Wiersze wybrane na wrzesień 2021
Krzysztof Bencal, Magdalena Filipiak, Anna Luberda-Kowal, Alex Sławiński
Krzysztof Bencal
Pałąk
I kraty naśladuje gęstwa wodnych smug
Baudelaire
Siwy dym fajeczek wypełnia gęsto budkę.
Śmierć chce, aby ją przytulić, chce się wypłakać.
W mych snach przybiera postać młodego grubaska.
Najwięcej zejść o trzeciej w nocy następuje.
Trudniej podważyć sens życia, gdy jest się w dołku.
Znam koniec każdej historii, lecz nikt nie dał mi
odczuć, że bywam poetą ostatniego sortu.
„Twarz ci zbrzydła, więc czekasz, aż sam Bóg cię zgwałci”.
Łatwo walnąć w brzuch kogoś, kto wisi na krzyżu.
Nie będzie mógł złapać oddechu Jezus Chrystus
i wicher znad Golgoty do Oławy dotrze.
To, iż cierpię na moc chorób, jest niczym wobec
pewności, że coś się zdarzy w kwietniu w niedzielę:
jeden z dwóch końców tęczy nie wsunie się w ziemię.
Ból „nie wyboli”, Julianie
Rzeka wciąż płynie i przeskakuje przez mosty,
odsłaniając kości tych, co z przęseł skoczyli.
Nie jem nic ostrego, lecz będzie rzeź niewinnych
pocałunków w herb. Gdzie są pośredniaki, MOPS-y?
Kiedy plotłem od rzeczy, mężczyzna powiedział:
„Przynajmniej pogoda jest ładna”. Oto runda
honorowa ze starym gałganem na plecach
oczyszcza was z powrotów do chat w żółwich skrótach…
Jeśli moje bajkowe nazwisko (przezwisko
ewentualnie) zostanie odnotowane
chociażby na jednym murze, to wszystkie kraje
wezmą udział w wielkich igrzyskach. (Krzyś B. tylko
mógłby kandydować na wieszcza). Chciałbym, Panie,
dożyć mundialu i pójść na dno przed finałem.
*** (Długo wahałem się…)
mówię po swojemu
Długo wahałem się, kogo zapytać o godzinę.
Tym razem miałbym szansę na wielu chrzcinach i stypach
wprawić w konfuzję tych, co nie widzą we mnie odbicia
kołyski. Wskazówki zderzą się. (Jedną w trumnę wbiję).
Istnieje jeden Krzysztof Bencal. Kiedyś nań postawią,
bo lepiej rozbić moc monitorów, niż podrzeć kartkę!
Za największy zaszczyt uznaję donosy, składane
na mnie przez kumpli. Nie ma nagrania, na którym chlam, co?
Teraz (nie u stóp Ślęży, hen daleko od parnasu,
w pociągu relacji Wrocław Główny – Kędzierzyn-Koźle)
powtarzam w myślach sonety, zwłaszcza te ułożone
przez Charles’a B., i przez telefon, wciąż jeszcze z lombardu
niewybrany, rozmawiam z chorą matką. Jeśli spyta:
„Po jakiemu mówisz?”, palec Boga mnie nie zatrzyma!
Trzecia nocka na ulicy Gnieźnieńskiej
Patrz na ludzi tak, aby nie zapamiętywać twarzy.
Na ogromnym placu budowy stoją różne bramy.
Ich skrzydła są otwarte to do środka, to na zewnątrz.
Oblecenie obiektu, które trwa 15 minut,
sprawia, że pióra wyłażą mi ze łba: czuję rześkość.
Nie robię nic po swojemu. (Miast ręki mając kikut,
uczysz mnie porządku). Używam zgodnie z przeznaczeniem
łańcuchów i kłódek. Smugą dymu związał na niebie
dwie chmury Bóg. Spoglądam w dół, bowiem nie wiem, czy buty
trzeba znów zasznurować. Może wyglądają inaczej?
Raz w bluzce, włożonej tył na przód, poszedłszy do szkoły,
tłumaczyłem kolegom innego roku nauki,
że założyłem się z kimś, iż się odważę. Niebawem
będzie jasne – cny stróż przestawia swe zamknięte oczy!
W kwietniu przepracuję 260 godzin II
wyrzuć ten popsuty pasztet do kosza
Przez pomyłkę napisałem wiersz na odwrocie grafiku!
Cały tekst będę musiał teraz zamazać, aby nikt nie pomyślał,
iż jestem jakiś szurnięty. (Wcześniej przepiszę go na inną kartkę).
Ciekawi mnie najważniejszy powód, dla którego człowiek
stacza się czy zostaje bezdomnym. Nie mam odwagi
zapukać do drzwi, otworzyć ich i zapytać o cokolwiek kogoś,
kto siedzi uśmiechnięty w biurze lub we własnym domu.
Nie stać mnie nawet na wnękę w murze ni dziurę w ziemi.
Nie będzie rodzic uczył dziecka, jak pytać o sens i zabijać.
Ponoć było zwarcie i na dwóch spośród pięciu dźwigów nie świecą
lampy, ale drogi, którymi chodzę, są dość dobrze oświetlone.
Niepotrzebnie ładuję wciąż latarkę. Zabierając stąd swoje rzeczy,
zostawiłeś mi niektóre z nich, na przykład ręcznik, radio
i dywan. Wówczas myślałem jedynie o jedzeniu.
13-14 kwietnia 2021
Magdalena Filipiak
Upomnienie
Niechże pan
panie prokuratorze
czy pan mógłby
w końcu
w najbliższym czasie
zaprzestać już
być
mną
jeśli oczywiście pozwolę
Chłopak z martwym szczurem w puszcze
Nie posłyszałam dokładnie
czy wołali
hej grubas
czy hej kutas
on też nie
i tak przecież wie, że drugie
znów otwiera wieczko
który to raz już
ale lubi po prostu
popatrzeć sobie
w te znieruchomiałe
na nim oczka
paszcza z wąsami w górę
mówi jego trochę wąsom
jeszcze ich kiedyś zgryziemy
dzisiaj nie
ale mówię, zobaczysz
jest nam tylko miło
Dopóki te żarty
są jednymi z wielu
film został wybrany
bez zbędnych strategii
a na krówki była
akurat promocja
jeśli bez powodu
włożyłam sukienkę
włosy tak na próbę
bo lubię próbować
Może chcesz herbatę
mam jeszcze tę z mango
trwa nadal, co trwało
cały czas, niezmiennie
Może trochę głębiej
nieco cieplej, bliżej
ale z zachowaniem
wszelkich ludzkich zasad
Póki niedotknięte
nawet pod pozorem
zdania z komplementem,
cieszy ją to, wzrusza
a w jej zawstydzeniu
nie ma drzazgi lęku
Widzi, choć tak nie jest
że jestem podobna
mogę więc odważnie
milczeć o różnicach
życzyć dobrej nocy
podać płaszcz, uścisnąć
może poczuć zapach
włosów, ramion, szyi
ale tylko w Święta
po czyimś pogrzebie
i przy planowanych
ważniejszych okazjach
Profesor bada gałąź
Trzyma się nadzwyczaj mocno
proszę oznaczyć parametry
wysokość –
ponad normę
nieco niepokojąca
jednak do przyjęcia
soki –
obfite, płyną w każdym z kierunków
elastyczność –
w odpowiednich okolicznościach przekracza połowę
wytrzymałość –
proszę tu docisnąć
widzi pan
imponująca
słoje –
pełne, liczba nieparzysta
wiek –
na tym etapie eksperymentu
niemożliwy do określenia
pęknięcia –
w obszarach przewidzianych
niebywałe
wprost niezwykłe
proszę przyznać
zupełnie jakby naprawdę
należała do jakiegoś drzewa
Anna Luberda-Kowal
wbij miedziany drucik w łodygę pomidora efekt cię zaskoczy
myślicie że joanna kulig jest idealna
spójrzcie na zęby aszchabadu
zapalić wrota piekieł by czarny piasek
wydał ostatnie tchnienie materii
to kolejna naiwna próba ingerencji w zło
złem wypalaj a potem kasuj myto
za udział w egzekucji
załóżmy kaptur kata na głowę
tego który nadchodzi
udawajmy że to los a nie moje twoje ręce
niedbale żłobią
nieboodporny świat
niebooporny świt
przekrętło
pewne rzeczy powinny pozostać w ukryciu
pytasz czemu gdy widzę odsłonięty grzbiet
maleję w sobie
nasze lęki są takie
jakie powody zaistnienia
nie pierwszy raz
nie pierwszy krąg
nie pierwsze dziecko
wymyśla dorosłą historię na odesłanie mroku
w jasność mi spójrz
na mnie zostaw
rozjątrzone ślady dziecinnej zuchwałości
pokłoń się nad kałużą w której marszczy się
nawet słońce czasem bywa bezlitosne
wybujałe jak pole słoneczników
niezebrane nadzieje niewytłoczone myśli
że jeszcze zdąży dojrzeć zanim
uschnie oddech
pneumatycznie nabierze mnie na lot
poza przezroczyste
miałkotki
luty niewart zapamiętania a po alfamie krąży
żółte licho w kółko i szybko szybko w ciebie
zastukam i zostawię oddech na rysowanym szkle
w tym filmie wystawiamy głowy przez okna
w pędzie mijają szyny wieża kostka bruk
tylko sintra majaczy owocami obiecania
złego i złego się lękaj czubki czarnych sosen
widzą tylko wiatr i nagie ruchy piasku
nie widzów trzeba tylko widzących
kto ma słuchy niechaj kica bo nadrzewny apartament
zajął już wiecznie kwaśnouśmiechnięty
obywatel z cheshire
edit
jeżeli coś kupuję to dysonans poznawczy
jeżeli coś zawłaszczam to tylko ciężki grzech
jeżeli coś zawdzięczam to łazienkowe solo
jeżeli coś mnie leczy to tryton szatana
tylko się wystawiać dzień w cień gabinet ram
tylko wypychać pianą z myśli mi ją wybijasz
tylko cietrzewić jutrznię trzy razy piać i wiać
tylko czekać wieczór wyba(r)wi noc na lewą stronę
o ile jeszcze przyjdzie o tyle mu(r) wyburzę
wybaczę czego bacznie miał się ze mną strzec
o wargi się przyprawiam i kuszę na potrzebę
o dwa jabłka za dużo w tych piersiach pal most
bo szukam puenty twardej jak deszcz i chłodne pęta
w związanych ustach puchnie wielosłów jednokropka
bo soczewka mętnieje kolana miękną w pas
i znów czołem wygładzam podłogę pod włos
baby, life’s what you make it
NASA przelicza każde ziarenko prawdy
na pustyni sucho jakby była źrenicą mojego oka
nie ma przebacz już nie możesz udawać że mega czad
to tylko użytkowe narzecze na lotniskach poszukiwacze prawdy zero
celują w ciebie czoła nie chyl jeszcze wciąż jesteś wybrany
naznaczony
wykluczony
zakluczony
zakleszczony
w chwilowej kategorii wolny od
nienawiści
wirusa
czegokolwiek
ode mnie chcecie zdał się pytać najstarszy mężczyzna świata
zdmuchując świeczki zdecydował ze nie przyjmie już niczego
w imię siebie
w imię jego
w imię statystyk
zrobił ci miejsce
szukaj metajeziora na języku
czerp
cierp
czerepie drąż
życie jak zmora doraźna
cisza jak lepsza strona muzyki
Alex Sławiński
ZA KURTYNĄ
Moje buty na deszczu piszczą jak myszy.
Każdy nieco inaczej. W antykadencjach.
Mam dziurawe lato. I nielepszą wiosnę.
Granatowe światy jakoś mi nie służą.
Oglądam obłoki. Kot też patrzy w niebo.
Właśnie tutaj znalazł najpiękniejsze chmury.
Deszczowa kurtyna cięższa od stalowej.
Kolejne dni spędzam w malutkim więzieniu.
Mogę każdą książkę nasączyć olejem
I poprawić wszystkie błędy tego świata.
I filozofować z pieprzonym sierściuchem,
Kręcić porno, szydełkować, dźgać patelnię.
Czas tonie w rynsztoku. Piwo wywietrzało.
Cisza, harmonia i śmierć. Labilny układ.
But suchy. Nie piszczy. Niebo czyste. Chcę wyjść.
Nie mam dokąd. Już nie umiem spojrzeć w słońce.
UMYSZOWIENIE SZCZĘŚCIA (KANDYD ZROZUMIAŁ)
Naiwniaki wieszczyły „koniec historii”.
Inne machały pokojowym papierem.
Jeszcze inne wierzyły, że rewolucje
Wprowadzą ład. I szczęście. I pokój. Z kuchnią.
A przecież szczęście polega na tym,
Że on przyjmuje jej wymęczoną mysz.
I razem się cieszą wzniesionym ogonem,
Na zmianę głaszcząc się i liżąc.
Nie wierzcie więc wieszczom. Skończcie wierzyć wreszcie,
Że durne idee mogą dać wam szczęście.
Bo na kocią łapę, bez reguł, praw, zasad,
Łatwiej jest się bujać od Sasa do lasa.
Byłem na dachach. Byłem w piwnicach.
Wszędzie chleje się prawie tak samo.
Ale leje mniej spektakularnie,
Gdy brak przstrzeni. I nikt nie widzi.
Smród też łatwiej rozwiewa się w górze.
Kopcące kominy są na szczytach.
Patrząc w brudne niebo sięgam po mysz,
Którą – niespodzianie – znów podsuwa.
DRZWI MALOWANE NA CZARNO – SONET
Malować drzwi na czarno – ekscentryczny pomysł.
Co za takimi drzwiami może się ukrywać?
I jakie moce będą takie drzwi przyzywać?
Komu wpadło do głowy tak malować domy?
Wciąż widzę w snach drzwi czarne i jestem gotowy
Ze smutku, przerażenia żyły swe podcinać.
Jakoś nic w tym sonecie kupy się nie trzyma.
Chyba pójdę na piwo, by mieć problem z głowy.
Bowiem spotkanie z drzwiami (szczególnie czarnymi),
Zbyt często doprowadza do myśli szalonych,
Codziennie wymuszając złe słowa i czyny.
Kto drzwiom nadaje kolor: mężowie, czy żony?
Czy musimy się karmić myślami brudnymi?
Drzwi dojrzeją. I zmienią kolor na czerwony.
NA MOORINGU
Ciemność ustępuje. Ptaki cicho kwilą.
Tonę w dotyku zimowego ranka.
Kwiaty szronu w oknach i kot w nogach łóżka.
Piecyk… Wciąż ciepły. Stopy… Nadal zimne.
Za oknem: łyska chce łyżew, lis – lukru.
Wydra chce się wydrzeć. A szczur – pomyszkować.
Ja – chcę dotyku czystych, miękkich futer.
Chcę twarz swą wtulić w ogniska rozkoszy.
Kołysanie łodzi powoli usypia,
Lecz sen odganiam. Mroźny dzień zbyt krótki
Na łóżkową radość. Rumem gardło płuczę
I cicho opuszczam mglisty mooring w Uxbridge.
22.01.2016
TYLKO MASZYNY BĘDĄ PAMIĘTAĆ
A gdy się już wypełnią dni
I przyjdzie umierać latem…
Czy zimą… lub kiedykolwiek,
Co pozostanie z geniuszy?
Co pozostanie z prostaków?
Co z myśli najgenialniejszych?
Śmierdzący czerep rubaszny,
Wytworny kamyk nagrobny?
Bezpańskie pudło, zdjęć pełne,
Po które nikt już nie sięgnie?
Ogromny dług, sterta śmieci…
Lub struna drżąca na wietrze?
Pytania bez odpowiedzi?
Pięć minut w pamięci bliskich…
Zdjęcie, dokument, cyferki,
Słupki statystyk, film z kamer,
Maszyny będą pamiętać
Swym zimnym szkiełkiem i okiem.
Nawet najmniejsze stworzonko
Jest policzone, zważone…
Maszyny będą pamiętać,
Fundując nam nieśmiertelność.
Więc nie myśl, że jesteś nikim.
Swój ślad w przyszłości odciśniesz.
Przetrwasz w pamięci kryształów.
Bóg z tobą. I miejsce w plikach.
15.12.2015
***
W zatęchłym miasteczku nie ma miejsca dla marzeń.
Śmierć naznacza każdego już na porodówce.
Wilgotny smog i wzrok wścibski wbijają się pod skórę.
Można tu tkwić lub wyjechać… Lecz uciec się nie da.
Domy oszczane historią, parapet pęka pod palcem.
W oknach gniją emerytki, a żule i szczyle w bramach.
Wszyscy wyblakli, z deka przykurzeni,
Niczym eksponaty butwiejącego muzeum.
Osiedlowi pijacy naprawiają samochód.
Znowu pozostawią flaszki po oleju.
Grubas w podkoszulku wyżywa się przy trzepaku,
Idą święta, czas porządków i rabatu u dilera.
Hałasuje pies spod piątki i ta suka spod dwunastki.
Matka boska czuwa, Kowalska brnie z zakupami,
Ojcowie leją gówniarzy, a matki leją im zupę,
Na trawniku diabeł gra w szachy z jesienią.
Ulica śmierdzi octem i drożdżami,
Jak na pocztówkach sprzed ponad wieku.
Biurewka z magistratu ogłosiła się carycą.
W szpitalnej rzeźni matki wypluwają życie.
W zatęchłym miasteczku Bóg umieścił czyściec.
Zmieszał raj z piekłem, czekaniem na zbawienie…
Wieczne niedoczekanie. I wieczne niedożycie.
Właśnie tutaj co roku śmierć spędza wakacje.
05.12.2015