Wiersze wybrane na styczeń 2023
Wiersze styczeń 2023
Katarzyna Dominik, Agnieszka Filipek, Kamil Salamon
Katarzyna Dominik
Rzeczy, które czują
Podłoga narwana jak źrebię
kręci się – aż jest karuzelą.
Wyrywa wiatr
z futryn, osusza okna z łez.
Za drzwiami cisza. Chwiejna bardziej,
niż proporczyk w pochodzie.
Otwiera i zamyka usta, by wejść
po angielsku nie przekraczając progu.
Sufit wczoraj biały, dziś opada
z kurzem. Zatamował przepływ
powietrza. Zatrzymał noc, a ona
jak trusia
zaciska pętlę
wokół domysłów, czy dzień będzie.
Ze wschodem przepada księżyc,
gdy gwiazda rozwiesza list gończy
za pustym stołem, który
zmieniał zwykle słowo w diament.
Czytam i dopasowuję, ale żadne
nie chce wyjść.
Książki cierpią bardziej
Litery, które były drzewem,
biegają po stołach.
Przeglądając się w szybach
usuwają zapach stęchlizny.
Z zatłoczonych ściana
zrzucają zagnieżdżony analfabetyzm.
Wycofany powrócił podwójnie
trzeszcząc między zębami
i łamiąc ośle rogi przez pół.
Nie uznaje marginesu.
Pismo, kiedyś kaligraficzne,
dziś nie kapie atramentem.
Pokrętnie kaleczy papier
gumką myszką z kauczuku.
Nocą skrobie po blacie
bohomazy w kolorze nijakim,
a o świcie udaje zrozumienie
spadające z sfatygowanej
powieki.
Słońce już wysoko,
lecz one nadal czekają pod ręką.
Chcą być znowu dotykane,
nie przez chwilę, ale stale,
by nie spłonąć na stosie
zakazanych słów.
Czy ktoś ugasi ten pożar?
***
Odchodzi raz po raz i zostawia lukę
ciasną
pomiędzy słowem a słowem na południe,
w piekle,
i nawet się nie wzrusza. Nigdy nie znaczy wcale,
kiedyś zasłyszane zdanie powiesił na klamce,
jak w hotelu wiesza się tabliczkę nie przeszkadzać.
W łóżku gdzie
pusto na zimnej poduszce
uduszono płatek róży.
Spojrzenie które boi się mówić,
kiedy chce więcej trafia w martwy punkt.
Ich, nie nasze
Dotrzymują sobie kroku
w niebiosach; spacerując donikąd, zgarniają
palcami mokre chmury, szukając oczyma
mogiły, płonącego znicza, białej róży; pokornie
nasłuchują naszych próśb, dają nadzieję;
skruszeni robią rekonesans
hurmą przecierają szlaki
na urodzajnym łonie Abrahama, które wydaje
plon obfity, aż wysypuje się spod powiek
dusz skrywających tajemnicę. Na ich wargach
zastygło ostatnie wyszeptane słowo, choć
obmyliśmy im stopy w pustej łzawnicy
przycmentarnej.
Za ciężki krzyż im i puch skrzydeł,
więc dla kogo ten dzień, który świecąc
na czerwono w kalendarzu gromadzi tłum
pochylonych na pokaz, stojący minutę ciszy.
Padają na kolana, rzucają wieńcem i stracą
zasięg w komórkach, aż pada bateria
w skrzeplinie reanimowanego serca.
Nie za wiele
Od dzwonu nawet i ściana
rzeknie trzy po trzy,
dostanie oczopląsu pionowego
natrze uszu miejscu.
Współbieżnie odwodnienie z przegrzania
urośnie od i do podłogi
na której chętnych do zaciskania zębów brak,
do łapania wody przez cedzidło też.
Jedni trzymają metr, drudzy poziomicę,
trzeci zadzierają nos o deszcz.
A ja maleję ku niebu,
moje ciało, moje tylko tyle.
Kruchość
Kwiaty pod ziemią rosną dla świętych,
wąchają je kiedy budzi się wiatr.
W ogrodach zostają jedynie łodygi. Kolorowe płatki,
lukrecjowe zapachy i okazyjne przybrania
więdną w cieniu drzew.
Gdzie liście?
Czy jest tam jakaś ławka, na której
mógłby odpocząć Bóg?
Nie czytam podrobów,
prorokiem bywam,
niezupełnie ufam kropli, która
nie drąży – pogrąża
i nie chodzi mi o to,
by zakiełkować,
ale by nie zostać patykiem.
Studium bólu
Niemal każdej nocy, wygięta jak łuk,
tracę warstwy oddechu.
Paliatywne ciało układam wedle drgawek,
by zmarszczona powłoka przestała zalegać
pomiędzy wątpliwym dziś, a niemającym nadejść jutro.
Zwijając się w anafilaktyczną pozycję, szukam
samowyzwalacza metempsychozy
konającej u podnóża barłogu.
Już nie pragnę zaoctowanej wody z burzą w szklance,
która stęchła od nadmiaru chemii.
W plazmie krwi na poduszce, w zwolnionym tempie,
oglądam replay destrukcyjnego życia
na wielkim telebimie podłączonym
do monitoringu respiratora.
Nieruchomymi źrenicami przyglądam się cieniom
spacerującym po higienicznej ścianie,
które z uśmiechem wykonują danse macabre
nad moją głową.
I wydawałoby się, że już powinnam być zimna,
jednak na złość mordokrytyce transmituję ciepło
trzecim obiegiem – rdzeń mózgu reaguje
na aktywność reaktora.
Ci, którzy się na mnie poznali, wiedzą kim jestem, a kim nie
(nikim ważnym)
i dziwią się skąd tyle siły w kościotrupie.
Nie rozumieją, jak można pokochać samotność
i jeszcze zaprzyjaźnić się z cierpieniem?!
Odpowiadam: egzamin z bólu zdałam na 5.0.
Agnieszka Filipek
Biedronka
Mama powiedziała, że siódemka
to szczęśliwa liczba. Kiedy
miałam siedem lat, zaczęłam
szukać czterolistnej koniczyny.
Czasami wspinały się na mnie
biedronki. Agata mówiła, że
ilość kropek wskazuje wiek
biedronek. Znalazłam
biedronkę i naliczyłam siedem
kropek, zanim odfrunęła.
Łaty
Matka nauczyła mnie cerować i szyć
kiedy ubrania się przetarły.
Zabierała mnie do pasmanterii
by wybrać kolorowe łaty
kosze wypełnione kwiatami, owadami
i zwierzętami jak małe zoo.
Ożywały na nodze lub ramieniu.
Czasami brałam też łatę na plecak.
W szkole nie mogłam patrzeć przez okno
nauczycielka krzyczała i stawiała mnie do kąta
i tak tam stałam plecami do klasy
tylko motyle na łokciach latały wolne.
W autobusie
siedziałam na tylnim siedzeniu
kiedy młoda para weszła z wózkiem do autobusu
mała buźka wychylała się spod kocyka
nagle para zaczęła się kłócić
chłopak zaczął krzyczeć na dziewczynę
wyzywać ją i szarpać za ramię
starszy pan siedzący za nimi
zwrócił chłopakowi uwagę
a ten wstał
i walnął staruszka pięścią w twarz
łamiąc mu nos
krew rozbryzgała się na szybie
Prowansja
pamiętasz tamto lato kiedy
znaleźliśmy stare pudełko z zakurzoną lawendą
na parapecie w tym wynajętym
pokoju z widokiem w Prowansji
wyrzuciliśmy je
nie wiedząc co robimy
rano gdy moja stopa
dotknęła białej podłogi zobaczyłam
skorpiony otaczające łóżko
me krzyki musiały postawić
na nogi całą ulicę
gospodyni wbiegła do pokoju
zmiotła skorpiony z ziemi
i wyrzuciła je przez okno
zamachała na nas ścierką
krzycząc coś po francusku
czego nie zrozumieliśmy
potem wyjęła pudełko lawendy
z kosza na śmieci i położyła je z uśmiechem
z powrotem na parapecie
Jabłka
sąsiadka przyniosła reklamówkę jabłek
zbyt dużo by zjeść na raz
powiedziała zamroź
matka nigdy nie mroziła jabłek
robiła dżemy i piekła szarlotkę
ulubioną ojca
ostrzegał bym nie jadła pestek
bo w brzuchu wyrośnie mi
drzewo
gałęzie staną się rękami
korzenie nogami a na głowie
ptaki zrobią gniazdo
i zostawi mnie w ogrodzie na całą noc
a rano weźmie siekierę
i porąbie mnie na opał
Kamil Salamon
DE NATURA
I
Napisałem: „instalacja na górnych piętrach
do wymiany”.
Ścieka po draperiach;
Ubaw mają psy,
co nie przeszkadza nam w śniadaniu.
II
Mewy lecą
w kurz wzbijany przez oceany.
III
Światło bełta w cynkowanej miednicy
sztywne linie pędzla pod świeże ściany.
DNI
Naświetlam na parapecie
Rozwarte antologie
Fikusy mają wodę
Nie brak im sprężystości
SCENY Z PAŹDZIERNIKA
imbus wygiął się na grzejniku
siąpi
a teraz, dalej pada?
coś tam siąpi
wiadomo
jesienne książki
(etc.etc.)
zapowietrzone piony
czy masz pożyczyć nimbus?
masz na myśli imbus
tak tak ciepło
chmury
siadają ciężko na gałęzie
rzucają gruszki w okiennice
opuncja, mak, korzeń
i zapytałeś go o nimbus?
tak tak spochmurniał
sąsiad stary orzech
w bryczesach
chętny na mżawkę
dalej chodzimy do biblioteki
w ciemności
pomarszczone strony
przejrzałych książek
Święto Trąbek, życzę ci słodkich
mówię żonie
psy nabroiły w parku
wenlafaksyna wygazowane napoje
bez szalika, broń cię Panie Boże
siąpi
imbus nie dał rady grzejnikom
WĄSKI BASEN
nie widać tego ani po jednej
ani po drugiej stronie
basenu a jedynie gdy sobie
płyniesz (oddech raz po jednej
raz po drugiej stronie): słońce
przesącza się przez wysokie
okienka areny a ręka
błyszczy pomarańczami
przedwczesny dar spóźnionego śniegu
1595
Wiwat Margarethe Weiss!
Dopiero w tłumie czuć
człowieka. Zdobi go biel.
Miejsce słychać dopiero
gdy spadnie śnieg.
Wiwat Margarethe Weiss!
Kęs: składa się na pokarm.
Z każdym dniem metr
kry: ruch to iluzja.
Od lat epifania zimy
burczy w człowieku
Zdobi go biel
gdy spadnie śnieg.
Wiwat Margarethe Weiss!