Wiersze wybrane w lutym 2022
Michalina Cendrowska, Bartosz Dłubała, Dominika Kaliszczuk, Agnieszka Stolarek
Michalina Cendrowska
Hop, hop
Ostrożnie stawiając każdy krok,
darowałam życie wszystkim ślimakom
Ziemia z wdzięczności wlała mi się do płuc,
trawy parowały odchodami,
pachniało deszczem
Zieleniało
Wokół wszystko gęstniało,
ochoczo uginało się
pod tłustymi kroplami,
które z wielkim impetem tłukły o ziemię
A ty? Szczelne sklepienie
Nie chcesz wyjść spod moich oczu
Nie, tu masz wyraźne pęknięcie
Byłbyś się może i uśmiechnął, nie wiem,
na te pełzające umizgi
Hop, hop,
widziałeś kiedyś jak się gra w ślimaki?
Nie szkodzi,
mogę cię nauczyć
bezpłciowi
bezmózgowi
bezpodstawni
beznadziejni
Hop, hop,
skoro już wiemy, to czemu wciąż się omijamy?
Hejka, siemka, cześć, a tak w ogóle,
pamiętaj, że jeśli tylko zechcę
mogę postawić na swoim
Zgnieść mogę
tę twoją okowę
*** (mój ojciec analfabeta…)
Mój ojciec analfabeta nie nauczył mnie pisać wierszy
Pokazał mi – patrz, to jest jałówka – zobacz jaka
malutka, jak mruży oczy
W słońcu było mi dobrze z moim tatą
Wąchaliśmy krowie łajno z moim pijanym tatą
Miałam pięć czy sześć lat, pamiętam
Imponowałeś mi
Nie miałam nawet wszystkich zębów tak jak ty tato
Mój ojciec pięknie grał na
a k o r d e o n i e
I co dzień przy kapliczce dawał koncert
Czerwieniała twarz taty kiedy walił w trąbę
A maryjki przy dróżce świeciły jasno jak słońce
i raz po raz to ukradkiem zerkały
to jakby zawstydzone przechylały głowę
Nie chodzę na grób mojej matki
Nie umiem
To miejsce mi się z nią nie kojarzy
Misia z mamusią chodziła do parku
W małych paluszkach obracała kasztany
A palce matki twarde,
grube i żółte,
nabijały je później na wykałaczki
Serce mojej matki – dom,
entliczek-pentliczek,
stara ława, rozkładana kanapa,
smród papierosów
i dwór
Matka najchętniej siedziała pod wierzbą płaczącą,
zmartwiona pochylała się nad gazetą
O, a tam wisi mamy szara jesionka
Mamusiu czujesz jak ciągnę Cię za rękaw?
Nie chcesz iść
No tak
Dobrze nam tak siedzieć w domu
i zgrabnymi ruchami budować nowy
Nowych braci i siostry i psy i koty
Wysuszone laleczki, ustawione rzędem na telewizorze,
spod których później pewną ręką pozbywasz się kurzu
Potwory z pięcioma nogami i trzema ogonami
Puste fantomy, pozbawione i duszy i uczuć
i jeszcze tego czegoś, do czego zawsze tęskniłaś, mamo
Lepimy, sklejamy – zawsze tak było,
aż w tej zabawie nie starczyło miejsca dla taty
Otwieram książkę na stronie z napisem Genesis
Na początku był mały płomień, zaczątek
Ciepły promyk na włosach
flara światła, przez którą mrużyłam oczy
Wzięłam do rąk to szkiełko, które oślepiało najostrzej
Malutkie, kruche, zawsze jest jakiś początek
A teraz ja cała płonę, a obok leży ciało nagie jak plaża
– chyba moje –
wszystko, te lędźwie, sutki, płatki uszu i skronie
to wszystko topnieje pod wpływem słońca, które pękło
i rozlało się jak lawa
W taki mokry od gorączki ranek spłynąć po szybie
Wlać się do rynny, wsączyć pod podszewkę
Gdzieś się przecież to wszystko cofa do pierwowzoru
Gdzieś coś iskrzy i następuje tąpnięcie
i jak filmowa taśma pozbywa się kurzu
Próbuję zbadać wielkimi szczypcami gdzie to
W brzuchu, jak w wielkiej jamie mącę
Z chirurgiczną precyzją przebijam żuczy pancerz
Gdzieś coś musiałam, ale przewróciłam się
i od tego czasu w miejscu błądzę
Nade mną roi się od dziecięcych paluszków
Niewielkim, ciepłym szkiełkiem suną po moim ciele
Odseparowują mnie ode mnie – po kolei –
Noga – noga, ręka – ręka, pierś – pierś
Ktoś jednak zawołał i dzieci odwróciły oczy
Jest jeszcze głowa
Ciężka, pękata, nie trzyma się osi
Jak naderwane owadzie skrzydło zwisa
Kiedy w paluszkach obracam palące szkiełko
A matka krzyczy, że pokrzywię sobie kręgosłup
albo rozetnę skórę w którymś miejscu
Bartosz Dłubała
Lato
Skacowane lato rozbiło butelkę na mojej głowie
Budzę się i nie pamiętam już rudowłosych blondynek
W sukienkach z zeszłowiosennych katalogów
Widok dobrze znany z PRL-owskich filmów
Scenariusz układał geniusz posiwiały
Ponowna emisja zaplanowana w kolorze
Przepoceni ludzie tłoczą się w kolejce po lody i popcorn
Pięć złotych wczorajszego smaku
Sprzedaż na wszystkich plażach dzikich
Dzieci rozwrzeszczane budują zamki z piasku
Z myślą o królewnach i rycerzach
Pomagam im rozgarniając piach nogami
Bełkocząc od nadmiaru słońca próbuję formułować myśli
W tym upalnym dniu jak każdego dnia
Oślepiająca woda do mnie krzyczy
Lato zaczyna się wraz z pierwszym wrzaskiem dziecka
Aniele Mój
Aniele Mój,
który urwałeś się z choinki,
z rękami w górze stój
przez całą Wigilię.
Przemów głosem karpia w galarecie
między nocą a ciszą
w programie telewizyjnym
o życiu godowym królików.
Zdejmij aureolę
na znak pokoju i równości
w miejscu, gdzie przez wieki
wykredowany K+M+B.
Wróć na choinkę, jeśli północ…
Gdy czekasz
Gdy czekasz na ostatni telefon tej nocy brakuje impulsów
By doprowadzić do końca harmonogram dnia
Pełnia księżyca przepełnia ciało jutrem
Zarezerwowanym czasem na wieczne nigdy
Gdzieś w tle brzęczą pytania o sen
Który jak złodziej przychodzi gdy nie ma cię u siebie w domu
Wewnętrzne dziecko z podniesioną ręką zaczyna płakać
Bo tym razem zostało pominięte przy udzielonych odpowiedziach
Zakładasz nogę na nogę bo to tylko poczta głosowa
Nagrywana wraz ze świtaniem czasu lokalnego
I to nie czas na wojny z agresywnymi telemarketerami
W gardle ugrzązł stek słów
Ostatnia niedziela marca
Prześwity dnia dopadły nas przed świtem
Gdy uciekaliśmy z paczką cukierków
Rozdarci między nie kradnij a osłódź herbatę
Wiedziałaś że nie cofnę się przed niczym
Weterynarz zabił nam psa bo nie było już nadziei
Tamta noc była naszą karmą
Chciałem cię nakarmić typami bukmacherów
Każde przeciwstawienie gwarantowało wycieczkę na Karaiby
O ile zespół Piratów wytrzymałby presję
Mówiłaś że to nasz ostatni raz
W rękawiczkach kominiarkach i szalikach bo zimno
Tak cię matka wychowała
Przegapiliśmy jednak godzinę zmiany czasu
I lata zaczęliśmy podawać w jesieniach
Wiosna nie jest dobrym punktem zaczepienia
Wypadkowa
Komary chodzą po ludziach i piją 0rh+
Lubieżny gorąc słońca daje się młodym chłopakom we znaki
Dla mnie są już tylko te drogowe
Myślę o migdałach w czekoladzie
Boisz się że znowu podskoczy mi poziom cukru
Nic tak nie zabija jak serotonina
Po podstawówce szczęście zaczęło zależeć od klasy
Ja należałem do informatycznej więc miałem szansę
Na wyższy level punkty do rankingu
Ale energetyka często wyłączała prąd szkole
Sukces ma wiele córek jeśli rozpatrywać rozprawy o ojcostwo
Rozwijałaś skrzydła do startu jak stalowy ptak
Ikara nie mogła jednak dostać się do państwowej szkoły lotniczej
Rokrocznie jeździliśmy starym kamperem na mazury
W cud natury gdzie przyjemniejsze są tortury
Dopóki ceny złomu nie poszły w górę
Zardzewiałaś
Masz śruby w kręgosłupie żeby się jakoś poskładać
Do trzech tysięcy znaków bez spacji przeprowadzić
Sabotaż na boga
Dominika Kaliszczuk
Przeciwkompostownik
do końca daty ważności nie można leżeć na półce
ja to nie owoc egzotyczny za który w Lidlach umierają
między półkami,
ja to taki niechciany i właściwie przypadkiem zerwany
zewnętrznie prawie świeży
kilka rys I zadrapań w okolicy oka
tak poza tym
stan nienaruszony
nie trzeba nawet polerować
Potrzebny jest dobry przepis
jakoś siebie wykorzystam
samodzielnie
przysięgam
nie chce gnić na kompoście obok obitych jabłek
nie chce kucharza
ja chce tylko przepis
szkoda życia
przedwczesne gnicie na półce jest straszne
przepis
Ohydnym porankom
Najlepiej jest spać
umierają na mnie kiedy się budzę
wszyscy,
nie ona.
W pierwszej minucie mam w głowie bitwy,
nawet ze sobą coś stoczę.
Dławię się tobą, podstępna kurewko,
Nienawiści.
Od czterech lat budzimy się tylko my razem.
Każdy ucieknie z takiego gniazda,
tego uczyli was już w przedszkolu,
mnie też przestrzegali przed żmijami ich jadem.
Pretensji nie mam.
Mam umoczone serce we własnym jadzie,
mnie nic nie będzie,
on jest na dobre stworzony.
Pocztówka Śmietnika
co dziesięć sekund ktoś coś dorzuca
dzień dobry!
ja to śmietnisko
nikt się na dłuższą chwilę nie zatrzyma
tylko wertuje, dorzuca, grzebie
czasem trafi się stary pornol
każdy się brzydzi, bo odpady
mam tutaj dział elektrośmieci
Uczucia
nic się nie da z nimi zrobić
za tysiąc lat ponoć się rozpadną
hop, I są atomy
Dzisiaj,
wielu bezdomnych odwiedza śmietnisko
szukają wszystkiego dla siebie
nikt nic nie bierze
tylko dorzucają
kolejne śmieci
nowe odpady, ta sterta kosmosu już sięga
Agnieszka Stolarek
ALZHEIMER
wybierz mi którąś z chwil
skopiuj
i wklej
do mojej pamięci
bym nigdy nie zapomniał kim jestem
jakbym nie był sobą
DYSKOPATIA
prześwietlenie RTG duszy kamasutrą myśli i innych figur geometrycznych
przez drogę elektronicznych meteorytów
gwiazdozbiór wielkiej niedźwiedzicy
szuka drogi do domu
skoliozy rond kurczysz się
najbardziej
w środku
na zewnątrz
NA OIOMIE DUSZ
na wojnie zmartwychwstają
w pancernej skórze
z kuloodpornym sercem
żywcem zakopują starą miłość
odsłaniając przy tym głębokie rany
nadwrażliwe cebulowe warstwy
NIGDY SIĘ NIE ŻEGNAŁA
miała blizny
choć nigdy nie była na wojnie
często wpadała w trójkąt bermudzki
czarną dziurę do pustego serca
jak śliwka w kompot
nie mi oceniać jakim drzewem była
czy czekała sto lat czy więcej
być może ktoś wyrył w jej korze swoje imię
wciąż powtarzała
jeszcze się spotkamy
w jakimś dłuższym śnie
ZAMARZNĄĆ NA KOŚĆ KIEDY NIE POTRZEBA
tam wszyscy mają
serca kruche jak ciastka
biegają pod naszym niebem
solarne dzieci
u góry
włączyli stoper
odliczają na palcach
siwe państwa