Wiersze wybrane w październiku 2021
Łukasz Cabajewski, Magdalena Filipiak, Paweł Majcherczyk, Anna Sendor
Łukasz Cabajewski
Obcy język
Słyszałem wyrazy obce
co nazywały skoro
wszystko
rower rybki akwarium kredki krzesło klon konwalie mlecz
miało już imię
wieczorem gdy tak ciemno
że słychać szept spod ściany naprzeciwko
i rano gdy nie chciałem zupy mlecznej
rodzice mówili
boiken jonagold idared paulared kortland mekintosz lobo ligol
a ja wyobrażałem sobie nie wiadomo co
później nauczyłem się czytać
na kawałku tektury mama namazała cenę
i wetknięte między jabłka
słowo
zaczęło znaczyć.
Magdalenka
W środku miasta niecka zielony ostaniec
za trzciną w cieniu matek kołyszą się dzieci
śniade szczury przeprawiają się w bród
stare kobiety wypalają w słońcu zmarszczki
drzewa zdradzają korzenie pochodzą stąd
mlecze przeciwnie odrywają się od ziemi
kwiaty napełniają popołudnie czerwcem
i nagle wspomnienie zjawiło mi się
zanurzam dłoń we wrzątku pokrzywy
mam sześć lat.
Kirkut
Trzydzieści lat temu jeszcze niezagrodzone
wysiadamy sypią piach do worków ja biegam
omijam wystające kamienie oset szkło
później siadam wytrzepuję piasek z butów
worki pakują na żuka wracamy na plac budowy
beton wiąże do domu wchodzą ludzie
o wiele za późno w szkole słyszę
że płaskie kamienie to nie kamienie
a cmentarz martwy bo ostatni znaleźli
w powietrzu grób tam się nie leży ciasno
wracam do domu i siadam w piwnicy
goły beton jest porowaty jak skóra.
Uzależnienie
Wypływał daleko aż do czerwonej boi
czekałem pod słońcem z ręką na czole
któregoś dnia zrobiliśmy sobie zdjęcie
ja na kucyku on za mną na wozie
obok Posejdona z brodą z waty
większość dnia spędzaliśmy nad rzeką
mała ruda rzeczka nawet nie znaliśmy nazwy
na kocu mama kładła dłoń na brzuchu
okonie były tak piękne tak srebrne
ciemne smugi tak zielonkawe że brak tchu
płetwy o ostrych kolcach kłuły jak małe haczyki
jeden tak duży że musiał biec do bagażnika
po podbierak którego zapomnieliśmy
ściskałem wędkę oglądając się czy już wraca
czy można być bardziej szczęśliwym
niedługo później coś go zmieniło
i nigdy więcej nie byłem na rybach.
Grisaille
Terakotowa armia nosi wyłogi z wypalonej ziemi
białe są kolumny w Rzymie i białe greckie pomniki
kiedyś było w nich więcej życia farbę spłukało słońce
by zdobyć indygo zielony malachit dla króla purpurę
płynęła krew larw spławiano zza morza ultra marinus
kruszono góry koszono rdest suszono ochrę
kolor brudził sierść dzika odbijał się w marmurze
teraz oglądam film kaseta długo leżała na strychu
ziarnisty obraz pochylam się zebrać plewy koloru
chłopiec ma siedem lat biega po podwórku śmieje się
zmarli żyją patrzą w kamerę gotują bób jest lipiec.
Przeźrocze
Współrzędne wyrastają jak spod ziemi
twardo stoją na gruncie kładą się na mapie
to tam mówimy pokazując drzewo kamień kurz
cokolwiek co przylepi ślizgające po próżni spojrzenie
znów pożar pustostanu przeczytałem w gazecie
pojechałem gdzie kiedyś kogel mogel był słodki
teraz parter jest z węgla dwa fotele wiszą na wietrze.
Wstyd
Nie chciałem wiele
żądałem uznania
rozumianego najprościej
żeby uznali mnie za człowieka
że jestem jak oni człowiekiem
żeby ktoś spojrzał zapytał
o imię o godzinę o cokolwiek
nikt nie patrzył nie mówił
szukałem po omacku śladów
brałem ile się dało
gdy zapaliło się światło
miałem więcej
i nie było komu powiedzieć.
Rodowód
Nie mam czym zapłacić
przecież masz krew wytocz krew
sprzedaj krew sprzedaj łzy sprzedaj ciało
oddałem karminową krew człowieka
wylali chcieli błękitnej
w moim ciele jest ciało moich przodków
ciało moich przodków
słaby pieniądz.
Przeobrażenie
Powleczony rudą
samorodek czarnego wyrobiska
rzucili łopatą do wagonu
wytoczyli spod ziemi na światło
jasne odbierające jasność widzenia światło
błysnął odbił światło
więc dalej do Antwerpii szlifować szlifować światło
nazwali inaczej ale to węgiel to tylko węgiel
to tylko ja.
Wygnanie
Klon rósł przed domem na lewo od ścieżki w stronę furtki
której nie było tylko ruda od rdzy futryna i ogrodzenie z siatki
wzdłuż gęstwa akacji w półcieniu lilak biały bez i konwalie
od zimy stulecia orzech przy piaskownicy umierał stojąc
między budą czarnego kundla a kępą pokrzyw ścieżka
ostatni krok niemal biegiem skaczę ze ścieżki na polanę
na niej zamknięte byle jak komórki wystarczy wyjąć klin
skobel kołacze o drzwi pociągnąć ostrożnie bo drzazgi
dopóki źrenice wąskie tylko powietrze o smaku terpentyny
i szmer os światło sączy się po ścianie przekraczam próg
węgiel na zimę szufla do węgla wiadro szpadel grabie
skrzynka z narzędziami dętka brudne rękawice puszki
stara szafa śrubki nakrętki w obluzowanych szufladach
na ścianie gwoździe na każdym wysuszony łeb szczupaka
pajęczyny w pułapce na szczury boczek nietknięty od wczoraj
jutro rano ostatni raz po południu przyjedzie żuk bagażówka
zabiorą ubrania zostawią meble pojedziemy do innego domu
nic nie będzie jak wcześniej.
Magdalena Filipiak
Szmatka w pościeli
Wydychane rytmicznie
powietrze
albo coś jak powietrze
wciska ją ślepo
w cuchnące prześcieradło
powiadają
sama nie wie czego chce
wydychają zaraz gdzieś
to samo
chociaż to
to zupełnie co innego
Nie aż tak
Lubię dwusłowne tytuły
lubię pokonywać rekordy bycia i niebycia
lubię mieć kontrolę nad tym
co ktoś już za mnie wybrał
Lubię udawać, że czytam
i skarżyć pani
że inni nie uważają
a po szkole
uczyć się nieistniejących słów
być za wcześnie
skreślać niedokończone
zgłaszać reklamacje
lubię lubić
czasem lubię też
że inni nie aż tak
Jestem kawałkiem
Teraz akurat tym
bo tak wybrało coś w tobie
młoda zieleń, którą przede mną chowasz
a ja widzę i ustalam jeszcze ze sobą
czy dziś będę odróżniać kolory
coś we mnie
nie mówimy całkiem co
ale boję się, że tak
biegnie gdzieś od jądra mnie
i zatrzymuje się
w zbyt długiej kolejce do ewakuacji
schodki
ot, dwa schodki w dół
zniknęła
już jej tu nie ma
wystarczył większy krok
dwa mniejsze
lub subtelny
lekki skok
może przypadkiem
a może bógtakchciał
nikt nie wie
wszyscy mówią
parę łez wyciśnięto
jak wyciska się szmatę
kilka słów jeszcze
nad rosołem
kotletem
i cisza
może nieco grobowa
Zmywać mi stąd
Że jesteś silnie w środku
i tak konkretnie osobno
nie zniosę
z żadnego stopnia
ani tam do Ciebie
nie doniosę
nie chcę nawet dotykać
tych szyb
pomiędzy którymi jest pachnące
nie wiadomo co
nie po to
żeby na nocki potem
ścierać z nich tłuste ślady
słów, które zostaną sobie tylko moje
Teść i świeść
Wejdź, wejdź
cześć
siedź, siedź
jeść
jeść, jeść
pleć
treść, treść?
mieć!
czy, czy
być
my, my, myć
ty, ty, tyć
Wyć.
Paweł Majcherczyk
Dramat na boisku (12.06.2021)
„Nie wiem, czy Staff uprawiał boks, czy może chodził
na mecze piłki nożnej? Komu kibicował Wyspiański? Miciński? Jednym
słowem nie wiem nic o upodobaniach sportowych poetów, kompozyto-
rów, malarzy… Jeśli chodzi o mnie, grałem w piłkę nożną (szmaciankę, lankę) (…)”.
Tadeusz Różewicz, „Kup kota w worku”.
idę sobie wrocławiem
tadeusz różewicz w oknie
mały siwy uśmiechnięty
patrzy się na mnie
uśmiecha się uśmiechem 2D
jakby chciał coś przekazać
babcia opowiadała że gdy
grała w piłkę nożną z dziećmi
wówczas podbiegł dwa lata
starszy od nich tadek chcąc wykopać
młodym piłkę kopnął w nią z całej siły
tak że pękła i została na jego stopie
babcia i różewicz wychowali się na jednym
podwórku w radomsku
to małe miasteczko
ale podobno małe miasteczka
są kuźnią poetów
oto jedyne wspomnie poetyckie
które zostało mi przekazane w spadku
babcia znała hebrajski grała na fortepianie
przeczytała całego sienkiewicza i mickiewicza
trzy lata przed moimi narodzinami
zmarła w windzie na zawał serca
nie grając od dawna w piłkę nożną
Anna Sendor
Do krawaciarza
poglądy zaprasowane w kantkę
i głowa rozhuśtana na „tak”
w pudełku na szafie
obcięty kucyk
którym pan prowokował belfrów
odrośnie
ale na innych głowach
Klasa
W alfabetycznej kolejce
po swoje „Jestem”
Siódma próba teatralna
najlepszą atrapą poranka
w godzinach popołudniowych
są jajka na bekonie i ziewanie
kiedy za siódmym podejściem
po raz pierwszy w życiu
widzi w drzwiach obcego
jest jeszcze lepiej zdziwiona
i coraz bardziej go nie zna
od ósmej do szesnastej replay
w całodobowo porannych kapciach
a potem aż do kolejnej próby
będzie leciała na żywo
U nas nie ma wojny
w koralu w maku
i w letniej sukience
całkiem suchą mamy czerwień
czerwień nas nie zaskakuje
nie wybucha gejzerami
krwiobieg w tempie moderato
ze szczelnymi granicami
u nas nie ma wojny
i my jej nie znamy
rzędy jednakowych krzyży
z brzozowej powściągliwości
przecież takie niepodobne
do uciekających ludzi
tłustym drukiem w czczych nagłówkach
o rocznicach zbyt okrągłych
pamiętamy po troszeczku
pamiętamy po omacku
Treser
dumny z siebie bo wyuczył
kilku na kształt człeka sztuczek
fokę ciut odfoczył
kota ciut odkocił
już się chętnie bawią piłką
przez płomienie jak przez płotki
nasi bracia mniejsi
tak jakby podrośli
a miś co to w górach z kłami
na huśtawce z pyszczkiem
o małpce już szkoda gadać
ledwie znać że nie dziewczynka
do taktu treserskich myśli
biją równo rytm kopytem
w soboty niedziele
spod bata rodzinne
O bezdomnym
Wyjątek stanowił Tomasz.
A że na drodze wyjątku wertepy,
buty miał zdarte.
Nie pił i nie grał w karty.
I wahadełkiem zdrowia nie wróżył.
W podróży
dał się okraść z powrotów.
Święta są dwa razy w roku.
Święta są dwa razy w roku.
I wolał tynk z sufitu,
niż popiół na czole.
Wolał jednak pamiętać.