Wiersze wybrane w maju 2021
Natalia Bokuń, Patrycja Jarosz, Kuba Kapral, Małgorzata Pecold
Natalia Bokuń
odpłata
pani z toalety, ta która przyjmuje opłaty
nigdy nie odpowiada mi dzień dobry a na do widzenia wpatruje się we mnie
i wypatrza sobie wszystko co chce
ta pani z toalety, jeszcze w przedszkolu
zapytana o dorosłość powiedziała,
że zawsze będzie dzieckiem,
lub przynajmniej księgową,
tak jak jej mama, co przysyła
listy zza granicy, że niedługo wraca
ta pani, zbiera teraz co wypatrzy
i wkłada do małego słoika
który trzyma pod swoim łóżkiem
a pewnego dnia, jak będzie dobry moment
wypowie jakieś dziwne zaklęcie
i wszyscy za karę znikniemy
przyjaciel
jak miałam pięć lat
i błyszczące za duże adidasy
z paczki przysłanej z Zachodu
za duże, ale jednak błyszczące
to w parku, koło fontanny
zaraz za placem zabaw
znalazłam ludzika Lego
miał czarne włosy i białe ubranie
był moim skarbem i moją tajemnicą
każdego dnia nosiłam go w kieszeni
a w nocy spał pod moją poduszką
był zawsze uśmiechnięty
choć wiedział o mnie wszystko
ostatnio przy sprzątaniu piwnicy
znalazłam go w pudle, z resztą rzeczy
chwilę na siebie patrzyliśmy
i przeszło mi przez myśl
że mogłabym odnieść go na miejsce
fiasko
nieruch, bezruch
na środku stawanie
z widokiem na pobocze
zamykam, przełykam
i drobiazgowo planuję,
co będzie jak otworzę
odprzełknę i wyceluję
a trafię mimo całych wysiłków
zaraz nad bramką,
w ciszy co wtedy będzie
zderzenie
i to było tak
że biegł na mnie pies
leciał na mnie głaz
upływał mój czas
zwykły sobie dzień
małych ciężar spraw
aż tu nagle błysk
i już
tylko
brak
na dobre i na złe
powiedział że by ją chciał
za żonę a jak chciał to i dostał
bo tacy jak on dostają wszystko
ksiądz był na ślubie bardzo miły
na weselu wujek puszczał do niej oko
kuzynki mówiły że szczęściara
potem był jakiś czas dobry
potem był już czas tylko zły
i dzień noc zawsze takie same
aż nagle przyszedł dzień wolności
urzędnik przekazał jej akt zgonu
a na pogrzebie ksiądz był bardzo miły
on już tam na ciebie w niebie czeka
powiedział
Patrycja Jarosz
*
spłonęły setki misiów koala a my wciąż trzymamy się kurczowo
władze Australii mówią o tragedii narodowej tymczasem
wczoraj znaleźliśmy nad rzeką kamienie o kształtach dziecięcych głów
włożyłam je do kieszeni i niosłam do domu jak najświętsze relikwie
wtulam twarz w sierść naszego psa pożar trawi wschodnie wybrzeże
sierść pachnie wodą i trawą kamienie ciążą w palcach
i trzeba przyznać bez wstydu: któryś z nich zaważy o wszystkim
*
ktoś dowodzi tym ciałem pozbawionym centrum
które nie może zaistnieć w żadnej opowieści
a przecież wiemy – istnieje naprawdę
bez pytań sąsiadek zaproszeń na wesela
wspólnych miejsc w albumie ani na nagrobku
ktoś snuje opowieść o sprzętach w łazience
najpierw nieśmiało schowanych potem rozgoszczonych
na lustrze półce łóżku i podłodze
pospiesznie chowanych gdy przychodzi godzina
żeby ktoś inny zajął nasze miejsca
i wreszcie na pewno ktoś obsadził nas w roli
szachowych koników nie tak narowistych jak te
w piosenkach bardów bo sens ruchu do przodu
dopełnia się dopiero gdy uskoczysz w bok
nie można też zapomnieć: najważniejszy jest król
*
po drodze liczymy martwe koty
lubię sobie wyobrażać że ten sznur samochodów
to żałobny kondukt wszyscy w nim jesteśmy
mówisz: trzeba je zanieść w lepsze miejsce
ale zawsze odjeżdżamy pospiesznie odwracając głowy
puszczam smutne piosenki nic więcej nie można
dla nich zrobić ani dla nas kiedy uciekamy jesteśmy w pejzażu
szczegóły są niebezpieczne
na przykład ten że lepszego miejsca nie będzie
do drzeworytu Tadeusza Kulisiewicza Ostatnia krowa
gdybyś była matką piśmienną wypowiedziałabyś to wszystko
horyzont zbyt ciasny żeby mógł pomieścić coś więcej
niż ciało bez żadnych totemów: mięso, kości, mleko, krew
drogę zbyt dobrze znaną zakręt za kościołem
a za nim znów dom i w domu mężczyznę
wypowiadasz mu służbę tylko w ten sposób można
przechytrzyć demiurga i zachować dla siebie
i mięso i kości i mleko i krew
światło pada na dziecko ono jeszcze nie wie
to nie nad wami załamują ręce
*
poczuć się w języku jak w mieszkaniu
ale tym wiecznie wynajmowanym wietrzonym
z tytoniowego dymu w pośpiechu
w którym dźwięk domofonu przyspiesza serce i spowalnia rozum
albo w tym na które nigdy nie będzie cię stać
wyobrażonym w detalach jasnym i dużym
najlepiej w przedwojennej kamienicy jakich nie ma w tym mieście
albo tym o którym myślisz że obejmowałoby
wszystkie śmieszne marzenia o własnej kobiecie
kotach rozciągających się w słońcu
i smakach dzieciństwa odtwarzanych bez końca i bez powodzenia
powtórzyć w myślach co pamiętasz ze studiów
bytem, który może być rozumiany, jest język i ugryźć się w niego do krwi
/Gadamer/
Kuba Kapral
MAMO OWIŃ MNIE SUCHYM RĘCZNIKIEM
Mamo owiń mnie suchym ręcznikiem
Sine mam usta
I dziwną skórę
Chcę już wyjść, ale jakoś nie mogę
Mamo wysusz całą tę wodę
WODNY KAMIEŃ
dziwnie tłuką te twoje kończyny
o mój sufit
moją płytę nagrobną
na której wiatr rzeźbi
drobne napisy
łaciną bezsensowną
tysiąc ton wodnego kamienia
na mej piersi spokojnie spoczywa
tysiąc ton wodnego kamienia
na mej piersi spokojnie spoczywa
gdy chcąc nie chcąc
przyglądam się
jak pływasz
gdy chcąc nie chcąc
przyglądam się
jak pływasz
GDZIE RAKI ZIMUJĄ
tu raki zimują, oraz jeden chłopiec
co lodu barierę pochopnie przekroczył
krzyknął i zniknął w czarnej głębinie
gdzie czas
nagle stanął
gdzie czas już
nie płynie
zdziwione swe oczy podnosi
ku powierzchni
towarzyszom zabawy
każdej nocy
źle się śni
towarzyszom zabawy
każdej nocy
źle się śni
BYŁ TAKI MOMENT NA WIOSNĘ
był taki moment na wiosnę,
że pomyślałem: wypłynę
rzucę okiem na niebo,
zerwę wodną kurtynę
coś mnie tu jednak trzyma,
gałąź, a może sznurek
nie wnikam w sumie,
bo nie chcę
pamiętać o przyczynach
nie wnikam w sumie,
bo nie chcę
pamiętać o przyczynach
więc siedzę tu
raczej po ciemku
i raczej leżę
niż siedzę
i to się już raczej
nie zmieni
bo tylko mieszkańcy
tych wód
nie zapomnieli
tylko mieszkańcy
tych wód
nie zapomnieli
mieszkańcy
wód
nie zapomnieli
nie zapomnieli
o mnie
SREBRNE ŁUSKI
Spójrz, srebrne łuski
Spadły mi na oczy
Ryba goni rybę
I pewnie wyskoczy
Ponad wody lustro
Mignie białym brzuchem
Ja zaś tu się karmię
Anielskim bezruchem
Ryba goni rybę
Któraś zaraz zginie
Ja mam święty spokój
W podwodnej krainie
Już nie spieszę się
Ani się nie szarpię
Gdzieś mam nawet to
Że mnie skubią karpie
GLINIANKI
nie szukaj mnie w parku, mamo
jestem na gliniankach
tak, tam za żwirownią
od późnego ranka
chciałem cię zawołać
lecz usta mam pełne
wody żółtej co w smaku
przypomina wełnę
wiem, wiem, mówiłaś
żeby tam nie chodzić
było tak gorąco
chcieliśmy się schłodzić
schłodziłem się bardziej
niż inne chłopaki
milczą jak zaklęci
po mnie chodzą raki
nie szukaj mnie, mamo
na starej budowie
jestem tu głęboko
w tym wilgotnym grobie
wołałem cię cicho
bo oddechu szkoda
w ostatnim nie było
powietrza lecz woda
wiem, wiem mówiłaś
żeby tam nie chodzić
było tak gorąco
chcieliśmy się schłodzić
schłodziłem się bardziej
niż reszta chłopaków
milczą jak zaklęci
boję się tych raków
Małgorzata Pecold
Pociąg do wolności
z koziej dupy większa trąba niż ze mnie patriotka
co takiego wiąże niespokojne stopy pod stołem
na tej czarnej ziemi
ilość drzew?
niedomkniętych furtek?
luk w prawie?
czysta jestem jak kropla w morzu przypływów
boli dziecięcy sen na opustoszałej plaży uciekinierów
bolą mnie podziały
Odarcie
łatwiej będzie ci mnie czytać
kiedy będę szczupła
wyrzeczona i odarta
ząbek czosnku
ze stopami do środka
skrzyżowane będę miała wtedy dłonie
na łonie
i nic właściwie nie zobaczysz
Mamo
drążysz mi duszę
na wspak wywracasz
nie
muszę przestać
tej prawej strony używać
lepiej
na bosaka po kałużach tańczyć
niż dreptać
Perły
Pełna pereł na piersi
odbija światło latarni
kałuża
ten widok na kolanach
daje złudzenie nieba
Pokora
trochę za duża
trochę rozmiar nie ten
trochę
paskudzę słowa
trochę
mokrych rękawów już starczy
moment
już warczy
jak czarny pies
i tuli łeb pod udo
wystarczy
się kłaniać przestań
spotkanie w sklepie
spojrzałam
znad regału z przeterminowanymi majtkami dla osób otyłych
zawisł
bez najmniejszego nawet zamiaru dotknięcia mojej ręki
męczył się
z tym wszechogarniającym uczuciem kochania jednej istoty
polityka
a gdybym tak umarła na zajady
albo jakiś krawężnik pozbawiłby mnie życia
co z tymi budowlami z drogiego kruszcu
co ze słowami co padły
z kropel robiąc kałuże
co z rzekami
morzem słów
uśmiecham się tylko tak delikatnie
żeby jeszcze nie umierać