Wiersze wybrane w kwietniu 2024
Adam Pietras, Elżbieta Wojnarowska, Michał Zapała, Jakub Ząbkiewicz
Adam Pietras
RYSUNKI TUSZEM
Wokół twej miękkiej muzyki od zawsze krążyły jakby cienie motyli
Skrzydlate szepty które do dziś można odnaleźć na fotografiach
Jednak nareszcie zniszczyłaś swoje rysunki tuszem
I lampion barwy kości słoniowej
Potłukłaś porcelanę
I upuściłaś krew tnąc głęboko swoje szczupłe ciało
Poruszył cię widok martwych mew na czarnych wodach zatoki
Kiedy spacerowałaś nieopodal wybrzeża
I zdaje się, że od razu przydałaś tej wizji jakieś symboliczne znaczenie
Niezwykle ważkie
Jak wszystko, w twoim na poły dziecinnym, na poły teatralnym świecie
***
Nigdy nie wątpiłem w sens jej poczynań
Ona była tą jabłkową klaczą o łagodnych oczach
Gnającą nad ranem do mej tęsknoty
Kiedy mój dom nie był schronieniem
JAK SUCHE GAŁĘZIE
Ujrzałem Miłość roztrzaskaną na skałach
Zaś nad nią ponuro odzywał się świat:
N i e m a w n a s p i ę k n a J e j f a t a m o r g a n
***
Odwiedzę cię w ten zwykły, deszczowy dzień
Duszo od dawna niekochana
Bo przecież nie wiesz, jaki spisek kryje się
Pod naszą przyjętą z konieczności maską
NIE ŚPIEWAJ DLA MNIE
Zabrakło mi tej specyficznej siły i zapadłem się w chłodne blaski
I czyż to nie twoje westchnienie, świecie, zadało śmierć mej ukochanej synogarlicy?
W imieniu wszystkich tych chwil pożegnanych błahostką rezygnacji
Chciałem odebrać całe twe zapominanie
Lecz ostatecznie przeraziła mnie lodowata cisza w rozświetlającej mocy potężnych reflektorów
Bowiem za lat świetności mojego Domu prawdy zawsze były należycie celebrowane
Nie śpiewaj więc dla mnie cudowny ptaku
Pozostałym wysyłaj swe głębokie listy
Teraz, wtopiony w swą marność wiem
Jak pragnę własnych radości i cierpień
Ty nie rozumiesz co znaczy nosić w sobie martwy krzyk
Gdy nie dokończyłeś swej pieśni i niczego już nie dostrzegasz
Lecz daj pokój innym
To nie oni przelali moją krew
Czasem wbrew filozofowi nawet wola umiera
FOTOGRAF
Zaczyna się jeszcze jedna minuta życia
Gorąca kąpiel
Smak wódki na języku
Upojone myśli powtarzane głosem
Którym mówisz tylko w samotności
Spoglądasz na nabrzmiałe od gorąca tętnice
Które kiedyś być może otworzysz lśniącym ostrzem żyletki
I zastanawiasz się, co pozostawić jako swój testament
Gdy wierzyć nie możesz nawet artystom
To nudna bezsenna noc
W apartamencie na wysokim piętrze
Kiedy nad całym Paryżem pada deszcz
I choć wiesz, że nic się nie stanie
Oczekujesz tego w napięciu
NAD GORZKĄ IDEĄ DADAISTÓW
Byłem osamotniony i czujny spacerując po miastach wrogiego imperium
Zasnutych dymem z krwawych ofiar
I brakowało mi śpiewnego języka moich pobratymców
Widziałem tylko niebo pełne cudzych gwiazd
Grając na cytrze melancholijną muzykę
Bo skutemu w kajdany trwania wszystko nadaremne
Gdy jeszcze po przebudzeniu niepokoją akwarelowe zrywy
I zawodzi obojętność długo studiowana
Nad gorzką ideą dadaistów
MAJACZENIE XXI
Błędny konstrukcie!
Zbudowałeś już swe teleskopy – jeśli znów znajdujesz w nich natchnienie
Może i ja powinienem spojrzeć w gwiazdy
Lecz odkąd nauczyłeś się ironii
Miłosierny wobec słabości i stanowczy wobec żądz
Sprzęgłeś z nowym mitem kształt swych osiedli
I nie gardzisz już pyłem z którego powstałeś
Niewinny i poróżniony
Wygnany tylko przez wiatr z dala od swego prostego przeznaczenia
Przywykłeś do wzrastania w otchłani
I nie sprawia ci bólu niedoskonałość
Powiedz mi, ponieważ nie wiem: czy tak jak ja jesteś pusty w środku?
NIE TAK ŁATWO MÓWIĆ O NICZYM
Hej dziewczyno
Czy uwiodą cię dłonie samobójcy
Obca twarz
Pozbawiona przyczyn
Gry i niepewność
To nic odkrywczego
I nie tak łatwo
Mówić o niczym
W ŚWIECIE SAMYCH DZIŚ
To smutne dzieci chaosu uwięzione na granicy poznania uciekają w natchnienia
Układając słowne mozaiki choć nie mogą już marzyć
***
Kiedy moja wiedza to podły nóż
I starość źrenicy
STARA WARIATKA
Spaceruje nad ranem jak po własnej galerii
Wśród odorów spalin i krwi na blaszanych blatach
Gdzie wściekłe psy liżą dłonie ludzi –
Po bazarze miasta drugiego świata
Jeśli jej nie znasz to cóż mogłeś widzieć
Bo ten strach na wróble to upiór poznania
A stukot jej butów na ulicznym bruku
To nasza zdolność definiowania
JEŚLI STANIE SIĘ COKOLWIEK
Jeśli stanie się cokolwiek
Wińcie mgłę nad jeziorem
Gdzie majaczę czasem w uniesieniu
Dojmujący chłód matematycznie obliczanych rojeń
I niemożliwe do przekroczenia odległości
Których byłem już prorokiem
Jeśli stanie się cokolwiek
Wińcie Boga
I wszystkich ludzi mijanych na ulicach
Wińcie kosmos i zestaw rządzących nim praw
Wińcie każdą jedną z nadchodzących pór dnia
Elżbieta Wojnarowska
***
Makówki żuło się tak długo
aż gorzki sok stygł między zębami
mocno wiało
izba nie dawała ani grama ciepła
nocami do okien podchodziły wilki
nie wyły
czekały.
KANTATA O BRZUCHU
Mój brzuch zamyka w sobie
przestrzeń i czas
tylko dla mnie
jest pełnią
lęku i nadziei
zawsze ze mną
gdy uciekam
drżąc pod wschodzącą gwiazdę
ciepły
czasem gorący
faluje
jak rozkołysane morze
burzy zastany porządek
ustanawia własne zasady gry
beznamiętnie uczy
czym są
zamknięte we mnie
przestrzeń i czas
świat ograniczony skórą
co znaczy
być mną
być sobą
cierpieć
nie opuścić siebie
aż do śmierci
***
Świat
To cztery ściany
Otwarte na zewnątrz
Furtka
I droga w lewo
Idąca nad rzekę
Stu czterdziestu krokami
***
W świecie granic
We Wszechświecie z granic
W granicach ograniczonego ciała
W ograniczonych poznaniem umysłach
Wymachujemy chorągiewkami wolności
***
Opakowano nam ciała
W nietrwałą
skórę
Z hasłem
Nie otwierać
Trwałość to podstawa
udanego związku
***
On gra z życiem
W pokera
Ona
W ciuciubabkę
Życie gra ze mną
W trik traka
Trakl
Nie gra
On wychodzi
Następne rozdanie
***
Chmury
Jak ciemne piwo
Pulsują
Pianą
Organiczną ziemią
Zaraz spadnie
Żyworodny deszcz
Grzmi
Ocean
Łapczywej świadomości
Wypełzamy na zewnątrz siebie
Porażeni światłem
PORÓD
Czas stanął nade mną
Rozkraczony policjant
Pałkami sekund uderza mnie w twarz
Ty
Którego nie mogę wydać
A którego obecność czuję
Każdym szarpnięciem
Pomóż
Inaczej zginiesz
Nim zdążysz zdać sobie sprawę
Że jesteś
Michał Zapała
bycie ptakiem
czerwone ptaki nie fruwają jak małe komety
niebieskie nie kroczą dumnie jak wiceprezesi
którym nawet i wszystko wolno ale nie wypada
a tamtemu czarnemu o złocistych nóżkach
ogonek nie podskakuje niby na sprężynce
nie – metafora jest pociechą strusi i pingwinów
porządny ptak lotny opierzony dwunóg
może sobie naprawdę pozwolić na pewną przyziemność
chodzi więc po ptasiemu śpiewa po ptasiemu
i po ptasiemu je robaki o smaku robaków
gdyby takiego zapytać o sedno istnienia
odpowiedziałby pewnie ćwir-ćwir lub tralilaj
co jak mi powiedziano tłumaczy się na daj ziarno
kamyk w bucie
jak podróżować
to tylko z kamykiem w bucie
bez kamyka jest przecież zupełnie bez sensu
zawsze raźniej i mniej tęskno do ziemi ojczystej
kiedy jej grudka stale uwiera cię w obcas
nie mogąc przyspieszyć kroku będziesz podziwiać widoki
a jeżeli przyklękniesz rozmasować odcisk
znajdziesz się twarzą w twarz z kwiatem lub ciekawym żukiem
kamyk w bucie doda ci tajemnicy i uroku
może jakaś dziewczyna podejdzie zapytać
przepraszam że przeszkadzam czy wszystko w porządku
zauważyłam że trochę pan chyba kuleje
odpowiesz tak bo widzi pani noszę kamyk w bucie
i dalej konwersacja potoczy się sama
kamyk w bucie utwardzi twoją piętę przeciw strzałom wroga
a twoje serce przeciwko wygodnym dogmatom
pomyślisz to jeszcze nie raj owszem krajobraz zachwyca
ale przecież stopa boli jak bolała
zaprawdę kamyk w bucie uszlachetnia
i jeszcze można nim potem puszczać kaczki
elegia
brązowiała powoli
jej kark i kolana
były jak się wydaje sztywne od dzieciństwa
więc nie wzbudziły podejrzeń
zmartwiłem się dopiero twardością języka
gdy przemówiła do mnie przypowieścią
a słowa jej były jak wzięte z cokołu
w dniach przedostatnich turyści z różnych stron i frakcji
przyjeżdżali by robić pamiątkowe zdjęcia
jak ze smokiem wawelskim lub dzwonem Zygmunta
i całowali ją w czoło na szczęście
potem obsiedli ją lekarze
i narzekali że biodro że płuco że noga
skąd mieli wiedzieć
że w organizmie latami zbiera się patyna
lewa ręka przyrosła do ramy chodzika
prawa ręka zastygła z wyciągniętym palcem
ręka wyrzut sumienia za całe zło świata
ręka bezsilna
tylko w jej oczach donoszę ze szczerą radością
do końca pozostała figlarna iskierka
i serce jej do końca pompowało krew
Jakub Ząbkiewicz
jeszcze
w pierwszych latach twojej śmierci nie pytałem
o pewne sprawy bądźże ciszej synku
wtedy nosiłaś dwa aparaty słuchowe więc mówiłem głośniej
kiedy radio tranzystorowe ultra w ojcowym kącie
traciło fale i już tylko słuchałem pieśni
„z dawna polski tyś królową”
w sobotę pomożesz tacie układać drewka i nie biegaj
do późna z kolegami
wróciłem szybciej płakałaś później krzyczałaś
i znowu płakałaś schowałem się w szafie
ty też będziesz głuchy ty też będziesz
wymsknąłem się jak już było ciemno ona spała twardo
na stole w kuchni zmoczone łzami wyniki badań
trudno było rozczytać
dzisiaj synku bądźże trochę ciszej a jeśli bóg
pozwoli poumieramy jeszcze
***
gdyby robotnicy przystawili muszlę do
ucha, co by usłyszeli? pewnie to samo,
szum jak dźwięk agregatora i słońce
łechtałoby czerwoną skórę.
było napisane tak: praca czyni wolnym,
więc po co nam brzeg morza, o bogowie
spuśćcie na nas kary,
w transporcie pracowniczym jedna
butelka na trzech rozbudza śmiałość.
nasza podróż jest czarna, tak samo było
w zeszłym roku, powiedzieli starsi,
ty zostajesz z nami. już za późno,
żeby tłumaczyć, lecz powiadam, czytajcie
napisy na bramach, bo ja widzę słabo.
***
szedłem i wydawało się jakby zima nadeszła
tak nagle mróz i pękająca skóra na dłoniach
ciepła krew
płynąca korytarzami linii papilarnych
słodki strumień wytarłem ustami a było lato
matka zbierała ogórki nie wiedziała
bo skąd miała wiedzieć
zacznie padać deszcz a wtedy wrócę
zbiorę pranie rozwieszę na strychu
byle nie poplamić nowych pościeli
ojca w domu nie było
jeździł po budach rowerem bez parasola
pewnie zatrzymał się u Werfla i dobrze
zdążył przed deszczem
zdążył być ojcem i mężem i dużo modlił się
o ten deszcz aż matka wróciła do ogórków
i przyszła zima moje dłonie nie kłamią
***
opowiedzieć o sobie żeby to miało ręce
ze wszystkimi palcami dłoni i żeby palce nawet
jeśli w delirium lub złożone w amen
dokończyły za mnie
bo nie wiem jak mówić
proszę
dorysujcie mi aureolę
przebijcie bok na krzyżu
załóżcie królewskie szaty
wystrzelcie salwy w gwiazdy wyjawię
tajemnicę i zerwę
pakt z diabłem
bo wiem już wszystko
nie jedzcie kapusty w której porzucił mnie bocian
nie liczcie sekund między piorunami ani
wymyślanych co noc owiec
nie mnóżcie przez zero
wtedy zacznę mówić