Wiersze wybrane w wakacje 2020
Krzysztof Pruśniewski, Adam Pietras, Katarzyna Kowalik
Krzysztof Pruśniewski
Tryptyk lifestyle’owy
1.
Must-have
wyjść lecz zostać
być tam i z powrotem
tak wiele trzeba dotknąć
żeby poczuć pierwotną pustkę
a kiedy już nie można się doczekać
w końcu po raz pierwszy zabrać głos
2.
Unboxing
folia bąbelkowa
z której się nieśpiesznie odpakowuję
pęka równoważnikami
gdybań
rozkoszne to strzelanie
w zwiewną przestrzeń
kiedy igły hałasiku
stają się akupunkturą
dla dusznych idei
sięgam po nożyk
za oknem czeka
styropianowa mgła
3.
Black friday
mówią że nadchodzi
trąba wieczna
prognozy pierwszy raz są tak zgodne
idźmy na spacer
do schronu
albo na wyprzedaże
tam rzadziej schodzą
jeźdźcy podobno unikają wilgoci i pajęczyn
nie znają czarnych piątków
zróbmy sobie małą przyjemność
kupmy coś niewinnie kruchego
nacieszmy się chłodem
piwnicznych win
Przygoda życia
zostaliśmy wytypowani
do znikomych celów
złóżmy się do lotu
tak jak mówi instrukcja
podajmy sobie ręce
jeśli jeszcze możemy to zrobić
razem będziemy wyglądać
na szczęśliwych
a ci których miniemy
będą nas z zaciekawieniem łapać w siatki
przekłuwać czule szpilką
i oprawiać w ramki z podpisem
gatunek nieznany
Chwilowe przejaśnienia
teraz pada
nie mogę myśleć
o słońcu
mokry świat
wydaje się taki uroczysty
oddaję mu honory w nagłej samotności
niestety przypadkowy promień zza chmur
psuje wszystko
daje jakąś głupią nadzieję na cokolwiek
kałuże chowają się z zawodem
do pobliskich studzienek
ludzie puszczają pęd
Czystki w kartkach
dobry humor tych
którzy powinni drżeć ze wstydu
zdania pełne racji
w ustach zawodowych kłamców
czarne myśli bez zarzutu
nieuleczalnie prawych
kiedy siedzę nad zapisaniem
kolejnego dnia
zastanawiam się
przy której grupie postawić
krzyżyk
i co on będzie oznaczał
Brak skali
zabrakło papieru
milimetrowego
ludzkość minimalizuje ryzyko
jest jednak apel
o nieumniejszanie problemu
jutro może zabraknąć
ołówków skali wszystkiego
oprócz linijek
które nigdy się nie kończą
Historia polubień
lista jest krótka
sięga raptem siódmego piętra
na balkonie szczeka pies
i rosną polne kwiaty w doniczkach
wygląda na to że jest ładny dzień
nieliczne wróble podskakują niżej
niż kilkadziesiąt lat temu
lecz wydziobują te same okruchy
po cieście drożdżowym
winda nieprzerwanie zjeżdża w dół
zmieniono za to kolor ścian i treść ogłoszeń
pod stopami piętrzą się świeże kretowiska
z krzyżami zdobywców na szczytach
listę nagle porywa wiatr
nikt jej nie złapał
nikt jej nie widział
nikt jej nie przeczytał
Gwarancja widoku na otwarte morze
kraina wiecznych przeciągów
wita na brzegu bryzą i solą
jest wstęga zaniemówienia dmuchawce na tacy
nowoczesne place zabaw huśtają się
w rytm przypływów i odpływów
szczelnie zamknięte osiedla strzegą
swojej prywatności i parkingów podziemnych
skąd zakochani wysyłają romantyczne sygnały SOS
ze szczęścia topią się lody
w egzotycznych smakach
otwierają się nowe rozdziały
flaga wrasta w skałę
i sięga nieba z którego wypływa
krew i woda
hymnom brakuje słów
przybijamy tu od kiedy
na piasku narysowano patykiem znaki
w kształcie serca
szukamy rzadkich muszelek
ale nigdy nie rzucamy cum
zostajemy piękni
jak kamień w wodzie
Adam Pietras
„Wszystko co piękne jest naprawdę trudne”.
– Platon
Łajza
w koszuli z Mustanga poplamionej barszczem
czas wśród butelek opisuję ramieniem
Chciało mi się sikać ale toaleta była zajęta i nasikałem w chusteczkę.
Nie uratował się nawet sweter od Marysi.
Nie miałem innego wyjścia – na kilka lat musiałem stać się radiem.
Śledzili mnie, a ja sypałem: Kierkegaard… Kozakiewicz… Pułaski…
Hrabal… Eliade… Bo na krajówkę mnie wzięli.
wszystko to automatyka!
A z Heideggerem to siedzieliśmy na klatce schodowej i paliliśmy blanty.
Z Hanką przychodził: jak tam pięknie jest, jesienią, jak płoną znicze, wieczorem.
Gadaliśmy a ona siedziała na telefonie – a kot obok, na wycieraczce
U Pisarczyków.
w butelce ciała
stulone kwiaty
Agnieszka – Staurologia I
Czy to było wtedy
Jak płakałam idąc?
Trawa miała kolor khaki
Miałam opaskę na głowie.
Hałdy cegieł przypominały mi
O kulturach paleolitu.
Bardzo chciałabym zrozumieć,
Dlaczego mnie kochasz.
Czy to za to, że mówię?
Że potrafię zrobić sobie śniadanie?
Chcesz wiedzieć więcej?
Gdzieś między ustami a żołądkiem
Mam raka.
Agnieszka – Staurologia II
Teraz.
Oglądam paznokcie.
To smutne.
To ciekawe.
Deska po której dziecko pisało długopisem.
Oddal się.
Trochę mnie nie ma.
Są ściany pokoju.
Firanki.
Nie wiem, czy są, ale je widzę.
Co jest?
Poświata.
Ktoś głaszcze mnie po włosach.
Ktoś dotyka moich ramion.
To poruszające, a jednak niewykluczone, że nic z tego
Nie zostanie.
Będę leżeć na łóżku w ubraniu.
Będę fantazjować o 1000 i 1 przepisach na bezbolesne umieranie.
Będę sięgać po używki.
Będę się bać.
Agnieszka – Staurologia III
Życie jest nudne.
Dnie mijają nudno.
Jest tak nudno, że można by zabić się
Bez żalu.
Lubię patrzeć na alejkę twoimi oczami,
Szczególnie wtedy, kiedy wiem, że o nic w tym
Nie chodzi.
To taki mój performance.
Słyszałam, że lubisz moje białe firanki,
Więc odpowiedz na moje pytania.
„Jesteś, jesteś, jesteś…” – głaszczę cię po głowie
A ja wciąż mogłabym się zabić.
Agnieszka – Staurologia IV
Będę pytać ściany.
Ściana – ją będę pytać.
Będę pytać…
Wisi hak na doniczkę, wisiały obrazy –
Istna ptaszarnia.
– Spójrz, ile tu ukrytego życia – mówisz moimi słowami
I wskazujesz na śpiew ptaków.
Tylko czy potrafisz przemawiać w ludzkim języku?
Bo niezrozumienie to taki wielki lej…
Wiem, że jak van Gogh, lubisz śmietniki.
Agnieszka – Staurologia V
Upiłam się.
Wodzę wzrokiem po pokoju.
Monitor, filiżanka po kawie.
Moje stopy.
Moje dłonie.
Moje plecy.
Żałuję, że straciłam rysunek, na którym portretowałam
Moje plecy.
Były ciszą.
Były Sfinxem.
Czuję moje włosy.
Teraz nikt mnie nie dotyka.
Ale jestem na to dziesięć lat za stara.
Ciało więdnie gdy wzrasta świadomość?
Trzeba zostać platonikiem-hipokrytą.
I palić.
Nie jestem Francuzką.
Idę zapalić.
Serio, wyjazd.
Spadaj.
Odpieprz się.
Mam raka, ziom.
Na raka jest sok z cytryny.
Jak wypijesz szklankę soku z cytryny,
To dostaniesz order uśmiechu.
„Ha Ha Ha”.
Zrobię sobie dobrze jak będzie ciemno
Na razie chce mi się rzygać.
Katarzyna Kowalik
Animaloterapia
W takim razie ja jestem psem a ty kotem
Tylko takie połączenia się sprawdzają
Zadzwonić mogę nie na swoje fale
I linia granicy będzie warować po środku
Gdy ja będę obmyślać jak zaznaczyć teren
Ty znikniesz na pół dnia ale wrócisz
Z oczami wielb mnie mam cię wielbić
Mam czekać pod drzwiami z językiem
Na brodzie w gotowości otwarte usta
Na wypadek gdybyś wreszcie postanowił
Musnąć mnie swoim futrem
Komunikacja międzymiejska jeździ za wolno
Komunikacja międzykociopsia nie kursuje
Gdyby zostało mi coś jeszcze pazurów
Zgniotłabym wszystkie linie wysokiego
napięcia w moim zasięgu
Ja jestem psem a ty kotem
Wszystko się zgadza ja wolę koty
Ty wolisz psy
Siebie nienawidzimy z natury
Obraz
Znowu w objęciach trzymam pędzel
I mimo że nie potrafię układać obrazów
Rozcieram się na płótnie
Odbieram wyodrębnione i zlane kolory
I nie ma słońc nie ma księżyców
Filmoteka skierowana na mnie
Blask tylko w jednym miejscu
Pod moją skórą
Drapane krajobrazy nie smakują tak samo
Twardnieje farba i zastyga w ruchu
Namalowałam mnie
Szczęśliwą
To znaczy- nie wrócisz
Wady postawy
Nawet księżyc się wyprostował
A ja się ciągle garbię od ciężkości
Od grawitacji od tej siły która mnie wypycha
Jestem minusową stroną bieguna
A plusów wciąż nie widzę
Chmury przeszły
Przebiegły i zatrzasnęły drzwi
A mi tak było wygodniej
Chmara dymu nad ogniem
Obok moich rzęs
A miałam przestać się dusić
Jakaś część atmosfery
Gasi mnie i zmusza do popiołu
Ludzie cieszą się gdy widzą słońce
Mnie gdy patrzę w jasność
Zawsze lecą łzy
Grunt
Wsiąkasz w ścianę w każdą porowatą część
Przyklejasz się głęboko
Wklejasz całe serce nerki kończyny
Nie trzeba
Już nie trzeba być na zewnątrz
Schować się tak żeby zasłonić
Wszystkie promienie wpadające przez szybę
Wprost do mojego oka
Karmiłam cię nadzieją i odcięłam tlen
Dźwięk starego zegara wbija strzałę
Z ucha do ucha
Krwawy kolor liści chemicznie farbowanych
I ten parkiet bez tancerzy na nim
Wszystko dokoła wiruje szalejąc w zmianach
Schowaj się
W ścianach trwalej
Siła oporu
I dalej mam ten opór gdy próbuję
Gdy chcę być ponad to zło
W którym się babram
Wewnętrzne stop z siłą bezwładności
Jak szarpnięcie pasów przy hamowaniu
Głos który mówi
Będzie ci wygodniej
To co negatywne jest proste jest śliskie
Znasz to już na pamięć
Nie musisz się starać
Możesz leżeć
I mam ten opór próbując się podnieść
I lęk że gdy wstanę i stąd pójdę
I wrócę do mojej własnej kałuży zła
I położę się w niej
To kolejny raz nie uda mi się podnieść
I do trzech razy sztuka
Ja podejść miałam tyle
Co i do prawa jazdy
A dalej źle jeżdżę ostro hamuję
Dalej mam w płucach ten opór przed zmianą