Wiersze wybrane w listopadzie 2018
Kamil Galus, Adam Pietras, Patrycja Węc
Kamil Galus
STĘŻENIE
kiedy ciągle coś psujesz
stężenie szkód nie odpowiada stężeniu napraw
ale dopóki siedzicie w tym razem
kiepsko jest ale przyjemniej tak we dwójkę
stężali
krążysz po bloku unosisz się
winda wyprawia cię na ósme piętro
dopiero tam przed drzwiami drażni cię dźwięk dzwonka
mimo że sam właśnie go wywołałeś
właściwie mógłbyś jeszcze uciec
winda nie przyjeżdża zbyt szybko
zanikająca fosfokreatyna
skurcz i rozkurcz włókna mięśniowego
stężenie pośmiertne
może powinieneś schodami
MOSKWA
chciałbym wiedzieć jak czuje dziecko
budzące się w moskwie o siódmej trzydzieści
czy liczy każdą kopiejkę
na kupkę sobie odkłada
z samego rana kupić drożdżówkę do szkoły biegnie
i przede wszystkim jak wygląda prawosławny krzyż na ścianie
czy też wisi nad drzwiami
budząc się o szóstej dwadzieścia myślę
czy zdąży do szkoły
może tym razem zaśpi
później przy kawie kanapce i widelcu
uśmiecham się
powinien być już w szkole
i znowu o nim zapominam
DZIEŃ DZIADKA
szept bywa obraźliwy
szczególnie z ust dziadka
gdy mówi innemu że twój wierszyk
na przedstawieniu był krótki
bo tylko tyle
zdołałbyś zapamiętać
a potem je ten jabłecznik
popija herbatką
uśmiecha się do ciebie
gładzi po włoskach
mówi że dziadek jest dumny
bo taki wnuczek to skarb
który mam nadzieję wie
jak głęboko jest
zakopany
TONY
kiedy kogoś poznaję
dostosowuję ton głosu do twarzy
twarz do tony głosów
ton głosu tony twarzy tak to zespalam
w obraz żeby pasowało
później dodaję kilka przydźwięków jak śmiech chrząknięcia
niezadowolenie repertuar powiększam
im dłużej się znamy
twarz z głosem zestrajam i scalam
jak radio nastrajam by brzmiał coraz lepiej
chyba że trafię na blok reklamowy
tego słuchać nie chcę choć początkowo omamić się daję
słucham ale nie odnotowuję
czy źle robię nie wiem gotuję
do garnka wrzucam i zupę tworzę
z głosów tonów twarzy
przybiera to wszystko kształt rosołu
czasem pomidorowej na drugi dzień
kiedy poznać się już zdążyliśmy w przededniu
równia pochyła
sól tylko w zbyt dużej ilości
DZIĘKI PRACY Z KOBIETAMI
- dowiedziałem się że mój znak w horoskopie celtyckim
to jaśmin
- dowiedziałem się że hulaj dusza piekła nie ma
dopóki ktoś cię nie nakryje
- dowiedziałem się że można kochać i nienawidzić
w tym samym czasie
- dowiedziałem się że nie jest źle kierować się emocjami
nawet w pracy
-1. dowiedziałem się że olimpia grudziądz
zremisowała z zawiszą strzelając bramkę
w doliczonym czasie gry
dzięki pracy z mężczyznami
NO I TAK CHODZISZ I PATRZYSZ
no i tak patrzysz i chodzisz
nawlekam nitkę na igłę
odmierzam idealną łyżeczkę kawy
dobieram słowa rozmawiając z twoimi rodzicami
no i tak siedzimy i patrzymy
już nie chodzimy
W KOSZARACH
by tak siedzieć w koszarach
i łupać słonecznik to trzeba mieć odwagę
podejście pierwsze germanizacja
podejście drugie rusyfikacja
kto nie uważał na lekcjach historii
palec pod budkę bo za minutkę
kapral cię rozstrzela
w celi już w pierwszy dzień
powiesiłem zdjęcie dziewczyny na ścianie
codziennie po zgaszeniu świateł
wszyscy jak jeden mąż
ja pani obiecam gwiazdkę z nieba
ja pani wygram wojnę i nie dam się zastrzelić
ja pani będę patrzył w oczy całą noc
bo pani wygląda jak milion hektarów
Adam Pietras
***
Bóg mieszka
W domu naprzeciwko.
Tylko wisi nad nim
To szare niebo.
Jeszcze się widzi jak błyszczy
Jak skrzypi huśtawkami.
Albo ocenia
Budynki.
Kiedyś powiedziałem:
„Dziwnie mam skonstruowany
Ten swój mózg.”
Polecił
Pojechać nad wodę.
***
Teraz jest prosto.
Czas o barwie kości.
Słyszę ptaki
A ludzie żyją jak zawsze.
Bryła świata
Zawieszona w powietrzu.
Jak się przyjrzeć
Nic tu nie ma.
Ani rzeczy
Ani myśli.
Tylko kolorowe
Powątpiewanie.
Chwile szczególne.
Tunel.
***
Życie jest dobre.
Kule nie dosięgają ciała.
Świt na stanowisku
Kiedy unoszę czajnik.
Nad kranem pusto
I nie potrzeba miłości.
Skoro brak to kamień
Pozwala się sobie.
A później rejestruje
Bezpośrednio.
***
Lekkość. A przecież
Zostałem rozszarpany.
Budynki wzniesione
Dla przyszłości.
Sklepy biblioteka
Ciepłowownia.
Spotykam się tu czasem
Z kimś.
Ale nie ma łacińskiego
Milczenia.
Życie przynosi
Nadgnite jabłka.
I smak wódki
A latem słońce.
Weronika Węc
INTERFEJS
ewoluowaliśmy biernie postępujemy
świadomie to jest ręka /relikt/ trzyma
pamięć w kobaltowych naczyniach
krwionośnych – tożsamość liczoną
w terabajtach we wszystkich
miejscach epokach naraz
OGRÓD WRZEŚNIOWY
w pokoju gdzie rozkładaliśmy siebie kanapę do zdarcia
dotyk zgęstniał rozsadził bębenki w uszach czarne
kalafiory na twarzach całe to niezagospodarowane
pole w nas wyhodowany ogrodnik przeorał
i rozbujał. wijemy się po jego ścieżkach zachłyśnięci
wilgocią ziemią
W DZIEŃ NICOŚCI RYBIOOKIEJ SZKLANEJ
w dzień nicości rybiookiej szklanej
wystających z podobrazia łusek
znowu ścieram włosy twarz
wyraz twarzy z oczu w rozbełtaną
paletę plam zatkniętą na pędzel
nagą czaszkę wroga i ofiary
dla ryb
WALKA NA PATYKI
trzymam się ciebie jak się trzyma kij w lesie naprzeciw zieleni
w dziecinnej walce połowy życia z badylem z którego soku
nie chce wykwitnąć nic chociaż od uparcie wewnętrznej
goryczy smaku dojrzewającego w nieumarłym
cierpną dłonie i zieleni się myśl – złożyć broń
WYBICIE
wybiła starość przez suche łupinki
naszych twarzyczek włoskich. przybieramy
/na wadze/ na wojenne barwy /kształty
złośliwą tłustą czerń much
w przepaściach ostatnich pacierzy
bezstronnie wahamy wciąż
podtrzymywanym miąższem
KANAPKA Z CZŁOWIEKIEM
wszyscy mamy problemy
z zębami – na nasze kanapki
pada możliwość wymiany
twarzy ras i uzębień/ lepi się
z pyłu na pełnych talerzach
golem/ przyglądamy się sobie
zapośredniczeni w zadrapanej tafli
głodem
TRAILER
jeśli do ciebie przyjdę to modliszką
na twoją miękkość i nie przyjdę lepić
a zwyciężać /echa złamań w powietrzu
lepkim od impotencji/