Wiersze wybrane w maju 2020
Andrzej Woźniak, Mieszko Lisiecki, Kajetan Sarnowski,
Andrzej Woźniak
ojciec
kiedy przyśnił mi się ten, co ucieka
przed tym, co chce mnie dopaść
mój ojciec na baczność, ale jednak spał
po nieznośnym dniu w pracy
(kierownika z wartościami zastąpił
menadżer bez wartości).
a sam ojciec wart tyle, ile
zapłaci za niego pamięć, w mojej
akurat szaleje inflacja i co się stanie
to się odstanie, choć nie wiadomo
kiedy i w ogóle. któregoś razu na przykład
zabrakło w domu wody, na szczęście był
internet, który sączył się z gniazdka
bzycząc jak sam skurwysyn.
innego razu go nie było. jeszcze innego były
trzy szuflady, wszystkie nudne. rozmowa
o snach się nam nie klei, ledwo wiąże początek z końcem.
za wiele rzeczy mógłbym być niewdzięczny,
ale wybieram, że zapominam, nie chcąc
dokarmiać otyłych duchów.
matka
tamta kobieta urodziła niemowę, dlatego jej piersi są suche.
później cały karnawał wycierała spod siebie krew.
a czy matka twoja warkocze umie zaplatać z kabli?
bo moja nie i palce ma w ogóle twarde,
podobnie gesty nimi. nauczyła mnie za to
jak się spowiadać, żeby nikt nie usłyszał,
ani sąsiad, ani ksiądz, ani deus kosmateus i że
pokutę można przy zmywaniu wiecznym
lub wniebogłośnym trzepaniu dywanów,
pod nosem, w zalążku wąsa.
epilog jest zawsze tak czy owak ten sam, że ciasto
wjeżdża na stół, znaczy coś się święci.
i spód znów zbyt kruchy, ślina na język przyniesie ratuneczek.
wiatr
miasto rozbiło wiatr na ulice i place.
ulice i place składają się z małej ilości
wiatru i dużej liczby ludzi, niekiedy odwrotnie.
świętokrzyską przechadza się bob dylan,
wokół niego kołyszą się odpowiedzi.
a może to david bowie cudaczny jak dmuchawiec.
wiatr jest tu kloszard król. czasem bywa, że
rzucam na niego ogryzki słów. w zamian
słyszę, że moje ciało bywa nieprzepuszczalne.
lato’19
pomału zapadam w letni sen. zupełnie jak ty i cztery psy.
koń, peonie i dzieciaki na podwórku.
w nosie mam krew. gapię się na getto. dłubię.
czerwiec w warszawie nigdy nie był tak brutalny.
jakiś człowiek zostawił kawałek stopy w kałuży
skwierczącego asfaltu, ale nie mogę mu pomóc
bo mnie zatrzymuje esemes od ciebie, że świat umiera
i że jaka szkoda przespać tak chujowy film.
trudne wybory
wczoraj kupiłem pora na obiad
i niosłem go w plecaku, jak pół świetlickiego.
jesień gryzie się z wiosną o początek roku.
wrona dziobie orzech, tamten dziobie palcem ekran.
wszystko zatrzymuje wyżyłowany szum:
polskie pkb.
z adamskiego (piosenka)
czterech chłopów idzie w pole,
słońce szarpie skórę im.
z boku gapią się topole
a zza wzgórza płynie dym.
chrzęszczą gnaty, strzyka ślina,
chłop pracuje, w transie jest.
obiad: grzyby, chleb, słonina,
wódka, wódki, kubki też.
ziemia pęka gdy ją chłopi
kopią tak jak swoje psy.
i zaczyna mówić, ropieć,
słowa, ropa, chichot zły.
pod wieczorem, trupim czasem,
nie odwracać się nie grzech.
słońce chowa głowę w piasek,
z pola wraca chłopów trzech.
tydzień przed wielką amnestią
dobrze że nie widzi mnie mój ojciec
dziś wyglądam jak jego syn
którego zawsze się obawiał
że będzie miał
proszę zapalić proszę się nie spieszyć
po prostu postać proszę chętnie poczuć
ból kolan dopóki jeszcze można
posłuchać śpiewu wron
grawitacja
jedyna kobieta której nigdy
nie zdołałem okłamać
wypełza ze ścian jak dym
dobrze jest powiedzieć coś ostatniego
lub pierwszego zależy jak spojrzeć
czemu pańskie rękawiczki są białe?
czy to żeby dusza nie pozostawiła plam?
kontemplacja nad rzeką kamo
a jeśli telefon wpadnie do ryżu?
czy należy zalać go wodą?
(szczególnie jeśli to ryż błyskawiczny).
a jeśli bjork straci głos?
co będzie większą stratą dla świata?
ktokolwiek uczył mnie o wenie – kłamał.
oto pomiędzy kamieniem i czaplą
przecieka mi czas.
poezja współczesna brzmieć
jak brzmią kości
kładące się na zimnej ziemi?
jak brzmi kawa
wylewana ze słabszej ręki?
jak brzmi wpierdol
na jego żonie?
a jak brzmi wpierdol
na jej bracie?
jak brzmi wilcza jagoda
przesuwająca się przez gardło?
jak brzmi mocz
oddawany do morza z tratwy?
jak brzmi prąd
biegnący przez napięte ciało?
jak brzmi polacy to śmieszne chuje
wypowiadane po wietnamsku?
jak brzmi nie umiem wybaczyć rosji
wypowiadane po czeczeńsku?
jak brzmi wilcza jagoda
przesuwająca się przez gardło?
jak brzmi głos heteroseksualnej policjantki
na wyspie lesbos?
jak brzmi stempel wbijany
do twojego paszportu w pokoju obok?
jak brzmią żarty
których nie rozumiesz?
jak brzmi wystrzał
w koszmarnym śnie andrzeja dudy?
jak brzmi wilcza jagoda
przesuwająca się przez gardło?
Mieszko Lisiecki
***
pod cudzym niebem, nasze białe morze
skute lodem świeżym, nie płacze za nami
ślizgają się nasze łyżwy, na twardym pozorze
pod cudzym niebem, nasze białe morze
to jest nasz ekran, znaczony w pokorze
nie wolno w nim pisać,
sunąc parami
pod cudzym niebem, nasze białe morze
skute lodem świeżym, nie płacze za nami
flauta
woda puściła krew
/kątowa prędkość
wygląda jak czarna pończocha
/prześwitująca kobieca
trzymamy się kapot
/styropianowych niech
robią co chcą
poszło bokiem
nie było nas wcale
zanim wróciliśmy
nieźle sobie bez nas radzono gdy
jeszcze coś bywało swojskiego
/w tamtym czasie
/rzecz okrutna ale
/już nie straszna
***
we śnie zawsze ciężko mieć czysto
przykro poczuć łóżko w spalonej pozycji
ostatnie powietrze w pokoju prysło
we śnie zawsze ciężko mieć czysto
z pustych butelek tworzy się uroczysko
chusteczek pełnych niedoszłej addycji
we śnie zawsze ciężko mieć czysto
przykro poczuć łóżko w spalonej pozycji
***
zapach znanych oddechów
kołysze do szybkich kroków
po porannym bruku ogrzewają
go tak żeby odwrócił głowę
raz oddechy przytulne jak
suche skarpety zgubiły się
po ciemku nie mogłem ich
znaleźć może były zajęte
wybrałem się nawdychać
tego co nie znam w końcu
młodość polega na zapowietrzeniu
i zasłyszałem tanie świsty w pustych
dziurach chodzących gór widać
w nich było że nie wiedzą na ile
je stać że straszą pewnością sylwetek
oddech łatwo się dopasowuje poczułem
jak ulepiają mi krtań kolejne przypadki
po plajcie albo te do których przychodziłem z pustą kieszenią w zębach i zaświadczeniem do podpisu
na koniec musiało już świtać bo
poczułem ściągający skórę w nozdrzach
szron na trawnikach i zastałem już
tylko cztery zadyszki walczące
treściwą cieczą z wiatrem
który smagał ich od wewnątrz
i rzadko wychodził w końcu
zmuszono naszą piątkę do zejścia
na cichy schłodzony bruk
w drodze do domu poczułem
rodzące się zapalenie w krtani
powietrze górskie i głuche
nieczule się ze mną obeszło
wspaniale poczuć w płucach
znajomy wydech nie trzeba już
znosić zapachu swojego kataru
wypis
wierzch papierowy – słyszy
się że w cieniu to warstwa granicy
ciche i nieprzejęte stwardnienie
nic dziwnego gdy na spojrzeniu
pierwszym czuć zrogowacenie
igła czarna pełni rolę
dziurkacza i rozlewni
szuka pod spodem białej tkanki
żywej prowadzę ją jak krowę
dającą czarne mleko ptasie
które trochę znam płacząc
na odlew gdy leje się po bladej
posadzce kropka po kropce
tworząc prowizoryczny tatuaż
niby na niby ale i tak gojenie
jest tu wliczone więc równie dobrze
mógłby spać pod skórzaną kołdrą
ale to bardzo śmiałe plany jak za
taką cenę i miejsce
Gdańsk 9 lutego 2020, 05:55
Kajetan Sarnowski
*
Żółta wanna zakwitła wieczorem
Ludzie prężyli schylali bloki
Po same kwiaty rumieńce zanurzali
Czerwone przekwitłe dywany
*
Dzwoneczki pod nosem
Kapelusiki na głowy na dobranoc
Mięciutkie miseczki na ciepłą zupę
Kartki niewinne splamione nutami
Czarnymi kleksami na przyszłości
Dla chóru i dzwonów kościelnych
Na rozerwanie gór i ludzi
Labirynt
Jak to przez lustra przechodzić
Gdzie to korytarzami błądzić
Szklanymi kołami pięt zataczać
Żylny labirynt mrowisk
*
Widzę dalej to dziecko
Koścista rączka i spust
Długi cień na welon
Zapadnięte kule i krew
Blada kołyska bez ust
Gilotyna
Wpół twojej szyi
Mały pajączek sen
Błękitne pasemko
Malinka złociutka
Stary znajomy kat
I ten jego leniwy zachód
Sklejania potłuczonych kubków
Opowiadania plotek z pracy
Rozlewania gościom herbaty
Na dłonie powolnie bulgoczące
Lampka czerwona
Lampko czerwona
Świecąca koło mojego łóżka
Złodziejko snu
Akolitko złego przypadku
Sekretu szelestu poduszki
Niezdarnego sakramentu świętego
Co to wszystko dla ciebie
Ten marny ludzki ołtarz
Ten gruby obrus na skórze
Lecz spójrz to grają dla ciebie
Organy złożyli stare
Specjalnie dla ciebie ten świst
Może są dziurawe za bardzo
Może organista się myli
Lecz doceń proszę doceń ten trud