Wiersze wybrane w styczniu 2024
Łukasz Jasek, Wikta Kłosińska, Agnieszka Matejko, Adrianna Marczak
Łukasz Jasek
***
demiurg oszczędza na czym się da,
więc fomapan 200 spisuje dane
na dysk miękki. puste kalorie prowadzą do szwanku bebechów.
siedemdziesiąt odcieni chujni,
panchromatyczny pesymizm tworzy nierówne podłoże. wertepy stepów
po których chodzić nie sposób.
azhippo
wobec siebie blisko i wrogo wznosimy konstrukcje destrukcji by być sto metrów bliżej do raju
od patrzenia do spaczenia droga trwa trzydzieści sześć mrugnięć to dokładnie tyle, ile od wsuwki, a chęci wbicia jej w oko, nataszo.
przerzuty wyrzutów nad bramą percepcji napięcie emocjonalne 2000 volt; zaraz zaczniesz gąbkować się dla mnie
machlojkowe witraże odbijają perspektywę wyłącznie twoją oblepiając rzeczywistość mgłą wojny więc wrogą się staje.
ja natomiast skupiam się na stukocie szkła nadchodzącym.
płatki śniegu nasączane żółcią
ubite w śnieżkę z napisem hate
lecą w zachodnią stronę trypertyka
atlantyda
próba zdefiniowania siebie
w celach kompletnej autodestrukcji:
rozdział I
obmapywanie atlandyty z całą pewnością się zacznie od kamer;
w zoo byłam. tam słodkie foki się karmi rybkami. życie karmi życie życiem zabitym
w akompaniamencie radości; ktoś krzyczy, że ta gruba zabawnie zwłoki przeżuwa.
dziennik, 1958
W cierpieniu muchy cierpienie ważniejsze niż mucha.
tenże:
rybie zwłoki można nożem i widelcem traktować, jeśli się wie, że nie można.
hofgastein
istnienie flegmą nasączone rozpuszczenie świadomości kwas przyjmie wszystko
poranek to odór stęchlizny
weź tutaj zaśnij u siebie od święta
warstwa ludzkości przykrywa autonomiczność oddechu i jego kontent zużyte zasoby ludzkie
ale proszę wciąż drążyć
szlam poetycki
popłynąć przerwami w chodniku
na które się nie nachodzi za młodu
morze melancholii swą ciszą nosi nas wieczność. wieczność nas unosi po morzu
wschód paralaksy w błędnych odbiciach się spalam na bad trip
niebo się cofa na widok odsłaniając swoje wnętrzności. tsunami sumień sunie. zderzenie zdarzeń kładzie dwadzieścia cztery warstwy degrengolady na całej długości przedsionka agonii
Wikta Kłosińska
grawitacja
biegnę po schodach
twitter facebook linkedin tik-tok
myślenia instagram zmęczenia
otwieram googlem drzwi
zrzucam
sznurówki zamki kieszenie klucze
po przedpokoju – opadam –
na zydel
patrzę w lustro
srebro i biel
sroki i świerki
siwieją
blisko siebie
a mała córeczka – spokojnie – ustawia w rządku moje buty
zmiana
upodabniam się do dziadka
w lustrze wycieram usta
skrawkiem obrusa jak on
schylam głowę przy stole
widzę wtedy życie bokiem
nerwowo drapię lewą skroń
bladą skórę bez krost jak on
śledziliśmy czarno-białe skoki
Nykänena na kwiecistej wersalce
siedziałam w kapeluszu babci
układam pasjanse godzinami
cierpliwie zbieram drobne
rybie łuski ziemniakom cieniutko
wydłubuję oczka jak on
choć nie ogryzam kości
– noo…to by była przesada –
a jednak
wzrok już nie ten
uważność
ich siódemkę mama wychowała
samotnie – nad jeziorem Edwarda
przy pomocy rodziny i przyjaciół
Jadeit przybyła z Ugandy zachodniej
do Limerick – silna opiekuje się seniorkami
studiowała terapie kryzysowe
uczy nas uważności na kursach on-line
gong podcast soundcloud
słucham mantry ciała
mindfulness dużego palca
biodra napięcia w karku
głos szyi leży płasko
your mind will wander
many many times
this is completely normal
this is what the mind does
gong nerwy na wierzchu
strofa na stole bez słowa
ćwiczy body scan
medytuje ry(t)m i warsztat
oddycha miarowo
jego głowę obserwuję przez okno
robotnik w żółtym kasku
wchodzi na rusztowanie
zastanawiam się – po co ta budowa
zamiast morskiego brzegu
znowu jakiś hotel – pato-deweloperka
patrzę pod słońce razi
your mind will wander
many many times
this is completely normal
this is what the mind does
chcę pytać o wersy
w ndande nyankole lub nyoro
jeszcze
– – postać znika
bostoński czat o tolerancji
jadę 52
Center Street wije się
kierunek Watertown
– to mega?
siedzę z przodu
na drzwiach kierowcy
widzę okrągłą nalepkę
kolista Rosa Parks
– Rosa Parks?
wygugluj sobie
ostro chcę takie naklejki
na szybach
w every autobusie
– w every autobusie?
na każdej trasie
na every oknie
chodzi
o twarze
przypominajki
La Casa Azul
podlewam
codzienną kolekcję kaktusów
żółtymi kolcami
czuję twój ból
zamknięty w zielonej głowie
każda linijka biegnie
twoimi krokami
(śladem kolibra)
treść taka sobie
mówiona twoim głosem
(furkotem skrzydełek)
jestem sentymentalna tylko
raz dziennie
papuzim warkoczem
dzielę włos na czworo
odnajduję w nim
wspomnienie twoich rąk
tęsknotę za czerwienią
Ben Bulben
Poranek wpływa
na trawy Drumcliff
(county Sligo)
pod cmentarz
gdzie William i George
ich Wieża w Wizjach śpi – –
tam okręt Ben Bulben
rodzi się z mgły – –
A my? Odwiedzamy wapiennych Yeats’ów
cienie drzew mediumicznych
napisy oddychających kamieni. Ta moc
promieni rozwiewa
fałdy kilty Celtów
gdy dmą ostatni ton – –
a dzwon złotej kobzy
wyrasta jak galion – –
gdy turystki proszą:
can we have some photos?
Agnieszka Matejko
genotyp
nie ma mowy o wyjściu
na swoje gdy w grę wchodzi
status rodziny
rozgrzewkę z przygryzania
języka na moment
fałszu zaliczyła śpiewająco
mama nie przekazała
innego doświadczenia w posagu
kobiecych przekonań dostała prostą radę:
rany ukłute w dobrej wierze zamyka się bezurazowo
fenotyp
dała sobie wejść na głowę
gdy brak widoków na przyszłość zszedł
z pola widzenia
ożywczy ferment nie mieścił jej się
na języku nadgryzionym przez ząb
czasu dojrzewania
środowisko obojętne przesądza
o wartościach ujemnych w obiegu
zamkniętym krąży zasada:
papiery na życie w cieniu innych wyrabia się na czas nieokreślony
niestrawność zostaje w rodzinie
niedzielne obiady
odbijały jej się czkawką
i długimi seriami bólu brzucha
nawet potem będąc w gościach
nie miała apetytu przez
gardło nie przeszła dobra wymówka
kwas żołądkowy
strawił wszystkie wspomnienia
o nietkniętych konwersacjach
dyspensę od rodzinnych potraw nakłada się porcjami dystansu
przy stole
te przemilczenia były ciężkie do przełknięcia
zawsze krztusiła się w połowie
tłumiąc pragnienia podpatrzone u innych
na stół wytoczono ciężką artylerię
tematy rangi narodowej
godne blasku świec i białego obrusu
nigdy nie kładło się spraw rodziny
zbyt obawiano się tłustych plam
i braku słownika do przetłumaczenia emocji
w rachunek pokoleń nie wlicza się strat moralnych
Adrianna Marczak
symptomatyczna nie-mężczyzna
kobieta wzdycha
kobieta podniosła
pacha kobieta nakolannica
kobieta skóra na sukience
kobieta jak pupcia niemowlaka
poetka gazetka
frania do prania
kobieta ziarnodajna
w sterczącej zębem łazience
kobieta świnia
w pulsującej ciemnem łazience
kobieta krwawa lady
maybelline na ścianie
kobieta-łazienka echolokuje
wzdycha
dźwig na trasie cycek-szczyt umysłowy
rozbijam lotto za każdym razem
kiedy upierdalam głowę czyjąś lampą salonową
jak godzilla na mont blanc skarpetki wywijam
pyskiem do single ladies w akcie drugim rekrutacji
na kobietę wytacza się proces o wielką stopę
42 samica rozdarcie L na męskim byłaby
S jak seksi
czy to dziwka
czy suka toż to
stylowe ripped
casting
jak się sika wpada do ucha
gołąb o smyczkowym chlupocie
otrząsa skrzydełka komfort
prozłociście ultrasączy
dzióbasek mój
żółty ptasiorek
razem zaciskamy włochate
mięsne kokosy w waginach
rodzimy resztki godności
na miękko delikatnie
i rajsko delikatność
delikatność
delikatność
największy producent pasków
głaszczę brzuch jak kotka
ciągam za ogon
ostatniej dziurki paska
nie zabiłabyś kotka takiego
kotka który warczy głodny
nie z pazurem do kotka
z pazurem który wygląda i chowa
w płucach śniadanie
mój brzuchu opuść
kark pozwól guzik
łapska same wykręcają się w dłoni
kobieta-łazienka snuje odpływ
wymachuje motylkowym kiedy jej pięści
w wargach kwaśnego zlewu
faluje plecami kiedy jej palce
kąciki pępka do wewnątrz na zewnątrz
do wewnątrz na zewnątrz
ukrwiony gryz marchewki
taki lśniący taki opuchnięty
taki parujący żółcią tak
ale byś tak
tego gryza tak