Wiersze wybrane w styczniu 2022
Alicja Regiewicz, Katarzyna Dominik, Anna Rosłoniec
Alicja Regiewicz
Wrzucam białą różę do pralki
Wrzucam białą różę do pralki
wypraną w winie (nie podaruję nikomu
na rozdrożu rozstrojonych głosów) na cztery spusty
otwieram drzwi. Rozplatam
wskazówki zegara igła stanęła
na środku skrzyżowania, nie nawlekę
w palce kłuje dzień dobry! Pomagam
złamanym pilnikom zetrzeć się
na wiór zaleca się (marchewkę najlepiej
podawać bez skóry) przeklinam
dni polane syropem klonowym po brudnej ranie
– nic nie zjadłaś, a co ze
śniadaniem – popatrz ile much przykleiło się do
podłogi, stoję
na kolanach rozrywam koperty, wpierdalam znaczki
listonosz postradał zmysły – popatrz co się stało –
taki porządny człowiek a wraca do domu o szóstej rano.
Wykrzywnik twarzy
Na środku pokoju wykrzywnik twarzy
rozpuszczone stylistycznie dziecko przecina przecinek na pół
próbuje poskładać kropki w kopiec desperata nigdy średnik nie doczeka się
gramatycznego lata za jakie przejęzyczenia urodziłam się czerwonym długopisem
w domu nigdy niczego nie brakowało (za jakie błędy
dostałam kątomierz taty) siedź prosto garbusie powieś się
na marginesie niczego mi nie brakowało (za jakie zbrodnie
zeszyt poszedł za kraty) Siedzę w przeciągu
patrzę na świat w perspektywie ortograficznej ubieram
sukienkę z kreseczką na pergaminie rysuję odwrócony znak za
pytania dostanę w twarz.
Zanieczyszczenie
Zabawne dwubiegunowiec brzmi jak nazwa prehistorycznego gada
tatuś wsiada na jego grzbiet i lata
zamiata ogonem
burzy wieżowce
zatrzymuje się na szybkie piwko zakąski martwe ryby
lubisz patrzeć im w oczy kiedy umierają. Ość uleży się w żołądku
złoży ikrę nadeszła nadzieja na potomstwo
godne twojej krwi.
Zabawne dlaczego nie ubrałam cieplejszych butów w gorący dzień
jaskółka uderzyła w szybę złamała dziób na działce
wyrosło mnóstwo ogórków. Spaceruję po lesie
kiedy wiem że w mieście nic dobrego mnie nie spotka
w krzakach chowa się pchlarz przeklęty
nie jestem twoją matką
żeby dawać ci mleka. Zabierz stąd tego przybłędę.
Zabawne znaleźli mnie w spleśniałej kapuście
przebarwione liście na ciele od urodzenia miałam szlaczki
dwubiegunowiec plamisty pełza polnymi drogami
wygrzewa się w słońcu
czyhając na swoje ofiary. Zabierz stąd tego przybłędę.
Katarzyna Dominik
Córka bez ojca jak kwiat bez zapachu
Dziś ponownie usiadłam za pustym stołem
młode ziemniaki obok kompot z porzeczek
słona łza do smaku i uśmiech do fotografii
Pamiętasz ten dzień w którym obiecałeś:
na zawsze razem nigdy osobno
Ale los chciał inaczej
złamał pieczęć przysięgi – ojca i córki
A ja? Cóż mogę? Jedynie
zerwać kwiaty jaśminu i włożyć we włosy
jak niegdyś z tobą Tato w Ojcowie
Spoglądając w tremo złamanego czasu
nie poznaję własnej twarzy – moja a jednak nie
a gdy składam prośbę o reedycję życia
piekło zionie chłodem że znowu dałam nogę
a już czort rozpalał ogień pod kotłem
Brewiarz dziewczyny z sąsiedztwa
Ty
błogosławię igłę wbitą w ciało
każdą
które umiera kiedy otwieram oczy
szukając czułość przed świtem
nieba
Jestem wdzięczna za tęsknotę
niedającą zamknąć się w słowie
za odbicie siebie w oczach matki
upadającej pod ciężarem diagnoz
Krzyżu mój, dziękuję za krew na poduszce
i padaczkę o północy, za morfinę, kardiomiopatię,
paraliż, kiedyś jednej, teraz obu rąk i za Synocrom
oraz za to, że dziś tu, jutro tylko Ty wiesz gdzie,
usiądę pod kaskadą rurek tak licznych jak gwiazdy,
które oddalają ode mnie odziedziczoną śmierć,
pompując płuca.
Istnieli
Rozkopana ulica
uschła brukiem
w której deszcz nie zatopił
przechodzonych kamieni
Jaśniejszą nocą
w zaułkach marginesu
nazwiska
wyrwane z gazety
leżą z zaszytymi ustami
Naiwniacy wierzyli że
są poza bezwzględnością
jednak ich czas się skurczył
Pod rozdartym kartonem
zjedli ostatnią strawę
na resztę nie starczyło
miejsca w brukowcu
Kartka
Nie jest niczym innym
jak kawałkiem drzewa
drgnięciem liścia zapachem lasu
to tlen
napełniający płuca
mózg serce a nawet kciuk
Czysta i pełna liter
niezależnie czy niewyczerpana
jak tusz i wolna od mody
jupiterów publiki
jest hartowana stalówką
Żaden krytyk nie zdoła jej zhańbić
choć domniema się że druk
Gutenberga wielu chciało
Jej miejsce to górna półka bestselleru
Dla tych którzy myślą
że są lepsi obco niepodatna
z wyrachowaniem staje na sztorc
Garść rozumu i tyleż samo
głupoty nie inaczej
Pisać kreślić i składać samolociki
Świtanie
Czerwienieje
lunatyczny świt
Milczący gest słońca
zakwita na niebie
kłosem wiatru
Cichy szept
grochu na ścianie
rysuje łzę
Stół z krótszą nogą
Drewniany blat
z nogą podparta kartką
kiedyś gromadzący rody
od lat nie pachnienie
głośnym śmiechem
Na obrusie plama zgrzytu
ktoś z nielicznej już rodziny
spogląda frasobliwie na tych
którzy jeszcze wczoraj
trzymali się za ręce
podczas pacierza
Zażyłość na ostrzu noża
wzburzyła szklanką wody
więzi utknęły na widelcu
Dwanaście potraw
leży w śmieciach
Krzesło bez oparcia
chwiejne od huśtawek
gdy dziedzic przemówił
rozsypało się na amen
Anna Rosłoniec
z każdym dniem
z każdym dniem
jestem
coraz bardziej
sobą
oko mam skierowane do wewnątrz
przy drodze zrywam kwiaty
plotę z nich bukiety
i zostawiam
na ławce
na wycieraczce
ludziom których nie znam
w podziemiach pod ulicami
tańczę
włosy ścinam krótko
jestem mniszką
chodzę w jednej sukience
jem chleb z solą
wspinam się na drzewa boso
olejami maluję
ten sam obraz
czterdzieści sześć razy
zapisuję
sterty zeszytów
po nocach
z papieru składam żurawie
wdycham kadzidło
w deszczu sadzę cukinie
a kiedy kwitną
zjadam ich kwiaty
wiem
że nie macie na to czasu
i że chyba mnie nie zrozumiecie
jak ostryga
trochę się boję
kiedy wychodzę z domu
kiedy wychodzę z domu
zabieram ze sobą
książkę
zeszyt z wierszami
długopis
ołówek
termos z herbatą
pelerynę w kulce
sucharki
rozkładaną karimatę
zapominam tylko
o kluczach
zupełnie
jakby w wychodzeniu
chodziło mi o to
żeby nie wracać
widziałam ją dziś w parku
widziałam ją dziś w parku
siedziała na ławce
w swetrze
na szydełku dzierganym
wystawały jej obojczyki
spódnicę miała do kostek
i kostki i stopy też jej wystawały
włosy miała
splecione w warkocz
a policzki
jak wyschnięte płatki białych maków
w trzech palcach trzymała
pożółkłą książkę
szorstki papier
to była jedna z tych książek
siedziała schylona
oczy łzawe
i za słabe okulary
i coś takiego w oczach
wzdrygnęłam się przechodząc
czy to ja na tej ławce siedziałam?
bar italiano
jeden staruszek
z kroplówką ze szpitala obok
na kawę wyskoczył
za kwadrans musi wracać
na biopsję
jeden bezdomny
w koszuli którą uszyła mu matka
po jej śmierci nieco przytył
i jest już w ramionach za ciasna
dwóch bankierów
z londynu
jeden chińczyk drugi r wymawia jak w nebrasce
(sobota
ósma trzydzieści rano
a oni w barze na trastevere
rozmawiają o transakcji)
dziewczyna z książką w ray banach
babcia
z pustym wózkiem
bardzo mocno jak na babcię umalowana
emerytów pięciu
co grają w karty
jeden taksówkarz
albo może członek mafii
ten oprócz kawy ma na talerzu słodkie ciastko
i jeszcze chłopak co kiedyś na pewno
zagra ostatniego papieża
dwie ragazze
poprosiły go właśnie o zdjęcie
para turystów
jak z kliszy
(przewodniki czapki z daszkiem aparaty na szyi)
ja
i kawa za jeden euro
kobieta upadła
jeszcze jednego
zapytała baristka
jakby
chciała powiedzieć
ogarnij się kobieto szanuj się
kiwnęła głową
spojrzałam na nią
oczy miała wodniste
zanim się zorientowałam
wychyliła kolejnego
oczy miała przeźroczyste
wtedy
wyjęła notes
zaczęła pisać
i pisała pisała pisała
uniosłam szklankę
w geście
którego nie widziała
i wypiłam za nią
i za siebie
i potem jeszcze
(po zastanowieniu)
wypiłam
za nas wszystkich