Wiersze wybrane w grudniu 2025 – 8 ARKUSZ
Słowa pobierane z ziemi
Zostało mi niewiele znaków, streszczam się, bo wiersze są ważniejsze; nawet gdy niedoskonałe, są lepsze od gadania o nich. Mają to coś – za każdym razem inne. Nie chodzi o temat, raczej o sposób pobierania słów z życia. Nawet gdy doświadczenie wyimaginowane, to słychać kogoś, kto obstaje za swoją prawdą. Znaki mi się kończą, poczucie prawdy zostaje. Wszystkim korespondentom dziękuję za ten rok. Chwilami człowiek jest zmęczony, ale potem się cieszy.
Karol Maliszewski
Barbara Bajor
Jutrznia
Pierwszy oddech otworzył moje żebra
jak okiennice. Ale nie otworzył
moich warg. Wahadło słońca
kołysze się nad miastem
i nie jest jeszcze za późno
Nie powiedziałam ostatniego słowa
ni pierwszego
A moje ciało przez chwilę jest wieczne
Tak, jakby było jeszcze przed wygnaniem,
przed listkiem figowym
Dachy pod śniegiem jak meble przykryte
prześcieradłami w opuszczonym domu
Może to tylko na czas przeprowadzki?
To dobry moment, by puścić w niepamięć
tatuaż z literówką,
wiersz z wadą wymowy,
owoc z pieczątką linii papilarnych
Ślady na śniegu dowodzą, że jestem
Ktoś mówił mi, że to wystarczy
Grzegorz Borowiec
Niedozatrzymania
Wspinam się po cegłach mokrych
rękami zrobionymi z mchu
zacinam się rozrywam
rozpadam przy każdym stopniu
Wyrzucam słabości
część zaopatrzenia i nazbierany pył
tam na górze przecież jest potrzebne
tylko nic
Biję w deski w ziemię
w nagromadzone kwiaty
i krzyż bez krwi
bez kości wychodzę
Martyna Antonina Cicha
Gałęzią
Pasłam smutne osły na obrazach,
przesmykiwałam się szeptem przez
popękane oddechy vermeerów.
Jadłam suche okowy, trociny rzeczy.
Szłam i spadałam, wpadłam swojemu
chodzeniu pod pięty,
sepleniące
kamienie zbutwiały.
Wszystko to po to,
by zakopać twoje imię
w nieznanym,
między podczerwienią
a nadfioletem,
w naderwanej kontynuacji znanego.
Katarzyna Dominik
Oko
Niebo zwisa
z zardzewiałego świtu,
korona jesiennego deszczu.
Niweczeje wieża z cegieł.
Kruszy się
ciężka od milczenia
Wrota
ukazują twarz.
Widzi
ostro,
na wskroś to tu i to tam.
Szuka,
czy tylko zadaje pytania,
które nie mają treści?
Budowla drży.
Ona nie drgnie.
Jest granicą,
dziurką od klucza prowadzącą donikąd.
Jakub Fornagiel
***
Język odzyskał kolor
Nie nosi znamion blizn
Nawet draśnięcia
Po ataku
Tyle że to przez brak słów
Oczy łypią zewsząd
Codzienne czynności zyskały rangę questów
Napycham uszy ciągami liter
przyspieszyła kukułka wraz z dźwiękiem
Nie odczuwam prędkości światła
Bo patrzę nie widząc niczego
Wprost przed siebie
Z głupim uśmiechem
Jak figurka z kiwającą głową
Ściszonym głosem
Próbuję złożyć puzzle
Gdy notorycznie uciszano mnie w Polsce
Tu mi wpychają w usta słowa
I nieustannie zmuszają by je wypluwać
Tomasz Gos
Jad
Z prostokątnej szybki
w twojej dłoni
sączą się gigabajty jadu.
Sztuczna inteligencja
prowadzi cię na świętą wojnę
z nieistniejącym wrogiem.
Zalogowałeś się do świata,
którego nie ma.
Prawda jest bez znaczenia.
Tajpan pustynny zdycha w kałuży
z ludzkiej śliny.
Honor.
Horror.
Error.
Natalia Górecka
Złodzieje traw
Przyszli, pod sam dom przyszli.
I las ogromnieje. Dotyka murów. Wchodzi w okna.
W przedświcie kiedy niebo pęcznieje jeszcze gwiazdami.
Psy pozostały ciche. Polują w konstelacji Artemidy.
Czujne, złapały trop.
Pomiędzy bezdechami ziemia i liście, mech i ciepły, pulsujący zapach.
Umyka w życie, a ziemia je wykarmi.
I nie będzie wiedzieć, że w tym dniu nie umarło.
A oni sierpami rżną strumienie powietrza, a ciała uginają się jak kłosy.
Było w nich ziarno. Wyda plony.
Drobne nitki chłodu wiążą w supły oddech.
Kolory będą niedługo słać się posłusznie na skrzyżowaniu nieba i ziemi.
Z oka Opatrzności zacznie się sączyć czerwienią i purpurą.
Horyzont zajmie się ogniem i pożre ciemność.
Psy już nie śpią. Wracają znużone w bezczynność dnia na łańcuchu.
Las odstępuje, kurcząc się pod spojrzeniem, a nie ma przy tym dźwięku.
Płynną miedzią zalane łąki zastygają tuż przed stopami.
Silne ręce wiążą snopki.
Ujdą cało. Uniosą. Złodzieje traw.
I nie będą wiedzieć, że w tym dniu, nie umarli.
Natalia Grudzień
***
Będziemy się kochać
w mikrokawalerce
na ziemi
na łóżku nie będzie miejsca
ledwo zmieści się tam twój pies
zanim mnie rozbierzesz
potkniesz się trzy razy
o suszarkę na ubrania
zwalisz kubek z wodą
krzykniesz kurwa
i wyjdziesz
po wszystkim
pan polityk
napisze na x
że rodzi się za mało dzieci
wszyscy chcą mieć psa
a przecież twój bursztyn
wcale nam nie przeszkadzał
Beata Gruszecka-Małek
Komukolwiek
Kimkolwiek jesteś, ja też jestem
kimkolwiek. I nie mogę zrozumieć,
czemu nie mogliśmy się spotkać,
jeśli jesteśmy w tym tacy podobni.
Karolina Hofman
czterolistny
kot mi umarł w tamtym tygodniu
od kilku dni rozkłada się na betonowym
wyłożonym sztuczną trawką balkonie
najchętniej wsadziłabym go
do zamrażarki i wypchała
zawieszona na kółku od klucza tylna łapka
kto mi będzie zabijał pająki
miał mnie zjadać po kawałku
Daria Juskowiak
Po terminie
Ofiary z czwartego roku wojny,
to już nie te, nie te, co z pierwszego.
Tak, to jest straszne, ale.
Tak, trzeba współczuć, ale.
Ofiary z czwartego roku wojny
muszą przyjąć do wiadomości:
że mecz, że wybory, że pogoda,
że jeszcze nasz kraj, że ileż można.
Dagmara Kacperowska
reszty nie trzeba
wszyscy jesteśmy tylko trochę
i na chwilę.
w pośpiechu rozmieniamy się
na wszelkie możliwe apki i zdrapki,
których nazwy brzmią równie dekadencko,
jak kredyt hipoteczny, czy konsolidacyjny
(choć podobno ktoś miał na myśli
zrównoważony rozwój dla niezrównoważonych).
w pośpiechu mijamy się, nadajemy dzieciom
imiona i pozwalamy im zjeść
ostatnią mrożonkę.
aż może ktoś w końcu zapragnie
stać się prawdziwym człowiekiem
i jak Chrystus zawołać z dachu wieżowca:
keep the change,
brachu!
Monika Karbowniczek
Oni
Bez niego nie będzie
czekać, by światło
zmieniło się na zielone.
Rytm odmierza serce.
Rzepak kwitnie na żółto,
skoszona trawa pachnie
utraconym życiem.
Mały domek
ma kształt pudełka.
Można zaszyć się w nim
grubą, ciepłą nicią.
Idealnie na zimę.
Oplatają swe serca
słowami,
dotykają umysłów.
Agata Lopez Kornacka
broszka
nauczyłem się na pamięć
czego miałem się nauczyć
wyobrażenie ostatniej wojny
noszę teraz w jednym palcu
nigdy nie piszę kto wygrał
a kto nadaje się na broszkę
w donicach ulepionych
z własnego żebra
uprawiam hegemonię
wierzę w urzekanie roślin
i słowa pobierane z ziemi
Beata Mączka
Ciemność
(Do L.G.)
mówi, że przyszła na świat by pokochać ciemność
poetki też prężą muskuły
słowami wypychają stanik
Przychodzimy tu z nagą misją
nikt nas nie pyta o zdanie
krytycy skreślają nam sensy
redaktorzy łagodzą łuki
Piszę, skoro przyszłam
piszę, więc jestem
piszę, żeby nie być
akapitem
marginesem
przypisem do ciemności
Matt Mordarski
bezdomność
pachnie
starą szopą
zagrzybiałym dworcem
bezokiennym pustostanem
obsikaną wiatą przystankową
przysypia okryta zawilgłymi kartonami
oddycha denaturatem
opala się na ławce w parku
chowa dłonie w przydługi rękaw
nigdy się nie spieszy
nocą liczy gwiazdy odbijające się od szyb budynków
czasami w jej stronę
rzuca się drobne, czasami soczyste spierdalaj
nie ma imienia, meldunku
nie ma ojca ani matki
żyje na krawędzi chodnika
na dnie puszki dwunastoprocentowego foxa
w stop-klatce ulicznego monitoringu
kłaniają się jej tylko ulice miasta
ponoć to przypadek ją tu przygnał
Fatima Musahi
Tysiąc deszczowych dni
poza mglistą krawędzią smutku
syreny w cardiff wciąż żałośnie wyją
blade lampiony na wietrze
kołysze tysiąc deszczowych dni
wraz z twoim przypływem
nabieram skłonności do
kołysania się razem z nimi
skrzą się w matowych
oczach topielców rybie łuski
wraz z twoim przypływem
nabieram skłonności do
pływania razem z nimi
poza mglistą krawędzią smutku
syreny w cardiff wciąż żałośnie wyją
prawdę powiedziawszy
nabieram skłonności do
wycia razem z nimi
Kamil Pilichiewicz
Smuga
Tym razem nie zastyga zlepiony z gazetą
zgarbiony w podkoszulku w binoklach
z uszami słonia
Tym razem trzęsąc zwisającą z ramienia
galaretą glansuje uparcie okienny tryptyk
aby nie było tych cholernych smug
aby do środka wpadało więcej słońc
śmiejących się gęb łusek deszczu
ołowianych żołnierzyków
i gazeta bardziej czytelna
żeby była
żeby była
Joanna Wicherkiewicz
trudno oszacować kiedy
staliśmy się stadem drobiu
z wolnego wybiegu
materiałem badawczym
mięsnym wkładem
w struktury świata
gdakaliśmy w narzucony
wyuczony sposób
ko ko ko – koniecznie
ko ko ko – komfortowo
ko ko ko – kolektywnie
aż do makabrycznego
ko ko ko końca
z ko ko ko korzyścią dla matki ziemi
pewnego dnia potwierdzono
pierwsze od dawien dawna ognisko rzekomego pomoru
konieczna była likwidacja miliardowego stada
Anna Wąsowicz
język
mówię ci o matce i o rebecce i o noemi i o miriam
mówię ci o miriam o noemi o rebece i o matce
mówię bo język jest jak snop światła w Jeruszalaim
tuż po świcie. nocą. kiedy zamknięto mi usta
i cała pamięć stała się czarnym mlekiem poranka które piłem
co dzień i co noc i w świątyni i w kazamatach i nawet
ty jedna o mnie zapomniałaś
w azylu żyłem
w szczelnie zamkniętej kuli pamięci
z roszadą ale nie życia już a śmierci
z bogiem utkwionym w źrenicy oka
w testamencie chciałem zapisać niebo dla jednej
pindy.