Wiersze wybrane we wrześniu 2024
Hubert Czarnocki, Igor Frender, Jacek Jaszczyk, Agnieszka Marczewska, Aleksandra Szymkowiak, Małgorzata Żygadło
Hubert Czarnocki
***
Wyrwałem je krwi i powietrzu.
Napisałem każdym oddechem.
Wytęskniłem ze światła.
Wydymiłem półprzymkniętymi
ustami.
Tyle razy chowałem je
w butelce i wrzucałem
w potok nieba.
Do kogo je milczałem?
Na czyich dłoniach
chciałem zapisać?
Długo w nocy pochylony
stawiałem koślawe znaki,
moje kulawe modlitwy.
Moje kulawe gołębie,
które wylatywały
z moich ust.
I siadały na twojej
dłoni Boże i długo długo
opowiadał ci mnie.
***
Zgubiony
Ty, który znasz wszystkie
gwiazdy po imieniu.
Który każesz rosnąć
w górę łodydze,
a w dół korzeniowi.
Który łączysz sprawy
śpiewających ptaków
ze sprawami
szumiących traw.
Wytęskniłem cię
za wszystkich sił.
Każda kropla mojej
krwi płonęła do ciebie.
Dzwonki na szyjach
owiec wydzwoniły
psalm dla ciebie.
Przedzierałem się za tobą
tysiąc lat. I chociaż
w końcu cię znalazłem,
nie znalazłem cię całego,
bo noc spadła mi na powieki.
Jak mam teraz żyć
z tobą bez ciebie.
Jak mam teraz widzieć
będąc ślepym.
***
Dlaczego nie podpisujesz się
pod listami z podmuchów?
Co się stało z sekretnymi
błyskami dawanymi lusterkiem?
Otwieram okno, a tam
nie ma ciebie, tylko noc
pada jak ostatni strzał.
Drążę tunele światła,
okrążam miasta
w poszukiwaniu ciebie.
Przeszukuję niebo.
Kiedyś pachniałeś
deszczem albo sianem.
Teraz nie ma żadnych tropów
i tylko moje płuca i nerki
tęsknią za tobą.
Płoną i płyną do ciebie aorty.
Gdzie się zaszyfrowałeś?
Blizna po kuli, którą noszę
ma kształt ciebie.
Bądź tą kulą.
***
Oleńka maleńka kropelka
ma w sukienkę wszyte
najpiękniejsze gwiazdy.
Nie każdy
może jej dotknąć.
Przekradasz się do niej zakosami,
przemykasz się tropami wilg.
Bezpiecznie ci pod kloszem jej włosów.
Zbierasz w dłoń jej ślady.
Rozpalasz ogniska
szukając jej uwagi.
Z wysoka i z niska
wymarzyłeś ją każdą
cząstką swego ciała.
Chciałbyś by chciała.
Zmieniasz kanały a na każdym ona.
Jak bardzo wytęskniona
jest jej zielona sukienka.
Trochę nieśmiała, jakby pamięta-
ła, jak jechałeś do niej tajemnymi
korytarzami ukrytymi na dnie miasta.
Jak witała cię cała w blaskach.
***
Samo
Szło mu się coraz trudniej.
Samotność sięgała do kolan, do pasa.
Do ust.
Miał kieszenie pełne samotności.
Była w szufladach, na półkach, we włosach.
Otwierał drzwi a ona stała za nimi.
Dławił się nią, pływał w niej,
aż w końcu ona popłynęła w nim,
w jego żyłach.
***
On
A jeśli jest tak wielki,
że go nie zauważamy.
Może rzeki to strużki łez
na jego policzkach,
a Wielki Kanion jest
niewielką zmarszczką
na jego lewej skroni.
Może Droga Mleczna
to kilka siwych włosów
w jego brodzie.
A tutaj na dole jakieś
bieganiny, podatki, ubezpieczenia.
I on, bliżej niż myśleliśmy.
***
Zapachy
Nigdy nie spodziewał się, że historia jego życia
będzie historią zapachów. Prędzej oczekiwałby,
że będzie to opowieść złożona z dźwięków,
kształtów czy kolorów.
Ale to właśnie zapachy przywoływały najbardziej
i przypominały najsilniej. I nie miało znaczenia,
że niektórych z nich mógł nie czuć kilkadziesiąt lat.
Wystarczyło, że przejeżdżał czasem latem wieczorem
przez jakąś wieś i poczuł zapach dymu z komina.
Przed oczami stawał mu zaraz obraz dziadków
grzejących na piecu dla niego pięcioletniego
wodę ,,na mycie”.
W takich miejscach, w takich wioskach
prawie wszystko pachniało czymś
i zapach był czymś więcej niż zapachem,
skoro mógł w jednej chwili przypomnieć
walczących ze sobą ołowianych żołnierzy,
spracowane dłonie dziadka i tornister
z kolorowymi kredkami. A nawet ją,
biegnącą drogą od lasu w sukience
poplamionej jagodami.
***
***
Jeden dzień
Szczęście kapało na twarze,
biegliśmy przez powietrze
albo na dzikich gęsiach
odlatywaliśmy na wschód.
Puszczaliśmy nad rzeką
pierwsze latawce,
które niosły nas
w jasne krainy.
(Hostia słońca spadała na twarze,
wędrowaliśmy jej brzegiem.)
Za drzewami czekały na nas
dobre fauny, częstując miodem
i zaczarowanymi smakołykami,
zaś wielkie białe centaury
niosły wszystkich
na swych grzbietach.
Tamtego dnia biegaliśmy
w wielkim sadzie,
nie wiedząc o swojej beztrosce,
a łagodne tchnienia
porywały nas od baśni do baśni.
***
Czas rozprawił się z nami dokładnie.
Zgwałcił nasze twarze i wybił nam zęby.
Podpalił nam ubrania i siekierą
przekreślił nasze inicjały na drzewie,
pod którym kiedyś leżeliśmy.
Porachował nam wszystkie kości.
Na koniec jego palec zawisł
nad klawiszem Delete.
Chwyciłem go i szybko
nacisnąłem Backspace.
Igor Frender
Dwa
Płomienne spojrzenie zwiastuje rozpalenie uczuć.
Skręcę kaloryfer.
Na szybie zawisł ostatni motyl
o skrzydłach jak jesienne liście.
Wyciskam cytrynę.
Piję herbatę o tym samym kolorze.
Próbuję, żeby było normalnie.
Na talerzu widzę uśmiech z pestek wiśni.
W butelce wina bulgoczą zbyt szybko
wypowiedziane słowa.
Na dnie kieliszka leży kobieca łza,
na szczycie jeszcze tli się męska złość.
Dzwonek.
Idziemy razem.
Szary anioł przyniósł skrzydła z ołowiu.
Mamy z nich zrobić krzyż.
Grzyb
Gaszę zło z wczorajszego dnia jak papierosa w popielniczce.
Wypijam dobro ze wspomnienia jak szklankę soku jabłkowego.
Z apetytem spożywam psylocybinę w każdej postaci
i od razu mam wyłożoną iluzoryczność, która idzie boso po rozbitym
szkle. Moje myśli cudownie plączą się na prostej linie.
Jestem w obrazie namalowanego czasu razem z powietrzem,
nie odchodzę zbyt daleko. W mojej głowie nie ma już wczoraj
ani jutro, jest tylko dzisiaj. System przykryły liście zmieszane z
plastikiem. Potem lecę w przyszłość, lśni kosmiczny statek.
I tylko robot szepcze do mnie: bądź jeszcze
ludzki.
Wódka
Wchodzę do baru (może być restauracja)
i jak w barze bywa, siadam, po prostu siadam.
Kieszenie spodni mam pełne banknotów,
w marynarce długopis, w głowie świszczy gest.
Obok przy stoliku milczenie i dialog, trzymają się za ręce.
Tulipan na kontuarze otwiera liście,
kiedy kotka ociera się o wazon.
W sztuce wyrażam wszystko, czego pragnę.
Jestem na wpół wolny.
Wreszcie podszedł barman (może być kelner).
Pół na pół poproszę.
Północ
Droga.
Piasek i kamienie, za lasem woda.
Płonie ognisko.
Śmiech i śpiew. Ktoś gra na gitarze.
Jeszcze nie wybiła północ.
Młodość klei się do ciał jak sok z pomarańczy.
Miasto
za dnia bywa szorstkie od kurzu, w nocy śliskie od deszczu.
Światła w oknach wykreślają prostokątną przestrzeń.
Samotność jest teraz psem piszczącym w domu.
Nikt nie przyszedł.
Nie będzie spaceru.
Starość pamięcią zasypuje swoje kroki.
Zabawa w chowanego
Liczę do dwudziestu.
Emocje rozbiegają się na cztery strony.
Zaczynam szukać.
Pierwszy odnalazł się gniew.
Zmienił się w brzęczącą muchą,
wrzącą wodą w czajniku, poranną kawą.
Znowu nie ma cukru!
Mam dosyć.
Już nie szukam, to mnie znajdźcie.
Przyklejam się do lustra z uśmiechem klowna.
Chcę spojrzeć inaczej.
Widzę wszystko odwrotnie,
demaskuję farsę z wyuczonym
stosunkiem do świata.
Krzyk zwany ciszą za wszelką cenę
z brzękiem monet opada na piasek.
Czas się wykrzyczeć i zmienić wersje zdarzeń.
W końcu znajduje mnie nieśmiała radość.
Stałem się pająkiem.
Od/wołanie
Chciałem zmienić swoje życie, wyruszyłem w podroż.
Każdej nocy śniłem: zapomniałem butów, nie wziąłem kurtki.
Droga przez zaciśnięte usta i zmrużone oczy. Rozjaśnia się
dopiero w mroku.
W końcu zatrudniłem obwoływacza snów.
Prawda – o, przepraszam ziewnąłem. ‒
Prawda – obwoływacz snów się nie spisał – i znowu
siedzę w domu, w butach, z klamką w dłoni.
Jacek Jaszczyk
Źródłosłów
1.
Rozmawiamy zwyczajnie.
Jak poeci, którzy na chwilę
przestali być poetami.
Słyszę, jak nasze myśli wciąż
przetacza horyzont: sto wiorst nie droga,
sto rubli nie pieniądz, sto gram nie wódka.
Kołysze się między nami ziemia.
2.
Mówisz: zostańmy sobą,
bo tak prościej przeżyć świat,
który coraz mocniej dzieli się
na odcienie i na deszcz.
Coraz częściej bije wiatr.
3.
Słyszysz: każda wojna jest blisko ciebie.
Podchodzi do okien, dotyka szyb.
Kładzie się w ciele i żyje obok.
A potem wychodzi z siebie i unosi jak dym,
wykrwawiony śmiertelnie wśród żywych.
4.
Kończy się zima.
Każą nam nie ufać obrazom
ani żadnym znakom na niebie i na ziemi.
Może dlatego nie odsłaniam okien.
5.
Podobno pokój przestał istnieć.
Niemiec poznaje rozumem, Ruski –
oczami, a rzadziej się myli.
Dookoła Ukraina.
Dublin
W Mieście Przegrodzonego Brodu nie spotkasz Celtów,
a ostatni wikingowie wypłynęli w rejs do miejsc,
z których zabrakło czasu na powrót.
W nadbrzeżnych torfowiskach można usłyszeć o królach,
którzy przez kąpiel w rosole końskim dotykali bóstwa,
i prorokach gryzących podczas wróżenia końce swoich palców.
Porty nucą swoje pieśni, a rybacy zarzucają wciąż sieci,
śniąc w tawernach o Tarczy Battersea i czółnach,
na których do świata żywych odpływają modły druidów,
a święte studnie, którym towarzyszy Mleczna Droga,
strzegą wgłębień pozostawionych przez Świętego Patryka.
Dziewczęta zapatrzone w cztery części świata
nie śpiewają już z księżycem wyjętym z dna morza,
gdy nadmorskie światło rozpada się na ścianach wędzarni,
do których prowadzą wszystkie odgłosy kopyt.
Tylko rytm wybijany przez kościelne dzwony,
przypomina wciąż obawy o niebie,
które kiedyś tu runie.
Arabeska
Mówili, że zima będzie jak melodia,
która z ebonitu, a może szelaku,
wychodząc jak z aglomeratu duromerów,
przemówi do nas wycięta rysikiem.
Tak ożywić ją i być jak Nelson Goodyear,
zamieniając czas w tworzywo sztuczne,
jak światło oparte o rdzę, z której ptak
furkoczący wymykał się słowom.
W nich już tylko widnokrąg rozcięty cyrklem,
gdzie wszystkie ciemnie i księżyce
pełzające jak ćmy na Wielkim Murze,
odsłaniają myśli wydrapane ręką poety.
Haleakala
W biografiach tamtych wędrówek
leżą zrosty. Niewidzialne linie,
na których pręgi na słowach
są jak światło, przez które próbujemy
wejść lunetą w ciało chmury.
Jesteśmy w nim naczyniem
z odległej matki Haleakala,
którą na skraj Irlandii przyniósł listonosz,
a potem z zielonych łąk i sinych jezior
w szklane serce złożył astronom.
Wychodzimy z jego wędrówek
przez rozlewiska wulkanów,
jakby to szelf toczący magmę
z ciała niebieskiego uronił w nas kometę,
na której pręgami na słowach
przez chwilę w błysku roił się wiersz.
Manet
Wyobrażasz sobie, że jesteśmy
na obrazie Maneta Śniadanie na trawie.
Jestem na nim bratem Gustavem,
gdy siedząca obok naga Victorine Meurent
prowokuje spojrzeniem.
Żoną zostanie brodząca po kolana
w wodzie Suzanne.
Dotykamy cumującej obok niej łódki,
płynąc przez zielone łąki,
na trzecią stronę wyspy.
Nad jej brzegiem będziemy udawać,
że na obrazie Renoira Taniec w Bougival,
jesteś perłową córką szwaczki i nieznanego ojca,
gdy ja, bezcielesny jak jasnoszary kolor,
będę światłem przenikającym
miękkie kontury raju.
Ostrokrzew
Dopiero w czyśćcu, w którym odwiedzasz
mnie tylko czasem, zrozumiałem,
że światło naszych snów
rozlewało się jak chłód alpaki
na skroniach boga Demetera.
Ten sam, w którym powietrze
jak żebro opuszczonego pylonu,
pożerało kulisty piorun słońca;
zanim na wieki wieków opadł
na dno jeziora będącego Morzem Aralskim.
A nad nim wciąż żyje horyzont,
jak wyrwa wszystkich chwil
istniejących w euforii flamandzkich malarzy,
nad którymi utonęła cisza,
zamknięta w dłoniach modlitw
dotykających Syriusza.
Jakby to przestrzeń w oddechu Wezuwiusza,
który śmiertelnie wypalił
sens istnienia wszystkich obolałych słów,
mających ocean do powiedzenia.
Oreada
Niosę krew wulkanu i jestem Goibniu.
W opowieściach Tailtiu i Macha przestałem
być Esusem. Słyszę język koni i rozumiem
krzywdy łamanych kołem i tych, co za słońce
stawali się dymem. Unoszę ich wiatr wierzchołkami drzew
i obejmuję spalone ołtarze. My – ostatni okrzyk jaskiń,
z których świat wychodził jak z muszli.
My – mrówki faraona na czółnach zdobywający promenady.
I ty, błękitny ptaku, który wilczą sierścią
dotykasz granicy oceanu. Coraz rzadziej czuję
się włócznią Dagdy i coraz częściej w oczach
martwej ryby liczę łuski światła. Odmierzam ziemię
gradobiciem, bo zamieć jak migdałowiec strząsa
z nas owoce, jak nienarodzone dziecko Lira i Penarddun,
które gwiazdami wciąż karmi morza i niepogodę.
Meandry
Ta wiosna jest zimna,
jak zabite sękami przestrzenie,
które ważą między nami tyle,
co dziura po gwoździu,
którym do wszystkich zakamarków
śmiertelnie przybiła nas niepamięć.
Tutaj, gdzie Wisła wciąż płynie wzdłuż wierszy,
cienie ukryte w paprociach zaglądają w obłoki.
Krzyżem słonecznym zasłaniają oczy
wzgórzom żwirowym,
gdy zmartwychwstaje lato.
Rozmawiamy o sercu nieba,
przechodząc granice światła.
Wtedy, gdy w gałązkach zieleni
ścięta piłą obumierała ćma bukszpanowa.
I wszystko trwało zwyczajnie.
Kryle, przenikając lustro wody,
uciekały przed samymi sobą,
gdy my, w pośpiechu,
układaliśmy na nowo bieg rzeki.
Agnieszka Marczewska
*
Po co tu przyszłam?
Tak dawno, że nie pamiętam
jak budzić słowa
Kiedy zapominam
powracają kolory
żeby przynieść na nowo
czysty dźwięk miłości
*
Kto mnie wyrzeźbił
z szerokimi biodrami
z za ciężkimi piersiami
bez rąk, bez twarzy
w kamieniu, w kości
w bursztynie, w duszy
Komu miałam pomóc i w czym
nie pamiętam
Jego też już dawno nie ma
*
U schyłku czasu
nastąpi wielka wyprzedaż
muszli malowanych ochrą,
figurek o rozdętych pośladkach,
papirusów z instrukcją
a także tajemnych tabliczek
Będą tam krzyżyki
gwiazdki, kółka, spirale
a nawet kwiaty i ptaki
Dla każdego starczy
według jego potrzeb
*
Doszliśmy do ostatniego
piętra Babel
Nie spodziewaliśmy się
że było tylko jedno zadanie
zapomnieć o każdej cegle
którą ułożyliśmy
Jest gorąco
i nie wytrzymamy tu długo
Ale nie ma powrotu
Bardzo chcieliśmy
dojść wysoko
i nie pomyśleliśmy
o schodach w dół
*
Nie przybyłeś
Nie zabiłeś
Nie wygrałeś
Troję, Hastings i Waterloo
porosła trawa ciszy
Podręczniki historii
na białych od krwi kartach
już zawsze będą wychwalać
Twoje wydrążone do pustki
męstwo
Aleksandra Szymkowiak
Widz współczesny
Telewizor. Od rana migawki z wojny.
Unoszę brew i mówię quasi-przenikliwie:
przełącz. Nie patrzy się
na mnie, czuję jego ciepło, daleko.
Unoszę brew i mówię quasi-przenikliwie:
nie chcę, przełącz, zobacz
na mnie, czuję jego ciepło, daleko
na ekranie nie-ludzie w garniturach udają, że to na niby.
Nie chcę, przełącz, zobacz,
obejrzyjmy nasz film akcji,
na ekranie nie-ludzie w garniturach udają, że to na niby,
za dużo tego, obraz wiruje, chcę ciszy.
Obejrzyjmy nasz film akcji,
mówię i przeglądam się w ekranie,
za dużo tego, obraz wiruje, chcę ciszy,
zobacz, w tle słychać krzyk martwych ciał,
mówię i przeglądam się w ekranie.
Ciszej, szepczę, kiedy spada bomba.
Zobacz, w tle słychać krzyk martwych ciał,
to nie mogę być już ja.
Pójdzieszdoziemimamo
W sklepie z rzeczami z drugiej ręki –
Plac Legionów, biała kartka – drzwi –
„Tanio z Zachodu”, znajduje popielniczkę
ozdobioną twarzą Pięknej Znanej Kobiety.
Dystyngowana uśmiecha się do mnie
zadziornie, czeka na popiół, wypalam
jednego za drugim, przyciskam papieros
do jej twarzy, pójdzieszdoziemimamo.
Pójdzieszdoziemimamo, słyszę,
wtedy zamiast na „Palenie Zabija”
zerkam na Piękną Znaną Kobietę,
może ma dla mnie jakąś radę.
Myślę tak, gdy budzę się
w nocy, myślę o mężczyznach, którzy nie są
ojcami moich dzieci, wtedy przychodzi
najmłodsze i mówi: mamo, mam koszmary,
ja gaszę, ono mówi: pójdzieszdoziemi
mamo, ja mówię, że jeszcze nie, ono
mówi, że to ten sam sen, ja wiem, że
Zapalę jeszcze jednego. Ciekawe czy
Piękna Znana Kobieta też nie radziła sobie
z rodzicielstwem, myślę, gasząc.
intermezzo
najtrudniej przypomnieć sobie czyjś głos
ten przypominał struny wiolonczeli
rytmiczne uderzenia pulsujące
tętno w skroni okruchy spadające
z kuchennego blatu szeleszczące
pod dotykiem skóry
najłatwiej przypomnieć sobie ostatnią
rozmowę ta przypominała granicę
gorącą ranę pryskający na podłogę olej
skwar strzał gwałt
bolesne kołatanie brak miejsca na długie
związki niekończące się śmiercią
wolałabym brak końca zamiast tego
przerwę w trakcie intermezzo
na które mi nie pozwalasz
Sens walki
Istnieje takie państwo albo jego kraniec,
Gdzie mógłbym się ułożyć,
trochę się powiercić.
Nie ma tu istot ludzkich, nie będę szedł z nikim,
Dobrze tak, ani trochę nie boję się pustki.
Pociąg przemieszcza się przez świat zewnętrzny,
Widzę ofiary, które przyjdzie ponieść,
Dom jest biały, w oknach jasne zasłony,
Całkowicie odmienne chciałbym spotkać byty.
Jestem jak dziecko, co już nie ma prawa płakać,
Zaprowadź mnie do kraju ludzi przyzwoitych,
Dawną jeszcze nadzieję na dnie serca trzymam,
Zmierzamy, wiem to, ku dziwnym porankom.
bez wyboru
wolałabym prozę
opowiadania od powieści
powieści od nowel
wolałabym żeby autor był szczery
pozbawiony złudzeń
pogodzony z losem
nie mdlił czytelnikom oczu
poprawnością polityczną
wolałabym Nagrodę Nobla dla innych Francuzów
brutalizm od grzecznej szarej
sztuki która nikomu się nie naprzykrza
nie ocenia nie diagnozuje
nic nie znaczy
wolałabym dramat chociaż
nie we współczesnym
wrocławskim ani poznańskim
wolałabym, żeby reżyser nie wpuszczał
telewizji
na scenę
wolałabym myślenie od niemyślenia
trudność od łatwości
koniec narracji że każdemu wszystko
wolno że każdy
ma prawo
do wszystkiego
wolałabym żeby ktoś mnie zapytał
co wolę
eko
we wspomnieniach ślady na śniegu
mgłą otulone cmentarz po prawej za domem
zimą biały latem szary zniczem potłuczonym rozgania
nocne cienie rozrzuconymi kwiatami brak słońca
tam za domem teraz brzmienia giną śpiew
ptaków cichnie słowa twojej obietnicy
nikną w dali w ciszy a ja pamiętam jeszcze szum
lasu i wiatr i choć przyszłość niepewna, tęsknię za nimi
we wspomnieniach gdy wychodzę z domu tych
z tego dnia wystawa sztuki współczesnej
w nocy wichura z nieba spadły ciała
suche zimne puste blade martwe
tu cmentarz a w nocy tylko maki i skórka
pomarańczy leżałam w słońcu, na łące
rosa na skórze we włosach petrichor
tęsknię do świata który mi się przyśnił
„Nocne marki” Edwarda Hoppera
ameryka nowojorska ukryta
historia która jeszcze się nie
wydarzyła i wydarza się
codziennie
noc wyrwana z kontekstu dla
wyrwanego z życia człowieka
mężczyzny przy pracy
całego na biało
para on już nigdy się nie
odezwie ona będzie czekać na długą
i czułą odpowiedź zostanie dla nich
ktoś inny
tylko ten jeden mężczyzna
w kapeluszu zgarbiony tyłem
do losu nie ma do kogo
wracać samotna ameryka
Małgorzata Żygadło
Dzisiaj się nie mam,
ale miewam się w przerwach między posiadaniem mnie przez ludzi i zjawiska.
Czy istnieje granica bycia dla siebie a byciem gdzie indziej?
Na przykład w krzakach.
Kiedy z nich wyjść z patykiem, czy jest się mądrym,
czy przemądrzałym, gdy wyjść bez niego, ale mówiąc, że tam był?
Kiedyś nie odpowiem o jedno pytanie za dużo i co wtedy?
Kolejność
Energia podąża za uwagą.
Myśl. Za nią gest. Za nim słowo.
Wymiarem prawdy jest skuteczność.
Ruch. Za nim słuch. Za nim oko.
Ciekawość podąża za brakiem.
Pustka. Za nią chęć. Za nią wszystko,
co się robi, by wypędzić z nocy ciemność.
Pełnią.
powiedział
można na tobie stroić orkiestrę
pokrętłem od radia w samochodzie
zdarłem opony zimowe na letnie
do ciebie
nic mi się na tobie nie podoba
dopóki nie ściągniesz
przy tobie nie da się być szowinistą
jesteś w jakimś stopniu bachijską
i zwyrolską wersją pewnej poetki
jesteś warta wszystkich moich paranoi
jakby nie patrzeć
to by się domyślać i szukać
w dziurze która przeszła w całe
jakby patrzeć to by się dostrzegać
i uważać zanim przerwie je na wylot
a najlepiej jakby się najpierw przeszyć
ostrożną fastrygą spojrzeń
i po niej zapatrzeniem na okrętkę
bo jakby nie kochać
to by się budzić z zapamiętanym snem
co już się sam zdążył zapomnieć
czy można mieć żal do słońca że wschodzi
jak się cicho śpiewa
należy dociągać spółgłoski
ale zawsze można przeprosić
za to że ktoś nie dosłyszał
oni na wschodzie tak mają
że lubią się winić i przepraszać
a potem dziękować
i dalej robić to samo
poderwaniec
za które chwycił by do ust się zbliżyć
byłyż to policzki panny
a oczu nabrał sobie suto
trzeba by i na jutro starczyło
więc nabrał na całą zimę
jadł łapczywie mlaskał nieobyczajnie
teraz ja tymi oczami rządzę
będziesz patrzeć gdzie ja patrzę
będziesz patrzeć tylko na mnie
zatańczymy z obłędem
pobiję się o ciebie z powietrzem
pokotłuję co równo ułożone
zakręcę zawieją
przedmucham w śniegach ścieżki
popędzę chmury aż do widnokręgu
chwycę je w ramiona cisnę na płot zimy
rozsypią się ja z nimi
zgubię się gdzie nie wiem
pomajaczy mi się zamarznę
wiosną nie odtaję
uważam
że powinny być na mieście punkty krwiobiorstwa
dla tych którzy zarobionej w korporacjach krwawicy
nie wylewają za kołnierzyki
bo w weekend wjeżdża krwawa mary modżajto i wściekłe psy
również dla tych bardziej spokojnych
wypruwających sobie żyły w systemach zmianowych
co nie wychodzą nigdzie nawet poza linię
bo rata bo na święta bo na tacę i dla księdza
po kolędzie trzeba będzie
i dla tych co się starają za bardzo i krwi upuszczają za dużo
w piach na daremne w strupa imię
dla młodzieży podcinającej sobie żyły w aktach rozpaczy
wołającej o zwrócenie uwagi
i dla wszystkich ofiar wampirów energetycznych
wyssanych do cna z życia
ponoszących winę
za nieudane związki
zerwane relacje
niewyszłą na zdjęciu rodzinę
i konflikty serologiczne
on ma 0 Rh plus a ja B z minusem
ostatnie 3,141592 z połową wody
otwieram lodówkę
dobrze że jest już koło trzeciej więc obeszło się
bez depresso latte z brakiem śniadania do łóżka
całe szczęście bo mam tylko to
co w tytule wiersza