Wiersze wybrane w październiku 2022
Katarzyna Dominik, Rafał Hetman, Magdalena Jóźwiak, Anna Sendor
Katarzyna Dominik
Po co mi tytuł
Być może
przeczytam od prawej do lewej
w sepii lub w CMYK-u
dziennik pokładowy źrenicy
Podobno u niej bez zmian
tylko astygmatyzm
lawiruje płaskorzeźbą słowa
Moje niesymetryczne oko
na styku splotu zaćmienia
tych którzy czekają na weryfikację
strony wyrwanej z gazety
bawi się w dobrego i złego policjanta
by odchudzić rozum z szumowin
rozgotowanych za młodu
i udaje że nie słyszy
głosu spod lady
Odhaczona
Kiedy schody opadają w poprzek
nogi wiodą na okrętkę do góry
Odbite pięty chcą
dorównać kłykciom
Deficyt kroków skądinąd
waha się przed przejściem
przez płynący korytarz
Wzrok unika litości
cichcem idzie za palcami
przenika mnie i innych
podpierających ścianę
Rozbestwiona dłoń zachwaściła
żyzność młodnika
Próchnica zajęła rdzeń pnia
piła czeka w odwodzie
Myśl chce przywrzeć
do różowych okularów
Nie reaguje cień
nie wzrusza się stojak
nie podnosi kozetka
nawet igła zatyka ucho
Czerwona lampka z trudem
skamle o życie
jak na lekarstwo
Usuwam krew spod paznokci
chcąc nie chcąc swoją
i wracam po nie moich śladach
Doba i wieczność
Rano
czytam twoją twarz w oknie
pod drzwi podkładam poduszkę
zdejmuję uczucia
i rozstawiam pustkę po katach
W południe
zapominam być dla wszystkich
wyjątek z krótkim rękawkiem reguły
podnoszę pijaną materią
bez liczby atomowej jądra
O zmierzchu
zdrapuję tlen z sufitu
włączam przepaloną żarówkę
otwieram czarny notes
i próbuję nie utopić się w długopisie
Przed pełnią
wchodzę na drogę donikąd
otrzepuję pył dnia
zakładam piżamę dla innych
siebie zostawiając
w zdaniu bez kropki
Przecieram szybę
na zewnątrz świt w pełni
przytulam odbicie
zastygam
wróciłeś
sercem przez ścianę
Wypadek
Siedzieli przy stoliku –
święte oficjum –
rzutem na prasę zamówili
główny serwer dna karniaka.
Niepamiętny barman
chciał wlepić mandat, ale naddatek
z rączki do rączki,
zakneblował rurę wydechową.
Tuning świateł przymglonych
pędził po linii prostej
na stronę.
Sygnalizował, że kraksa w drodze,
że spotkanie przy bandzie
skończy się rdzą sumienia.
Szumnie
Rzuciłam butelką w sufit
niepotrzebnie wychyliłam
ostatniego przed szereg
salutując po linii krzywej
Pomyliłam na prawo
z na lewo
i wodziłam wzrokiem
za plecami
Próbując wyjść cało –
bez twarzy –
przysiadłam się do tego
pod stołem który szukał
zeszłorocznego śniegu
na Saharze
wykrywaczem kłamstw
W pacierz bez amen
niedźwiedź wcale nie stary
zmiótł brać z krzeseł
z nogami umoczonymi w rumie
Podpierając ścianę zrobiłam unik
przed niewypałem
beczki soli pełnej nonsensu
W górę piekła
Zapełniam treścią sakwę Judasza
omijając Sodomę.
Startuję ze światłem,
mam swoje atuty.
Podnoszę krucyfiks,
upadam czwarty i piąty raz.
Spoglądam w górę,
niebo krwawi.
Nie czuję ciężaru ognia.
Inwentarz
W doskonałych prawidłach
jestem naukowym podrzutkiem
przewrotnością losu opadającego liścia
który łamie poprzeczkę postawioną za wysoko
W naukowych puentach perfekcji
drażnię bestsellery z pierwszych stron gazet
i zapach elitaryzmu z górnej półki
zagraconej kurzem drobiazgowości
Zdmuchnięta z alei nocy nie istnieję dla gwiazd
Nagle bez uprzedzenia o zaćmieniu
pozbawiona ideałów jakichkolwiek
własnym niepoznaniem czuję ostrze
wiejące od złota i purpury
Zastygam w inwentarzu
wydłubując błoto zalegające między zębami
niepokalanych
Smakiem gorzkiego indywidualizmu
napływam do ust modlitwą
Gwiazdę ode mnie
Poznaliśmy się spojrzeniem
zamykaliśmy oczy
ciężko
Nauczyliśmy się
siebie przez dotyk
trudno
Kiedy odszedłeś
przekroczyłeś pustkę
która wyparła nas poza
morze widzenia
złudzeniem
o jedną gwiazdę
Samotność
Gdybym tylko usłyszała –
nawet na odczepne: „zależy mi”
zdołałabym pozbierać ruiny
Gdybyś nie chwycił za nóż
za rozbitą butelkę
nie oddałabym z naddatkiem
Gdyby bliskość
nie rozprysnęła się milczeniem
po kątach zimnego łóżka
skleiłabym rozbite lata
Gdybym tylko wiedziała
że samotność dnia bez spojrzeń
warta jest ogarka świeczki
i nie będzie zalegać pomiędzy telewizorem
a wyświetlaczem telefonu
załatałabym przepaść dzielącą nasze ciała
które jeszcze wczoraj
kochały się do nieprzytomności
dzisiaj… potargane szukają
by ktoś w końcu chwycił za igłę i nici
***
Przez pola uśpione
pogniecioną sukienkę
rozwieszam pod deszcz
Moje policzki są kształtem wody
tak bardzo głodne
Recykling
Nieco po burzy
drzewa zaglądają przez rozbite szyby
Przemoknięte gałęzie
przeciągają koniec tęczy
odcieniem szkarłatu
Niżowy lot jaskółek
nie zwiastuje wyżu
Ubrane w deszcz
prują oberwane chmury
Zatłoczony homo sapiens
ucieka pod dziurawy dach
Myśli że jego gatunku
nie złapie
że ocali suchą nitkę DNA
Naczelny jednak dopisał:
surowiec wtórny
Rafał Hetman
1.
Co robi pies pierworodny, kiedy rodzi się dziecko? Czeka na stacji w dzielnicy Shibuya. Zamiast pomnika powstaje wiersz.
2.
Chciałem napisać, że każdy wiersz do córki powinno się zaczynać od słowa „przepraszam”, choć przecież wiersz do syna też należałoby tak zacząć. Ale gdybym zaczynał każdy wiersz od słowa „przepraszam”, nie znalazłbym wydawcy, a nawet gdybym znalazł wydawcę, to wydawca nie znalazłby redaktora, który pozwoliłby mi zacząć każdy wiersz od „przepraszam”.
Nawet tego wiersza (czy co to jest?) nie zaczynam od „przepraszam”, co świadczy o niespójności moich myśli i mojej niekonsekwencji, ale gdybym myśli miał spójne i gdybym był konsekwentny, nie musiałbym nikogo przepraszać.
3.
W nocy wody płodowe odchodzą o 3:17. Mokre gwiazdy spadają, nie wskazują kierunku. Sny nawiedzają głowy – są z lustra – i to dlatego występują w nich buddyjscy mnisi oraz grzyby atomowe. Nikt już nie mówi o cudzie, zdemaskowani kłamcy śpią. Dzieją się też rzeczy, których lepiej nawet nocą, nawet poezją (czy co to jest?) nie (da się) opowiadać.
A wody czasem odchodzą same, ale bywa, że o 3:15 przychodzi blond włosa lekarka i w czasie badania postępów porodu przebija coś długim palcem.
4.
Stara poetka, ta która ukradła mi myśli, kłamie w swoich wierszach
„Rodzą się dziewczynki”
nie będzie wojny
będzie karmienie piersią
Tylko karmienie piersią się zgadza i te nóżki, które zetną miny polowe, i ten ból macicy po cesarskim cięciu i ból ssania, i schizy.
A kiedy wiersz przeczyta się sześć razy, to zaczyna zgadzać się więcej, więc może to nie na miejscu, że piszę o kłamstwie i że w ogóle ja to piszę, biorąc macicę za przedmiot i korzy za przedmiot, za narzędzie do zdobycia olimpu, jak czekan, który pozwoli osiągnąć nieśmiertelność.
W gruncie rzeczy jestem jak John Braxton Hicks.
Twój skurcz, kobieto, podpisany jego nazwiskiem.
5.
Jeśli tak wygląda cud, to zburzmy wszystkie świątynie. Jest nas tyle okłamanych, wystarczy nam jedna noc. Może dwie. A trzeciej na gruzach zbudujmy drukarnie, żeby drukować ogłoszenia: uwaga na oszustów!
6.
Przez chwilę nawet uwierzyłem, że to wszystko jest karą za ten owoc w raju.
7.
Matki dopiero teraz zaczęły mówić.
Matki dopiero teraz zaczęły mówić naprawdę, co rozumiem przez dobór wypełnionych treścią słów, co rozumiem przez opis scen, w których zwraca się uwagę na wet na obtłuczenia emaliowanego kubka.
Matki dopiero teraz zaczęły mówić naprawdę, a niektóre zaczęły przy tym płakać, jak ciotka, która urodziła troje wcześniaków (pierwszego miesiąc przez terminem, drugiego półtora miesiąca, a trzeciego dwa miesiące).
Matki dopiero teraz zaczęły mówić naprawdę i okazało się, że mówiąc tworzą poezję, z której można by ułożyć antologię bólu macicy i rozciętego krocza.
8.
Rodzi się człowiek i widzę pomarszczoną skórę – nie jestem w stanie zatrzymać tych obrazów – mętny wzrok skierowany gdzieś tam, a nie tu; nieporadność, której trzeba pomóc; pieluchy, które trzeba przebierać; gondolę wózka wyłożoną miękkim jasnym materiałem jak spód trumny.
9. Pierwszy krótki sen w przerwie między nocnym karmieniem
Do namiotu w kształcie piramidy zaprasza mnie buddyjski mnich. Uśmiecha się życzliwie, jego szaty wykonane są z tego samego jasnego płótna co poszycie namiotu. W środku są świece. Mam się tu zrelaksować. Mnich żegna się skinieniem głowy, zaraz ktoś przyjdzie i się mną zajmie, wtedy zbiera wiatr. Ruch powietrza nie gasi świec, ale zaczyna mnie wysysać z namiotu. Czuję, że moje stopy odrywają się od ziemi. Już wiem, że mnie porwie. Jestem w górze. Mnich krzyczy do mnie: „Miałeś takie ładne kolorowe kredki…” Nie daję mu dokończyć, wiem, o co mu chodzi. „Tak, możesz je sobie wziąć” – odkrzykuję pogodzony z losem.
Magdalena Jóźwiak
wyliczanka na czas koronawirusa
entliczek
pentliczek
czerwony
stoliczek
spacerek
kaszelek
szpitalny kibelek
na kogo wypadnie
na tego bęc
kwarantanna
nieczysty
nieczysty
wołają ściany
i brak przekręcanego w zamku klucza
wie że słyszą
miga oko wizjera
biały van przywozi porcję siatek
kiełkują koperki szczypiory
tłoczą się złote głowy cebul
kawałek mięsa kryje się zawstydzony
kiedyś trędowaty siadał w popiele
dziś kupuje towary online
z dostawą na próg domu
bez otwierania drzwi
07.02.2022
***
zamawiam zapach iglastego lasu
z dostawą do domu
jedna porcja
plus kilka szyszek
garść opadłych igieł
tak by chrupało pod nogami
poproszę wersję z gorącego dnia
lub świeżo po deszczu
śpiew ptaków też macie w ofercie?
pohukiwanie sowy
powiadomienia kukułki
od słuchania i wdychania poprawi mi się krążenie?
odpocznie wzrok?
ukoją nerwy?
i mówi pan że już do lasu nie trzeba będzie chodzić?
ciekawe
23 sierpnia 2021
perspektywa
Toruń pod Chełmżą
Kraków pod Skawiną
Warszawa pod Otwockiem
styczeń 2021
deklinacja
co nic
czego niczego
czemu niczemu
co nic
z czym z niczym
o czym o niczym
Hej nic!
26 stycznia 2022
Anna Sendor
Traktat pokojowy
a teraz musimy już tylko poczekać
aż groby dzieci porośnie trawa
a po tej trawie inne dzieci
przebiegną rozkrzyczane
a echo pomnoży te ich krzyki
w skromnej rekompensacie za
przerwany hejnał grany na trąbce
ze sklepu z zabawkami
U psychologa
w okolicznościach łagodzących
zielonych ścian i jeszcze zieleńszej
paprotki na wszelkie uspokojenie
siedzisz tu po to by w końcu pojąć że
dobro i zło to wynalazki
już bardzo starej generacji
Z happy endem na potem
a jednak umarłam o dziwo na czas
dokładnie temu co trzeba ojcu
a on już zajął się całą resztą
pomnożył żal jak talenty
płacz mojej matki chociaż nie gorszy
płacz mojej matki chociaż nie mniejszy
od dawna suchy pod martwą powieką
ucichł na amen tam i wtedy
uchować pamięć do waszego tu
uchować żal po mnie do waszego teraz
Urszulki dozgonnej
Urszulki pozgonnej
to umiał przecież tylko mój ojciec
wiedziałam komu i kiedy umierać
Sroka
Sroka to wcale nie jest zły ptak.
Legalna grzesznica,
za którą natura wpłaca kaucję.
Nabór
aby dziś wygrać casting
na diabła
nie trzeba być smagłym brunetem
nieźle się nada
bratnia krew słowiańska
co strachem się przetacza
niebieskie tęczówki
i kolor blond
wypadły właśnie
z anielskich skojarzeń
aby dziś wygrać casting
na diabła
wystarczy mieć twarz ludzi stąd
Batman
Jego ojcowie Bob Kane i Bill Finger
wiedzieli, że jeśli już, to z umiarem.
Żadnej dyspensy od praw fizyki,
może batlina i batmobil,
lecz ani trochę nadludzkich mocy.
Pracuje na swoje sam pan Batman,
bo z jego nieba nie spada manna.