Wiersze wybrane we wrześniu 2022
Kamil Figas, Mira Król, Patryk Nadolny, Pola Reutt, Damian Piwowarczyk
Kamil Figas
***
w radiu leci nieznana mi muzyka
nie do końca poważna jak nasz uśmiech
gdy mijam pogranicznika z flaszką
jestem w Zgorzelcu i jadę do Wrocławia
niemal wymiotuję w drodze zrzucając winę na chorobę lokomocyjną
i przeterminowany lokomotiv a tak naprawdę mam już dosyć
mijania kolejnych słupków kilometrowych
odwiedzę jeszcze raz starych przyjaciół spojrzę na ich puste groby na płyty z wykutym nazwiskiem i napiszę memento mori
stało się zakurzonym hasłem martwej poezji
ja nie myślę o śmierci
najważniejszy jest niedzielny rosół
Mao Zedong i fajerwerki
wymieniłem walutę by być tam gdzie sylwester
jest sylwester
nie wiem jaki jest kurs dolara
nie interesuje mnie Mao Zedong i fajerwerki
nie mam pojęcia o wall street finansjerze
czekach kontach bankowych cenach złomu
chcę być tam
chcę sylwester
jest sylwester
nie myślę o sylwester
nie myślę o wszystkich zbrodniach
popełnionych przez największych zbrodniarzy ludzkości
Hitlera, Stalina, prezesa wrocławskich tramwajów
tłumy przechodniów kobiet w bikini mężczyzn w slipach dzieci bez
popijają drogie drinki
nie znam ich nazw i nie interesują mnie
interesuje mnie bycie tam i sylwester
jest sylwester
O podłogę Twój czarny stanik
byłem gościem typu księcia
niezadowolony wbiłem nóż w brzuch
kopnąłem w głowę
jeszcze nie słyszałem pieśni pochwalnych
na mój temat
kiedy pierwszy raz spotkałem cię w drodze
nie wiedziałaś co zrobię kiedy zadzwonią dzwony
on that day when you will see me naked
nie wiedziałaś też
że Twój czarny stanik
o podłogę
Koniec Europy
Jestem na końcu Europy
Ostatni wybuch słońca kończy dzień
Spoglądam na ostatni klif
Ostatnie źdźbło trawy
Gdzieś na drugim końcu Europy
Pierwszy wybuch bomby kończy dzień
Ktoś spogląda na ostatni oddech
Ostatnie źdźbło trawy
Koniec Europy oznajmiają media
jutro już nic nie będzie takie same
woda w sadzawce i ptaki
Sen niespokojnej nocy
Mira Król
.kolektyw.
weź i wysyp
się
ze mnie przesyp
tu są takie pyszne naczynka
hotele i domki
dla pszczół samo centrum
miasta
i jaka szkoda że nie jesteśmy owadami
a nasze ciałka nie są połączone giętkimi elastycznymi błonami
mogłabym porzucić praktykowanie jogi i wygiąć się w łuk
triumfalny
to rozczulające nieprawdaż
chwasty zioła kwietne łąki
a tu jedynie moje łono
opuszczona gawra
dajcie mi mleko
a będę miała wszystko pod żebrami
i niech wytryska z piersi
jak z otwartej rany
bo ktoś tu już był
ruch zdradza się w wymiętej ściółce
uchodzi i wychodzi tędy życie
jak przez uchylone wrota
tyle już zrobiliśmy a zrobimy jeszcze mniej
powiedziałeś chcę mieć z tobą dom jakby chodziło o psa albo o dziecko
i rzeczywiście gra się to na tych samych akordach
refren powraca jak echo
akcent kładzie się na chcieć i na mieć
historia parzy w język
zróbmy sobie dom
ale to nie moja wiara
wierzę w schrony
w dym nie w dom
i czasem jeszcze w święte obcowanie
słodkie i lepkie jak miód
próżno mnie szukać w ciele
puste pokoje prawdziwie tętnią życiem
gdy odejdą wszystkie zapachy
wysiejemy tu łąki
niech wabią
pszczoły
.na poczet końca.
lary i penaty
weź mnie i nazwij
jak lubisz
jak mebel który zna tarcie
i kształt twojej materii
łóżko krzesło stół
miedziany naparstek wszywa się nam pod żebra
i tępi brzytwy
obchodzimy się bez was cyrulicy
tu się grywało w pikuty
nożem kroiło państwa
fach mamy w rękach i szeroko rozstawione palce
taki nawyk zabawny
przechodzi nam przez zęby
a umieramy naprawdę
mamy już w tym wprawę
nic awansem
otwieramy i zamykamy rany
jak drzwiczki relikwiarza
upuszczamy krew i nastawiamy kości
w kieszeniach nosimy uliczny trans każdy ma swój
wrze przez skórę
nadaje nam nowe tempo
a chemia reguluje tętno dzikich dzieci
bloków
za garażami chłopacy ustawili palenisko
dziewczyny opalają mięsko
dym pachnie różami
(a może to ty)
wgryza się w pamięć
.czy.
jeszcze nas rozhuśta
wyłuska
początek jest z drżenia
tylko
nie udław się własnym językiem
to się zdarza i w dalszej perspektywie
nie przywodzi na myśl nic dobrego
martwe źródła
ryby unoszące się brzuchami do góry
tak rzeczowo potrafisz to wytłumaczyć
kręgosłup ryby jest gęstszy niż jej brzuch
zachowuję w pamięci
tylko
to
łupiny gruz proch
podchodzimy nazbyt blisko
a to ustawia perspektywę
zachowujemy czujność
wartownicy szczelin
pilnujemy okien ustalamy
hasła
jakie jest prawdopodobieństwo
że zderzymy się ponownie?
powtórzymy
stan splątania
nasze kręgosłupy gęstnieją
i bierzemy to za pewnik
bezsporny jak drops
pod językiem
oranżada w proszku
syk
ostatnia nuta grzęźnie w szczelinie
klepiemy się po plecach
.na pstryk.
to już
mówisz wcale nie patrząc na tarczę zegara wiesz dobrze
to przychodzi i że nie ma odwrotu chociaż byś stał twarzą do okna plecami do drzwi pochylony nad pustą kocią miską czy inną lekturą
braku
to coś
czego nie powstrzymają trzęsące się palce nadaremnie cofające wskazówki że niby wiesz co z oczu to pod żebra kończysz (tylko pod czyje nie mówię tego na głos ale ty słyszysz i karcisz mnie
chrząknięciem)
a przecież już od jakiegoś czasu tolerujemy niedopowiedzenia choć wszystko ma swoje granice
na tej prostej ku nieskończoności
gdzie każdy ma swoje dwa punkty
wyżebrane dwie plamy
krwi jak każdy kij który ma dwa końce
ale ważne jest tylko to co włożymy pomiędzy
czyli gdzie zamoczysz swój kij?
nie tracisz humoru
masz to po prostu dane raz
na zawsze
raz na nic
ość
stająca w gardle jestem gdzieś
w połowie mówisz ale dobrze wiemy że to pobożne życzenia jebany lapsus memoriae ale tolerujemy to kłamstwo zawieszone między nami dzikie ruchliwe zwierzątko co czeka tylko
by urwać się
z łańcucha
i to
jawne ignorowanie faktów wyraźnie odróżnia ciebie od żywych
i popycha w kierunku martwych jak szczeniacka sójka kuksaniec pociągnięcie za warkoczyk i myk kilka centymetrów do przodu to dzieje się
niezauważenie
jak
przesuwająca się granica most rozciągnięty pomiędzy wdechem i wydechem który osuwa się w ciało to nic innego jak niknący horyzont jak blizny które chowasz pod nieznośnie długimi rękawami ale tam tak głośno
szumi
nic
i skrzypi coś
tak jest i nie ma od tego ucieczki chodzimy boso
na palcach
jak po kruchym lodzie
i nadstawiamy uszu by wyłowić każde pęknięcie stukot kości a dźwięk to gwóźdź który wbijamy sobie w pamięć
z czułością
Patryk Nadolny
SNY KOSMICZNE
Śnię o złocie, rubinach, które klepią biedę.
Mięsopust. Puste kartki dokarmiałem światłem.
Twarz pobladła, a łóżko w głębokiej ciemności
to tratwa wprowadzona na szerokie wody.
Teleskopy dostrzegły pocałunek planet,
duchowi jeźdźcy wierzchem ujeżdżają stada
atomów. Galaktyki przez ucho igielne
w cząstkach elementarnych przejdą same siebie.
ŚREDNIOWIECZE
Mapy wyobrażeniowe. Siny palec bywa
nomadą na pustkowiach, stepie szyb i luster.
W procesie rozwojowym (nieziemsko subtelnym)
literatury wieków średnich napisano
tuziny chansons de geste o wzniosłych wyczynach
rycerzy, o ich sercach podobnych do aren,
na których rozgrywano miłosne turnieje,
kruszono łzy i czułe słowa zamiast kopii.
Czy róża porównuje swą głębię zapachu
do ludzkiej próby bycia homo empathicus?
Czy przeszłość kocha przyszłość wzajemną miłością,
a kwiaty wydzielają swój romans rycerski?
WSKAŹNIK SZCZĘŚCIA
Szczęśliwi ludzie się rodzą we wszechświatach równoległych
i wszystko czego dotkną pulsuje radością.
W naszej rzeczywistości od zarania dziejów
należało podpalać i brać do niewoli,
dorabiać się majątków na lichwie, łupiestwie.
W innych możliwych światach głupi zapach kwiatów
pozwala na dobrobyt, czerpie się korzyści
z kapitału motyli, płatków róż i śniegu.
BYŁO SOBIE ŻYCIE
Mam romantyczną randkę ze swoim umysłem.
Płoną myśli na stole. Lunch z paradygmatów.
Teorie kulturowe pójdą sobie w pizdu.
Wysiedziałem emocje – tyle pustych krzeseł,
nie wykluje się jednak z nich coś skrzydlatego.
Dalekosiężna skóra powróci do ciepłych
i egzotycznych krajów. Myślę, że istnieję
w najlepszym razie jako rozwrzeszczany motłoch
komórek skandujących hasło: „Równość wszystkich
organelli”, „Oddycham, „Prawomyślność mózgu”,
„DNA i RNA są skorumpowane”,
„Błona komórkowa jest moja”, „Cytodemokracja”.
JAK PUSTO CHOCIAŻ PEŁNO NATRĘTNEJ MATERII
Czas nie jest wspólnym ojcem. Uzdrowić chmurami
horyzont, być dla siebie totemem, narzędziem
opisu, które tępi się po każdym słowie,
ością jutra, skoszoną koncepcją pikniku
bujnej trawy żującej przypadkowy cień?
Śnię sam, koszmarna w świecie jest samotność snów.
Głód po niskich pobudkach. Surowy strach w ustach.
Upłynął krok na praniu w butach zdjętych dróg.
PORZĄDEK
róża się opiekuje rosą niby dzieckiem
wszystkie drogi się łączą w pajęczynę
warto
uwierzyć że dla każdej góry rośnie dno
RDZENNA RDZA
Mógłbym sprowadzić własną obecność do roli
podnóżka dla kosmosu, ornamentu, próby
nie rzucania w słoneczne dni długiego cienia
wątpliwości, planować skrupulatnie podróż
zgodną z rozkładem kości. Wolność nie wychodzi
na ludzi, z własnym ciałem trudno się dogadać
w kwestii duszy, być może to dziewicza plaża,
na której nie znajdziemy świętego spokoju.
Szczyt możliwości poszedł z wielkim hukiem na dno.
Po szczęściu nie odkryto namacalnych śladów:
bogatych złóż kopalnych i skamieniałości.
Nie jestem sam, bo dotyk jest moim kompanem.
Czasami mam wrażenie, że ciało to pusty
magazyn i od dawna nieczynny przystanek.
POWIEWA MI MAJESTAT NA BEZWOLNYCH FLAGACH
Bicie monet gdzieś w sercu, w tym cuchnącym zamku
od bezmyślnego śluzu i tchórzliwej krwi.
Jak zdobyć je inaczej niż przez oblężenie:
łzy zamiast strzał ognistych, dłonie, a nie taran?
Mieczyki i irysy jak subtelne miecze
na wietrze przebijają pancerz z chmur i ciszy.
Oczy się zestarzały o zmarszczki na wodzie.
Nigdzie nie ma troskliwych skaz i czułych masek.
Cóż, niebo wspólną skórą noszoną przez wszystkich,
to trzeba znieść, miliardy z nas już próbowało
rozedrzeć je jak suknię, ale ciągle błyszczy
nowością. Jutro będzie znoszonym ubraniem.
Pola Reutt
niedziela w zoo
siostry
my dwie parki siostry
przeznaczenia nie musimy się
lubić rozumieć czy wspierać
czy do siebie dzwonić wymieniać
uwag o dzieciach mężach
pracy czasem gdy się spotkamy
w rodzinnym domu
przypomni się nam że wiemy
ojciec marnie skończy jeśli się
nie zacznie szanować matka
lubi nas chyba mniej niż naszego brata
i tyle gadania
dwa zdania
za resztę wystarczy
że się w milczeniu
powygrzewamy przed domem
jak leniwe koty
my siostry
my siostry
wizyta
weź na przetrwanie
drganie
powieki to nie udar
drżenie rąk to nie psychoza kołatanie
serca to jeszcze nie
zawał
dziś na deser to co zwykle w święta
potrawa zwana
w naszych stronach
tort wypierdalacz
różowym lukrem zrobiony napis
nie tak
cię
wychowałam
najszerszy uśmiech
niewłaściwie to pani interpretuje
ten cytat przywołała pani niedokładnie
w ogóle podjęcie tego wątku może budzić zaskoczenie
jest to teza wysoce dyskusyjna
tok pani myślenia
wymaga ponownego rozważenia
pod względem konstrukcyjnym
budzi pani mój niedosyt
zabrakło mi odwołań
do roli mistrza
szereg drobnych błędów
w rezultacie
niekonsekwentnie
niezrozumiale
nagminnie niepoprawnie
opiekunka lwów mówi
simba i elza walczą
zgodnie z protokołem
nie mogę ich rozdzielić
nie mogę na nie patrzeć
nie mogę nie nie patrzeć
bóg mojej matki
na pewno kazałby
rzucić się między lwy
zrobiłby cud
któraś z nich
simba albo elza
nie byłaby już lwem
byłaby barankiem
to właśnie mam na myśli
mówiąc o miłości
i nienawiści
niedziela w zoo
dziękuję ci tatusiu
żeś mi kupił pistolet
będzie jak znalazł
kiedy małpy
będą rzucać w nas łajnem zza krat
tu na zewnątrz
człowiek na człowieku
nic dziwnego że małpy takie
zdenerwowane
trudno się połapać
w ludziach
bo sektory słabo oznaczone
a bramki wszystkie w tym samym kolorze
niby każdy krzyczy
przepraszam
kiedy się pcha
ale co mi po przepraszam
jak mam czyjeś łokcie w plecach
i wódczany oddech na karku
choć gdzieniegdzie słychać głosy
że zabawa przednia
jak widać
są guściki i gusta
aha
a do wyjścia
do końca świata
coraz większa kolejka
aha
zostają marzenia
dziękuję ci tatusiu
żeś mi zostawił
ciepły zapas łajna
będzie jak znalazł
będzie jak znalazł
Damian Piwowarczyk
Nokturn II, a tak naprawdę pierwszy
Noc na cmentarzu przychodzi szybciej,
a dzień później chmura łez tępa chmurka
a w niej my ja i Ty moje zewnętrzne dziecko
oraz pan policjant numer jeden numer dwa
ten pierwszy za dwa lata padnie w krzakach w papierzakach
bo mu serce stanie które biło lat dwadzieścia w bloku naprzeciwko drugi nie wiem
może w gardle tego grobu zatrzymało się to czego szukamy
bo grób się dławi krztusi prawie wymiotuje
a my krążymy wokół niego poklepując
zaaferowani odgrywamy rólki jakby kamery były obok
ale nie nie wypluje niczego bo
tata nie pisał listów
pocharczał pocharczał i tyle
nagle podchodzi Hanna Krall cała na biało
no i mówi
proszę pana
to za dużo na życie
ale za mało na literaturę
coś tam odpysknąłem
prosecctorium
pejzaż dźwiękowy mój uszny landszaft
poproszę jedną nutkę już ci wyjaśniam
szczęk lekkich sztućców niesie się między blokami
w niedzielne południe
trzepanie dywanu słodka melodia sprzedawcy lodów nie wstydź się powiedz
mlaszcze też woda polodowcowego jeziora, takie nagrzewają się najdłużej
nowa lista lista to on tam leży wokół doktorzy prokuratorzy
słyszę jak chlupie i kapie
nadstawiam ucho chciałbym miednicę, żeby złapać wszystko
nie uronić ani kropli jego
krwi
pukam w okna pukam w drzwi skradam się pod język duszną jesienią
opukuję go aż mi neurony zmusują
w końcu z tej piany
mózgowej
wychodzi tata
i głosem wszystkich skrzypnięć huśtawki szczeknięć osiedlowych psów dzwonków rowerowych procesji bożego ciała szumem walkie talkie
mówi
tinderotyk
kosmosik kołowrotek kalejdoskop
maszyna losująca
maszyna mieląca
poczucie własnej wartości pieszczone późnym kapitalizmem
w naszej banieczce rzucamy zaklęcia kompromitujemy się
lubimy te kłamstewka wysadzane diamencikami
niewinni czarodzieje pożal się boże po parkach łażą torturowani nadzieją
pięknie tak stwarzać siebie za każdym razem
pięknie i męcząco a weź zrób tak z pięć razy to zobaczysz
co to jest międzyludzki kościółek
a co najbardziej lubisz w swojej córce
czego słuchasz na czym byłeś w filharmonii
dawaj w lewo jak masz serce po lewej stronie
samodzielny ojciec co to znaczy w ogóle
jestem po drugim rozwodzie conversation killer
lubię ten zapach tinderkowych relacji
szybko się ulatnia prosto w mgiełkę wszyscy tym później oddychamy
***
zgęszczam się zagęszczam
a i tak dalej przelewam ci się w dłoniach
cierpliwie trzymasz je sobie nad zlewem
żeby nie ubrudzić podłogi
nie mamy nic pomiędzy
fizjologią a metafizyką
ciągnie się miedzy nimi trochę śliny i prawdy z piaskiem
chrzęści w zębach ale poudawajmy że to ziarna
czegoś nowego
orlik
jakbyś patrzyła z góry
to to co się błyszczy to plamka cmentarna
taką samą mam w swoim oku zamiast tej żółtej
a ta zielona obok to boisko
głupio mi trochę
głupio i dziwnie kiedy leży po drugiej stronie ulicy
ale tak to już jest w naszych miastach po drugiej stronie Polski
że wszędzie blisko jak rzut kamieniem
czuję wyrzut sumienia na pół gwizdka bo
drugie pół jest Twoje
a Ty dmuchasz przecież w przeciwną stronę
zamiast tego granulatu miedzy igiełkami mógłby być popiół
wtedy lepiej by mi się biegało