ma takiej opcji.
CÓRKA
Jest oswojona z dźwiękiem świecy
I wie, jak pachnie muzyka
A to, popatrz, kochanie –
To właśnie jest samotność.
Wybuch miał miejsce i czas, więc
Płatki ciemności osiadają na ciele
Ptakami o zimnych nóżkach.
Nie mam już dla Ciebie liści,
Kasztanów ani muszelek
I żadnej dłoni spod gruzów.
WYCIE
most umościć z zimnych obłoczków
(lecz po co). wieje, więc w lot się łapie
wyrazy zdumienia i inne pisklęta,
w śmierć się je wtula czułą dłonią,
w mroźny grunt rzeczy bez imienia
powieki parzą, aż szkło śpiewa
o dobrej krwi, co mogła kapać
z ciepłego przęsła żył i tkanek
i nie ma, nie ma, jest tylko pieśń
naga jak psiakość, zawsze pod wiatr