Wiersze wybrane w kwietniu 2023
Krzysztof Bencal, Wiktoria Szydło
Krzysztof Bencal
Grób Wszystkożernych (Imiennych)
Ażurowy, smolisty i ubogi w ptactwo
jest firmament: rzucam weń świetliste ziarenka.
Nie są to krople potu Baudelaire’a, co własną
mogiłę w czarnoziemie kopiąc, każdy cmentarz
paryski ostatecznie przekopał. Wybiorę
bezdomność, bowiem nie mam własnego pokoju
(żywię nadzieję, że ktoś raz tylko mnie sprzątnie) –
pokoju, w którym można rozwieszać plakaty
muzyków i aktorów, kapujących Bogu
na tego, kto chce być sobą i w lustro patrzy.
Gdy tam, gdzie pojechałem po ostatni kredyt,
piłem soczek – wciąż jeszcze nie znając decyzji –
płynęła muzyka i tańczyły dziewczynki,
by rozczulać kloszardów, wpatrzonych w monety.
Oaza w dali
Trochę gipsu zdjętego ze złamanej nogi,
trochę piasku z pustyni (został na rzemykach),
trochę wody z wesela tam, gdzie każdy rzygał
i jest zaprawa, którą można spajać. Młoty
można chwycić i burzyć, bo znów coś mnie boli:
młoda para mówi, że nigdzie nie ma stągwi,
kulawy Jezus pyta: „Ta oaza w dali
istnieje rzeczywiście czy tylko majaczy?”,
a konieczność złożenia mi życzeń znów spada
na kogoś, kto nie wie, iż każda chmury ściana
jest zrobiona z opłatków. Gdy nauczycielka
powiedziała do uczniów: „Patrzcie w oczy sobie!”,
wszyscy błądzili wzrokiem. Widzę z ławki oślej
tablicę niczym Mojżesz, chociaż nie mam zeza.
Królowie oglądają łupy w karocach
Wykonałem znak krzyża nad głębokim dołem –
wypadła mi broń na dźwięk salwy honorowej.
W samej Warszawie wstąpię w szeregi legionów!
Jeśli czołg nie przejedzie wówczas po mnie z biedy,
w szpalerze jakichś ludzi, coraz to gęściejszym,
z piwem w dłoni zacznę się uczyć równych kroków.
Jednak nie zostanie po mnie tylko butelka,
bo będę maszerował w majtkach i w skarpecie,
nie licząc peleryny rzymskiego żołnierza
oraz hełmu z przyłbicą, wciąż pachnącą klejem.
Mieszkam we Wrocławiu? Tam mógłbym z garderoby
wyjść spokojnie we fraku zarządcy teatru
i skarby z szuflad w worach przenosić do aut dwóch.
Żyję tutaj, gdzie żaden strzał ptaków nie płoszy.
Obojętność synowska
„Śmierdzi u państwa piwskiem i papierochami!
Jak długo podłoga nie była tutaj myta?
Syn pracuje?”. Gdy wyszła i trzasnęła drzwiami
pani z MOPS-u, wylazłem z łazienki (z ukrycia),
pomyślałem, że chyba zwolnię się z roboty,
gdzie czasem robię coś, co do mnie nie należy,
i – pamiętając, w którym banku mam już kredyt –
wziąłem jeszcze jeden, lecz nie na zakup miotły.
A matka, paląc fajkę, zrobiła pod siebie.
A ojciec wypił browca i jeszcze nie wiedział,
czy najpierw ją nakarmić, czy może podetrzeć.
„Masz na pieluchy. Kup coś na obiad. I spieprzaj!”.
Później, w Wigilię, starzy pieniędzmi pachnieli
(600 zł zasiłku). Opłatek, jedyne
zaproszenie, ukradł Bóg, ażeby gdzie indziej
12 wywalonych potraw zlizać z ziemi.
Melodia znachora
Dzień moich narodzin był pierwszym spamem Boga.
Tu chodzi o to, że miał już wszystkiego dosyć
i – miast pokazać światu całemu półdupek –
ukazał komuś moją twarz. Źle zdecydował?
Lekarze, pielęgniarki i operatorki
powierzchni płaskich (nawet kucharki wychudłe)
zbierają się i patrzą na mnie ze zdziwieniem
albo nikt nie chce nawet spojrzeć w moją stronę.
Jak było naprawdę? Nie wiem. Ów Bóg – być może
wygnany z niebios – cierpi błogo na amnezję,
ciągle zmienia oblicze i pracę. Aby zejść
ostatecznie, musiałbym krzyż, na którym wiszę,
złamać, a później belki poskładać na nowo.
Zapałka to nie skalpel, lecz młot. Płyń, melodio!
Wiktoria Szydło
z archiwum bajek na dobranoc. 24.02.2022
o świcie w czterech ścianach
ulotnił się gaz –
jak na złość
nie można dziś zasnąć bez ciepłego mleka
ani myśleć o świcie
i prosić dzieci o liczenie owiec
prowadzonych na rzeź
w czterech ścianach
kiedy mamie umiera mama
dom z ośmioma pokojami nie wie
gdzie się podziać
schody tracą wrażliwość
na pyłki
i grunt pod nogami
może się lepić – byle był
nie taki milczący jak kuchnia
wczoraj
przestała się upominać o zwartą szarlotkę
teraz może być krucha
jak nigdy
szarlotka sypana
dziś nie zabieraj dziadka na jabłka
bo wciąż są zielone
i nie dojrzały do twoich planów
bo kwaśna mina
ostre słońce
i czterdzieści minut drzemki po obiedzie
bo babcia chciała niedzielę
i ciepłą szarlotkę na deser
jutro też nie bo nigdy
nie zaśnie
jak dziecko
przesyt
wczesnym rankiem
z zegarkiem w ręku zaparzę białą herbatę –
i na palcach, niewinnie
można sięgać dna
śpij spokojnie – naprawdę nie chce mi się pić
odmierzam czas bo nie życzę sobie
ujrzeć godziny
w której wszystko już się wydarzyło
jeśli niebo jeszcze pachnie brokatem
dzisiaj mógłbym odejść. Rozłożyło mnie
na łopatki
kamyki
i grabki
pęknięte wiaderko z piaskownicy – nie maż
atramentu ze łzami. To tylko siniaki stłuczonego
wspomnienia