Wiersze wybrane w lutym 2024
Tomasz Gos, Michał Piechutowski, Agnieszka Rykowska, Małgorzata Wojdyło
Tomasz Gos
Okruch
Podniosłem z niepodłogi okruch
czegoś co nie było chlebem
i włożyłem w usta kogoś
kto był nikim.
Ten ktoś
nie odszedł i nie został.
Właściwie w ogóle
go nie było.
Walizka
Chciałbym państwa zaprosić do walizki.
Jest w niej małe okno z wybitą szybką.
Zawsze tam było.
Posiedzimy przy herbacie.
Pomilczymy o rzeczach,
o których chcielibyśmy porozmawiać.
Bo i po co o tym mówić?
W walizce i tak wszystko jest
tylko na chwilę.
Dźwiękoszczelność
Odkryj we mnie dźwiękoszczelność.
Niech fala wypływająca z twoich ust
zderzy się z uszczelką małżowiny,
podwójną szybą źrenic
i systemem antywłamaniowym mózgu.
Szkielet wygłuszony do szpiku kości.
Ogłoszenie
Kupię dom.
Może być do remontu.
Z widokiem na przyszłość.
Z aneksem na przeszłość.
Ze strychem bez strachu.
Z podłogą do upadania.
Ze ścianą bez płaczu.
Z murem do przebicia.
Z nierównym pod sufitem.
Z piwnicą pod baranami.
Z oknem na świat.
Razem z drzwiami.
Z ziemią do roli.
Cena nie gra.
Przemówienie
Zebraliśmy się tutaj ponieważ.
Nie powinniśmy.
Nie mamy prawa.
Nie zrezygnujemy.
Nie oddamy.
Nie poddamy.
Nie podamy.
Nie dopuścimy.
Nie odpuścimy.
Nie upuścimy.
Nie my.
Jeżeli jesteś wyślij esemesa.
Opłata według taryfikatora.
Michał Piechutowski
Pod osłoną nocy
Noc
Pora przemytników
I uciekinierów z getta jawy
Za murami z nową tożsamością
Próbują jakoś przeżyć
Jednak każdego ranka
Zostają rozpoznani
Jedynym wyjściem ucieczka
Przez otwarte oczy
Soap opera
Poprzedni odcinek
Zakończył się niespodziewanie
Pocałowałaś mnie
Czy nie?
Tego serialu nie ma
W kolorowej gazetce z plotkami
I programami telewizyjnymi
Trafiłem przypadkiem
Kiedy znowu mi się przyśnił
Było już kilka
Odcinków dalej
Nie było cię w obsadzie
Zmiana leków
Lekarz przepisał mi nowe tabletki
Stare wyczerpały swoje możliwości
Teraz jestem całkowicie zdrowy
Nie słyszę już głosów w głowie
I nastąpiła kompletna dezorientacja
Dobrze doradzały
Właściwie to kierowały całym moim życiem
Pomagały wybrać krawat
Podpowiadały tematy rozmów
Z ładnymi kobietami w kolejce do kasy
Najczęściej podrzucały mi
Jakiś pieprzny dowcip
Komplemencik nieco może na wyrost
Celny i żartobliwy komentarz
Wszyscy mówili że mam gadane
A teraz muszę udawać
Milczącego intelektualistę
Wsiadam do niewłaściwego autobusu
Trzymając w ręku poważną książkę
Której zupełnie nie rozumiem
usta
przystawiła do skroni
zimny pocałunek
skulił się ze strachu
od suchego cmoknięcia
usta są papierkiem lakmusowym
wykryją żrąca zasadniczość
pod maską swobody
na nic uśmiechy do zdjęć
nie proście nigdy
o pocałunek
prawda może was
nie zachwycić
Dziewczyny z warkoczami
(pamięci Zbigniewa Wodeckiego)
Nie chodźcie nigdy pod znajome drzwi
Na pewno nigdy nie staną w nich
Te dziewczyny z warkoczami
One ich nigdy nie otworzą
I nie mają już warkoczy
Zmieniły adres zameldowania
A mieszkanie po śmierci rodziców
Wynajmują studentom z Nigerii
Chrześcijanie
Niedziela. Msza z chrztami.
Chrześcijanie zaparkowali samochody
Na wąskim chodniku.
Nikt i nic się nie przeciśnie,
Ani wielbłąd,
Ani wózek dziecięcy,
Ani nawet lew.
Agnieszka Rykowska
Pusty brzuch
czy zawsze będzie
zranioną dziewczynką
która boi się ludzkich spojrzeń
ta mała codziennie się odzywa
ma delikatny czysty jak źródło głos
i patrzy z góry wcale nie dlatego
że czuje się ważna czy jest ponad
dziewczynka potyka się
o bolesne ślady
szorstkie słowa
szydercze miny
a może trauma to jedyne
co może kwitnąć
bez względu na porę roku
więc jak tu żyć mała dziewczynko
o anielskim aksamitnym głosie
który nie pasuje przecież do słowa
skurwysyn
Z odstawienia
na moment
odstawiłam wiersze
dobrze że bywają
mądrzejsze
od poetów
takie powinny być
wiersz wariograf
jest wyczulony
każdy szczegół
się liczy
dochodzi praw
w pokręconych
zwojach
podobno jelita
to drugi mózg
gdy grają marsza
i wewnątrz czegoś brak
jak karetka na sygnale
wiersz niweczy głód
taki wiersz działa na czuja
wie że puenta wyszła słaba
widzi jak siędusisz
gubisz w zeznaniach
robi rentgen myśli
na przekór
przeciwnościom
reanimuje
do ostatniego słowa
czasem mówisz
żeby sobie poszedł
aż w końcu
się zastanawiasz
kto do kogo wrócił
Można
po wysiłku intelektualnym
czas na grzech
dzwoni do niego późnym wieczorem
rozmawiają o samopoczuciu
jedzeniu i spaniu
w fizjologii życia się rozpływa
jak lody cappuccino
w tej ciężkiej rzeczywistości
taki puchar
Nie mam swojego miejsca
jest pokój przez który
przechodzą
ciągle coś się dzieje
jeden wydaje rozkazy
jakby był esesmanem
kobiety nawijają
tylko o dzieciach
uszy mi puchną
lekko drżą dłonie
inni się śmieją
ze śliną na brodzie
(to się obśmiali)
nie mam swojego
intymnego miejsca
budzą w nocy
wyrywają z głębokiego snu
chodzą po moich śladach
zlizują resztki z talerzy
które wcześniej myłam
i się dziwią zadają pytania
dlaczego jestem do niedotknięcia
szkoda że tak dużo
ludzi przechodzi
przez miejsce
którego nie miałam
a może byłam już tam
zanim się w nim znalazłam
Ciąg dalszy
*
na początku były hormony
wszystko się udawało
przemierzali najwyższe szczyty
pisząc o początkach
widać przecież:
niezmęczone oczy
policzki lekko zaróżowione
mózg na najwyższych obrotach
przechodzimy dalej
dla jednych pieluszka
innym zostaje pielucha
sranie płacz i śpiew–
nie liczę godzin w których
do ciebie wstawałam
**
w polu pokrytym
delikatną bielą
na dalekim końcu
pieprzą się króliki
akuszerka otwiera drzwi apokalipsy
Czasem czytam
czytam kilka tomików
i nic z tego nie wynika
oprócz ciszy pustki
na liście z nadzieją i wiarą
wszystko jasne
wiadomo gdzie
występują braki
innym razem
wystarczą dwa wiersze
by wypłynąć jak
stary człowiek Hemingwaya
odmieniam przez osoby
słowo mocować
łódź powoli wypływa z mgły
przecieram oczy
w końcu rolę się odwracają
wiersz moim rybakiem
uderza fala
zostaję rybą
w krwawiących dłoniach wiersza
Małgorzata Wojdyło
Biednemu sercu radź
Dobrze nie być młodym
dobrze w wieku porewolucyjnym
ślady blizn niewidoczne
niedowłady oswojone
skostniały wzrok
zaćma żeber
albo odwrotnie
topole międzygwiezdne
jakieś za wysokie
w strąkach fasoli
pamięć zasuszona
całkiem niegłupia
dobrze nie być młodym
cieszyć się z panem Wolterem
ogródkiem uprawianym mądrze
bez świadków
polityków
wizjonerów z bożej łaski
w głowie pana Arouet
zmieściłoby się wszystko
może poza targiem niewolników
Salvadora Dalego
takie targi to codzienność
w czasach przed i porewolucyjnych
w tym sezonie
pan Wolter i ja
sadzimy jarzębiny
coś poradzą
Przypowieść o szafie
Ołówek jak ten zaczarowany
wydobył z płaskiego świata kartki
trochę koślawą szafę
jej szare drzwi
nie były obietnicą królewskich szat
nieżebraczego losu
konfitur
ani sukienki pasującej do białej róży
w czasach Ludwików
na wersalskich korytarzach
szafy chroniły służących
od nocnych przeciągów
i dawały im sen
w kieszeniach palt i marynarek
ukrywały dziecięce lęki
niczym darmowe psychoterapeutki
dla polityków z prostatą
stawały się czasowymi aresztami
szuflady ołówkowej szafy
wytarłam gumką myszką
poruszały wyobraźnię
bardziej niż bym chciała
nie trzeba zbyt szybko otwierać wszystkiego
lepiej żywić nadzieje
smakować powietrze
pozwalać sercu na wszystko
szafy są młodsze od lęków
które je przygarniają
szuflady to zupełnie inna historia
6 października 2023
Znów przyjdzie składać ofiary krwi
bogom nie z tej ziemi
i z tej ziemi
człowiek przyzwyczaił ziemię
do smaku własnej krwi
siebie do wylewania jej kubłami
moda na oddawanie
to sprawa lokalna
wolimy przelewać
tak radzą ludzie
rozmawiający z bogami
a te piękne i młode kobiety
w koronach z pazłotek
ciągle marzą o pokoju na świecie
to takie urocze
prorocy zbawcy wizjonerzy
nie nadążają z wypisywaniem recept
na zemstach
ten stary lek na wszystko
od tysięcy lat w obrocie
przebadany na tysiącach ludzkich istnień
nie wykazuje skutków ubocznych
z czasem wszystko wraca do normy
nikt nie powiedział że na zawsze
wszyscy to wiedzą
Taka porąbana troska
Miliardowa część milimetra
mojej obecności
pod opieką
czujnej trawy
roztartego na zapach
dzwonka konwalii
oczu liścia wokół głowy
brudu ziemi wokół
korzenia chrzanu
nagle stała się ważna
tej jesieni
co zrobi ta ziemia
czym ja będę bez niej
bez uwagi w spojrzeniu
podziwu
prezesi od farmacji brzęczą
o drugiej młodości
ich następcy bardziej chciwi
o wieczności
boję się jak matka
choć wiem że sobie poradzi
taka porąbana troska
a może to
pradawny odruch ofiarny
gromadzący w glinianych garncach
wiedzę pogrzebaną w złocie
wiedzę pamięci
wiary
na półpiętrach nieba bywa piekło
na półpiętrach piekła niebo
jak tu
zaksięgowana nieprzewidywalność
a ja i tak martwić się nie przestanę
Winda
Czas w linii prostej
poskręcany spiralnie
jak choinkowy łańcuch
pocałunek ojca
ręce pod pachami niemowlęcia
oczy wysoko zawieszone
przymknięte
wybieg dla niedźwiadka
różowe pantofelki
deszcz spoważniał
wzruszył parapet
opóźniał podróż
nie ma schodów
jest winda
mówią że na dachu
ma przystanek
a potem już tylko do nieba
mówią też
w niebie jest ojciec
wrzucę różowe pantofelki
to może być długa droga