Wiersze wybrane w czerwcu 2020
Martyna Pankiewicz-Piotrowska, Bogumił Szarp, Małgorzata Pecold
czasem wychodzi ze mnie wymarłe miasteczko
ronię przodków z pamięci kołyszę w trumnach i odkładam do grobów
ciało Józka zrasta się z oderwaną podczas ekshumacji głową
Walentynę położyłam u Garlickich choć nawet ich nie znała
Heniek chciał spoczywać w korzeniach brzozy z drzewa ma trumnę
z mumią pszczoły na urodziny zrywam maki żeby głębiej spał
straciłam Janka duch ulotnił się w czasie picia spirytusu
Zdziśka nie odłożyłam wypłynął Wisłą do Tczewa i zgubił
zegarek śnił mi się z obiema nogami w jednej nogawce
kalesonów drugą fantazyjnie przerzuconą przez plecy
Marianna ożywa co jakiś czas i wysyła mojego ojca po leki
wciąż pyta gdzie są futra zamurowała w piwnicy żeby
Niemcy nie znaleźli swoim dzieciom każe żyć długo
bo nie ma miejsca w grobie nie lubi leżeć ciasno jej mąż
za okupacji uciekł z więzienia przebierał się w sukienki
i biegał przez łąki dziwne upodobania jak na rzeźnika
w pięćdziesiątym siódmym go nie upilnowałam nie założył
czapki wyszedł na mróz z mokrą głową teraz zapalam mu
tłuste znicze
ronię z pamięci nie mojej mnie jeszcze nie ma
pradziadek Niemiec robi dla mnie trumnę w swojej stolarni
jak mój dziadek został żeglarzem
Szyszka szura wypłynął z łóżka
z dwiema nogami w jednej nogawce
kalesonów wciągniętej aż po pachy
zawsze obcinał ściągacz bo uwierał
w żylak nie pokazywał blizn ale widziałam
jak płakał w żółtą słuchawkę kiedy jego syn
powiedział że nie przyjedzie na wigilię
i tak szura Szyszka łącznik AK okręgu
Warta idzie jak japońska modelka
w pokazie haute couture stopa za
stopą jedna fioletowa od żylaka
nie pamiętam już która
a wolną nogawkę zarzuca
na plecy jak międzywojenny as
polskiego lotnictwa szalik
albo Isadora Duncan
i ciągle widzę jak ta nogawica wkręca
mu się w nieosłonięte szprychy
wyścigowej śmierci chociaż zawsze
jeździł ostrożnie war war memento
miał w Warcie Warszawę
nie było mnie kiedy zgasł i go odholowali
miałam gorączkę i śniło mi się że umarł
miesiąc później dzwonili z jakiejś
instytucji pytali a mój ojciec na to że
dziadek udał się w długi rejs i nieprędko wróci
kiedyś wypłynę poszukać
reinkarnacje
Hersz gdyby urodził się gojem miałby na imię
Grzegorz mógłby być synem piekarza albo krawca
wiódłby spokojne życie w miasteczku w niedzielę
jadł rosół i szedł do kościoła miałby żonę i dwoje
dzieci gdyby nawet wybuchła wojna i we wtorek
Niemcy kazali mu oglądać jak wieszają Żydów
na szubienicy w strachu ale by patrzył
gdyby był gojem stałby i patrzył jak wieszają syna rabbiego
może nawet by płakał widząc że nie może umrzeć huśta
się na sznurze i błaga z szeroko otwartymi oczami o życie
pestka
kot zlizuje puder z talerza po pączku według receptury
Krystyny Bajerskiej smażyła je zawsze w karnawale
kiedy w Warcie odbywał się bal w jednym zamiast powideł
można było znaleźć pierścionek dzisiaj trafiłam na pestkę
mam usta pełne historii o warckich młynarzach
najlepsze pączki były z Bajerskiego mączki
Krystynę i jej siostrę bliźniaczkę urodziła Toma Westfal
której pradziad przyjechał z Pomeranii żeby piec w Warcie chleb
jej ojciec zakochał się w córce młynarza była moją ciotką
w ogrodzie przy sypiącym się drewnianym domu po Tylińskich
gdzie dojrzewały stoi stara śliwa jestem pestką z pączka
Toczak
Marcinowi Królikowskiemu
w Broku toczy oko utuczony kołem bruk
dotarł naokoło na żydowski cmentarz
znalazł go i potoczył w myślach dawną
kwadraturę
włożył dłoń w wyciosaną dziurę
szarpnęło nie chciało puścić
prąd płynął przez cewki macew
wciągał głębiej dostrajał do ziemi
i zobaczył dziesięć zaginionych plemion Izraela
nad rzeką której spienione wody wznoszą
się wysoko do nieba ścianą ognia i dymu
kamień śmiertelnie zmęczony
zapomniany język i sapiący lew
lang lebn Lejba z pokolenia Judy
wyciągnął palce z kwadratowej dziury
wtulił się w poduszkę twarz oparł o brus
zasnął pod obrusem z liści
na poliku litery pod prąd
Bogumił Szarp
piszę wiersze
których nikt nie czyta
więc po co to robię
czy to sposób na uporządkowanie życia
szukam tamtego chłopca
jeszcze nie wiedział kim będzie
wpadł do studni wykopanej przez poprzednie pokolenia
zaglądam
tylko echo
szukam dalej
Boga który jest osobą
odnajduję na obrazach starych mistrzów
na nowych abstrakcje
dzięki nim mam chwile kontemplacji
bo żeby poczuć wieczność
musiałbym co tydzień być w kościele
moja egzystencja jest skromna
nie umieram za miliony
ani też nie żyję za miliony
już nie wpatruję się w słońce
codziennie jest takie samo
odrysowane od cyrkla
obserwuję cienie
w nich widać dramatyczną walkę każdej rzeczy
o inne kontury
już nie mieszczę się w ciele
nie chcę też mówić o duszy
to takie górnolotne
źle czuję się w niebie
może dlatego że tam tylko błękit
który przywodzi na myśl lojalność
tak wiele firm korzysta z tego koloru
jest tyle miejsc do których nie mam kluczy
są klucze do mieszkania
skrzynki pocztowej
śmietnika
a zabrakło do katedry
może wszystko wyglądałoby inaczej
gdybym rano otwierał wielkie brązowe drzwi
za oknem słońce bełkocze o pięknym dniu
graffiti na bloku bazgrze o sztuce
hydraulik zaśpiewał sześć stów
a ja bezradnie o tym piszę
noc spędzam daleko
szumią łany zbóż
w dzień są chlebem
znam mowę ptaków
kiedy otwieram okno zapraszam
ale one wietrzą podstęp
są nieufne
mam skrzydła
nikt o tym nie wie
jednak od czasu do czasu wyjeżdżam poza miasto
staję na wzgórzu
i je rozkładam
lecę
ponad drewnianym kościółkiem
i cmentarzem na którym rdza
konsumuje krzyże
dalej wzdłuż rzeki
jedynej która się zbuntowała
i zamiast spływać leniwie do Dunaju
dramatycznie przebija się przez Karpaty
widzę ludzi stojących przy niej
sikają
wtedy świat traci cele
staje się idiotycznym pytaniem
i nagle ktoś mnie łapie
myślę że to Bóg
ma dla mnie klatkę w bloku
i myśli które ciągną się w nieskończoność
chodziłem po słońcu
parzyło stopy
ale niebezpiecznie mówić o tym na ziemi
teraz bardzo się boję powrotu do szpitala
wyczytałem że w międzywojniu
leczono uśmiechem i rozmową
ja nie spotkałem się ani z jednym ani z drugim
za to było spotkanie z psychologiem
młody świeżo po studiach
założył nogę na nogę
i czekał aż się zacznę wywnętrzać
idę przed siebie
popękane płyty chodnikowe tworzą własny wzór
negując narzucony przez ludzi
wciąż idę
za miastem otwarta paszcza jeziora
mgła wyrywa wyspę
klucz dzikich gęsi wchodzi w nią jak nić chirurgiczna
poszedłem
na promocję tomiku życie
napisanego przez źdźbła trawy
było dużo ludzi
spotkanie prowadził aktor znany z seriali
na początku odczytał złote myśli od Pana Boga
następnie pokazał link który dowcipna śmierć
przesłała do pustej strony
potem źdźbła trawy mówiły
w Polsce życia się nie szanuje
dostrzega jedynie wielkie rozłożyste drzewa
i że mamy kryzys tożsamości
bo liczą się tylko przelatujące ptaki
ogłoszono zbiórkę na projekt ogród miasto
nie dotyczy on jednak mojego osiedla
wyszedłem
przy śmietniku spotykam sąsiada
mówi segreguję śmieci tylko tyle
mogę zrobić dla świata
żona oddała mu nerkę
chyba więcej zrobiła dla świata
przyszedł do mnie wilk
samotny oddzielony od stada
pogłaskałem
i myślę będzie z niego dobry pies
wiatr ślizga się na szronie
w piekarni są już świeże bułeczki
w pokoju zagubiona osa
zabiłem
idę po zmiotkę aby usunąć ślady
świat jest tylko ogólną ideą
to ja wypełniam go szczegółami
moją matką była cisza moim ojcem słowo
żyłem z matką nie wiedząc o tym że
dookoła są ofiary
ojciec powrócił dopiero przed śmiercią
z wiarą że unieśmiertelnia pisanie
nigdy nie zrozumiałem świata dorosłych
na niebie ptaki rozkładają skrzydła
na ziemi kobiety rozkładają nogi
niebo i ziemię łączy błyskawica
znowu jestem sam
psy boją się burzy
Panie
nie zamieniaj wody w wino
nie piję alkoholu
ani nie częstuj papierosem
chociaż z jego dymu można zrobić aureolę
lecz podaj mi to słowo które było na początku
a na nowo stworzę świat
w nim pies będzie mówił
człowiek szczekał
pies jest wierny
jego głos nie zdradzi tajemnicy istnienia
wiersze
wciąż do mnie przychodziły
kiedy brałem udział w wielkiej wojnie zapisywałem je w okopach
a gdy byłem rozbitkiem usiłowałem zapamiętać
żeby chociaż one przeżyły
teraz zachodzę do kafejki
i zapisuję wiersze przy lśniącym stoliku
kelnerka młoda zakochana
podobno ukochany bije
a pies któremu podnosi się sierść z podniecenia
staje w jej obronie
mam siedem dni na stworzenie nowego świata
potem nastąpi remont lokalu
od czego zacząć
może dać chmurom kręgosłupy
a może rozdać sarnie oczy
wtedy świat będzie bardziej litościwy
kelnerka rozbiera się
chce ze mną zdradzić ukochanego
nazywam rzeczy po imieniu
o dziwo usta Boga mieszczą się w moich
Małgorzata Pecold
Podfruwajka
świat się przecież nie kończy
teraz
ani nigdy
przezwycięża
poszukuje
powala
stawia czoła
mała
protekcjonalna podfruwajka
dyskotekowe dziewczę
a tu taki wieżowiec
jednostka cierpliwa
pełna pięter i wskazań
antena
i miska
letniego krochmalu
wyleje się z kąpielą
no
chyba że to miłość
Jaskółka
czas
jaskółka
gwiezdny podpis bez kropki
sam lot
zapałka
kupujesz pudełko
a tu zamokło
tekturowy domek
zamykasz drzwi
wydarzenia na zewnątrz
tłoczą się
kłócą o kolejkę
a tu przeleciała
Czytająca
lewa ręka sztywna
kolano trzyma książkę
twarda oprawa prawie się łamie
wściekłe palce
prawa sobie pozwala
na fale dobrobytu
lewa przykrywa prawą
sztywnieją
ogon kota
sto procent do góry
obcasy ocierają beztrosko poduszkę
krzesło jęczy
rozkosz
stare zoo
posiadając krótkie palce
i długie włosy
człowiek czuje się niewyraźnie przeznaczonym
z powrotem
bezpieczne miejsca
aż do momentu który pamiętam przyjemnie
przyziemnie
w skafandrze nie przepuszczającym wielu dużych elementów
bezpieczna na amen
na złotym torze
z daszkiem nad gankiem
wróciłam
do starego zoo
u
jak umizgi
po trzy ptaki na gałęzi
wiosna
wojna genów
aby
u lepić doskonałość co jednym
u derzeniem w okno ginie
nic nie wiem
początek zawinął się w trąbkę
pomarańczowy gest chorągiewką startu
zgubił zawiasy
wszystko lata w kółko
wielki tuman znaków zapytania
koniec
niby kropka
a dziura
teraz
kochaj się ze mną jak bezpański pies
przednie łapy niech liczą żebra
pokaż gdzie moje miejsce
wskaż wzrokiem
bieg pociągu
natrafiam wciąż oczami na tunele sosen
umyka drobność czasu
pod niewidocznymi szynami
kadr filmu
o samotnym drużniku
wypłowiała niebieska koszula
pachnie z niewiadomego daleka
starym żelazkiem
pasek garaży
na tle zielonego mężczyzna o kulach
trzyma w dłoni naprężoną smycz
z malutkim srającym pieskiem
zakopuje cienkimi łapkami swój skarb