Wiersze wybrane w marcu 2024
Magdalena Jóźwiak, Paweł Kinal, Przemysław Kołodziej, Katarzyna Olszewska, Wiktoria Szydło
Magdalena Jóźwiak
***
biedronka trzyma się kurczowo lata
nie chce go wypuścić
wiatr trzęsie jej domem
łopoczą flagi skrzydeł
czarne nóżki uchwyciły się nitki
ta okazuje się być pułapką
wytwórca wyprowadził się
kwadraty sznurkowych przestrzeni
chronią balkon od wszędobylskich ptaków
wspinam się na himalaje drabiny
chcę być ratownikiem
biedronka okazuje się być muchą
rozpostarte w dłoni skrzydła zapowiadają wieczność
2 listopada 2023
***
dzień chyli się ku zachodowi
na ziemię zstępuje chłód
słońce jeszcze dogląda liści
obiecuje że wróci
niektórzy nie obiecują
1 listopada 2023
park
ptak zaczyna kwilić piosenkę
dziupla zabliźniła się
minęło 40 lat
drzewu przybył metr
wyprzedza mnie staruszka
wiewiórki dzieciństwa
jeszcze nie obudziły się
rak zabrał drzewo w ciągu roku
co pozostanie
poza zadaniem matematycznym na płycie
coraz częściej zadaję pytania
jak dziecko
19 lutego 2023
fotografia
pikselowe plamki budują kłosy
ramiona
chmury
obraz rozpada się na miliony drobin
kształty tracą pierwotne znaczenie
pozostawiają ślady na wzór klocków lego
kolorowy kod kwadratów i prostokątów
brak okręgów zdradza cyfrową tożsamość
13 lipca 2023
***
jest w nas wiele rzek
od tego się zaczyna
Bóg przechadza się po naszych łąkach
dużo później przychodzi ostatni wers
gdzieś pomiędzy potykamy się o trawy
podglądamy ptaki
noc nie chce się skończyć
nie poganiam jej
dzień mija na wyczekiwaniu
odczytuję twoje tropy
odpychasz od siebie myśl
że jeszcze może spotkać cię piękno
życie rozpycha się
zaskakuje
winda dni krąży między skwarem i ukojeniem
śnią nam się matki domy drogi
gładzisz mnie po policzku nocy słowem
twój głos pada między skiby wyschniętej ziemi
jeszcze boję się zapatrzeć w twoje oczy
gdy wybucha jak długo tłumiony płacz
płaczemy oboje
aż po późną noc
z niedowierzaniem
gwiazdy ocierają nam łzy
7 listopada 2023
Paweł Kinal
biegłem żeby zdążyć
warknęła jak pies
na krótkiej smyczy parków strzyżonych jak sierść
plastikowych placów zabaw
szarpie się i ciągnie
rzuca na oślep w wątłe ciało
uległe i cieknące
dotychczas łagodne skrzydła ptaków
pikujące dzioby
ostre.
rzućmy kość w jej gardło
naszą kość.
sałata
Brudne od sadzy pamiętały
Babcie jako matkę teraz
składają się na główkę
ciasno zawiniętą główkę sałaty
opuchniętą i dojrzałą.
a to, co pomiędzy nimi
to ślad który nie stygnie.
Kursywa
(Wyróżniony przez autora
Powód nieznany) śmiałem się kursywą
a ty miałeś uśmiech za piąte przykazanie (Wyróżnione
bo cytowałeś autora) babcie w trzech osobach; ja, ty, ona
matka o niebieskich oczach brała nas pod skrzydła
i milczała (wyróżniona kursywą
nad nami pochylona).
Prąd
spieprzył się ekspres. Potem drugi.
teraz jest zimno ludzie się gotują brakuję prądu
skacze napięcie. Pomyślałbyś, wszyscy milczą
funkcjonują tylko listopad mży, przerywa
a przecież to my przemierzamy ciemne
i długie korytarze chyba coś się nam należy
za to mocniej rzucamy ciałem we śnie.
Ulica
Na ulicy pies zagapił się w swoje odbicie,
właściciel zajęty rozmową milczy jak pleśń
i wilgoć na budynku gdzie dwie restauracje
jak księżyce krążą między klientami listopad
zanosi się śmiechem zaraz niecierpliwi bębni
o miasto jak blat albo źle nastrojony instrument
wybucha a w usta kamienic wlewają się ludzie
to tylko palce pukające w uległe ciało ciszy.
Przemysław Kołodziej
lichtenstein
…and a little rain
never hurt no one
- Waits
powoli zataczasz okręgi wyczuwam je pod palcami sutków
piersi rzeźbi światło falowaniem kładziesz mnie do snu
a pamiętasz lato w lichetstenie?
polne koniki wieczorem ren?
ich habe vergessen
miałem spierzchnięte usta wycierałaś z kącików ust ślinę
robiłaś okłady z zimnej wody 27 lipca była ulewa
w niedzielę było mniej ludzi niż zwykle
po kościele biegały psy wszyscy modlili się jakby żarliwiej
pozbyli się zbędnych gestów
ich habe vergessen
chłopi pracowali na polu dzieci biegały za obręczą od roweru
kobiety robiły pranie klepiąc zdrowaśki o kamienie nad rzeką
okręgi, zataczasz okręgi
wieczorem padał gęsty deszcz z gór spędzano bydło
nadchodziła burza franciszek odszedł spadł z drzewa
pamiętasz?
w korowodzie za białą trumną szli wszyscy stary ksiądz fałszował zwrotki
maryja na sztandarach łapała kurz z polnej drogi
staliśmy z tyłu
wieczorem patrzyliśmy na znikające okręgi
stojąc w deszczu na drodze do vaduz
mur berliński
matka zrywała mlecze dla królików
napięte słońce mieśnie na jej ręce
pies szukający cienia
ojciec trzymał palec nad miską krew kapała
zimną wodą ze studni i dymem z mocnych
sklejał rozcięcie
bo widzisz synu
najważniejszy jest płynny ruch kosy
łokieć trzymasz przy ciele
jakbyś miał czapkę pod pachą
wielkie kopy pachnącego siana
gawrony
w setną rocznicę zburzenia berlińskiego muru
karmel. izrael
siostrę m. bolą nogi
skarży się na kręgosłup
nie wstaje z łóżka odmawia różaniec
przy oknie leży drewniana laska
krzyżyk na szafce
okulary brewiarz
wieczorem czuwanie
pakowanie rzeczy do pudeł
mycie ciała
boga (nie) ma
jesteś wolna
rano pusty pokój
26/12/2004
z papieru wytnę ci boga byś mogła go puszczać z
latawcami nad brzegiem jeziora
wielkie ważki wskażą drogę nocą wijąc mu posłanie z własnych korpusów
tysiące lamp rozświetli cienką błonę brzegu
w pierwszą rocznicę trzęsienia ziemi na sri lance na gałęziach śliwy zawiążemy kokardy modlitw
złożymy kwiaty pod posągiem buddhy
wszyscy buddhowie i bodhisattwowie w dziesięciu kierunkach trzech światach
miejcie nas w swojej opiece!
podartych bogów nie skleiliśmy wycięliśmy nowych
wypuszczając razem z papierowymi rybami i żurawiem stojącym w wodzie
między tobą i mną gdy zatapialiśmy rankiem ostatnie lampy z ryżowego papieru
26 12 czarnym tuszem napisałem na oczach i ustach koniec
z w ę g l e n i e
w popiele nie znaleziono diamentu nie byłem buddhą
pigmalion
pamięci J.D Bauby’ego
występując przeciwko prawdzie stałeś się nagi
strawione sumienie czekające na ostatnie okadzenie mirrą
wśród przetrąconych galateji bez rąk przeklęci pigmalionowie
opłakujący swoje dzieła na tle stosów białego marmuru
w jasnym świetle twoja skóra jest przeźroczysta jak papier
widzę wszystkie niedoskonałości
fałsz który blokował pory zalegał w żyłach powodując udar
1995
„wykuję szczelny pancerz z tysięcy mrugnięć
zakreślę promień mojego świata źrenicą
ty staniesz na linii brzegu przyglądając się jak skafander zalewają fale
ranem na plaży znajdziesz pustą skorupę i kraby
szukające w nim schronienia walczące o resztki martwej afrodyty”
Katarzyna Olszewska
Protopoetyczny płat mózgu
Jestem z plemienia wzajemnie niespokrewnionych.
Stojąc nad brzegiem Słodkiego Morza, oddajemy hołd Wielkiemu Językowi, wyrzuconemu przez odpływ na kamienistą plażę; którego mięso jest łatwo przyswajalne, jeżeli ma się odpowiedni enzym. My – członkowie plemienia – go mamy.
Stoimy z ostrzami w pogotowiu, żeby odkrawać po kawałku naszego Boga. Czekamy na zachód.
Uwielbiam jednak plemiennych z innych klanów, spoza granic mojego Świata (który leży nad Morzem Słodkim, na którego kamienistych plażach zachody słońca wydają się czymś wołającym o pomstę, jak niepodomykane nawiasy i stół z powyłamywanymi nogami.