Wybrane z pocztówek grudzień 2024
Aleksandra Bilewicz, Magdalena Łubkowska, Bartosz Oliński, Jakub Tontarski, Natalia Grudzień
Aleksandra Bilewicz
Spring sale
Wschód księżyca na Podlasiu. Ktoś
wrzucił zapieczone szparagi.
Od początku wojny na Ukrainie
Zginęło 288 dzieci. Sponsorowane:
Wyjątkowy kolor, który nazywamy rudym brązem.
Przez chwilę myślę o teatrze,
o teatrze w Mariupolu,
do którego wpada bomba
trafiając trzecią matkę od lewej.
I znów tu będą grać sztuki!
Teraz jeszcze scrolluję sukienki.
[Manchester, 14.06.2022]
Klony i kasztanowce
to się stało w tym roku szybciej, jakoś pod koniec kwietnia
liście z niewinnych pączków niepostrzeżenie
dorosły, były jak baldachimy, płaszcze, wielkie dłonie
powiewające mapy rozległych nizin z siecią rzek
Obudziłam się w dzielnicy-dżungli, wygłuszonej
przez ich nagłą obecność;
myślałam, że chronią przed miastem,
budują chłodny szpaler specjalnie dla mnie
– onieśmielają
Szłam spóźniona dziedzińcem UW, z lękiem,
że gubię dni, przesypiam szept wzrostu, najgłębszy
moment zieleni. Spoglądałam ku jej sklepieniu
– oszołomione dziecko. Gładziłam aksamitną,
strzępiastą dłoń kasztanowca, narodzoną,
o zgrozo, wczorajszej nocy, z deszczu,
obłoków, kilku kropel soku o smaku
mokrej ziemi.
[2014]
Idzie nawłoć
Idzie nawłoć
Przedmieściami
Idzie nawłoć
Przysiółkami
Rozparła się w rowach
Zagarnęła łąkę
Pleni się w złych słowach
W domu rośnie kątem
Idzie nawłoć
Po bezdrożach
Idzie nawłoć
Po poboczach
Rozsiała się w duszach
Odbija się w oczach
Szumi żółcią w uszach
Coraz śmielej kroczy
Zimą brązowe brązowe suche badyle
Zamiast śnieżnej kołdry
Porastają cichcem pola
– byłe
Čuvita
Idę pod górę, by ją znów usłyszeć
ku sosnom, od szarosrebrnej zatoki
wyławiam jej nikły głos spośród dalekiego motoru, śmiechów
na werandach, świerszczy, miauknięć;
cichutkie „hu”, które mieści się w dłoni.
Mam w umyśle jej nastroszoną postać
oczy jak dwie groźne iskierki
Čuvita, syczek, dzielna jak wielka sowa
(którą pewnie myśli, że jest)
pilnuje swojego maleńkiego rewiru
trzymam ten głos, żeby nie
poturlał się gdzieś po skałach, nie przepadł
w pamięci
[Stomorska, czerwiec 2021]
***
a więc mam Ci objaśniać świat,
w którym ostrzelano
łódź ewakuacyjną
po zerwaniu tamy
w Nowej Kachowce
w którym kot długo bawi się świerszczem
nim go ostatecznie capnie
w którym trzeba
ustosunkować się
do tablicy z łańcuchem pokarmowym
więc mam Ci objaśniać świat
w którym trzyletnia Zuzia umiera
na neuroblastomę, pasek
zbiórki jest zapełniony w 5%
a jej śmierć będzie
bezsensowna?
[Kalinowiec, lipiec 2023]
Magdalena Łubkowska
– Ostatni port –
Od kiedy mnie nie ma,
jej dłonie stygną na kuchennym
stole.
Pod cienką powłoką szarości
tkwią niezawinione słowa.
Cienie umierają w bieli świtu.
Pamięć łuszczy się i spada
kroplami na podłogę.
Ona wciąż mówi do ściany,
za którą już tylko cisza z połową
oddechu.
Sczerniałe rysy twarzy
przypominają się z fotografii.
Gęste modlitwy mieszają się
z ostatnimi fragmentami życia.
Od kiedy mnie nie ma,
obie odliczamy dni do spotkania.
– pamięć M. –
ulepiono mnie z ognia i ciszy
mówiła
pod poduszką chowała
ciężar snów
brała w dłonie śmierć
martwe dźwięki przebijały tkanki
uwijała gniazdo z brzozowych liści
jeszcze jeden dzień
mówiła
łapała oddech po trzeciej próbie
na ostatnie słowo nie starczyło jej sił
– Listy z lasu (I) –
Codziennie rano przychodziła
do lasu. Mówiła do brzozy i wierzby,
z ramion wyrastały jej łodygi ciszy.
Ziemia parowała od gorących deszczów.
Zapach żywicy znieczulał wszystkie
bolące miejsca. Ciche trzaski korzeni
obiecywały wolność.
Przysięgała oddać wszystkie słowa
za miejsce w koronie najstarszego
z drzew.
Codziennie rano przychodziła
do lasu. Słuchała, co mówią drzewa.
A drzewa pozwoliły jej oddychać.
– baśń na dobranoc –
opowiem ci historię
nocą las rodzi się
po raz drugi
przylatują czarne ptaki
i wydziobują nam z oczu
pamięć tamtych lęków
wiatr oddala ostatni horyzont
czarno-białe krople deszczu
umierają we mgle
świt i nasze dłonie są czarne
od śmierci
od drzewa do drzewa – noc
żałobna cisza przepływa
między konarami
tak mało pamiętam
jesienne brzozy
opowiedzą za mnie tę historię
– Linie papilarne –
Mówili, że nie jest stąd (tylko z miasta),
że płacze nocami i ciągle drżą jej ręce.
Często siedzi przed domem z ciszą
zawiązaną wokół szyi i ustami
zasznurowanymi przed tym, co nieznane.
Resztki strachu przechowuje pod paznokciami.
Zagubiony uśmiech wpada w oczy jak piach
i szybko spływa na ziemię.
Kiedy wyprowadzi się na dobre, zostaną po niej
filiżanka z różą, dwie wsuwki do włosów,
książka z zagniecionym rogiem i zielony koc
na poręczy ulubionego fotela.
Zostaną linie papilarne na starych fotografiach.
I pamięć zdarta do krwi.
Bartosz Oliński
Na górę i z powrotem
Poproszę Boga, by raz jeszcze nakazał mi zabić
syna. Poprawiając włosy, wydłużyłem czas
Wystarczająco, nawet służebnie, i wyszedłem na wprost jej oczu.
Czasem może się wydawać, że istotą problemu jest jedynie jego potencjalność.
Kiedy wchodzisz na górę — zabijesz syna! — na wprost jej oczu,
Nie zabijając syna, nie zabijesz syna.
Z góry, z powrotem na górę, jeśli da się zabić.
Raz jeszcze. Wyjść naprzeciwko jej oczu,
Skwitować modlitwę „z góry dziękuję”.
Męczennicy
przekąś coś ślinę na przykład
zadowól się ochłapami o nas
nie myślano kiedy nie dawali nam nawet
a kazali łagodzić
głód przekąsem
wypluwali serca na dowód miłości
widząc je nie dostrzegaliśmy ich
pustoty za wzgardę posyłali nam
nieprzyjemne spojrzenia
więc wybraliśmy stare rozwiązania
o nas nie myślano więc zaczęliśmy skakać
po siekierach z głowami
pluć sobie w lustro i
pluć nam na nas również kazano
na piętnach wyhodować piękne twarze
Dekonspiracja
Po mojej lewej stronie jest cień w kształcie maski Guya Fawkesa.
Mimo że napisałem jeden wers, to już wiem, jak skończy się ta sztuka.
(— nie wtrącaj się.)
Pokój. B. leży na łóżku.
Mój pokój jest różowy. Na środku sceny
Mickiewicz wymawia swój 13-zgłoskowiec.
Mucha: — — ucichła. — —
Nie będzie przeszkadzać.
Defilada dogrywa akompaniament do ciszy.
W moim pokoju, w którym nie mam żadnych okien i źródeł
Światła, gdy śpię, po lewej stronie znajduje się cień
W kształcie maski Guya Fawkesa.
Wiersz niepolityczny
Zimą oddycham smogiem
Ale przecież jestem z Poznania
A moim ojcem jest Krzysztof
– zimą oddycham smogiem z poznania
Nici bo nic się nie chce robić w tę szarzyznę
Piszę wiersz bo jest zima
Szarzyzna i oddycham smogiem
W Krakowie patrzę przez okno: słońce i jestem
W Poznaniu, a moim ojcem jest Oliński
Jestem Polakiem
Za oknem zima lato
Słońce i szarzyzna
Oglądam się
Prawo widzę prawo
Lewo (prawo jest jednostronne?)
Widzę prawo na lewo na prawo na lewo
Trzecią stroną założyłem dziś stringi
Język językowi
gryzę się częściej w język –
to boli słowa. od wewnątrz
nachodzą i rozbestwiają się
w wewnętrznym imperium. gryzę czubek
nosa, odganiając myśli na poły czarne. na pół
czerwony język odgryzę.
Solilokwium
Słówko, a może i nawet kilka
Więcej — chociaż jedno. Na trawie wykosić
Rysunek symptomów rozdwajającego planu.
Flirt to spektakl, a ja pozwoliłem sobie na solilokwium.
Jakub Tontarski
Io sono un capitalista
Pożarłem Tuwima i wolnego Dzikusa.
Mam w sobie tak dużo dymu, nie widzę
bez soczewek. Wyrzuciłem gazety.
Pożarłem nawet Putina a z nim Papieża.
Na starość nie będą bolały kości,
zaopiekuje się mną seksowna asystentka.
Wydobrzeję, poczekam, wypiję alkohol w wersji deluxe.
Przez skórę wychodzi mi robactwo z dolarami na grzbietach
i szuka następnych żywicieli.
Nie sądziłem, że łódź podwodna wybuchnie
i obrzydziło mnie, że patrzyli i śmiali się,
dopingowali: ,,Kostucho, zabieraj, on ma pieniądz”!
Pożerałem w młodości Gandhiego, ale nigdy
nie życzyłem strat na giełdzie. To bluźnierstwo.
CEO, CEO, mów mi CEO.
Pożeram, do diabła, pożeram afrykańskie dzieci
jedno po drugim
aż zostanie tylko Machina. Machino, pracuj, kręć się.
Machino, dominuj, unowocześniaj moje tkanki.
Zabieraj mi twarz.
Wino wino wino
Wszędzie śmierdzi tym odorem
smrodem gabinetu psychiatry. Powietrzem
o smaku zgniłych truskawek i mięty.
Rozrzuconym po ulicach bardzo tłustym
smutnym czarnym
śluzem Nowoczesnych. Wszędzie dym
wszędzie twarze. Sama skóra
nie ma ust nie ma oczu. Tylko słowa:
,,Światło – zielone – światło – czerwone
stać – iść – iść – iść – stać – wypadek
– przepraszamy za utrudnienia
spóźnicie się na
egzekucję”.
Liczba – przychód – liczba – strata
wszędzie przychód strata zysk i spadek
wszędzie nowa inwestycja wszędzie
nowa reklama nowy krem nowe
pudełko z ikonkami znowu znowu
dajcie więcej. Zysk to produkt
strata brak produktu. A my
chcemy produkty. Jeszcze jeszcze
więcej. Wszędzie dajcie wszędzie.
W średniej restauracji
zamówiłem dwa steki.
Dla mnie i kochanki
jedną butelkę wina.
Rocznik? Stary – jeszcze na świecie nie było
fantomowego bólu
po granicy pożądania.
Mamy dobrobyt
U t u c z o n y
ten świat panie niebios
U t u c z o n y
nie zsyłaj na nas apokalipsy
nie każ aniołom schodzić na ziemię
pożremy je
pożerać i tuczyć się
własną krwią własnym mięsem
własnym domem kanibale kanibale
roślina zwierzę przyzwoity samochód
tłuste
U t u c z o n y
jestem od urodzenia chociaż ważę
ledwo siedemdziesiąt kilo.
To nie tak
Mamo, tato, to nie tak, że jestem sodomitą.
Źle myślicie. Ten alkohol w moich żyłach to
naturalna kolej rzeczy każdego przeddorosłego.
Nie patrzcie na mnie jakbym mordował i palił.
Ja tylko mam w dupie stabilną pracę i miłych
urzędników. Całe porno, puchnące w mózgu
i usta mojej dziewczyny – to wszystko Natura, nie grzech.
To nie tak, że gniję przed telefonem. Oczy parują i mózg
paruje, ale moje tkanki trzeszczą z uwielbienia; ekstaza,
ekstaza, ikonki, kurwa mać. Ta moc prędkości, tak samo
jak pęd przez autostradę, który może zabić. Nie
chcę kar za bycie młodszym od was.
Nie znam życia, nie miałem kłopotów, nie wiem co to praca,
nie wyrośnie ze mnie nic dobrego, nie zostanę lekarzem.
Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie
nie chcę być niemiły, ale nie rusza mnie to.
To nie tak, że nie kocham waszych twarzy i krzywdzę
pokolenia. To nie tak, że brzydzę się samym sobą.
Mam własne orgazmy i wymioty – tak po prostu.
Nie oddam ich nikomu.
Beckett
Szósta rano, pobudka, pachnie bezwoniem. Ubieram się
zakładam maskę zakładam buty papierosy chowam po
kieszeniach i modlę się do Tego, który Widzi, żeby nie zabierał mi
orgazmu. Żeby dał przeżyć do następnego bezwonnego poniedziałku.
Tramwaj, alkohol, alkohol, tramwaj. Metro.
Warszawa.
[Życie składa się z orgazmu, upojenia, sztuki i smutku.
Życie składa się z orgazmu, upojenia, sztuki i smutku.]
Długopis trzymam w dłoni, rozpisuję wielki plan pokolenia
potem wymiotuję social medium potem nie mogę zasnąć
odwiedzam rodzinę (zapomniałem imion) odwiedzam dziewczynę
i znowu w tym pieprzonym tramwaju.
[Limbo, limbo,
seks, obrazoburstwo! Manipulacja wizerunkiem
on chce kontrowersji!]
Beckett wygrał Nobla, tworząc sztuki z pogranicza
gabinetów psychiatryka i pobłażliwego kiwania głową krytyka.
Dlatego piszę wiersz o marnotrawstwie moich komórek
i wciąż piję i wciąż palę i wciąż modlę się
szczerą krwią zalewam wyrzuty sumienia.
[Chcę Godota.]
Natalia Grudzień
Alert
Uwaga!
Dziś i w nocy
możliwy gwałtowny płacz
Zachowaj ostrożność
zabezpiecz klocki, lalki i samochodziki
Wstaniesz dorosły
Nie wrócisz na plac zabaw
W przypadku pogorszenia
Nie dzwoń
nie masz do kogo
*
Wyprowadzka
Składamy regały
przesuwamy krzesła
nie mamy siły
szafy piszczą
wyprowadzamy się
wyciągamy taborety
drzemy umowy
tworzymy nowe
na starym
mieszkamy
nieumeblowani
*
Na zakupach
weź na raty
dom z monopoly
tylko spłać dług
nie ma komu zamieszkać
weź na kredyt
zaufanie
obecność
miłość
zgaś światła
zostaw paragon na stole
nie przyda się
dom jest
zimny głuchy ciemny
- Otwieranie
**
Otwierała drzwi. Nerwowo potrząsała klamką, czując, że drzwi wciąż się nie uchylają. Któryś
musi w końcu pasować. Ten? Nie. Tamten? Tym bardziej nie. Może ten? Kogo oszukiwać.
Wzdychała. Spuszczała wzrok i wkładała dłoń do torebki. Próbowała wygrzebać z niej
jakikolwiek kawałek metalu. No już, nie jadłam od rana. Jesteś tam, wiem, że jesteś. Nie było
żadnego klucza. Kobieta wzdychała. Powoli traciła siły. Poza tym już po raz drugi przechodził pan Staś i dziwnie się patrzył. Przepraszam, czy pani się zgubiła? Przepraszam, tutaj nikt nie mieszka. Przepraszam, pani spod trójki wyjechała.
**
Wyjechała, ale wróciła. Otwierała drzwi. Wraca się przecież po latach. Miała wciąż w torbie
klucz. Przez lata trzymała go na strychu tak jak trzyma się album ze zdjęciami i książki z
dzieciństwa. Pamiętała z resztą pana Staszka. Niewiele się zmienił. Wciąż te same siwe kłęby
włosów. Pukała do drzwi. Szukała. Próbowała otworzyć bez klucza. Nie udawało się.
Wzdychała. Była tu przecież. Mieszkała. Przepraszam, kogo pani szuka? Przepraszam, pani nie jest stąd, prawda?
**
Stąd. Była stąd. Pociągała za klamkę, jeszcze stojąc na palcach. Teraz dosięgała i nie pasowały
klucze. To nie te. Otwierała. Przepraszam, czy może mi pan pomóc? Przepraszam, czy może pan
wie…
**
Proszę pani, wymienili zamki już kilka lat temu. Pani spod trójki wyjechała. Nie wróciła.
Podobno chciała, lecz za każdym razem, gdy docierała do drzwi, zdawała sobie sprawę, że
jeszcze nie wróciła z podróży i z powrotem zabierała swoje bagaże. Otwierała te drzwi i
otwierała w nieskończoność.
**
Chowała klucze do torby. Przepraszam, czy pomoże mi pan znieść walizki na dół
- **Brązowy jest brzydki**
pani Marysia spod trójki
powiedziała, że
źle mi patrzy z oczu
spoglądałam długo
na siebie w lustrze
i nie mogłam dostrzec jak wygląda
zło i dlaczego patrzy mi ono z oczu
miałam sześć lat
może siedem
wchodziłam do łazienki
i patrzyłam codziennie
nie zapomniałam
nawet jeśli niewiele już
widziałam
i zatarł się obraz pani Marysi
wciąż pamiętam
podchodzę do lustra
drżę
widzę zmarszczki
doszukuję się zła
i modlę się
o ładniejszy kolor oczu
to pewnie przez brązowe
brązowe są brzydkie
- puer senex zaznacza
na mapie
nieistniejące punkty
i nazywa to
dzieciństwem
stwarza nieobecność
przeobraża przerwaną ciszę
w klasie
nie zmienia zdania
dzieci się śmieją
nauczycielka spogląda
na puer senex
wzdycha
wstawia jedynkę
każe usiąść
- Odłożyłam cię w pamięci
tej świętej by mogli o tobie mówić:
dobry człowiek
i byś zapadł w pamięć pani z trzeciego piętra
potem i tak cię wymaże
to potrwa może tydzień dwa
dobrej myśli miesiąc choć nie sądzę
i nastanie ten moment
gdy zaczną cię szukać
w wersjach roboczych i spamie
może nawet na pendrive
nie kliknę backspace
zachowam cię
- Twoje oczy zestarzały się
w młodości
spoglądasz na zdjęcie
trzymasz papierosa
w ustach lecz
zamiast dymu
widzisz jedynie
jak podpalasz słońce
I nawet to ci się nie udaje
Na ziemi leży wilgotny
niedopałek ciebie
sprowadziłeś deszcz
Odczuwasz ciepło
Mokniesz stary maleńki