Wiersze wybrane w marcu 2022
Kamila Ciołko-Borkowska, Barbara Medajska, Krzysztof Bencal, Katarzyna Kowalik,
Kamila Ciołko-Borkowska
*
Pustkę pomiędzy żebrami (tę o której jeszcze sama nie wiesz)
Zapychasz winem i prostymi węglowodanami.
Droga do poznania siebie wiedzie pomiędzy upadkami:
Wtedy dopiero dowiesz się czemu wszędzie było ci niewygodnie.
Zmienisz buty i droga od razu stanie się prostsza.
Odciski od kłamstw i wymówek zabliźnią się któregoś dnia.
Zacerujesz wszelkie braki w marzeniach i oczekiwaniach.
Pustkę pomiędzy żebrami (tę o której jeszcze sama nie wiesz)
Zakleisz i na jakiś czas będzie spokój.
Na jakiś czas poczujesz spokój.
*
Świat obudził się przy dźwiękach śpiewu ptaków.
Delikatnie trącały gałęzie ciężkie od owoców naszej pracy.
Słońce muskając powietrze, lekko malowało wszelkie szarości,
Które nie nabrały wciąż kolorów po mrokach nocy.
Jeszcze tylko opłukać zaspane marzenia,
Przeczesać gruby warkocz wspomnień (grzebień zna je wszystkie).
I poranną kawą nabierasz ochoty na więcej.
Każdy mijany nieznajomy kiedyś w końcu powie: „Dzień dobry”.
Czy kiedykolwiek wstrzymywałeś powietrze
W oczekiwaniu na wszystkie karty jakie odkryło takie powitanie?
Nieodwołalnie coś się wtedy zmieni (może niewiele, a może wszystko).
Słyszysz? Świat obudził się przy dźwiękach śpiewu ptaków.
Nieodwołalnie coś się zmieni (może niewiele, a może wszystko).
Zarumienią się owoce ciężkiej pracy (niedługo czas zbiorów).
Słońce muskając powietrze lekko pomaluje wszelkie szarości.
Życie nabierze kolorów (każdemu tego trzeba).
Może w końcu usłyszysz wyczekane: „Dzień dobry”.
I nieodwołalnie coś się zmieni…
Może nawet wszystko.
*
Otulam się nieodwracalnością
Kanapkę smaruję przeznaczeniem
W kubku paruje (wciąż gorąca) nadzieja
Zagryzam suche fakty
Popijam i już wiem
Kolacji pora i idziemy spać
Kolejny dzień przyniesie świt
Już pora…
*
Uwiązane myśli niczym pokaźny bukiet.
Polewasz to wszystko benzyną (tak tylko dla pewności),
Żeby już nigdy nie myśleć i nie analizować.
Spać snem spokojnym, oddechem koić dni męczące.
Nie martwić się już do końca życia (w końcu któż by tak nie chciał).
Godzina za godziną spacerować na powierzchni słów,
Za rękę trzymać własną duszę (w końcu któż by tak nie chciał).
Przytomniejesz gdy zapach benzyny drażni wszystkie zmysły.
Szybki rachunek sumienia pozwolił ci wrócić na ziemię.
To dobrze.
Spalone ścieżki nie poprowadzą już nigdy do domu.
*
Jestem tu gdzie być powinnam.
Owinięta w pajęczyny przeszłości,
Rozwijam skrzydła na drogach dzisiaj,
By jutro wzbić się tam gdzie jeszcze nie byłam.
Wczorajsza ja wyrywam się teraźniejszości.
(Nie chcę wracać w szablony smutku,
Skoro przyszłość jaśnieje blaskiem).
Jestem tu gdzie być powinnam.
Bogata w doświadczenia upchane w walizki.
Z bliznami, które traktuję niczym biżuterię.
Ubrana w pewność siebie i marzeń pelerynę.
Wiem już dziś, że jestem taka jak powinnam.
Mam w sobie potencjał i tysiące mnie.
Wiem już dziś, że jestem dość.
Po prostu: mam tyle ile trzeba.
Barbara Medajska
Wątpliwości
Nie jestem pewna blasku świecy
co innego wiszący do góry nogami
królik na obrazach dawnych
mistrzów ciągle w tym samym stanie
dwie miski wypełnione owocami
aby zdążyć uwiecznić je przed psuciem
pędzle w słoju po ogókach
nie budzą żadnego ale
nie dziwi tkanina z nadrukiem koni
nawet jeśli w dzikim pędzie
kawałek zbitej filiżanki boli
ale to ciągle przedmiot
światło świecy
choćby było go niewiele nieznacznie
w kącie z boku całkiem niepozornie
w świecznikach
na obrazach dawnych
czy abstrakcyjnych
przypomina zlewa w jedno
i takim samym konsonansem
drga zmieniając w jednej chwili
carpe diem w memento mori
a może nie ma
martwej natury w parafinie
z jeszcze gorącym knotem
Wilno
Cierpię na bezsenność pomocną
w wybudzaniu wspomnień
nawet nie chodzi o pandemię
utrudnienia w podróżowaniu
przedtem też wyjeżdżałam
w najtrwalsze zakamarki nietrwałego
dzieciństwa
każdym krokiem wstecz
nauczyłam się zapamiętywać
wszystkie zmiany
wskrzeszałam czerwony żwir z placu Lenina
osuszałam Plac Katedralny
po wielkiej powodzi w Wilnie
milkłam nad starymi dachami kościołów Bułhaka
słuchałam Stanisława Fleury’ego pogawędek
rybaków nad Wilią
teraźniejszość z google maps
zamknęła przede mną
wszystkie wyjścia awaryjne
odtąd tułam się jak pasażerka
po ulicach których już nie ma
z moich kin
pozostało tylko jedno
a i ono zmieniło nazwę
ktoś zamalował zastygłym sprejem
miasto które mimo wszystko
oddycha we mnie
In statu nascendi
Na początku zakazali fotografii ulicznej
poustawiali znaki
to były taśmy
klejone na krzyż z zakazem jedzenia
obcinania włosów patrzenia w dal
jednak przypominało to zagładę
można było przemieszczać
się tylko kanałami
a uczyć na tajnych kompletach
potem rozbili głowy
paroma obwieszczeniami
ci co nosili skrzydła mieli natychmiastowy
nakaz oddania ich na złom
przyspawali do ramion akty zgonu
usiedli nad ziemią niewielką
i rozesłali smsy
jestem na tak na nie nie mam zdania
nagrodą były
trumna pachnąca sosną z
najnowszej kolekcji
urna kamienna z nadrukiem ulubionej
marki odzieżowej
korona pozytyw
wygrywali ludzie do poprawki
tacy że można im
było zakazać oddychania
podawania rąk
tak ot w środę o dwunastej
w sobotę na trzeźwo
i tylko pod lasem
słychać było upiorne żżż ż żż
piły w drzewach
wielkich i zdrowych przemieszane
z eo eo eo ambulansów
ten plan zakładał wymianę
kopciuchów na ludzi
poszerzenie wszystkich ulic do autostrad
dobudowanie pustych szkół drapaczy chmur
żłobków uniwersytetów bibliotek
kin oper stacji metra boisk
wyrżnięcie zwierząt
by mogło trwać życie długie i szczęśliwe
na wieki wieków amen
dla…?
W Grecji
W dzień upalny
pomiędzy krętymi uliczkami
w samą sjestę jaszczurka
ani żywej duszy strome
zejście po schodach
kościółek Święta Barbara
ikona z góry Athos modli się
o czyjąś dobrą śmierć
nie wiem czemu
ona tu jest ogromna i spokojna
a może nie ma tego obrazu tu
wąż ubierzmy sandały
rozmawiamy o zaćmieniu zasypiam
pod wodą wiersze
po grecku bezwład jego oczu
jeżowce wbite w ciało natura bez litości
jeszcze próba sztucznego oddychania wstydliwe
wskrzeszanie trupa
karawana plażowiczów bieg zryw matka
gubi po drodze niemowlę
maskę do nurkowania napełniam
słone
łzy
Madame Claudette
To się stało na basenie
unosiła się na wodzie
w lekko fioletowym świetle
pierścionek od najwierniejszego
zgubiła
czterdzieści cztery lata temu
z absolutnie
szalonym crazy kiddo
kochali się
w chlorze
szybko się rozniosło
i basen napełnił się
granatowymi mężczyznami
chodzili wkoło tej wody
a ona płynęła
zawisała lekko na ich powiekach
zaczęli okrążać
niektórzy nurkowali
ratunku
kiedy już wyszła
prawie cała wypływana wyćwiczona
i niecodzienna
jak na swoje sześćdziesiąt dwa lata
chodniki zamieniły się w gęste oczy
a ona odstukiwała obcasami
założyła brasoletki
wielkie jak błyszczące ropuchy
i siedemnaście
naszyjników z pereł
zamówiła go wraz z pizzą
zaniemówił
podobna do Sharon
w amerykańskim filmie
tylko statyw ich oddzielał
aż źrenice trzasnęły fleszem
i drzazga mu weszła w plecy
nie był już początkujący
wezbrali granatowi mężczyźni
każdy z nich wciąż jeszcze śnił
i to wszystko razem z jej powrotem
krąży czerwonymi ustami w jego mózgu
aż do ostatniego kadru
Apokalipsa
Miał przyjść Chrystus
zabić sąsiadów ich psa
ciężarną obrazy Botticellego
wszyscy na to czekali
nawet święci
stali się demonami
i przyszedł Covid
zabił wszystkie znane mu zarazki
sąsiadów szczurów i Botticellego
nikt nie czeka
przy otwartej zasłonie
na dzień spłukany z nadziei
powstały nowe twory
krzyżówki
i ciężko nawet dzieciom
uwierzyć w supermana
który leci nad miastem
Długopis dziennikarza
Pamięci Waldemara Milewicza
Żywy dziennikarz nie bał się wojny
uśmiechał się smutkiem twarzy do żołnierzy
przecież tyle razy ich mijał spokojnie
z samochodu z karabinami
wyglądali na przemijających
żywy dziennikarz
wiele lat uśmiechał się do nich swoją bronią
ludzkiej twarzy
skreślał okrucieństwa żołnierzy
w zeszycie swego czasu
żywy dziennikarz miał powołanie
prawdziwą misję
zawsze omijał podpowiedzi żyjących
na samym końcu cmentarza
leży teraz martwy dziennikarz
uśmiecha się smutkiem z portretu trumiennego
do żyjących
i tylko rozpacza jego długopis
niewypisany do końca
on nie rozumie
dlaczego ciepła ręka martwego dziennikarza
rozlała na nim krew
Modelka bez happy endu
Lato było gorące i senne
w małym miasteczku
starszy mężczyzna zemdlał
wezwano karetkę
rozpięli mu wszystkie guziki
kiedy krew
zaczęła pulsować szybciej
na widok jej nóg
szła powoli świadoma
chwili konania dla niej
o tym przecież marzyła
żeby ktoś umarł z miłości
i on o tym marzył
stawiała nogi
na krzyż
aż padł
i triumfowały
bogini
karetka milcząca ze wstydu
i on zdobywca jej nóg
Spacer przez las zakazany
Pamięci Tadeusza Różewicza
Niedziela złota jesień
Bóg każe odpoczywać
a jest dużo do zrobienia
opatrzyć rany uchodźcom
wyrwać z mroku rysunki
domków nad niebem z
drutu żyletkowego
nagłówki
wiadomości nie są teatralne
rzeczywistość się
w nich nie mieści
dużo swetrów
w które trzeba by wpłakać łzy
butów przez które wsznurują
push-back
Poniedziałek można
znielubić na zawsze
ciężko oddychać chociaż podobno
drzewa dają tlen
osuszmy ludzkie twarze liśćmi
znajdźmy na nowe życie dusze
w polskim domu
ktoś za szybko za blisko zakopał
się w bladą szadź
biało-czerwonej krwi
Wtorek
już nie można powiedzieć
w poniedziałek
odsypiało się wczoraj
przeszedłeś Poeto
ciepłego uśmiechu
przez granicę tamtego księżyca
gdzie człowiek upadł w tamtym czasie
na ulicę
a ty sądziłeś że po raz ostatni
trzeciego dnia zmartwychwstania nie będzie
zamknęli lasy
i nie reagują na żadne strzały
w muzeach zagłady
pozostawionych na jakąś chwilę jakichś
czasów czyichś teraz niepamiętanie
W środę rozkaz jeszcze więcej strzelać
abyście bracia i siostry
nie mogli rozpalić ognisk
bardzo wyjątkowy stan
trzeba się wam schować między drzewa
można liczyć na skórę
zwierząt cieplejszą
od gościnnego bigosu
w przewodnikach
tego kraju z Europy
Czwartek dawno się skończyła
woda i jedzenie
umarło kilka kobiet kilka mężczyzn
brutalnie wyrzuconych
z kilku ciężarówek nocą
dostaliście drugą szansę
stać przy polskiej
granicy z napisem każde życie
się liczy help
Poeto wojny
nie ma już nic
prócz drutu dla tych
którzy proszą o lepszą podróż
przez las…
Krzysztof Bencal
Miejsce bez nazwy
Wszystkim żywym świeci jedynie jedno słońce,
lecz nikt nie nosi w sobie zapasowej gwiazdy –
hostii. Każdemu umarłemu zapalamy
z osobna znicz. Oni woleliby pożogę
(dramat?) dla uczczenia swej pamięci. Gdy leżę
w łóżku i próbuję zasnąć, zawadą jest mi
światło. Aby ci, których nie ma, nie musieli
pamiętać o otwieraniu ust, ócz, wiatr wieje.
W pracy dochodzą mi wciąż nowe obowiązki.
Nie wiem, czy powinienem zażądać podwyżki…
Klnąc najstarsze igrzyska sportowe w Olimpii,
z miejsca, gdzie spalono pierwszy raz ludzkie zwłoki,
Pan Bóg popiół do każdej palarni przenosi.
Ma więcej wolnego czasu niż ja, stróż nocny.
liścia mi jebnął
Panu Krzysztofowi Śliwce
Potrzebny jest wzór, by odblokować telefon.
Wybrałem prostą literę V. Błyskawice –
udane próby sterowania Boga tyłkiem –
nie błyskały, kiedy Siwy z liścia mi jebnął!
Czy wiesz, że po śmierci odnajdę swoje ciało
i obszczekujące mnie sąsiadów zwierzęta,
i bliskich oraz obcych, których wciąż pamiętam,
i anioła, diabła, i tych, co zeszli dawno?
Inni sprayem krwi swe zewłoki zaznaczają
i liżą se wzajem kości, chcąc psy zniechęcać
do węszenia, i straszą kogo bądź (stuknięcia
przerażają ich samych). Walczmy o ciężarną,
bo choć dobra od zła nie odróżnimy nigdy,
marzą nam się narodziny, a nie wieczny byt.
7 listopada 2021
Cegłą w łeb (pragnienie śmierci)
Szedłem trotuarem. Wówczas mój cień padał w poprzek
jezdni. Jeśli przejeżdżały po nim samochody,
to noc, która miała nadejść już za kilka godzin,
stawała się wypukła! Zwrócę uwagę może
temu – kto nie gasi światła na końcu tunelu,
gdy wszystkie duszyczki przez nie przelecą – i datę
swych urodzin i śmierci przeniosę bez numeru
na inny grób. Niech obcy uiszczają opłatę…
Z rusztowania, co poluzowało się od wiatru,
spadł styropian jak śnieg w kostce. Niebo rżnie, Dedalu,
twój syn, bo widział, jak rolnicy dymali ziemię.
Do zaspokojenia damy zbyteczny jest palec,
penis, język. Czy liśćmi się legitymowałem?
W labiryncie ostatniej prostej tracę nadzieję!
Krzysztof B. w całunie Jezusa
Po śmierci Farii wskutek ataku apopleksji,
Dantèsowi udaje się ukryć w jego całunie,
a gdy domniemane ciało zmarłego zostaje
wyrzucone do morza – odpłynąć i uciec.
„Hrabia Monte Christo”, Wikipedia
Jeśliby śmierć była sama (jak zbrązowiały
palec analnego zboczeńca czy fajczarza),
to ranę w dłoni Pana tłoczyć by musiała
przez tysiące lat! Słucham zmarłej piosenkarki
Whitney Houston, która była Murzynką, okiem
pirackiej opaski nie widząc K. Costnera
twarzy, lecz zad A. Pacino. Gdy znów się wciela
w rolę szatana, palę, a dym pośród okien
rozwiewa się, zanim zdąży przybrać jakiś kształt.
Ponownie zdradziło mnie uniesienie głowy,
chociaż nie klęczałem w kruchcie. Mój dom (ruina,
do której doprowadza go wietrzenie) moim
jest burdelem. Bezdomność będzie tortur celą?
Odfruń, zniknij. Zabijam się. Nie czuję tego.
Chłopczyk z kostkami lodu
Gdy wzbudzałem w wielu zainteresowanie
i niejeden czuł do mnie sympatię, wiedziałem,
że kiedyś (upalnym porankiem, w środku lata)
będę, zgoła zapomniany, chodził po rynku
i poszukiwał grubo ubranych chłopczyków,
którzy umieliby kostki lodu sprzedawać.
Teraz też jedne święta już dawno za nami,
a do kolejnych świąt jeszcze bardzo daleko.
Bóg, wygładzając znowu szczyt któregoś lasu,
pozacinał się w dłonie ptasimi dziobami.
Zanim kamerkę w laptopie plastrem zakleją,
nagram przemianę kropli wody w symbol czasu
upijania się ciepłą wódką. Igloo – drapacz
gardeł, grobów. But lalusia sam się naprawia.
październik 2021 (wiersz pisany z perspektywy lata)
Jeśli cokolwiek rozpoczynam, to od boku
Portfel śle zapach prostytutki,
która zwarła piersi.
Wkładam kartę do bankomatu tylko po to,
by ją wyczyścić. W wietrznej i dżdżystej myjni dnia,
co wypłaca wszystkim liście jak nieświadomość,
taca to nie ów okrąg pośrodku boiska.
Ksiądz odprawia mszę. Wraz z innymi grzeję ławkę.
Chcę, by mnie wpuszczono w ran Jezusa maliny.
Gdy przychodzi ktoś, o kim dawno zapomniałeś,
i wymienia tych, co zeszli (nie mam rodziny),
najlepszą obroną przeciw samemu sobie
jest udawanie, że się śpi. Przesuń się, Boże!
Różaniec już wplątał się we włosy Maryi.
Czy częste, banalne rozmawianie z kimkolwiek
sprzyja rozwojowi własnego myślenia? Tak.
Śmierć – taktyczną stałość – znam. Nic sobie nie wmawiam.
Katarzyna Kowalik
Falset
Ulica migała zjawiskowo
Milionem złotych kropli
Odbijających się w światłach
I melodii na której tle
Mój fałszowany śpiew
Obwieszczał światu
Że mam się dobrze
W tym ciepłym płaszczu gwiazd
Moje serce fałszuje
Śpiewając że mam się dobrze
Fałszuje rzeczywistość
Zaklinam że mnie pokochasz
Już prawie zima
Nie pokazuję kostek w metrze
Jak te gówniary dumnie prezentujące
Że jeszcze im nie zimno
Kostki to za mało żeby manifestować
Pocałowałam wczoraj dzieciaka
Który był starszy ode mnie o 50 lat
Jest mi tak zimno że pozwalam się przytulać
A może wystarczyłoby
Odkryć kostki
I nauczyć się żyć z tym chłodem
Lodowisko
Wszystkie teksty typu
Od soboty nie mogę przestać o tobie myśleć
Odpadają
Trzęsą mi się ręce ale
Nie mogę wylać wina
Mleko się już rozlało
Więcej miejsca nie mam na podłodze
A ty nie masz więcej miejsca na rozczarowania
Bo co innego mogłoby się stać
Te ciecze by zamarzły w lodowisko
Łatwe do poślizgnięcia się
Dziś jest wtorek
Do piątku będzie mróz
Będzie można snuć się z lodowatym sercem
Wspólnie w dwóch osobnych miastach
Patrząc w to samo zimne powietrze
Napełniając płuca wyobrażeniem
I tylko ciepły wydech
Zamiast deklaracji zamiast zaproszenia
Zamiast tej wersji wydarzeń w której
Mielibyśmy wszystko
Pomyśl jacy moglibyśmy być szczęśliwi upadając
Prawo wyznaniowe
Znak krzyża ma cztery strony
A ja już trzeci raz zmieniam religię
Jakoś nie potrafię się pożegnać
Przeżegnać i wyrzucić cię w drogę
Bogowie siedzą w jednej jaskini
I do ogniska wrzucają patyki
Z tych krzyży które nosimy
Na łańcuszku mam złotą łezkę
By linie zaczęły się nie nakładać na siebie
Tylko równolegle szły obok
Przez życie
By to było proste
I gładkie
Trzy razy zmieniałam religię
A ciągle nie potrafię przestać
Wyznawać ciebie