Wiersze wybrane w styczniu 2020
Michał Filipowski, Katarzyna Kowalik, Jarosław Zawadzki
Michał Filipowski
***
noszę w sobie głos z pustyni
przyjaciela odzianego w bydlęcą skórę
cierpliwego jak wody Jordanu
nie jest to ponoć głos Eliasza
ani też proroka
raczej głos Tego który sprasza na ucztę
bezcenną pamiątkę
której próżno szukać w zgiełku
nadmorskich deptaków
zostałem zaproszony
wiec szukam
swojego miejsca przy stole
ciągle trwa licytacja
kamienia
pod fundament
OBIETNICA
w człowieku zawsze coś się zaczyna
i niechybnie musi dobiec końca
każde kiełkowanie zygoty
pola obsiane zbożem
pola usiane trupami żołnierzy
ofiary losu lub ofiary z życia
masz wybór możesz przyjąć bądź odrzucić
bylebyś tylko był jak lód lub ogień
bylebyś tylko jadł i pił
***
jest dość wcześnie nie zapalam światła
coś tam się śniło coś było, coś odeszło
pozostało coś zapomnę nim dotrę
do drzwi balkonu
było wiele próśb
coś było ale nie odeszło
mimo oczywistych prób
łamania obietnicy
wtedy wszystko co ważne staje się
trywialne
tylko dotyk twój nie
tylko słowo
WIELICZKA, KOPALNIA, RYNEK
dla Emanueli
dwa tygodnie razem
czasem na powierzchni
czasem pod
dlatego muszę koniecznie pamiętać
o niezatrzaskiwaniu drzwi podczas wychodzenia
zamknąć za sobą gdy wrócę
a jeżeli zdecyduję się zanurzyć
to tylko przy dużym zasoleniu
i niekoniecznie słuchać tych co jedynie mówią:
– wierzcie tylko w to lub tylko w tamto
– że przewodnik powie wszystko byle mu zapłacić
***
jest niedziela tuż przed dziewiątą rano
jeśli coś się dzieje
to niekoniecznie
i nie pod dyktando
wszystko wokół ziewa
coś się rusza ale bez instynktu
potrzebnego do przetrwania
w dzikiej puszczy
nikt na nikogo nie krzyczy
i nie szczeka
nawet jeżeli mewa dziobie gołębia
to jakby mimochodem
***
ta ciągła niewystarczalność spojrzeń na wschód
czuwań przy kamieniu
spacerów do Emaus
ryby wino chleb i strach
że ktoś nagle otworzy nam drzwi
skarze lub każe
dotykać ran
ufać i naśladować
jeżeli mówić to bezpośrednio
lub szeptem przy uchu
jeżeli dawać to po równo i nigdy do ręki
cezarowi co cesarskie
Bogu co boskie
***
na drogę którą idę raczej nie wstępuj
tutaj prawie codziennie walczy się z ogniem
czasem dosłownie lub tylko słowami
wtedy często leje się pot albo łzy
najpierw głośno się krzyczy
potem szybko tnie młody las
zostały już tylko dwa miejsca
po jednej lub po drugiej stronie
przy naczyniu na drobne
dlatego tutaj często leje się pot
nierzadko lecą zęby
Katarzyna Kowalik
DZIESIĄTE
Modlę się by się nie przysuwać do ciebie
Bliżej niż na odległość oddechu
Trzeba stać dalej znacznie dalej
Niektórych myśli nie wypada mieć dziewczynkom
Modlę się by nie chcieć cię szarpnąć
Zamachnąć się i wyrwać
Nie wolno myślą mową i zamiarem
Mierzę odległość pomiędzy sposobem
W jaki mrugasz a miejscem zainteresowania
Modlę się by się nie odezwać nie kusić
Nie wystawiać na próbę
Szóste nie zabijaj
Dziewiąte nie pożądaj bliźniego swego
Dziesiąte niektórych myśli nie wolno mieć dziewczynkom
*
I ten burdel w tym mieszkaniu jest niesprzątalny
Układam codziennie od nowa wszystkie przedmioty
Niesprzatalne ubrania i niesprzątalne pościele
Wszystko od lat tak próbuje być na miejscu
Upchnięte w swój kąt próbuje pilnować
Wyrzuciłam część życia z tego mieszkania
Będzie czyściej ale to wszystko stało się jeszcze bardziej
Jeszcze bardziej niż co innego
Bez ciebie moja głowa jest bardziej niesprzątalna
A ja na siłę upycham w niej książki
Zajęcia ludzi kościoły świętych
Konfesjonały ulice i latarnie
I czekam czekam aż to się dopchnie i ułoży
Niesprzątalne bez ciebie niesprzątalne bez ciebie
Nieposprzątalne bez
USTAWA O OCHRONIE ZWIERZĄT FUTERKOWYCH
Stoję wśród płyt PCV z których zbudowane są chodniki
Drewniane okna ze śladami otarć paznokci
Mleko zalewające metalowe pałace kultury
Wyryłam w drzwiach ślady
Linoleum bawełna i plastik
Plagę egipską ominęły drzwi z krwią
Teraz futra palą się na stosach
Spalam koty psy papugi
Wszystkie zwierzęta leśne
Jestem dzika pochodzę od małpy
Potrzebne mi mięso i ogień
Bez reszty potrafię przeżyć
WIERNOŚĆ
Już się nie mogę doczekać
Aż będziemy się mieli dość
Jak nasze szczęki będą zgrzytać
I jak będą krwawiły nasze dziąsła
Jak będziemy się tłuc o każdy wazon
I oddechy nasze dwa identyczne bieguny
Będą się odpychać wpychać wypychać
Dalej po osobną kołdrę
Jak będziemy się przewracać
Wywracać oczami
Powracając codziennie do tych samych
Stołów i krzeseł
Jak mnie tchnie że zgasło
I dmuchnę na to splunę na to
I robiąc znak krzyża wieczorem
Położę się znowu obok
Bo już nie będzie odwrotu
Bo Bóg złączył
Więc ja nie rozdzielę
WYJŚCIE
Oni szli i siadali na ławkach obok pięknych szklanek piw
I baterie w ich spodniach krzyczały jesteśmy męscy
Proszę mówię proszę zrozumcie jestem kobietą mam duszę
Nie dziewczyno nie masz jaj definiuje cię bolec do którego należysz
Zaistniałam w tamtym miejscu obok innej kobiety
Która nie rozumiała myślała że tak można
Nie jestem wam nic dłużna nie muszę tego słuchać
Jak bardzo macie mnie za żeńską
Jednak stałam i słuchałam a oni stali i patrzyli
W punkt w którym zazwyczaj noszę golf
I ta kobieta dawała im dawała im tak sobie mówić
A ja puszczałam się w myślach w inne miejsce
W innym miejscu może mogliby być moimi przyjaciółmi
Obecnie jednak jeden mnie chciał drugi rzucił a trzeci się boi
Jarosław Zawadzki
ENCYKLOPEDIA
Gdy byłem dzieckiem, u rodziców w domu
Encyklopedia była tylko jedna;
Do tego mała, (jak sierota) biedna
I niepotrzebna zazwyczaj nikomu.
Wojna i pokój w niej się po kryjomu
Zaszyły w sobie, dociekając sedna,
Nim je poeta czy malarz pojedna
Gdzieś na sto którejś stronie tego tomu.
Myślałem wtedy, że wszystko na świecie
W niej opisane dokładnie zostało:
Każde odkrycie, pojęcie, stulecie…
Bo chociaż była w swym tytule „małą”,
To stron liczyła z tysiąc biblia świecka,
A przecież tysiąc to dużo dla dziecka.
WYSOKIE OBCASY
Patrz, na wysokie się wspięła obcasy
I w nazbyt wąską zmieściła garsonkę;
Zapałem w pracy prześciga Japonkę,
A bezczelnością wszystkie inne rasy.
Jak lichy aktor na pochlebstwa łasy
Przedłuża swoją oscarową mrzonkę,
Tak ona co dzień nową wzrusza czcionkę
Na łamach blogów i brukowej prasy.
Wielkich sukcesów zazdroszczą jej tłumy,
Z małych porażek tabun wrogów szydzi,
Choć umysłowi nawet inwalidzi
Wiedzą, że nie ma powodów do dumy,
Gdyż każdej nocy ona w lustrze widzi,
Jak rachmistrz wiosen podlicza jej sumy.
ZMURSZAŁA SIEŃ
Przez martwe okna od dawne niemyte
Wpycha się słońce do zmurszałej sieni,
Gdzie miejsca nie ma dla jego promieni,
A pleśń porasta betonową płytę.
Gdzie smród i wilgoć świetnie z sobą zżyte
Pod rękę chodzą pośród zimnych cieni.
Tu żadne słońce nigdy nie odmieni
Ich ponurego curriculum vitae.
Chociażby słońce dzień i noc świeciło,
I drugie słońce miało do pomocy,
To nawet z taką podwojoną siłą
Z głębokiej sieni nie wypędzi nocy.
Rzecz porzucona własną jest mogiłą,
Z której nie wskrzeszą jej żadni prorocy.
PRIORYTETY
Czyś widział może, jak zgłodniałych stada
Po ogłuszonym szwendają się mieście?
Czyś słyszał, powiedz, jak krzyki niewieście
Efekt Dopplera na ciszę nakłada?
Może poczułeś, jak psychoza blada
Myśli odbiera i wmawia wam, żeście
Dla obcej chwały lat walczyli dwieście
A teraz zemsty nadchodzi roszada.
A może jednak nie widziałeś wcale
I nie słyszałeś zupełnie niczego;
Strach cię nie dręczy, nie trapią cię żale;
Ład i nadzieja tylko myśli strzegą?
Nie dziwię ci się, ale też nie chwalę,
By id ginęło w imię superego.